Ten film nie miał prawa być tak dobry. Niski budżet, idiotyczny pomysł, no i sam gatunek – fantasy – który w latach 80. nie był synonimem filmowej jakości… to wszystko wskazywało, że będziemy mieć do czynienia ze spektakularną klapą. Zresztą nawet studio za bardzo w Nieśmiertelnego nie wierzyło, bo budżetu na promocję praktycznie nie przewidziano. W jakimś gabinecie w Hollywood facet, który dał filmowi zielone światło i podpisał czek dla Seana Connery’ego oraz umowę z Queen, pewnie modlił się, by przynajmniej koszta się zwróciły.
A jednak daremne były prośby do niebios, bo film, na którego produkcję wydano 19 milionów dolarów, zarobił na całym świecie równo 18,8 miliona. Brakło 200 tysięcy, żeby wyjść na zero. No i w sumie czego innego można było się spodziewać? Kto chciałby obejrzeć film o dorosłych facetach ganiających się po Nowym Jorku z mieczami? Jak się okazało – wszyscy chcieli coś takiego zobaczyć. Tylko czekali na moment, gdy film wyjdzie na taśmach VHS.
Nieśmiertelny (w oryginale Highlander, czyli Góral) to jeden z tych uśpionych hitów, filmów, które nie odniosły sukcesu kasowego w kinach, ale stały się przedmiotem kultu na rynku wideo. Jak Martwe Zło, Blade Runner, albo 90% filmografii Johna Carpentera. I tak jak we wspomnianych przypadkach, popularność jaką film zdobył po latach, była jak najbardziej zasłużona.
Ale zanim do tego przejdziemy, pozwólcie, że przedstawię muzyczne wprowadzenie do świata filmu. Coś, co wszystkim, którzy nigdy Nieśmiertelnego nie widzieli, da do zrozumienia z jakiego rodzaju produkcją mamy do czynienia. Książęta Wszechświata w wykonaniu Queen w sposób jasny i prosty prezentuje zarówno tematykę i motywy, jak i tempo oraz energię filmu. A zdradza mniej niż współczesne trailery.
https://www.youtube.com/watch?v=75HeUJkRcwg
Czujecie już tę atmosferę? Słuchając piosenki zaczęliście wymachiwać miotłami albo parasolkami, tak, jakby były to miecze? No to możemy zaczynać.
Szkocja, początek XVI wieku. Wojownicy z górskiego klanu MacLeod zmierzają na pole bitwy, gdzie zetrą się ze swoimi rywalami. Ale młodemu Connorowi MacLeod bitwa nie przyniesie chwały. Przebity mieczem potężnego Kurgana, będzie dogorywał przez wiele dni… a jednak nie umrze. Connor MacLeod – choć sam o tym jeszcze nie wie – to jeden z nieśmiertelnych. Ludzi, których zabić może tylko dekapitacja. Są ich setki, ale przez stulecia będą wędrować po świecie, szukając się nawzajem. Jakieś pragnienie pcha ich do konfrontacji. W XX wieku jasne stanie się, że pozostać może tylko jeden.
Bądźmy szczerzy, przeczytawszy takie oto zagajenie fabuły, każdy z nas przeczuwa, że będziemy mieli do czynienia z filmem klasy B. A jednak Nieśmiertelny to swoisty ewenement. Mógłbym godzinami wymieniać wszystkie wady i idiotyzmy tej produkcji, na czele ze składanymi mieczami, cudownymi katanami (wiadomo – lata 80!) i przerysowanymi postaciami, ale całość trzyma się kupy na tyle dobrze, że seans dostarcza masy frajdy. To po prostu kawał dobrego filmowego rzemiosła, którego po reżyserze (znanym z takich „dzieł” jak Resident Evil: Zagłada albo Król Skorpion 2) w życiu bym się nie spodziewał. Jeszcze śmieszniejsze jest to, że pewne rzeczy „zagrały” tu wbrew wszelkim racjonalnym przesłankom. Na przykład weźmy odtwórcę głównej roli, czyli Christophera Lamberta. Angielski to dla gościa trzeci język i włada nim z dziwacznym, trudnym do umiejscowienia akcentem. Ale w filmie idealnie współgra to z historią jego postaci, człowieka, który podróżował przez setki lat, i złapał trochę „naleciałości”. Lambert ma też bardzo dużą wadę wzroku (krótkowzroczność, kilkanaście dioptrii) i nie może nosić soczewek kontaktowych. Tyle że w filmie jego błędne spojrzenie utwierdzało nas w przekonaniu, że jest w MacLeodzie coś dziwnego. A sceny walki… cóż, dzięki temu, że poranił na planie kilku aktorów i kaskaderów, wyglądały bardzo realistycznie.
Ale sukces filmu to nie tylko kwestia przypadku. Losy szkockiego górala są prostą, ale dobrze opowiedzianą, archetypiczną historią. Mamy tu podróż bohatera, odkrywanie tajemnicy, no i zemstę. Wszystko w porcji odpowiedniej, by przykuć nas na długo do ekranu. Czuć tu rękę Larry’ego Fergusona (odpowiedzialnego m.in. za Polowanie na Czerwony Październik), który wprawdzie nie był głównym scenarzystą, ale wprowadzał do scenopisu ostateczne poprawki. Sean Connery, który ponoć skasował całkiem sporą część budżetu filmu, był już na etapie „odtrąbiania” różnych małych rólek w niezbyt ambitnych produkcjach, ale na planie Nieśmiertelnego chyba dobrze się bawił, bo wygląda jakby chciało mu się grać. A jeszcze więcej radości z gry musiał mieć Clancy Brown, wcielający się w rolę Kurgana. W kategorii „przerysowanych” czarnych charakterów to naprawdę pierwsza liga. Przypomina mi trochę imperatora Palpatine’a – jest tak nierealistyczny i śmieszny, że aż zaczyna być straszny.
A do tego muzyka… Wspomina się głównie o Queen, bardzo słusznie, bo piosenki jednego z najlepszych zespołów w historii rocka naprawdę zapadają podczas seansu w pamięć. Ale doskonałe są też „niequeenowe” fragmenty ścieżki dźwiękowej, za które odpowiadał śp. Michael Kamen, kompozytor muzyki w Szklanej Pułapce, Zabójczej Broni czy niedawno recenzowanym przez nas Event Horizon. Fanom metalu znany pewnie jako współautor projektu S&M Metalliki.
I to właśnie cały Highlander. Dziwaczny pomysł, ale kunsztownie zrealizowany. Trochę kiczu i głupotek, ale nigdy na tyle dużo, by widza zrazić. A do tego świetna muzyka, ładne zdjęcia, solidnie dobrani aktorzy. Wszystko nadspodziewanie fajnie.
Szkoda tylko, że twórcy nie wzięli sobie do serca wypowiadanej w filmie maksymy: „Może zostać tylko jeden” i postanowili wyprodukować cały szereg sequeli i spin-offów. Większość jest po prostu niewarta uwagi, ale bezpośrednia kontynuacja opowieści, czyli część druga, to film który w sposób retroaktywny popsuje Wam radość z obejrzenia części pierwszej. Więc Nieśmiertelnego 2 radzę omijać szerokim łukiem. Po co sobie psuć nerwy? To już lepiej dwa razy obejrzeć pierwszego Highlandera.
Nieśmiertelny
-
Ocena DaeLa - 8/10
8/10
Aaach, jakże lubię do niego wracać. Zawsze najciężej przebrnąć przez scenę w podziemnym parkingu. Zaś w innej, świetnie wygranej i udźwiękowionej, niemal zawsze płaczę. Polecam. Poza tym świetna recka DaeLu.
Dzięki.
Film, w którym Francuz gra Szkota a Szkot gra Hiszpana. Się oglądało na zarżniętych kasetach VHS 🙂 Uwielbiałem go ale jakoś boję się po latach do niego wracać.
Ja oglądałem niedawno. Film ciągle daje radę. Wprawdzie efekty są w paru miejscach takie sobie (a w jednej z ostatnich scen widać sznurki na który lewituje Lambert), no i zawsze znajdzie się parę idiotyzmów na które człowiek nie zwracał uwagi, gdy był młodszy, ale to jest ciągle bardzo sprawnie nakręcony i przyjemny film.
Film rzeczywiście klimatyczny. „film, na którego produkcję wydano 19 milionów dolarów, zarobił na całym świecie równo 18,8 miliona. Brakło 200 tysięcy, żeby wyjść na zero.” Jeśli film ma budżet 19 mln i zarabia tyle samo to nie wychodzi na zero tylko ma duże straty. Przypominam, że kina nie instytucje charytatywne 🙂 Niecała połowa kasy wraca do producentów (Z Usa ok 55%, z Europy 40%, z Azji ok 30%) Reszta zostaje w kinach.
Tak, oczywiście masz rację. Strata była większa niż te 200 tysięcy dolarów.
Ja niedawno odświeżałem. Byłoby lepiej dla filmu, gdyby został w XVI w dłużej. A jeszcze lepiej gdyby tyle nie skakał między planami czasowymi. Ale to jego jedyny minus. Jak zwykle mam kilka pkt polemiki.
1. A po co Lambertowi angielski akcent skoro Anglika nie grał?
2. Po co wymieniasz nowe filmy Mulcahy’ego? Porównaj do właściwych, tych z czasów Highlandera. Cień, Rykoszet, Honor zabójcy. Poza tym jego Resident to jedyny jasny pkt całej tej serii.
3. Dwójka jest świetna, ale tylko w dircucie. Ciężko o film tak bardzo spaprany przez producentów. W wersji autorskiej dwójka dorównuje jedynce.
4. Nic głupiego nie ma w tym pomyśle. Każde uniwersum fantasy działa, jeśli ma ręce i nogi, jakieś zasady. W Highlanderze wszystko to prezentuje się nader porządnie. Głupie? Jeśli będziemy to analizować wg zasad realizmu to każde uniwersum fantasy pójdzie na śmietnik. Taki świat musi mieć własną logikę, film Mulcahy’ego ją ma i się jej trzyma.
5. Same efekty to kwestia kupienia konwencji.
Trzy sequele i serial. To pokazuje jak mocny był pomysł na ten film.
Na deser Queen. Ten najlepszy.
https://www.youtube.com/watch?v=BYOE_b4aYD0
1. Akcent powinien być szkocki. Pisząc o angielskim, miałem na myśli nie akcent, tylko sam język, którego znajomość aktor miał wówczas ograniczoną.
2. Honor zabójcy mi się nie podobał, Resident Evil też. Wydaje mi się, że Rykoszetu nie oglądałem. Natomiast Cień… OK, wprawdzie uważam, że film miał spore problemy, ale to raczej z braku kasy na więcej scen akcji. Bo poza tym był niezły. Tylko, że na śmierć zapomniałem, że to film Mulcahy’ego. (Nawiasem mówiąc jestem ogromnym fanem postaci Cienia – przesłuchałem chyba większość audycji radiowych, których był bohaterem. Wielka szkoda, że film nie doczekał się kontynuacji albo rebootu po latach.)
3. Panie Atosie, co też pan wygadujesz. Wersja reżyserska Nieśmiertelnego 2 jest fatalna. Dobrze wygląda tylko na tle wersji kinowej, od której można dostać – metaforycznego – raka.
4. No, dobra, sam pomysł jeszcze ujdzie. Tak naprawdę to absurdalny był po „rozszerzeniu” go o backstory z dwójki (w obydwu wersjach). Ale nadal idiotyzmów było w filmie sporo. Na czele z dość podstawowym – czyli faktem, że żaden z nieśmiertelnych nie nosi obojczyka ani hełmu 🙂
5. Tak, ale w paru miejscach widać niedoróbki. Tak jak pisałem wcześniej – widzimy na przykład jak Lambert sobie w scenie lewitacji wisi na sznurkach.
Trzy sequele i serial? Ha! Jest tego jeszcze więcej niż myślisz. Cztery sequele pełnometrażowe, jeden sequel animowany, dwa seriale i jedna kreskówka. I chyba dwie gry, jeśli dobrze pamiętam. Ale nic nie dorównuje pierwszej części.
To może coś konkretnie o wadach dwójki? Oprócz koszmarnego kosmicznego backstory z wersji producenckiej reszta to znakomity s-f. Lambert i scenariusz lepsze niż w '1′, fajni przeciwnicy, fajny świat i akcja. No i to chyba za tę część Connery zgarnął pół budżetu całego filmu 🙂 Z tymi hełmami może być jakiś rodzaj kodeksu honorowego. Nie gramy piłki ręką, nie bijemy poniżej pasa, nie nosimy hełmów…
Swoją drogą przydałby się jakiś artykuł o producenckich szwindlach zmieniających sens danego filmu. Sporo ich było. Tylko albo Pq mielibyście pewnie sporo ciekawych obserwacji 🙂
A propos języka to pewnie przeciętny szkocki góral w XVI wieku nie znał go lepiej od Christophera Lamberta 😉
Uwielbiam jak recenzujecie takie dawne zapomniane (?) filmy. Tyle dobrych rzeczy z przeszłości, których nie sposob znaleźć śledząc tylko nowe produkcje. Pozdrawiam serdecznie!