Pewnego wieczoru grupa starych znajomych (i ich partnerów/partnerek) postanowiła spotkać się przy kolacji. Miała to być wyjątkowa noc, również ze względu na okoliczności. W nadzwyczajnie bliskiej odległości od Ziemi przelatywała ogromna kometa. Takie zjawisko musi budzić fascynację, a nawet instynktowny lęk. Kolejne wydarzenia tego wieczora tylko ów lęk podsyciły. Najpierw wszyscy stracili metodę komunikacji ze światem zewnętrznym. A potem padł prąd. W całej podmiejskiej okolicy tylko jeden budynek miał jeszcze światło. Kiedy jeden z uczestników kolacji zaczyna w niezbyt… koherentny sposób opowiadać o przestrogach, jakich udzielił mu brat (z wykształcenia fizyk), i decyduje się ruszyć w stronę oświetlonego domu, rozpoczyna się seria wydarzeń jeszcze dziwniejszych. Wkrótce grupa przyjaciół przekona się, że oświetlony dom to dokładna kopia „ich” domu. Skopiowani są też… ludzie.
Tyle mogę o fabule powiedzieć, nie psując Wam jednocześnie zabawy związanej ze zwrotami akcji, których będzie multum. Przyznam szczerze, że po pierwszych trzech minutach filmu miałem wrażenie, że czeka mnie mordęga. Niskobudżetowy film nieznanego reżysera (James Ward Byrkit), który nigdy wcześniej (ani później) nie pracował nad pełnometrażowym filmem. Grupa aktorów kompletnie nieznanych, albo mało znanych (w tej kategorii znajduje się chyba tylko Nicholas Brendon czyli Xander z serialu „Buffy Postrach Wampirów”). Do tego dialogi nagrywane w stylu improwizacyjnym, mającym dodać naturalności konwersacjom, a w praktyce bardzo często prowadzącym do tego, że widz jest niezainteresowany bełkotem przekrzykujących się postaci. Pierwsze próby tłumaczenia naukowego podłoża dziwnych wydarzeń też zażenowały, będąc popkulturową papką złożoną z tego, co przeciętny człowiek wie na temat mechaniki kwantowej (czyli mamy tradycyjnie niezrozumiany eksperyment myślowy z kotem Schrödingera i tego typu pomysły). Innymi słowy zapowiadało się na wtopę. I już zaczynałem żałować, iż zwabił mnie tytuł filmu, który zabawnie rezonował z nadużywanym przez redaktorów FSGK słówkiem koherencja.
A jednak w miarę upływu kolejnych minut, film zaczął mnie powoli do siebie przekonywać. Atmosfera gęstnieje, gadanie o niczym ustępuje pola starannie zaplanowanym scenariuszowym trikom, a pierwsze skrzypce zaczynają grać aktorzy potrafiący pokazać na ekranie coś ciekawego (wspomniany Nicholas Brendon czy Emily Baldoni). Nade wszystko zaś dostrzegamy, jak dobry i… sprytny, było pomysł stojący za filmem. Nie chcę odzierać w tej recenzji filmu z magii, ale powiedzmy, że urzekł mnie fakt, iż na pozór chaotyczne wydarzenia mają bardzo dobre wyjaśnienie, które pojmiemy dopiero w drugiej połowie filmu (na krótko przed zrozumieniem tego przez jedną z postaci). I pacniemy się przy okazji otwartą dłonią w czoło, wywołując głośne plaśnięcie.
To chyba najlepsza rzecz, którą można o tym filmie powiedzieć. Jest sprytny. W swych najlepszych chwilach wywoływał skojarzenia z produkcją o której jeszcze tu kiedyś napiszę – mam na myśli film „Primer”. W podobny sposób zmusza widza do wysiłku i rozgryzienia zagadki. W przeciwieństwie do „Primera”, „Coherence” nie wymaga jednak od widza prowadzenia zeszytu z notatkami uzupełnianymi w toku kolejnych seansów. W zależności od tego na co macie aktualnie ochotę, może to być wadą lub zaletą.
Można oczywiście przyczepić się trochę do zakończenia, które ma chyba problem z wybrzmieniem, i ciągnie się tylko po to, by zaoferować jeszcze jeden (najsłabszy) zwrot akcji w ostatnich sekundach. Ale mimo wszystko uważam, że film jest autentycznym triumfem Jamesa Warda Byrkita (jednocześnie reżysera i scenarzysty), który za 50 tysięcy dolarów potrafił na 88 minut przykuć mnie do ekranu. To również triumf science-fiction jako gatunku, dowód na to, że dobry, przemyślany koncept sci-fi, potrafi pociągnąć fabułę „za uszy”. Miło było też zobaczyć ponownie Nicholasa Brendona, którego postać przedstawia się jako aktor z serialu Roswell (jak wspomniałem, prawdziwy Brendon grał w „Buffy”). Zwłaszcza, że aktor ma autentyczne umiejętności i szkoda, że nie jest częściej wykorzystywany.
Innymi słowy, film polecam (acz ostrożnie, ze świadomością, że nie jest pozbawiony wad) i cieszę się, że ktoś realizuje podobne produkcje.
-
Ocena DaeLa - 7/10
7/10
I jeszcze na koniec mała uwaga odnośnie tytułu. Film, który powinien przecież nazywać się po polsku koherencją (co idealnie współgra z wieloznacznością tego słowa – w końcu w filmie chodzi o koherencję psychologiczną, fizyczną, filozoficzną, etc…), dostał od polskiego dystrybutora inną nazwę. „Równoleglą rzeczywistość”. Bo tak.
Nie pamiętam zupełnie, co skłoniło mnie do obejrzenia tego filmu, pamiętam za to, że przez pierwsze minuty wiele razy zastanawiałam nad wyłączeniem filmu. Na szczęście tego nie zrobiłam.
Fakt, trzeba trochę naciąć logikę przy seansie, ale gdy to się zrobi, to film zdecydowanie zyskuje, no i wciąga oraz bawi… aż do zakończenia. Było ono z tych „tego nie przewidziałam”, niestety nie przewidziałam, że może być aż tak złe.
Podzielam opinię. Dael często ma fajne recenzje, ale w tym przypadku w mojej opinii mocno przestrzelił. Film to takie 3/10, słabizna. Nie marnujcie swojego czasu na tego gniota.
dael przestrzelil zupelnie jak w recenzji z dnia poprzedniego hehehehehehehehe
„Film, który powinien przecież nazywać się po polsku koherencją (co idealnie współgra z wieloznacznością tego słowa – w końcu w filmie chodzi o koherencję psychologiczną, fizyczną, filozoficzną, etc…), dostał od polskiego dystrybutora inną nazwę. “Równoleglą rzeczywistość”. Bo tak.”
pewnie drań wychodzi z założenia że prawie nikt nie zna tego słowa, łobuz jeden!
Bardzo mi się podobał ten film. Nie wiadomo było, czy się bać, czy tylko próbować dociec, o co chodzi, ale nastrój tajemniczości był zbudowany znakomicie. No i zawsze mnie wkurza przy takich projektach, że przecież ich produkcja kosztuje tyle co paczka gwoździ, w porównaniu do wszelkiej maści „superprodukcji”. A jaki efekt! Naprawdę nie potrzeba bazylionów złotych monet, żeby zrobić fajny i ciekawy film (który przy okazji nie poraża smutkiem), a cały czas nie możemy się czegoś takiego doczekać w Polsce.
DaeL pojechał po bandzie 😀
Heheh, normalnie padlem 😀
Mozna zbudowac inteligentny i merytoryczny clickbait dla czytelnikow? Mozna! 🙂
FSGK wyznacza najwyzsze standardy w polskim internecie.
Kapitalny majstersztyk. Az obejrze ten film 🙂
Dael mistrzu 😀 Niebezpiecznie parsknęłam śmiechem dzisiaj w pracy przez ten wpis.
ale co w nim takiego zabawnego?
Nie wiem, czy tego infa o polskim tytule nie należałoby oznaczyć jako spojler. Nie widziałem filmu, ale wg niektórych tytuł za dużo zdradza.
Czekam na 'Primer’! Najlepiej w formie Szalonej Teorii, z rozpiską 'dla debili’ 🙂 Obejrzałem go tylko raz i jestem pewny, że załapałem w 1/3.
Z filmów za grosze polecam 'Labirynt Dave’a’ (’Dave made a maze’). Mega pomysłowa zabawa.
#koherentni
Primer to już waga ciężka jeśli chodzi o porąbanie fabuły. Widziałem gdzieś wykresy, na których ludzie próbowali wyjaśniać wszystkie możliwe linie czasowe i kolejność zdarzeń. Ich też nie zrozumiałem do końca. 😉 Ale film jest naprawdę intrygujący, podobał mi się.
Zgadzam się i właśnie dlatego zaproponowałem tekst o 'Primer’. Skoro Mistrz DaeL rozkminił motywację Baelisha, to i 'Primer’ ogarnie. Panie, wskaż nam drogę! 🙂
Właśnie obejrzałem, bardzo dobry jak na budżet. Zaraz się biorę za Primer
https://youtu.be/d3zTfXvYZ9s
Ciekawe wyjaśnienie podróży w czasie w różnych filmach/książkach. English of course 🙂