Życzenie śmierci (2018)

Seria “Życzenie śmierci” od zawsze kojarzyła mi się z kiczowatym obrazem amerykańskiej patologii, dodatkowo podrasowanym za pomocą wąsa Charlesa Bronsona, który w mało emocjonujący – a jeszcze mniej realistyczny – sposób rozprawiał się z wszelkiej maści elementem aspołecznym. Filmy inspirowane opublikowaną w 1972 roku książką Briana Garfielda bez wątpienia stanowiły twardy orzech do zgryzienia dla wszelkiej maści rodowitych koneserów kina akcji. Z jednej strony – bezpretensjonalna umowność i odrealniona eskalacja prezentowanych w nich wydarzeń sprawiały, że każda kolejna część przesuwała granice filmowej głupoty, z drugiej – były to jednak absolutnie wiekopomne osiągnięcia kina klasy Z, którego miłośnikiem może nie jestem, ale z pewnością od czasu do czasu – bywam.

W tym roku seria, która dotychczas zamykała się na pięciu częściach firmowanych charakterystyczną facjatą kultowego aktora (i przy okazji – odznaczonego Purpurowym Sercem weterana II Wojny Światowej), została odkurzona, przepisana na nowo i całkowicie przeformułowana. Nie zmieniły się jedynie inicjały głównego bohatera – nadal jest nim Paul Kersey, portretowany przez Bruce’a Willisa. Bez zmian pozostała również główna oś fabularna i koło zamachowe całej historii – oto wywodzący się z wysokiej klasy społecznej (poprzednio – wzięty architekt, teraz – renomowany doktor) protagonista traci swoją rodzinę w wyniku napadu rabunkowego. Widząc nieudolność działań policyjnych śledczych oraz wzrastającą w społeczeństwie spiralę nienawiści i przemocy, postanawia samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość.

Fala przemocy wzbierająca w Chicago owocuje między innymi takim zestawem spraw, zawieszonych na policyjnej tablicy w komisariacie. Jedna z nich zostanie rozwiązana bez pomocy mundurowych.

 

Za najnowszą odsłonę (a właściwie to pełnoprawny remake) “Życzenia śmierci” odpowiada Eli Roth. Namaszczony swego czasu przez samego Quentina Tarantino reżyser m.in. “Hostelu”, czy całkiem przyzwoitego “Knock, Knock” z Keanu Reevesem, dotychczas specjalizował się w filmach co najmniej dziwacznych, dość odważnie żonglujących pomiędzy skrajnymi gatunkami czy scenami silnie załamującymi stosowaną narrację. Innymi słowy – Roth w mniej (często) lub bardziej (rzadko) udany sposób zawsze starał się zaskakiwać swojego widza. Z tego powodu, zasiadając do seansu omawianego filmu spodziewałem się podobnego schematu: jakiś slapstickowy pseudohorror z elementami gore, ewentualnie poprzetykany niepasującymi nigdzie, sekwencjami komediowymi.

Nic bardziej mylnego.

W “Życzeniu śmierci” reżyser postawił na inny rodzaj niespodzianki. Jest nią… poważny, mroczny i dramatyczny ton filmu. Serio. “Życzenie śmierci” w 2018 roku zamieniło się z podręcznikowego kina ósmej kategorii w całkiem przyzwoity dramat społeczny z elementami klasycznego filmu o zemście. Wydaje się, że wszystko to, co chciał – a nie potrafił – osiągnąć Michael Winner w 1974 roku, opowiadając historię zdesperowanego architekta o twarzy Charlesa Bronsona, udanie poprawił Elia Roth piećdziesiąt lat później, wykorzystując autentycznie przepełnioną cierpieniem twarz Bruce’a Willisa. Może i ciężko jest jednoznacznie określić, czy aby na pewno zmęczenie i rezygnacja prezentowane na ekranie przez legendę kina akcji wynikają ze scenariusza filmu – ale efekt jest naprawdę zadowalający.

Bruce Willis powrócił w niemal archetypicznej dla siebie roli mściciela. W tej roli zaprezentował zgubiony przez ostatnie lata autentyzm i wiarygodność.

Paul Kersey wygląda tu na autentycznie zmasakrowanego życiem gościa, któremu psychika nie pozwala przejść obojętnie nad osobistą tragedią. Obserwujemy go, jak stara się znaleźć ulgę w prywatnych sesjach terapeutycznych i samotnych, nocnych podróżach po Chicago. Jednocześnie, jest też postacią o wysokim poziomie samoświadomości – bardzo szybko orientuje się, że aby ulżyć swoim wewnętrznym demonom, będzie musiał zrobić coś więcej. Przygotowuje się do tego, nabywa nowych umiejętności, uczy się – najpierw korzystania z dobrodziejstw nowoczesnych technologii, później – sprawnego operowania bronią palną.

Jest coś fascynującego w tej wędrówce na skraj człowieczeństwa i moralności, zwłaszcza jeśli okoliczności są więcej niż sprzyjające: wzbierająca fala przemocy w mieście pomaga w zachowaniu anonimowości, a później – paradoksalnie, właśnie dzięki nowym mediom, Internetowi i smartfonom – cała historia o “Mścicielu” stającym się przedmiotem narodowej debaty w USA nie traci na wiarygodności. Wręcz przeciwnie – zdaje się, że w dzisiejszym zglobalizowanym świecie podobna “popularność” mogłaby spotkać każdego z nas, jeśli tylko weszlibyśmy w buty Paula Kersey’a. Tak oto niewiarygodna pięćdziesiąt lat temu historia zepchnięta na margines kinematografii, stała się dzisiaj zupełnie prawdopodobna. Ten fakt dodaje filmowi kolorytu, a dzięki przemyślanej i stonowanej formie opowieści – całość ogląda się naprawdę przyjemnie i absolutnie bez poczucia zażenowania.

Zaskakujące jest to, że historia samozwańczego mściciela – absurdalna w wykonaniu Charlesa Bronsona w latach 70.- tych, współcześnie – właśnie dzięki nowym mediom – nabrała realizmu i stała się całkiem wiarygodna.

Film nie trwa długo, nie męczy głupotami w scenariuszu, nie przesadza z eskalacją brutalności czy przemocy. Nawet drugi plan aktorski potrafi się wyróżnić: na pochwałę zasługuje postać narwanego brata protagonisty, Franka Kerseya (Vincent D’Onorfio), który momentami wprowadza zamęt na ekranie, lecz – jak się ostatecznie okazuje – posiada serce po właściwej stronie. Podobnie jest z Detektywem Kevinem Rainesem (Dean Norris), bardzo doświadczonym śledczym, który zna się na swojej robocie i potrafi dostosować swoje cele do zmieniających się okoliczności.

Muzyka i aspekty wizualne zwyczajnie nie przeszkadzają, a operator kamery Roger Stoffries w kilku miejscach pokusił się o bardzo klimatyczne ujęcia, nadające filmowi właściwego, mrocznego i nieco noirowskiego upierzenia. Nie jest to w żadnej mierze praca godna peanów i obsypania deszczem nagród, ale z pewnością zasługuje na dobre słowo.

Elisabeth Shue i Camilia Morrone – żona i córka Paula Kersey’a. Obie Panie zagrały poprawnie, choć role były typowo drugoplanowe.

Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić w kontekście omawianego tytułu to jego wtórność. Nie ulega wątpliwości, że już historię opowiedzianą ponad pół wieku temu trudno byłoby nazwać innowacyjną i nowatorską, a co dopiero współcześnie? Jeśli na co dzień konsumujecie kino sensacyjne, randka z “Życzeniem śmierci” może wydać się zupełnie niepotrzebna. Jeśli jednak zaglądacie do tego gatunku nieco rzadziej, a podobne kino traktujecie jako odskocznie od codzienności – warto się z filmem Eliego Rotha zapoznać. Nie jest to w żadnej mierze dzieło epokowe, ale również zupełnie niezasługujące na kamienie, którym poczęstowała je intelektualna krytyka z wszystkich stron świata.

To proste kino, z prostą historią i prostymi emocjami dla widza. Nieskomplikowane menu, które jednak pozytywnie mnie zaskoczyło – spodziewałem się bezgluteno-laktozowej papki, a dostałem porządny kotlet w panierce. Moim zdaniem – całkiem smaczny!

 

-->

Kilka komentarzy do "Życzenie śmierci (2018)"

    • 18 lipca 2018 at 14:16
      Permalink

      Będzie tydzień po premierze Duke Nukem Forever… oh, wait :O

      Reply
  • DaeL
    18 lipca 2018 at 12:26
    Permalink

    Hola, hola Pquelimie. Ale pierwsze trzy części Życzenia śmierci to Ty szanuj! Zwłaszcza dwójkę. Wystarczy poobserwować scenografię w scenach w których Bronson dokonuje egzekucji kolejnych bandziorów, by dostrzec jak błyskotliwie ironiczny jest ten film. Michael Winner to niezrozumiany geniusz.

    Reply
    • 18 lipca 2018 at 14:16
      Permalink

      stosunek do “oryginałów” mam wybitnie ambiwalentny. Po obejrzeniu remake’u odświeżyłem sobie pierwszy film i miałem wrażenie, ze Winner chciał zrobić coś takiego właśnie – film z pogranicza akcji i dramatu społecznego, tylko z mocniejszym akcentem na “violence” (u Rotha jest akcent na “gore”, lecz nieznaczny). Nie wyszło to zbyt pięknie, ale w następnych cześciach już podchwycił ten specyfinczy efekt kina klasy B/C/Z/wstaw _literkę i kontynuował serię jako pastisz.

      Także – owszem, szanuję. za specyficzną gatunkowość i konsekwencję w realizacji 🙂

      Reply
      • 19 lipca 2018 at 09:04
        Permalink

        DaeL mnie ubiegł. Dwie pierwsze części to nie żadna klasa Z, ale klasyka kina sensacyjnego. Poziom ‘Brudnego Harry’ego’. Nawet lepiej z uwagi na przygnębiający wydźwięk. Na bezradność Kerseya, na myśl, że zabicie zbirów to było jedyne wyjście.

        Miał jakiś pomysł Roth na ten film. Ale i blady wątek social mediów, marne sceny akcji i twarz Willisa sprawił, że mu nie wyszło. Bronson i jego wąsik idealnie przedstawili Kerseya jako przeciętniaka postawionego pod ścianą. Aparycja i emploi Willisa w rimejku zabiło tę dramaturgię. Obsadowe pudło!

        Reply
        • 19 lipca 2018 at 09:28
          Permalink

          Kwestia gustu, chociaż ganisz film dokładnie za to, za co ja chwalę – za wiarygodność okoliczności social media i obsadę.

          Masz prawo uważać, ze Bronson z januszowskim wąsikiem jest bardziej autentyczny w roli mściciela od Bruce’a Willisa, ale dla mnie jest dokładnie odwrotnie. Bronson w oryginale wygląda na emerytowanego discopolowca, któremu skończyła się kasa, ewentualnie – żeby uchwycić to bardziej po amerykańsku – na nieusatysfakcjonowanego przenosinami z Texasu do Chicago typowego rednecka wyrwanego z fotela sprzed transmisji meczu Rangersów. Jest po prostu śmieszny, a do Brudnego Harry’ego pasuje tak bardzo, jak scena z bazooką do “klasycznego kina sensacyjnego” 🙂 no sorry… ale nie.
          Przygnębiający wydźwięk, bezradność i… wyburzanie budynków, latające kończyny, etc. Tak, to właśnie jest slapstick rodem z kina klasy Z.

          Reply
          • 20 lipca 2018 at 19:44
            Permalink

            Wszystko fajnie, ale remake jest pod każdym względem gorszy od pierwowzoru. Więc to dopiero kino klasy Z jakiego pełno masowo produkowanego w tych czasach.

            Reply
            • 24 lipca 2018 at 18:23
              Permalink

              Pawle, dzięki serdeczne za komentarz, ale może jakiś argument za Twoim zdaniem? Tj. dlaczego jest “pod każdym względem gorszy od pierwowzoru?”

              Bo tak na moje oko patrząc, to jednak oba filmy należą do zupełnie odmiennego gatunku, choć oczywiste są w nich pewne podobieństwa. Klasyczne “Życzenie śmierci” było całkiem udanym pastiszem, a współczesna wersja zaskoczyła mnie powagą i… zwyczajną przyzwoitością w realizacji. To nie jest głupi film z nierealną historią wyssaną z palca.
              Moim zdaniem to może być słuszna koncepcja na wszelkiego rodzaju rimejki. Zrobić to samo – ale zupełnie inaczej. tutaj uważam, że się udało, bo właśnie w zalewie masowo produkowanych sensacyjniaków bez ładu i składu – nowe “Życzenie śmierci” wyróżnia się… przyzwoitością. Jak mawiał klasyk: “niewiele lepiej… ale lepiej”. Ja wolę takie coś, niż wyrżnięte z analiz marketingowych kino kapitalistyczne, vide nowy “Pacific Rim”, “Ocean’s 8” czy inne “Tomb Raidery”.

              Reply
  • 18 lipca 2018 at 16:50
    Permalink

    No, nareszcie Pq! Juz myslalem, ze przeszedles na redakcyjna emeryture 🙂

    Dobry film z Johnem McClane’em? Zawsze chetnie. Dodaje do urlopowej playlisty, zaraz obok Rampage i Wieczoru Gier (ten ostatni bo SithFrog polecil).

    Reply
    • 18 lipca 2018 at 21:50
      Permalink

      ten ostatni tez polecam

      Reply
      • 19 lipca 2018 at 09:29
        Permalink

        a ja nie polecam. Jeden z głupszych filmów, jakie ostatnio widziałem. A widziałem ostatnio np. “Speeda” z 1994 😉

        Reply
        • 19 lipca 2018 at 15:27
          Permalink

          Ale Speeda to ty szanuj!

          Reply
          • 19 lipca 2018 at 15:30
            Permalink

            Szanuje! Najbardziej za scenę przeskakiwania 20-metrowej dziury w autostradzie 😛

            Reply
          • 19 lipca 2018 at 16:45
            Permalink

            Speed jest glupi jak but, ale emocje i napiecie ma na najwyzszym poziomie 🙂

            Reply
  • 18 lipca 2018 at 21:36
    Permalink

    Ja tam akurat stare “życzenia śmierci” lubię (choć pewnie wyłącznie ze względu na osobę Charlesa Bronsona), mimo iż kino sensacyjne uważam ogólnie za najgorszy rodzaj filmowej konfekcji, obok telenowel i mydlanych oper. Oglądając różne “maczety” i “dedłisze” zawsze też odczuwam ten nieznośny dysonans kulturowy, charakterystyczny dla Europejczyka stykającego się z amerykańskim mitem westernu, do którego wprost nawiązuje ten gatunek. Trudno go traktować poważnie. Przez stary kontynent przewalają się wojny, rewolucje i holocausty, a oni tam za oceanem hodują sobie przestępczość, żeby dzielni szeryfowie i chwaccy mściciele mieli z kim walczyć. 😉

    Reply
    • 19 lipca 2018 at 09:31
      Permalink

      dokładnie tak. Charles Bronson i stary Death Wish to było takie przedłużenie spaghetti westernu w realiach wielkomiejskich.
      Remake to już tylko (albo i aż) zupełnie udane kino sesnacyjne.

      Reply
  • 19 lipca 2018 at 23:46
    Permalink

    żadnej ze starych części nieznam, ale jako że wakacje to dałem się namówić mimo oceny tylko 6/10 na ten najnowszy film. I niezle sie bawilem, powiem szczerze ze mozna bylo nawet dac punkt wiecej. Bruce Willis jak zwykle zajebisty, fabula bardzo prosta ale i jednoczesnie miala sens i nigdzie nie poczulem, zeby to bylo udawane. Fajny film, a potem wchodze na metacritic…. i tam jest 16… no zenada jakas, nie rozumiem tej strony 😉

    Reply
  • 20 lipca 2018 at 00:02
    Permalink

    Obejrzany i… meh. Moglo byc lepiej moim zdaniem. Bruce dal rade faktycznie, ale jakos malo wyczuwalny byl ten desperacki ton jego dzialan moim zdaniem. Bardziej to wygladalo, jakby nagle postanowil zastrzelic jakiegos randomowego bandziora, a potem mu sie spodobalo i zostal bohaterem mediow.
    Sam watek popularnosci mi nie zgrzytal – wlasnie byl wiarygodny, w przeciwienstwie do starego filmu z Bronsonem. Okej, moze i same socialmedia nie wygladaly na prawdziwe, ale ja to potraktowalem jako pewien symbol tej sily przekazu i bylo okej.
    Ja bym dal 5, z zaznaczeniem ze na wolny wieczor i do kotleta z cala pewnoscia sie nadaje. Wrazenie chyba pozostawil lepsze niz kazda z poprzednich czesci, a ogladalem 1-3.

    Reply
  • 24 lipca 2018 at 18:28
    Permalink

    Redaktorze Pquelim, nie wiem czy wypada, ale wyznaję szczerze, że bardzo lubię czytać Twoje teksty 😀
    Nawet, jak piszesz o filmach nieciekawych, lub mnie nie interesujących, zawsze warto kliknąć, bo Twój nick jest gwarancją świetnie napisnych zdań. I jeszcze odpowiedniej długości artykułu, który idealnie komponuje się z kawą w pracy 🙂 czego niestety nie mogę powiedzieć o moim drugim ulubieńcu SithFrogu, którego porównania czasem rozkladają na łopatki. Ale recenzje jakby coraz krótsze. Szkoda.

    Reply
  • 31 lipca 2018 at 22:39
    Permalink

    Ja sie tylko chcialem podpisac. Do czasu fsgk.pl czytalem recenzje filmow na film.org, a jest tam kilku autorow, ktorych nie ma w ogole sensu klikac (np Dawid Mysliwiec).
    Na szczescie odkrylem ciemna strone mocy, ktora zawsze oferuje cos wartosciowego. Pewnie jestem w mniejszosci, ale niekoniecznie jaram sie tymi wszysttkimi Grami o Trony I Szalonymi Teoriami, z zasady wrecz omijam te tematy, chociaz GoTa ogladam w wersji serialowej.
    Zyczylbym sobie wiecej tektsow o filmach, bo panowie bioracy temat na warsztat znaja sie na rzeczy 🙂

    Reply

Skomentuj tolkien Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków