W ostatnich latach mocno krytykowaliśmy na FSGK filmy spod znaku Gwiezdnych Wojen wyprodukowane przez Disneya. „Przebudzenie Mocy” nazwaliśmy kalką „Nowej Nadziei”, „Łotrowi 1” zarzucaliśmy chaotyczność, „Ostatni Jedi” denerwował nas swoją głupotą i odrzuceniem przesłania serii, a „Han Solo” był dla nas zbyt nudny i sztampowy. Ale pamiętamy też o tym, że bywało gorzej. I nie, nie mówimy o prequelach. George Lucas pewnie chciałby zapomnieć o kilku innych produkcjach, których akcja toczyła się w świecie „Gwiezdnych Wojen”. Niewątpliwie największą niesławą okryty jest specjalny program przygotowany na święta Bożego Narodzenia w 1978 – „The Star Wars Holiday Special”
Program ten był pierwszym flirtem Gwiezdnych Wojen z telewizją i nietrudno się domyślić dlaczego przez wiele lat jedynym. Według pierwotnych założeń Lucasa, produkcja miała być po prostu filmem telewizyjnym. Możliwie tanim, ze względu na ograniczoną skalę i wykorzystanie gotowych rekwizytów oraz scen wyciętych z „Nowej Nadziei”. Ale miał być to film. Plan ten uległ zmianie, gdy Lucas poświęcił się preprodukcji „Imperium Kontratakuje”, pozostawiając swobodę decyzji ludziom wyznaczonym przez stację CBS. To właśnie oni nadali produkcji ostateczny kształt.
W swej finalnej wersji, „The Star Wars Holiday Special” ma formę rewii, to znaczy widowiska, w którym seria różnego rodzaju scenek, piosenek i numerów estradowych powiązana jest mocno naciąganą niby-fabułą. Być może starsi czytelnicy pamiętają popularny w Polsce „Kabaret Olgi Lipińskiej” albo szopki noworoczne. Mamy tu do czynienia z tworem podobnym. Tylko, że gorszym pod każdym względem.
I nie łudźmy się listą płac, na której zobaczymy naszych ulubionych aktorów. Owszem, są tu Mark Hamill, Carrie Fisher, Harrison Ford, a nawet głos Dartha Vadera, czyli James Earl Jones. Problem polega na tym, że postaci te przewijają się na ekranie przez kilka minut, a pierwsze skrzypce grają aktorzy komediowi, którzy już w 1978 lata świetności mieli całe dekady za sobą. Ale największą zbrodnią przeciw zmysłom estetycznym i logice jest scenariusz.
Jak wspomniałem, produkcja ma charakter rewii. Jej główna oś fabularna to przygotowania do świętowanego przez Wookiech Dnia Życia. Rodzina Chewiego czeka na przybycie swego męża i ojca, który wraz z Hanem próbuje uciec ścigającymi go statkami Imperium. W tym krótkim opisie przedstawiłem fabułę „The Star Wars Holiday Special” w świetle bardziej pozytywnym, niż na to zasługuje. W praktyce oglądamy bowiem trwające łącznie prawie godzinę wycia i pomrukiwania ubranych w szkaradne futra Malli (to żona Chewiego), Lumpy’ego (to jego syn) oraz Itchy’ego (to ojciec naszego futrzaka). Pomrukiwania te nie są w żaden sposób tłumaczone na język angielski. Widz po prostu patrzy oniemiały, jak trzy monstra poruszają się po ekranie wyjąc wniebogłosy.
Aby przerwać monotonię, od czasu do czasu dostajemy elementy rewiowe. Możemy więc obejrzeć zminiaturyzowany, holograficzny pokaz akrobacji cyrkowych (jeśli myślicie, że to poroniony pomysł, macie rację), a także równie porywającą lekcję gotowania (w zamierzeniu humorystyczną, ale gwarantuje, że nawet kącik ust Wam nie drgnie), instruktaż montowania jakiegoś transmitera (powtórka z lekcji gotowania), numer muzyczny zespołu Jeffersons Starship (ciekawy, tylko że kompletnie tu niepasujący), quasi-erotyczny pokaz ASMR, w którym jak najbardziej ludzka aktorka wydaje się doprowadzać do ekstazy potwornego ojca Chewbacci, itp…
Do tego dochodzą dwie scenki fabularyzowane (w kantynie i w warsztacie), w których prym wiodą aktorzy (ponoć) popularni w latach 50. No i jest też krótka kreskówka, chyba jedyny pozytywny punkt całego programu. Nie nazwałbym jej szczególnie porywającą, ale dla fanów Star Wars będzie ciekawa, gdyż można w niej obejrzeć pierwszą, bardzo wczesną wersję Boby Fetta.
Przez kilka minut na ekranie zagoszczą też prawdziwi bohaterowie Gwiezdnych Wojen. Trudno jednak powiedzieć, aby postaci te miały swoje miejsce w (szczątkowej) fabule. Luke i Leia pełnią po prostu rolę partnerów do rozmowy via „skype”. Ot, żona Chewiego telefonuje do nich, aby upewnić się, że jej mąż dotrze do domu na święta. Następuje krótka wymiana zdań, i już możemy się rozkoszować kolejnym numerem muzycznym.
W zasadzie jedynym, co może nas w tych scenkach zaciekawić jest dziwaczny makijaż Luke’a Skywalkera. Mark Hamill krótko po nakręceniu „Nowej Nadziei” miał poważny wypadek samochodowy, który zgruchotał mu kość policzkową. Aktor wymagał serii chirurgii plastycznych. W „The Star Wars Holiday Special” pojawił się więc z bardzo mocnym makijażem, który miał przykryć blizny. I który upodabnia go do gejszy.
Najgorzej na całym przedsięwzięciu wypadli Harrison Ford i Peter Mayhew (wcielający się w Chewbaccę). Aktorzy niestety muszą zagrać w kilku scenach, w których siedząc w tekturowej replice kokpitu Sokoła Millenium rozpaczliwie próbują odgrywać walkę ze statkami Imperium. Pewnie nie wiedzą jeszcze, że wszystkie sceny efektów specjalnych zostały „pożyczone” z „Nowej Nadziei”.
I to właśnie cały „The Star Wars Holiday Special”. Widowisko, będące porażką dosłownie pod każdym względem. W tej trwającej ponad 90 minut produkcji jedynie krótki, 9-minutowy film animowany nie budzi kompletnego zażenowania. Trudno więc dziwić się, że George Lucas, wkrótce po emisji programu, dołożył wielu starań, by ślad po „The Star Wars Holiday Special” zaginął. Na jego nieszczęście pod koniec lat 70. istniały już magnetowidy.
A zatem – drodzy fani Gwiezdnych Wojen – ilekroć będziecie zżymać się na prequele albo filmy Disneya, pamiętajcie, że mogło być gorzej.
The Star Wars Holiday Special
-
Ocena DaeLa - 1/10
1/10
Czy chcielibyście wesprzeć finansowo działanie FSGK?
Czy chcielibyście zgarnąć ebooki oraz związane z „Grą o Tron” oraz „Pieśnią Lodu i Ognia” gadżety?
Teraz to możliwe – pod warunkiem, że macie wolną „dyszkę”. Aby dowiedzieć się więcej piszcie na adres dael@fsgk.pl (w tytule maila podając słowo „zbiórka”).
A może chcecie sami obejrzeć „The Star Wars Holiday Special”? Służę linkiem!
https://www.youtube.com/watch?v=S3a5j8PgQxg
Klasyk, którego nigdy nie oglądałem i boję się próbować. Chociaż dzięki tym kilku pierwszym sekundom, na które przed chwilą rzuciłem okiem można przynajmniej zobaczyć jak wyglądały efekty specjalne przed późniejszymi przeróbkami.
Szkoda, że DaeL nie napisał dlaczego ten film w ogóle powstał. Z tego co kojarzę, to umowa, którą Lucas podpisał z wytwórnią była dla niego niekorzystna, ponieważ gdyby nie wywiązał się w terminie z nakręceniem kolejnego filmu, to straciłby prawa do serii. Niestety dla niego prace nad „Imperium kontratakuje” przeciągały się i nie miał szans, żeby się wyrobić i w akcie desperacji zrobił to „coś”. Wytwórnia dostała co chciała, a Lucas mógł pracować dalej. Oczywiście to duże uproszczenie, ale gdyby DaeL znalazł szczegóły i zechciał się nimi podzielić, to byłoby fajnie.
Było kilka takich filmów (m.in. Fantastyczna Czwórka z 1994 roku), ale w przypadku SW Holiday Special sytuacja była inna (poniekąd dlatego, że Lucas był bardzo sprytnym biznesmenem, ale to w ogóle temat na zupełnie inny tekst). Program powstał po to, żeby wielkie sieci handlowe utrzymały zabawki oparte na SW na swoich półkach w kolejnym sezonie świątecznym. Lucas miał pełnię praw do wszystkich zabawek i to naprawdę na nich, a nie na samych filmach, zarobił majątek.
Nie oglądaj. To naprawdę jest straszne i bez żadnej wartości.
ty dael obejrzales to tylko po to zeby nam tu zrecenzowac to? xD nie wiem jak ktos o zdrowych zmyslach moze sie zabierac do ogladania takich rzeczy xD
Jest gorzej niż myślisz. Ja to obejrzałem po raz drugi 🙂
Wystarczyło obejrzeć to:
https://www.youtube.com/watch?v=VDdXt-SA0xM
Kiedyś Doug Walker tworzył naprawdę dobre filmy(albo mi już wspomnienia wypaczają to czym był kanał).
Kiedy pojawiły się pierwsze wieści o spin-offach, wymyśliłem w formie żartu, że powinni nakręcić o Chewiem, gdzie będą same Wookie i 0 postaci ludzkich. Tymczasem okazuje się, że ktoś już to zrealizował.
Powinien obejrzeć każdy narzekajacy na nowe Gwiezdne Wojny?
wykasowałam ten film z pamięci ;-; jest równie zły co Księżyc Voodoo :<
Co się zobaczyło, to się nie odzobaczy…