Jake Pentecost (John Boyega), syn bohatera granego w poprzedniej odsłonie przez Idrisa Elbę, mówi w którymś momencie „I’m not a hero like my father was”. Nie ma bardziej symbolicznego momentu, który uzmysłowi nam jak wiele różni „Pacific Rim” i „Pacific Rim: Rebelię”. Jeśli ten pierwszy film był czymś wyjątkowym, to druga część… no cóż… po prostu istnieje.
„Pacific Rim” był projektem Guillermo del Toro zrodzonym ze szczerej pasji. To nie miała być produkcja realizująca cele studia, wymierzona statystykami i tabelkami popytu na konkretne typy postaci, statystycznie pożądane grupy etniczne, ani inne zagrywki z pogranicza cynicznego biznesu i rozhulanej poprawności politycznej. Wszystko było takie jak chciał reżyser, takie, jak wymarzył sobie jego wewnętrzny dzieciak, wychowany na „Gundamach”, „Evangelionach” czy „Godzillach”. Traktował swoich bohaterów z czułością i humorem, sceny walki były przerysowane i przesadzone, ale dokładnie o tyle, abyśmy nie czuli zażenowania.
W „Rebeli” z tego podejścia został… tytuł. Wszystko inne jest jak żywcem przeniesione z Excela jakiegoś ważnego, smutnego pana w garniturze, który odhacza standardową listę. Silna postać kobieca w wieku lat piętnastu? Jest. Wesoły, zawadiacki protagonista-buntownik? Jest. Twardogłowy dowódca o gołębim sercu, ze słabością do kadetów? Jest. I tak dalej, i tak dalej. Nie ma w tym krzty oryginalności, nie ma żadnej postaci, która by się wyróżniała. Brakuje charyzmy jaką dawał Elba. Boyega naprawdę się stara i bardzo doceniam kilka momentów, gdzie wybija się ponad film, ale facet po prostu przegrał w starciu z materiałem, który mu dano do obróbki. Z tego nie wyciągnąłby nic nawet Scorsese w duecie z DeNiro. Wszystko jest takie do bólu sztuczne i wycyzelowane, byle tylko podobać się starannie określonej grupie docelowej.
Historia opowiedziana w filmie żenuje. Nagle okazuje się, że zostać pilotem Jeagera może każdy przypadkowy przechodzień. W pół roku. Tak na szkolenie trafia piętnastoletnia Amara (Cailee Spaeny). Nie jest jeszcze gotowa by brać udział w walce, ale to nie ma znaczenia, bo po latach ciszy i spokoju okazuje się, że nowe-stare niebezpieczeństwo wcale nie zniknęło na zawsze.
Twórcy „Uprising” potrafili skrewić nawet taki element jak Kaiju i Jeagery. Pierwsze wyglądają plastikowo i sztucznie. Jak zabawki. Te drugie natomiast, gigantyczne mechy – nagle mają dużo mniejszą bezwładność i hasają sobie po okolicy skacząc, biegając i robiąc salta. Szukając dobrego porównania przypomniał mi się genialny klasyk Paula Verhoevena z 1987 – „RoboCop”. Jeśli kojarzycie jak się poruszał się pół-człowiek, pół-robot i (niestety) widzieliście remake „RoboCopa” z 2014 roku to mniej więcej rozumiecie na czym polega różnica. Nowe Jeagery to po prostu skoczne, wesołe pacynki.
Smutno, naprawdę smutno mi było w kinie. Ostatnie trzydzieści minut seansu to czysta akcja i jedna wielka bijatyka, a ja walczyłem z ogarniającym mnie znużeniem. Niewiele brakowało żebym usnął. O tym jak bardzo twórcy „Uprising” nie rozumieją świata „Pacific Rim” świadczy fakt, że ostateczną walkę rozstrzyga pojedynczy pocisk, coś a’la rakieta, a nie wielki robot jakby należało (spokojnie, wbrew pozorom to żaden spojler).
Pod kątem kreacji aktorskich też nie ma tu na czym oka/ucha zawiesić. Cailee Spaeny wypadła całkiem nieźle, John Boyega się starał, ale to było wylewanie wody z Titanica za pomocą wiaderka z dziecięcej piaskownicy. Bez efektu. Scott Eastwood jest dość mocno eksponowany i nie mogę się nadziwić jak bardzo gościa promują mimo oczywistego braku talentu. Facet w każdym filmie jest taki sam. Gra samego siebie. Przypomina pod tym względem Jaya Courtneya.
Mam nadzieję, że druga część będzie ostatnią. Mam nadzieję, że scena pod koniec zapowiadająca następne odsłony okaże się zbędna i film nie zarobi wystarczająco wiele, by studiu opłacało się go kontynuować. Jeśli miałbym jakoś krótko podsumować wrażenia po seansie – „Pacific Rim: Uprising” to nie jest film zrobiony z pasji. To produkt zaplanowany na wyciśnięcie ostatniego dolara z nośnej marki. Gdybym nie wiedział, strzelałbym w ciemno, że drugą część robiła ekipa odpowiedzialna za „Transformers: Age of Extinction” i „Transformers: The Last Knight”. Niestety, ale to jest dokładnie ten sam poziom widowiska wyzutego z jakichkolwiek pozytywnych elementów. Póki co najgorszy film jaki obejrzałem w tym roku. Czułem, że bez Guillermo del Toro to się może nie udać. Ale że wyszło aż tak źle, to jednak zaskoczenie.
Pacific Rim: Rebelia (2018)
-
Ocena SithFroga - 2/10
2/10
Biedny Sith
https://78.media.tumblr.com/112e76cc7ca8ea3f96689d61d9cd76db/tumblr_oivqlrrvmG1udh5n8o1_500.gif
Dzięki, ale wolałbym gifa z mniej kontrowersyjnej produkcji 😛
forgive me Master
poprawię się w przyszłości
Good. https://www.youtube.com/watch?v=_UkwLzJaNL4
* – admiral = AdmiLai 😛
:3 nju nick! tego poczebowałam!
następnym razem zamiast 30 min zastanawiać się nad loginem, przyjdę do Ciebie!
thank You Master!
Też jestem fanem jedynki, czułem że kontynuacja może nie wyjść już po informacji kto się nią zajmie, wszelkich złudzeń pozbawił mnie pierwszy zwiastun, a teraz jeszcze miażdzące recenzje … szkoda, obejrzę jak będzie w TV
„obejrzę jak będzie w TV”
jaki masochista xD
„obejrzę jak będzie w TV”
Odradzam, chyba, że jednocześnie czytając coś, grając na telefonie albo nie wiem, strzelam, prasując! Robiąc cokolwiek dodatkowego, żeby nie stracić tych 2 h życia zupełnie.
Lepszy najgorszy blockbuster, niż 14 powtórka jakiegoś,,superkina” ,,hitu na sobotę” czy innego ,,megahitu” 😉
No nie wiem. Mało kojarzę filmów, od obejrzenia których wolałbym zobaczyć Rebelię 🙂
„Jeśli ten pierwszy film był czymś wyjątkowym, to druga część… no cóż… po prostu jest.”
nie jest?
Druga część po prostu jest, czyli nic więcej nie można o niej napisać/powiedzieć. Jest i tyle.
Dokładnie. Poza tym, że jest to nie można powiedzieć o filmie nic dobrego ani nawet neutralnego.
no to pokazuje jakim durniem jestes, kompulsyjnym
Chyba pomyliłeś/aś strony w internecie.
chyba raczej ta plaga komentarzy. no ale moze wam nabija:)
Niezależnie od plagi – nazywanie kogoś durniem z byle powodu/bez powodu to nie tutaj.
„ostateczną walkę rozstrzyga pojedynczy pocisk, coś a’la rakieta, a nie wielki robot jakby należało (spokojnie, wbrew pozorom to żaden spojler).”
uff… a juz sie bałem xD
Cóż, jaki film takie komentarze (w większości). Zastanawiam się czy ten film nie byłby dobrym przerywnikiem np pomiędzy dwoma odcinkami „Black Mirror”. Jakoś nie mogę się zdobyć na obejrzenie jednego dnia dwóch odcinków pod rząd.
Zależy co masz na myśli mówiąc „przerywnik”.
„Przerywnik” coś co niwelowało by negatywne nastawienie po obejrzeniu niektórych odcinków Black Mirror. Subiektywne odczucie. „Przerywnik” – nie trzeba za bardzo myśleć. Zwykle to fabuła od zera do bohatera mocno skropione, w końcowych scenach, patosem.
A, w takim sensie. No to Rebelia może się nada, ale znam 10 lepszych 🙂
Nigdy nie byłem fanem jedynki, uważam, że Del Toro nie wykorzystał potencjału. Czerpał z dobrych wzorów, ale okazał się od nich słabszy, zbyt grzeczny. No i wcale nie uważam, że nocne walki to był dobry pomysł. To było chaotyczne i nieczytelne, a ludzkim bohaterom trudno było kibicować. Ale w porównaniu z 'Rebelią’ jedynka to mistrzostwo planety.
Tego filmu nie zrobili twórcy. Zrobili go dyrektorzy, menadżerowie, księgowi i urzędnicy. Smutni panowie. Nie jeden, było ich wielu i wszyscy patrzyli w słupki i wykresy. Finansowa porażka filmu to wspaniała wiadomość. Oznacza, że im się nie udało.
W trakcie seansu tęskniłem za 'Transformersami’ Baya. Tęskniłem za filmami PWS Andersona, cholera tęskniłem nawet za Bollem! W ich przypadku przynajmniej wiedziałem, że za kamerą stał człowiek! W 'Rebelii’ całość obsługiwał robot wykresów. Do pana DeKnighta nic nie mam, on tu tylko podłożył nazwisko. Słupki i smutni panowie źle się prezentują w materiałach promocyjnych. Dużo funu, dużo kasy, zero odpowiedzialności za produkt. Fajną fuchę złapał pan DeKnight!
Boyega najlepszy z całej obsady, reszta fatalna. Wykresy wykreśliły typy postaci, ale aktorów nie miał już kto wybierać. Wizualnie film gorszy od tego, co robił Bay.
Dwa plusy. Pierwszy to megastwór. Znany i lubiany motyw wreszcie w filmie! Wizualnie przypominał mi stwora z drugiej części 'Jak wytresować smoka’. Btw polecam obie części, genialna animacja.
Druga zaleta czyli scena z 'żoną’. Foreigner wymiata, ależ genialna ballada! No i może trzeci plus. Do tej sceny myślałem, że badassem jest ktoś inny. Więc przynajmniej raz film mnie zaskoczył.
Ocena taka, jak twoja: 2/10. I też walczyłem ze snem w scenach akcji. Sztuczność całości odbierała ochotę na cokolwiek.
Nie mam w zasadzi nic do dodania. Całość najlepiej podsumowują Twoje trzy zdania:
„Tego filmu nie zrobili twórcy. Zrobili go dyrektorzy, menadżerowie, księgowi i urzędnicy. Smutni panowie.”
Będące trawestacją twojego 'smutnego pana’ 🙂
Bardziej myślałem, że odniesiesz się do kontrowersyjnej wg mnie opinii, że 'Transyformersy’ (to nie literówka 😀 ) nie są takie złe. Cokolwiek złego mówić o Bayu 'TF’ robił LUDŹ mający własny- jakkolwiek by nie patrzyć- styl.
Nie odniosłem się, bo wcale nie jest taka kontrowersyjna. Zawsze wybiorę Transformers 1,2,3 ponad PR 2. Z 4 i 5 już musiałbym się zastanowić, bo nie dość, że są naprawdę złe to jeszcze chyba o godzinę dłuższe niż Uprising.