FilmoBiografia Kubricka to cykl artykułów poświęcony jednemu z najwybitniejszych najwybitniejszemu reżyserowi wszystkich czasów, Stanley’owi Kubrickowi. Tematem przewodnim serii jest życie i twórczość nowojorskiego artysty, w głównej mierze jego 11. filmów pełnometrażowych, z których każdy zostanie poddany osobnej analizie. Celem cyklu jest nie tylko przedstawienie widzowi opinii na temat filmów należących już dzisiaj do klasyki kina, ale też przybliżenie postaci Kubricka, poszczególnych etapów jego kariery, a także ciekawostek z życia zawodowego i osobistego. W pracy nad tekstami autor posiłkuje się różnorakimi źródłami internetowymi, a także wiedzą zaczerpniętą z publikacji książkowych dotyczących reżysera i historii kina.
W dzisiejszym wydaniu FBK – „Odyseja Kosmiczna”. Dzieło, pisane przez naprawdę duże „dz”.
Owoc filmowego rzemiosła, który wykroczył poza klasyczne definicje i wymagania publiczności, a także oczekiwania krytyków, wzbijając się na poziom kultury wysokiej, nazywanej czasem Sztuką. Film, który zmienił sposób postrzegania kosmosu w iście kosmicznej skali. Kubrick zabrał nim monopol na kreowanie granic marzeń ludzkich, utrzymywany dotychczas przez Amerykańską Agencję Kosmiczną, toczącą zażarty bój w przededniu „Gwiezdnych Wojen” ze Związkiem Radzieckim. Film, który przekazał powinność kształtowania ludzkiej percepcji przestrzeni kosmicznej – z rąk i obiektywów NASA na kadr i klatkę filmową w sali kinowej. Ale przede wszystkim – najpiękniejsza opowieść o otwartej formule, jaką do tamtej (i tej) pory nakręcono.
#6 2001: Odyseja Kosmiczna (2001: A Space Odyssey)
Na początku 1964 roku Stanley Kubrick cieszył się ogromnym zainteresowaniem mediów i publiczności. Premiera jego najnowszego filmu, „Dr Strangelove” okazała się nie lada sukcesem – zarówno pod względem komercyjnym (film zarobił ponad 8 milionów $ w samych Stanach, czterokrotnie przebijając swój budżet), jak i pod względem nowych możliwości rozwoju, otwierających się przed reżyserem. Po niesatysfakcjonującej, bo podlegającej ciągłej kontroli, pracy na planie „Spartakusa”, Stanley zdecydował się zrealizować w pełni autorski projekt – omówionego już w niniejszym cyklu „Dra Strangelove„, który przyniósł mu olbrzymi rozgłos. Nic dziwnego, że Mistrz postanowił konsekwentnie podążać tą samą drogą, nie zważając przy okazji na kontrowersje, którymi obrastały historie jego współpracy ze współtwórcami scenariuszy. Kubrick w 1964 roku miał już na oku kolejne projekty, postanowił więc jak najszybciej pójść za ciosem.
Filozofia, teologia i kosmos
Tematyką, którą zdecydował się poruszyć w kolejnej produkcji fascynowała go – jak utrzymywał – od dziecka. Kosmos i miejsce człowieka we Wszechświecie. Filozofia bytu deistycznego w kontekście ewolucji gatunków, zestawienie nieskończoności istnienia pozaziemskiego z religijnym wyobrażeniem Boga. Wątki, które brzmią jak zagadnienia na egzamin na studiach filozoficznych lub teologicznych. Ambicja reżysera ograniczana była jedynie barierami jego wyobraźni. Jak się później okazało – granic tych nie było wiele.
Do współpracy Kubrick dobrał sobie Arthura C. Clarke’a – uznanego już w owym czasie pisarza i eseistę, zawodowo zanurzonego w gatunku fantastyki naukowej. Współpracę z nim zainicjował „podstępnym” listem wysłanym już w marcu 1964 roku, w którym – wyrażając szacunek dla twórczości adresata, nieśmiało sondował możliwość spotkania i rozmowę na tematy zajmujące obu panów. Do spotkania doszło w Nowym Jorku, gdzie Kubrick podzielił się pomysłem na scenariusz oparty na krótkiej (i zapomnianej niemal przez samego Clarke’a) noweli „The Sentinel”, która ukazała się w 1951 roku. Jak wiemy z poprzednich części biografii Stanleya – początkowo współpraca układała się znakomicie, a duet w pocie czoła przygotował ponad trzysta stron wstępnego materiału, który ostatecznie stał się scenariuszem filmu. Co ciekawe, równocześnie Arthur Clarke pracował nad fabularyzowaną wersją, którą wydał w 1968 pod tym samym tytułem – książka jednak w kilku miejscach znacząco różni się od filmowego „pierwowzoru”.
O czym jest „Odyseja”? Zdecydowanie łatwiej będzie odpowiedzieć na pytanie, czym dzieło Kubricka nie jest. Od strony warsztatowej – jest to pierwszy film reżysera zrywający z teatralną, trzyaktową konstrukcją opowieści. Kubrick w wywiadach promujących premierę opowiadał o znużeniu współczesną kinematografią, serwującą ten sam schematyczny układ fabularny, niczym odgrzewany kotlet:
Problem, w przypadku filmów polega na tym, że od czasu filmu dźwiękowego przemysł filmowy był konserwatywny i zorientowany na słowo. Struktura trzyaktowej sztuki stanowiła wzorzec. Ale już czas odrzucić to konwencjonalne spojrzenie na film jako przedłużenie struktury. (…) Tak naprawdę film oddziałuje na poziomie o wiele bliższym muzyce i malarstwu, niż słowu pisanemu i oczywiście to medium daje możliwość przekazywania złożonych konceptów i abstrakcji, bez tradycyjnego opierania się na słowie. Myślę, że w „Odysei kosmicznej” – podobnie jak w muzyce – udaje się obejść twardą powierzchnię kulturowego bruku, który wyznacza naszej świadomości wąską, ograniczoną ścieżkę doświadczenia♠.
—Stanley Kubrick—
W „Odysei” reżyser postawił więc na reorganizację standardowej struktury opowieści. Objawia się to w każdym aspekcie filmu – rozpoczyna go monumentalna, pozbawiona słów, sekwencja „The Dawn of Men” („Narodziny Człowieka”), która przewrotnie zestawia ze sobą pierwszą abstrakcyjną myśl rodzącej się ludzkości z aktem przemocy i potrzebą podboju. Ten pesymistyczny obraz, przypominający wyjątek z filmu dokumentalnego wieńczy scena przejścia rzuconej w górę prymitywnej broni – w widok statku kosmicznego. Cięcie, które otwiera nową formułę stosowaną przez Kubricka w ukazywaniu podróży kosmicznej – słynne i wielokrotnie cytowane przez następców sekwencje tańca odrzutowców w takt muzyki klasycznej (użyto tutaj kompozycji „Nad Pięknym Modrym Dunajem” Jonathana Straussa) Początek filmu był w momencie premiery, i pozostaje do dzisiaj, monumentalnie porażający. Zastosowane środki stanowią legendarną już metaforę, a wspomniana przemiana kości w statek kosmiczny uważana jest za jedną z najwybitniejszych scen w historii kinematografii.
Forma, struktura, treść – odwrócone proporcje
Dialogi w „Odysei Kosmicznej” zajmują mniej niż połowę filmu. Łącznie pojawiają się w 45-ciu minutach niemal dwuipółgodzinnego seansu. Nie da się ukryć, że „film o ludzkości” zrealizował Kubrick w duchu depersonalizacji i odczłowieczenia swoich bohaterów. Następujące w późniejszej części fabularne fragmenty tej niecodziennej filmowej podróży konsekwentnie podążają tym tropem. Kubrick w znakomity sposób manipuluje tutaj percepcją swojego widza, zestawiając zdehumanizowane postaci „ludzkich” bohaterów – członków załogi podróżującego w kierunku Jowisza Discovery One – z obdarzonym sztuczną inteligencją komputerem pokładowym HAL 9000. Reżyser roztacza przed odbiorcami fascynujący kontrast pomiędzy postaciami kosmicznej tragedii: nie sposób pozbyć się wrażenia, że dokonujący eksterminacji załogantów HAL 9000 ma w sobie więcej typowo ludzkich cech, uczuć i emocji, niż trzymający się protokołu i bezwzględny doktor David Bowman. Obaj rywalizują o przetrwanie w całkowicie abstrakcyjnej scenerii podróży w nieznane – a wirtuozeria tej rywalizacji dopełniona zostaje innowacyjnością i nowatorstwem zastosowanym przez Kubricka w warsztacie technicznym.
Fabuła „Odysei” opiera się wszelkim schematom, a rację wypada dzisiaj przyznać krytykom komentującym to dzieło w czasie premiery. Pisali oni, że nie jest to film „o podróży w kosmosie, ten film jest podróżą w kosmos”. Reżyser w wielu wypowiedziach podkreślał, że stopień wyjaśnienia warstwy fabularnej ma przede wszystkim zależeć od subiektywnego odbioru każdego widza. Poprzez niezwykle przemyślane zastosowanie kilku powtarzających się motywów scenariusza, takich jak monolit, wspomniane „taneczne sekwencje”, czy konsekwentnie eksploatowaną metaforę „odysei” bohaterów, udało się jednak Kubrickowi zachować spójność wywodu, pozostawiając szerokie ramy do dowolnej interpretacji odbiorców. Film był porównywany do „filozoficznej rozprawki z Bogiem”, a także rozumiany jako głos w dyskusji na temat sensowności wyścigu o podbój kosmosu. Roztrząsał również rozpalający w owym czasie wyobraźnie masową problem życia pozaziemskiego i ewentualnego z nim zetknięcia pierwszych kosmonautów. Z tych powodów już w momencie premiery wzbudził ogromne zainteresowanie widowni. Zainteresowanie to było niezwykle potrzebne, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę rozmiar i budżet produkcji.
Prace nad scenariuszem Kubrick i Clark zamknęli na przełomie 1965 i 1966 roku, niedługo potem zabrali się za realizacje zdjęć. Film ostatecznie powstawał trzy lata – z czego ujęcia realizowane w Londyńskich studiach i plenerach zajęły niemal pięć miesięcy. Dodanie doń efektów specjalnych – kolejne półtora roku. Dlaczego tak długo?
Bez cienia przesady można dzisiaj stwierdzić, że za pomocą efektów specjalnych zaprezentowanych w „Odysei” Kubrick zdefiniował sposób przedstawiana kosmosu. Jak wspomniałem wcześniej – do tej pory, kosmos światu pokazywała NASA, po roku ’68 – pałeczkę przejęło Hollywood. I tak zostało do dzisiaj, a miejmy świadomość, że „Odyseja” powstała przed pierwszym lądowaniem człowieka na Księżycu!
Efekty, które wyprzedzały epoki
Produkcja efektów specjalnych odbywała się pod czujnym i skrupulatnym okiem Kubricka. Reżyser z właściwą sobie, niemalże maniakalną dokładnością planował sposób realizacji poszczególnych scen w kosmosie. Najwięcej problemów przysporzyły sekwencje imitujące próżnię, oraz brak grawitacji na pokładzie Discovery One. Wierne oddanie realiów podróży w kosmosie zostały osiągnięte olbrzymim kosztem – m.in. zbudowano specjalną instalacje poruszającą całą makietą statku, aby wykorzystać siłę odśrodkową jako imitację grawitacji. Efekt można podziwiać między innymi w słynnej scenie, kiedy Bowman uprawia jogging i wykonuje ćwiczenia fizyczne. Całkowicie nowatorska technika została opracowana przez samego Kubricka, a rozmach i sposób jej realizacji do dzisiaj wywołuje wrażenie.
Dbałość o szczegóły połączona z niezwykle naturalnym, realistycznym efektem osiąganym ostatecznie na ekranie, wzbudziły zachwyt widowni i wywindowały Kubricka na pierwsze miejsce wśród filmowych wizjonerów. Jego umiejętności „doceniano” do tego stopnia, że reżyser stał się ofiarą teorii spiskowej, mówiącej o sfabrykowanym lądowaniu załogi Apollo 11 – to właśnie Kubrick miał, według wyznawców teorii, odpowiadać za realizacje zdjęć w supertajnym studio NASA.
Podróż filmową Stanley postanowił uzupełnić wykwintną ucztą audiowizualną – tutaj ponownie poruszając się wokół zupełnie nowatorskich sposobów i pomysłów na prezentację dzieła. Muzyka w filmie ulegała przeobrażeniom – a S.K. nie był do końca zdecydowany w którą stronę rozłożyć jej ciężary. O monumentalnych ujęciach kosmicznego tańca już wspomniałem, warto dodać słowo o autorach innych ścieżek, wykorzystanych w filmie. Początkowo Kubrick zamówił ścieżkę muzyczną u swojego znajomego ze Spartakusa, Alexa Northa – kompozytora filmowego cieszącego się dużym uznaniem♣. W międzyczasie zestawił również własną kompozycje muzyki klasycznej – i to na nią w dużej części zdecydował się w ostatecznej wersji filmu. Niektóre ścieżki Northa również wykorzystał – modyfikując je według uznania – co spowodowało spór pomiędzy panami, zakończony ogromnym rozczarowaniem kompozytora.
Interesująca ciekawostka jest związana z muzyczną ilustracją ostatniej części filmu – Jupiter and Beyond the Infinite. Scena stanowi nieprawdopodobnie misterną całość, ilustrującą ostatnie chwile podróży głównego bohatera oraz przemianę, która dokonuje się w wyniku Pierwszego Kontaktu z wyższą, pozaziemską cywilizacją. Pozbawiona jakiejkolwiek narracyjnej wskazówki stanowi jeden z najbardziej otwartych elementów filmu. Tak się składa, że od dłuższego czasu w Sieci krąży niepotwierdzona oficjalnie opinia, że muzyczną ilustrację dla tej finałowej sekwencji miał stworzyć… zespół Pink Floyd. Tajemnicą poliszynela ma być przypuszczenie, że Kubrick – podobnie jak w przypadku Alexa Northa – nie był usatysfakcjonowany z materiału dostarczonego przez Floydów (jakkolwiek horrendalnie by to dziś nie brzmiało, znając charakter reżysera – taka sytuacja jest całkiem prawdopodobna), więc ostatecznie postawił na własną kompozycję. W Sieci krąży zsynchronizowana wersja tej części filmu, z podłożonym utworem „Echoes”, wydanym na studyjnym albumie „Meddle” w 1971. Utwór w zadziwiająco sprawny sposób wkomponowuje się w przedstawione na ekranie wydarzenia.
Gwoli ścisłości należy dodać, że faktyczna kolaboracja Kubricka z Pink Floyd – choć nigdy nie została zdementowana – jest dzisiaj uważana przez biografów reżysera za wysoce mało prawdopodobną♥.
Niezwykłą formułę zastosowaną w „Odysei Kosmicznej” nie sposób jest zestawiać z ówczesnymi dziełami wychodzącymi spod ręki innych reżyserów. Omawiany tutaj film pod wieloma względami wyznaczał zupełnie nowy sposób spojrzenia na medium kina, wykraczając poza stosowane standardy i uznawany kanon. Nie ulega wątpliwości, że tak ekscentryczny przekaz mógł powstać tylko ze względu na niezależność i pozycję, jakimi cieszył się Kubrick. Umiejscowienie formy przekazu, a zatem procesu snucia opowieści ponad warstwą fabularną – podejście znane dzisiaj w nurcie postmodernistycznej twórczości filmowej – swoje początku biorą właśnie u Kubricka, który jako jeden z pierwszych odważył się zaprezentować je w mainstreamie. Efekt eksperymentu był oszałamiający – nie tylko ze względu na dopracowane do najdrobniejszych szczegółów kwestie techniczne i muzykę.
Widzowie, pisząc listy do reżysera (Kubrick twierdził, że po premierze otrzymywał po kilka listów dziennie), opowiadali o przemianach, jakie wywarła na nich jego twórczość. Prędko okazało się, że wiele odbiorców wraca do kina, aby obejrzeć „Odyseję” po raz drugi, trzeci, czy czwarty – za każdym razem odnajdując w niej odmienne wartości i przeżywając zróżnicowane emocje. Film wywoływał emocje także wśród krytyków – wzorem lat poprzednich, rodzimy Nowy Jork pozostał w stosunku do niego krytyczny, podczas gdy większość „głosów z branży” sypała pochwałami. Mało kto jednak spodziewał się, że jego wpływ na rozwój kinematografii pozostanie tak widoczny nawet pół wieku po premierze. A nie trzeba daleko szukać – wystarczy odświeżyć sobie nieco pompatyczny i mocno pretensjonalny „Interstellar”, aby zauważyć w nim ślady (mniej, lub bardziej udane) cytatów i inspiracji opartych na „Odysei”.
Kubrick spędził niemal trzy lata na ostatecznym szlifowaniu całości, a i tak ostatnie efekty specjalne, były wmontowywane w taśmę projekcyjną na kilka dni przed pokazem premierowym. Po nim, większość widowni – którą stanowili doświadczeni krytycy filmowi – uznała „Odyseję” za „monumentalną nudę” i podkreślała niejasność reżyserskiej wizji. Spowodowało to zmianę ostatecznej wersji dopuszczonej później do dystrybucji w kinach. Kubrick w ciągu tygodnia przemontował całość, dokonał ponad trzydziestu cięć w materiale źródłowym i skrócił film o dziewiętnaście minut. Później powtarzał, że dokonane korekty nie wpłynęły w znaczący sposób na ogólny wydźwięk filmu. Po miesiącu było już wiadomo, że konserwatywne oczy krytyki okazały się niezbyt wrażliwe na innowację – film odniósł komercyjny sukces, osiągając wpływy powyżej 55 mln $, przy budżecie circa 10 mln $. Większość jego odbiorców stanowili ludzie poniżej 35 roku życia. Okazało się, że młodsi widzowie byli zdecydowanie bardziej otwarci na fascynującą przestrzeń bezkresnej formy i luźnej interpretacji oferowanej przez najnowsze dzieło wizjonera.
Absolut okiełznany i uniwersalny
W istocie, wydaje się, że fabuła jest drugorzędnym środkiem zastosowanym przez Kubricka. Na pierwsze miejsce wysuwa się bowiem swoboda oddziaływania filmu na odbiorcę, który jest tylko delikatnie popychany w odpowiednim kierunku poprzez zastosowane formy wizualnej ekspresji. W ten sposób „Odyseja” stała się dziełem uniwersalnym, wolnym od ograniczeń percepcyjnych narzuconych przez sformalizowane struktury – tak jak chciał tego reżyser. Fenomenalnym i największym osiągnięciem Kubricka jest ta pozbawiona pretensjonalności i dydaktyki, swobodna wykładnia produkcji filmowej, w której przy okazji poruszono tak szeroko rozumiane, dogłębne refleksje filozoficzne i egzystencjalne. W pewnym sensie film ten stanowi komentarz, przestrogę, a także proroctwo dotyczące dziejów cywilizacji ludzkiej. Dzieło prezentujące Absolut w formie tak perfekcyjnie wolnej od ciężaru ideologicznego to wynik niezwykłego daru i wyczucia, którymi charakteryzował się talent Kubricka. Zaprezentowany w filmie monolit, miał być – według słów Stanleya – odpowiedzią na naukowe rozważania dotyczące religii i Boga. Sam zainteresowany w ten sposób opisywał ten najbardziej podstawowy, symboliczny wymiar swojego filmu (uwaga – spoilery – o ile można tak powiedzieć w przypadku tego filmu):
Zaczynamy artefaktem pozostawionym na Ziemi cztery miliony lat temu przez pozaziemskich podróżników, którzy obserwując zachowanie ówczesnych małp człekokształtnych, postanowili wpłynąć na ich rozwój ewolucyjny. Następny artefakt jest pogrzebany na powierzchni Księżyca i zaprogramowany na to, by zasygnalizować pierwsze niepewne kroki ludzkości w przestrzeni kosmicznej – rodzaj kosmicznego alarmu przeciwwłamaniowego. Aż wreszcie jest trzeci artefakt umieszczony na orbicie wokół Jowisza i oczekujący chwili, gdy człowiek dotrze do zewnętrznej krawędzi swojego systemu słonecznego. (…) Człowiek, dotarłszy do gwiezdnych wrót (trzeciego artefaktu – przyp. Pq), zostaje wysłany w podróż poprzez kosmos wewnętrzny i zewnętrzny, aż przenoszą go do innej części galaktyki, gdzie zostaje umieszczony w ludzkim zoo – zbudowanego z obrazów z jego snów i wyobraźni. Zawieszony w bezczasowości (…) odradza się jako istota wyższa, gwiezdne dziecko, anioł, superczłowiek – i wraca na Ziemie gotową a kolejny skok naprzód w ewolucyjnym przeznaczeniu ludzkości♦.
—Stanley Kubrick—
Zaprezentowana powyżej wykładnia obejmuje zatem rozważania zarówno w zakresie dostępnej wiedzy naukowej (silne zakorzenienie narracji w optyce teorii ewolucji) oraz wszelkie, wynikające z niej konsekwencje: zarówno te, związane ze świadomością istnienia „wyższych” form egzystencji, jak i lęk połączony z fascynacją potencjalną możliwością zetknięcia się z bóstwem. Wątki te były w ciągu minionych dekad wielokrotnie podejmowane w innych filmach (ostatnio w podobnie wysokie tony uderzał z mizernym skutkiem Ridley Scott w swoich wariacjach na temat „Obcego”), jednak żaden z twórców nie zbliżył się chyba do subtelności i swobody, osiągniętej przez Kubricka w 1968 roku.
Być może Czytelnik zadaje sobie pytanie o obsadę tego arcydzieła. Nie była ona, wzorem poprzednich produkcji, oparta na żadnym rozpoznawalnym nazwisku. W filmie główną postacią fabularyzowanych fragmentów jest wspomniany dr David Bowman, w którego wcieliła się niespełniona gwiazda dużego ekranu – Keir Dullea. Aktor został nagrodzony w 1962 roku Złotym Globem w kategorii „najlepiej zapowiadającego się aktora męskiego”, ale – poza „Odyseją” nie zaznaczył ponownie swojej obecności na kinematograficznym firmamencie. Towarzyszył mu – w roli dr. Franka Poole’a – Gary Lockwood, czyli etatowy, drugoplanowy aktor serialowo-telewizyjny. Właściwie jedyną naprawdę wartą odnotowania kreacją jest zawodowy lektor Douglas Rain, który użyczył swojego głosu komputerowi HAL 9000. Intonacja wypowiadanych przez niego kwestii, podobnie jak w przypadku Dullei i Bowmana, stanowi interesującą i wyrazistą wskazówkę w interpretacjach obu postaci. Ogólnie rzecz ujmując, aktorzy – podobnie jak sama historia – stanowią tutaj jedynie narzędzie służące do osiągnięcia zamierzonego rezultatu. Ich dobór nie wzbudza wątpliwości.
„Odyseja” okazała się sukcesem kasowym oraz przekleństwem realizacyjnym – budżet początkowo miał zamykać się w sześciu milionach, ale półtorej roku produkcji efektów specjalnych rozszerzyły go do wspomnianych dziesięciu. Kubrick został doceniony i obsypany superlatywami przez widzów oraz krytyków po obu stronach Oceanu(z wyjątkiem Nowego Jorku). Epitafium do tej historii stanowią – jakżeby inaczej – problemy w dalszej współpracy ze współautorem scenariusza. Jak wspomniałem, Arthur C. Clarke w czasie pracy nad filmem równolegle pisał powieść o tym samym tytule, której premiera miała odbyć się w zbliżonym czasie. Ostatnie szlify montażowe Kubrick wykonywał już bez wiedzy pisarza, nie poinformował on również o pewnych zmianach, przenoszących ciężar opowieści z historii fabularnej, na bardziej otwartą formułę. W rezultacie film dość znacząco różni się od książki, co Clarke potraktował jako oznakę braku szacunku wobec jego twórczości. Z dzisiejszej perspektywy oba dzieła świetnie się uzupełniają – pomimo kilku różnic w warstwie fabularnej, książka w udany sposób rozszerza i konkretyzuje przedstawione w filmie wątki (m. in. z jej lektury dowiemy się o roli monolitu, oraz poznamy więcej szczegółów na temat załogi Discovery One) i na pewno warto zapoznać się z literacką wersją tej opowieści.
Na zakończenie pozwolę sobie na prywatną reminiscencję: dokładnie pamiętam, jak pierwszy w moim życiu seans „Odysei Kosmicznej” pozbawił mnie tchu i odebrał mowę. Niczym kinomani z końcówki lat sześćdziesiątych zdążający na kolejny pokaz tego Dzieła Sztuki Filmowej, chwilę po zobaczeniu napisów końcowych uruchomiłem je po raz drugi i pochłonąłem powtórnie, bez żadnej przerwy. Wrażenie, które po sobie pozostawił ten podwójny seans, pulsuje w mojej głowie za każdym razem, kiedy spoglądam na stojącą na półce okładkę wydania DVD.
Jedyny Oscar
Ironią losu jest fakt, że za „Odyseję Kosmiczną” Kubrick otrzymał jedynego Oscara w karierze. Jeszcze większą ironią, lub wręcz absurdem jest, że wygrał w kategorii… efektów specjalnych. Oczywiście statuetka w tej kategorii była w pełni zasłużona. Jednak równie oczywistą aberracją jest fakt, że Stanley Kubrick nigdy nie otrzymał statuetki Oscara za reżyserię. Mimo wielu (dokładnie 4) nominacji w tej kategorii. Podobnie było ze scenariuszem (5 nominacji), oraz w kategorii Film Roku (3 nominacje). Akademia Filmowa nigdy nie doceniła należycie genialnego twórcy, za życia nie przyznając mu nawet Oscara honorowego. W tym kontekście bardziej zasłużonym reżyserem jest np. Andrzej Wajda, czy Michel Hazanavicius…
Już wystukując słowa w pierwszym akapicie niniejszego tekstu zdawałem sobie sprawę, że nigdy nie będę nim w pełni usatysfakcjonowany. O tym filmie mógłbym napisać drugie i trzecie tyle samo znaków, a nadal nie wyczerpałbym wszystkich związanych z nim wątków. Dlatego kończę niniejszą wyprawę po „Odysei” w momencie równie dobrym, co każdy inny – polecając go wszystkim, bez względu na to, czy będzie to dla Czytelnika seans pierwszy, czy czterdziesty ósmy. Opisane powyżej Dzieło nie ma terminu ważności.
I choć nadal nie potrafię ze stuprocentową pewnością opowiedzieć, o czym jest to film, to zakończę stwierdzeniem może nieco banalnym, lecz w tym przypadku będącym w istocie nobilitacją: „2001: Odyseja Kosmiczna” jest prawdopodobnie o wszystkim.
2001: Odyseja Kosmiczna (1968)
-
Ocena Pquelima - 10/10
10/10
Box Office Note
Budżet: 10,5 mln $
Przychód (świat): 68,7 mln $
Różnica: 654%
Zysk netto: 47,7 mln $
♠ – cyt. za: J. Gelmis, Reżyser filmowy jako supergwiazdor: Stanley Kubrick, 1970. Wywiad przetłumaczony i opublikowany w: G. D. Phillips, Stanley Kubrick. Rozmowy, 2001.
♣ – North ma na koncie m. in. klasyki „Viva Zapata!” oraz „Tramwaj zwany pożądaniem”. W przeciągu swojej kariery zebrał 14 nominacji do Oscara – nigdy nie zdobył statuetki, poza honorową – za całokształt twórczości.
♥ – historia ma swoich zwolenników, jak i przeciwników. Tutaj można np. przeczytać (po angielsku), że Floydzi nie byli dostatecznie popularni w czasie rozpoczynania prac nad „Odyseją”, żeby Kubrick mógł ich rozważać jako realne rozwiązanie kwestii soundtracku. Z drugiej strony – demonstrowana w późniejszych latach niechęć Rogera Watersa do dzieł reżysera, a także fakt, że Kubrick odmówił użycia części swojego filmu w teledysku Floyd’ów, mogą świadczyć o faktycznym napięciu pomiędzy tymi dwiema ikonami kultury popularnej.
♦ – cyt. za: J Gelmis, Reżyser filmowy…
Poprzedni odcinek: FBK #5 – Dr Strangelove
Następny odcinek: FBK #7 – Mechaniczna pomarańcza
Pozostałe odcinki FilmoBiografii Stanleya Kubricka.
Mój ulubiony film (Kubricka i w ogóle). Nareszcie!
Ogromne wyzwanie.
I rozczarowanie zarazem. Przekleństwem jest pisać niedoskonałe teksty na temat materii doskonałej.
podobno jedna scena była kręcona udziału Kubricka i pojawia się pewien błąd :p
Z mojej wiedzy wynika, że było ich kilka.
A i błędów realizacyjnych też parę można znaleźć – w Necie dostępne są całe listy: a to małpka znika z kadru, a to kubek w innym miejscu. Nieistotne dla całości, chociaż na pewno interesujące ciekawostki.
Możesz sprecyzować o którą scenę chodzi?
O ile dobrze pamiętam, to było Discovery One – skok jednego z astronautów w przestrzeni kosmicznej podczas wymiany części ;] ale mogę się mylić. Coś z łapaniem oddechu.
Nie jestem pewny, czy dokładnie o tej samej scenie myślimy, ale jeżeli chodzi Ci o scenę śmierci Poole’a :
https://www.youtube.com/watch?v=KHnewWOxfgw
to oddech tam słyszany ma być (podobno, bo internety tak twierdzą, ale potwierdzenia u źródeł faktograficznych próżno szukać) oddechem samego Kubricka, podłożonym celowo i z premedytacją 🙂 przypuszczam, ze chodziło o zbudowanie dźwiękowego napięcia i kontrastu dla następującej chwile później scenie „śmierci”, która jest już ilustrowana kompletną ciszą.
Z błędami u Kubricka to nigdy nie wiadomo, czy to na pewno błędy. W Lśnieniu celowo majstrował przy scenografii pod nieobecność ekipy, żeby różne obiekty to pojawiały się, to znów znikały w kolejnych ujęciach.
oho, sporo czytania.
Zastanawia mnie jedno. Jak wychodzil Interstellar to mnostwo ludzi prownywalo go z Odyseja. Na filmwebie byly nawet spore dyskusje o wyzszosci jednej nad druga.
Zauwazylem tam pewna prawidlowosc. Ludzie, ktorym podobal sie film Nolana z gory zakladali, ze Ci optujacy za Odyseja sa snobami i pseudointeligentami. Byl chyba nawet taki temat, w ktorym koemntowano i jechano po filmie Kubricka, ze za dlugi, ze nic sie nie dzieje, a Interstellar to takie arcydzielo z mnostwem akcji. Strasznie mnie to wkurzalo, bo porownywanie tych dwoch filmow to dla mnie konfrontacja golej dupy z batem.
Jak ocenia Pq oba filmy to wiem, ale chetnie bym sie dowiedzial co reszta redakcji i czytelnikow mysli na temat takich porownan…?
http://pl.ign.com/korona-krolow/12435/news/korona-krolow-to-polska-odpowiedz-na-gre-o-tron-czy-kolejny
może trochę krzywdząca, ale podobna skala porównania
Jestem grafomanem, snobem i pseudokretynem. Z całego serca i dobrze mi z tym 😉
A tak poważnie, to nie dziwi mnie, że fani Interstellar reagowali agresywnie na krytykę płynącą z ust fanów Odysei. Wiek, doświadczenie, wiedza, ale przede wszystkim – kolejność oglądania mają tu kluczowe znaczenie.
Natomiast nieuprawnione są te cytaty, o których piszesz – że nudna i bez akcji. Świadczą o braku wrażliwości i zrozumienia filmu Kubricka. Młodzi i niecierpliwi widzowie powinni poznać okoliczności, kontekst i wiele innych szczegółów, które pozwoliłyby im spojrzeć na Odyseję z właściwej perspektywy.
Zatem, obrzucanie się błotem właściwe dla filmweba nie jest niczym nowym, ani nawet ekscytującym. Podobne rzeczy miały miejsce już wcześniej, tylko były mniej spektakularne – zamiast forum i anonimowych kosnumentów masowej popkultury, wykłócano się wtedy na łamach prasy. Argumentacja nie uległa jednak jakimś większym przemianom.
Ja jestem fanem Nolana, uważam, że to jeden z najciekawszych współcześnie tworzących reżyserów, ale nawet dla mnie takie porównanie to nieporozumienie. Te filmy miały zupełnie inne cele, inne ambicje, no i – w niczym nie ujmując talentowi Nolana – stali za nimi artyści innego kalibru. To trochę tak, jakby porównywać Franka Millera (jednego z moich ulubionych twórców komiksów) z – dajmy na to – Homerem, Szekspirem albo Dostojewskim. Troszkę inna kategoria.
A tak całkiem na marginesie – Interstellar to fajny film, ale jeden ze słabszych w filmografii Nolana. Memento, Prestiż czy Mroczny Rycerz były znacznie lepsze.
e tam memento było takie se
Memento mi się bardzo podobało, a Nolan – mimo pokręconej realizacji – w tym filmie wciąż jeszcze trzymał się dyscypliny scenariusza. W sensie – nie było tam dziur, jak w późniejszych jego filmach typu Incepcja czy Interstellar właśnie.
ja przewrotnie nazywam Nolana hochsztaplerem w kinematografii 😉
ma opanowany do perfekcji warsztat, dzięki któremu jego filmy zwykle robią kolosalne wrażenie za pierwszym podejściem, zwłaszcza w sali kinowej. Mnogość efektów, wątków i akcji przesłania jednak często kulejącą warstwę fabularną. Tak było w Incepcji, która zabierała widza w monumentalną podróż o krainie snów, ale jakby się tej podróży przyjrzeć na chłodno – to okazywała się naciągana i niekonsekwentna.
Interstellar to było już spore rozczarowanie. Film nie robił wrażenia wizualnego (był niezły, choć recykling ujęć statków kosmicznych kłuł w oczy, podobnie jak niektóre efekty CGI), a jego scenariusz był po prostu naiwny. Jeśli dodać do tego tą nieszczęsną teorie miłości… ech.
Ale współczesna, młoda widownia jest podatna na stosowane przez Nolana efekciarstwo i jego filmy się podobają. Uważam, że to dobrze – bo część z tych widzów zostanie w temacie, pozna inne dzieła i często-gęsto weryfikuje ocenę po jakimś czasie.
Nie wiem, czy celna analogia. Homer i Dostojewski to mają dziś status cennych skamielin 'do podziwiania’ 🙂
Homer – pierwsza powazna ballada literack, ktora nie byla jeszcze wtedy literatura nawet 🙂 wyznaczanie do dzis aktualnych etosow I motywow to nieporownywalne osiagniecia. Nolan sie do tego nie zblizy, Kubrick – w branzy filmowej – juz jak najbardziej. Chociaz on wlasnie na Homerze sie opiera 🙂
Dostojewski to beletrystyczny kloc. Rzemioslo, ktore w pewnym okresie trafialo do ludzi swoja forma. Do dzis nie kumam po co ten autor figuruje na liscie obowiazkowych lektur.
W takim kinematograficznym ujęciu, to taką skamieliną dzisiaj są pierwsze filmowe superprodukcje z lat .40 – mam na myśli klasyki Wildera, Wylera, Curtiza, czy Hitchcocka. Oczywiście nie wszystkie, ale jednak z dzisiejszej perspektywy widać w nich tą prójskładniową konstrukcję i obowiązkowy morał-happy end w konkluzjach.
Niektórzy przetrwali próbę czasu, przynajmniej w niektórych filmach. Hitch w Psychozie, Welles, Bergman, twórcy noir. A trójskładniowa konstrukcja żyje i ma się dobrze do dziś.
Yup, ale jak weźmiesz takiego Wildera i jego bardzo fajny przykład trójskładniowej kompozycji – taki „The Lost Weekend”, to zobaczysz tę naiwność w budowaniu dramaturgii i moralizację w zakończeniu, o którym mówię.
Chociaż właściwie… to może ja wezmę i napiszę parę słów na temat tego filmu.
Interstellar to „Odyseja” naszych czasów. Z zachowaniem proporcji, oczywiście. A, że czasy mamy ciemniejsze, a rozrywkę stawiamy na wyższym stopniu, niż w czasach „Odysei”… to jest w tym porównaniu odzwierciedlone.
Dzieło Kubricka jest niedoścignione.
Chapeu bas.
Interstellar to fajny film, ale nie sadze zeby w perspektywie nastepnych 50 lat uzyskal status zblizony do Odysei.
Biorąc pod uwagę okres w jakim powstawał film jest nieprawdopodobne, żeby Kubrick mógł myśleć o muzyce nieznanego zespołu z minimalnym dorobkiem (jedna wydana płyta w momencie premiery filmu) jakim wtedy był Pink Floyd. To, co wówczas prezentowali muzycznie nijak się miało do takiego projektu jak 2001… Kilka lat później Kubrick zaproponował wykorzystanie ich muzyki w Mechanicznej pomarańczy ale zespół odmówił ponieważ reżyser chciał mieć pełną swobodę jeśli chodzi o dobór i wykorzystanie fragmentów dłuższej suity. „Echoes” może pasować do sceny przelotu przez wymiary ale powstało 3 lata po premierze filmu i zostało nagrane przez o wiele dojrzalszą muzycznie ekipę. Tak więc fajna legenda ale tylko legenda 🙂
Zgadzam się, że to raczej legendarne spekulacje, niż autentyk.
Jednak zawsze intrygowała mnie ta spójność „Echoes” z obrazem finałowej części „Odysei”. W sumie to nie jestem pewny, która wersja ścieżki dźwiękowej – z podłożonymi Floydami, czy ta użyta przez Kubricka – podoba mi się bardziej. Obie są fenomenalne 😉
Aha i jeszcze chciałem dodać, że zawsze nienawidziłem tego chóru, który wyje w scenach z monolitem. Jako dzieciak byłem tym autentycznie przerażony a i dzisiaj przechodzą mnie ciarki 😉
No nie i ch 🙂 Odyseja to arcydzieło i 10/10 pewne. Ale na pewno Lśnienie, a może i Barry Lyndon, a może i Strangelove są lepsze. Dalej mam problem z Halem. Jest to rewolucyjne i profetyczne spojrzenie na SI, ale w filmie wątek buntu Hala i tak pachną rozrywkowym thrillerem i nijak nie pasują do intelektualnej reszty. I dalej mi ten rozdźwięk przeszkadza.
A dupa tam 🙂
Dla mnie watek HALa jest genialny. Raz, ze wprowadza troche normalnosci w Odysei i mozna sie dzieki niemu 'klasycznie’ poemocjonowac wydarzeniami.
Dwa, ze jego egzekucja jest po prostu fenomenalna. Tak jak napisal Pq (swoja droga, nikt nie chwali wiec zrobie to ja – znakomity tekst!), zestawienie HALa z Bowmanem jest sprytnym zabiegiem oszukujacym widza, wywoluje taki gorzko-slodki dysonans poznawczy. Szczegolnie scena 'smierci’ HALa, kiedy Bowman wylacza poszczegolne podzespoly. Ja zawsze mam ciarki w tym momencie 🙂
Sam wątek Hala jest genialny. Problem jest w zderzeniu wątków. Albo się robi film o poszukiwaniu absolutu albo o wściekłym kompie. Polecam wersję audio. Jarociński jako Hal wymiata.
Tekstu nie pochwaliłem, faux pas. Jest znakomity, pełen szczegółów i profesjonalny. Miałby szansę w konkursie Mętraka. Pq następnym razem weź udział.
O to to. Moze takie glosy go lepiej przekonaja 🙂 bo niesmialy jest 😛
Mnie ta roznica sie bardzo podobala. HAL ksiazkowy jest tez bardziej drapiezny, niz ten w filmie Kubricka. Filmowy wydaje sie lagodniejszy, naprawde 'ludzko’ przerazony swoim stanem (dysfunkcja ukladow) i przy tym swiadomy konsekwencji. Takie rzeczy o SI pojawialy sie dopiero w ksiazkach s-f, dla kina to byla zupelna nowosc.
Kurcze, dyskusje o tym filmie nakrecaja mnie, zeby go jeszcze raz obejrzec 🙂
tolkien nie kpij sobie ze mnie! 😛
o nagrodzie w życiu nie słyszałem. a może słyszałem, ale nie zapamiętałem. zainteresuje się tematem w stosownym czasie. Dziękuje za cynk!
Co do HALa 9000 – Kubrick faktycznie skreślił nieco odmienny portret SI, niż zrobił to Clarke w książce. Jednak trudno byłoby obronić tezę, że założenia tej postaci sa rozbieżne w obu utworach. Kubrick powiedziałby pewnie, że różnice wynikają z innego medium, bo książka musi używać bardziej jednoznacznych form ekspresji, niż otwarte dzieło audiowizualne. Dlatego u Clarke’a HAL jest nieco bardziej rozbudowany i posiada więcej cech charaterologicznych. W filmie – jak słusznie zauważono wyżej – jego postać pełni rolę związaną z dysonansem poznawczym. Ale nie widziałem tam żadnej „wściekłości”, raczej fasadę delikatności i wrażliwości.
Nie widziałem też niespójności w tych narracjach, chociaż to – zgaduję – wynika z faktu, że Atos jest w przypadku Odysei fanem jej formy, więc dlatego przeszkadzała mu ta nagła wycieczka fabularna. Trzeba jednak pamiętać, że w 68 roku cała formuła Odysei byłą niezwykle odważna i ryzykowna. Możliwe więc, że Kubrick zastosował fabularyzowany wątek jako swoisty „wentyl bezpieczeństwa”, żeby na dobre nie rozminąć się z oczekiwaniami i możliwościami percepcyjnymi tamtejszej widowni kinowej. Swoje do powiedzenia miał też na pewno Clarke, którego książka w dużej części opisuje właśnie ten wątek.
Słuchałem Clarke’a niedawno i rozdźwięk jest ten sam. Monolit, monolit, monolit, przerwa na HALA, znowu monolit. Za to ostatni akt lepszy u Kubricka. Ta ostatnia odyseja Bowmana po różnych światach brzmi u Clarke’a nieco pretensjonalnie.
Teraz sprawdziłem. Konkurs Mętraka to najbardziej znany polski konkurs dla krytyków filmowych, ale niestety ma kryterium wiekowe: max 32 lata. Mam wrażenie, że jesteś starszy 😀
Fallax in speciem, sed labuntur anni 🙂
Hehehe grafoman 😛
Zaraz, zaraz. Barry Lyndon lepszy od Odysei?
Jeszcze Dr Strangelove by zrozumiał. Lepsza pewnie jest Mechaniczna Pomarańcza. Ale Barry Lyndon to naprawdę nie ta półka.
Fajna dyskusja się wywiązała, czyta się równie dobrze jak tekst u góry. Dorzucam swoje trzynaście szekli:
Po pierwsze. Interstellar to popłuczyny po „Odysei”, żadna tam jej uwspółcześniona wersja. Kuleje tam przede wszystkim scenariusz pozbawiony kluczowych informacji (skąd głód na Ziemi, jaki jest kontekst polityczno-społeczny) i naiwny aż zęby piszczą. Teoria miłości to mało subtelny, dopisany kaszalot który miał na siłę spinać dalsze wydarzenia filmu. Problem podróży międzygwiezdnych na ogromne nawet w kosmicznych warunkach odległości został w tym filmie potraktowany z taką wybiórczością, że szczerze wątpie aby Nolan w ogóle edukował się w temacie – w wywiadach oczywiście chwalił się na lewo i prawo doglębnym researchem. Głównym problemem tego filmu jest jednak coś innego – mianowicie wybujałe ego i ambicja reżysera, które zeżarły jego rzemieślniczy warsztat. Nolan chyba naprawde uwierzył, że będzie nowym Kubrickiem a jego film przebije wszystkie inne kosmiczne opery. Zamiast poświęcić swoją ambicję i pójść utartym tropem minimalnego zasugerowania wątków, postanowił wyjaśnić wszystkim widzom dyletację czasu i przestrzeni, bilokację, teleport i do tego miłone uniesienia naraz. Wiedzy w tych tematach nie miał praktycznie żadnej, więc zrobił to z subtelnością burzonego stadionu, przykrywając wszystko super efektami i gwiazdami w obsadzie. To nie jest zły film, jest nawet bardzo dobry. Ale jest tak pomimo jego durnot i głupot, a nie – dzięki wielkiej, wysublimowanej treści.
Po drugie, Kubrick na pewno nie zlecał niczego Floydom, chociaż można takie rzeczy poczytać i na filmwebach i bardziej wiarygodnych źródłach. Ich późniejsza współpraca przy Mechanicznej Pomarańczy nie wypaliła, bo z reżyserem ciężko było się dogadać. Z tego co czytałem, później Waters chciał wykorzystać fragmenty Mechanicznej w jakimś teledysku, ale wtedy reżyser postawił veto. Z kolei Floydzi odmówili udostępnienia swoich utworów, bo Kubrick chciał je przemontowywać i zmieniać. Tacy artyści, a nie wyszło – w sumie szkoda.
Po trzecie, naprawdę rewelacyjna seria, jak i wiele innych artykułów kulturalnych na tej stronie. Szacuneczek i do przeczytania!
No i obejrzalem wczoraj jeszcze raz z tego wszystkiego.
Nawet troche inaczej odebralem ten film, bedac po lekturze tutaj.
Co rzucilo mi sie chyba pierwszy raz, to skala w jakiej to wszystko bylo zrealizowane. Ogromna. Ta cala technirama to kapitalny obszar kadru, ale to jeszcze trzeba bylo skomponowac.
Sfilmowane perfekcyjnie. Nie zebym nie zdawal sobie sprawy wczesniej, ale to zawsze czlowiek mysli 'no to jednak 68 rocznik’, zeby troche asekuracyjnie zmniejszyc oczekiwania. A tutaj nie ma takiej potrzeby, Odyseja bije po pysku takimi ujeciami, ze wyglada piekniej niz dzisiejsze filmy.
Służę ciekawostką o Zdjęciach w „Odysei”.
Chociaż wiadomo, że za planowanie kadrów i rozstawienie planu odpowiadał Kubrick osobiście, ale całą ekipą realizującą zdjęcia swoim nazwiskiem firmował Geoffrey Unsworth. To znakomity operator, znany z wielu świetnie wyglądających filmów: m.in. obsypanego Oscarami „Kabaretu”, „Morderstwa w Orient Ekspressie”, a także pierwszej serii „Supermana”. Współpracował również z Romanem Polańskim w „Tess”. Za Odyseję Kosmiczną, mimo że film jest – jak piszesz – przykładem bliski ideału nie dostał jednak nawet nominacji. Dlaczego?
Druga ciekawostka:
A dlatego, że w tamtych czasach obowiązywały inne wymagania w kategorii operatorskiej (nazwa „Cinematography” ma trochę inne znaczenie niż polskie „Zdjęcia”). Niektóre filmy otrzymywały więc nominację (i statuetki) w kategorii Najlepszej Scenografii. Taka kwalifiakcja nie jest pozbawiona logiki, bo chodziło w niej o wyróżnienie wyrafinowanych i oryginalnych kompozycji tworzących obraz filmowy. Przykładem jest Oscar dla „Wszsytkich Ludzi Prezydenta” (1976) właśnie w tej kategorii. Kapitalny dziennikarski klasyk, w którym oprócz bohaterów (świetny duet Hoffman – Redford) główną rolę odgrywa klimatycznie ukazany, zimny i bardzo noir-owy beton Waszyngtonu.
Wracając do Gali z 1969, to właśnie w kategorii Scenografii „Odyseja” nominację otrzymała.
Trzecia ciekawostka:
Triumf przypadł jednak komu innemu. Scenografię w 1969 wygrała musicalowa biografia Oliviera Twista. Film Carola Reeda został wtedy okrzyknięty zwycięzcą gali. Otrzymał 5 Oscarów, a nominowany był aż jedenaście razy. „Olivier!” zwyciężył w kategoriach: Film Roku, Reżyseria, Dźwięk i Muzyka. Nieźle się trzyma i jet warty polecenia, również ze względu na znakomite piosenki. Na pewno znacznie, ale to znacznie ciekawszy niż hołubione ostatnio „La La Land”.
Puenta:
Historia Olivera Twista to bardzo nośny temat dla filmowca. Najlepiej przekonać się o tym oglądając jeszcze jeden film oparty na XIX-wiecznym klasyku literatury brytyjskiej. Ot, chociażby tą z 2005 roku, spod ręki wspomnianego wcześniej Polaka.
Tak mi się piszę i piszę. Drugi tekst by wyszedł 🙂
Dziekuje uprzejmie!
To jeszcze poprosze o komentarz do jednego z pierwszych segmentow – dokladnie drugiej czesci Dawn of Man.
To tez fabularny fragment, a w tekscie niewspomniany. W dialogach naukowcy na tej stacji mowia ze 'leca na Kalwius’ i potem ze sa na Kalwiusie.
Pozniej, w kolejnych fragmentach juz wiadomo ze celem jest sygnal z okolic Jowisza, ale co to jest ten Kalwius?
Na to Ci mogę odpowiedzieć nawet słowami samego Kubricka:
Od siebie dodam, że dobrze powiedziane.
Okej, no w sumie logiczne ze naukowiec nie bedzie mowil jak z podrecznika, ale mogli znalezc inne rozwiazanie, zeby to podsunac widzowi. No coz, najwyzej naleze do kregu tych „werbalnych’ 😛
moim ulubionym filmem Kubricka jest Lśnienie. Odyseja jakoś mało mnie interesowała do tej pory.
Jeśli nastawisz się bardziej na Dzieło Sztuki i potraktujesz Odyseję bardzo subiektywnie – zapewniam, że nie zmarnujesz czasu.
To jedno z takich dzieł, z którymi możesz się nawet otwarcie nie zgadzać, ale jego oglądanie zawsze jest przeżyciem.
Są też w planach klasyki filmowe innych reżyserów?
Skromnie, bo osobiście, ale staram się wypełnić przestrzeń FSGK.pl tekstami o innych klasykach. Polecam zajrzeć do kategorii „Klasyka Kina” – do wyboru z menu głównego, poniżej link:
http://fsgk.pl/wordpress/category/film/klasyka-kina/
Jestem również otwarty na sugestie i chętnie przyjrzę się czemuś/komuś zaproponowanemu przez Czytelników 😉
Czyli Waszym zdaniem Odyseja to najlepszy film w historii kina?
To bardzo trudne pytanie 😉
I wydaje mi się, że niepotrzebne. Kino stało się gałęzią sztuki i nie sposób jest wybrać z niej jeden, najbardziej reprezentatywny ideał. Tak jak nie da się wskazać najlepszego obrazu w historii malarstwa.
A „Odyseja” takim stuprocentowym filmem nie jest. Jest raczej studwudziestoprocentowym 😉 Sam mam kilka bardziej ulubionych filmów, również autorstwa Kubricka – chętniej oglądam np. Dr Strangelove, o którym pisałem w poprzednim odcinku FBK.
Właśnie – ulubieńcy. Myślę, że ta kategoria jest bardziej adekwatna. Mogę mówić o moich ulubionych filmach (Odyseja znalazła by się w top5), ale żeby wybierać jeden, najlepszy? Nie widzę takiej potrzeby.
Ja uważam że film jest wielki w dwóch płaszczyznach. Po pierwsze porusza bardzo ciekawą i trudną tematykę. Na zawsze zapadnie mi w pamięć symbolika monolitu i HAL. Druga to na pewno przelomowosc filmu pod względem technicznym i myślę że to ona jest głównym źródłem sukcesu komercyjnego i uznania AFI. Jeśli chodzi o warstwę fabularną to zapadły mi w pamięć właśnie poszczególne symbole i elementy całości a nie całość.
Może się narażę, ale jednak to napiszę. 'Blade runner’ Ridleya Scotta jest lepszy! Znaczeniowo i formalnie jest równie dobry, co 'Odyseja’, a fabularnie ją przebija.
Blade runner, Odyseja, Metropolis, Matrix, Alien (1 albo 2, nie mogę się zdecydować). Pięć najwybitniejszych filmów w dziejach s-f.
Takie zestawienie byloby ciekawe. U mnie w top 5 na pewno Odyseja, dwa pierwsze Alieny (po co wybierac :P), Brazil, oraz Powrot Jedi.
Blade runnera nie strawilem. To dobry film, ale tam mozna zasnac na 15 minut i nic sie nie dzieje. Narracja go troche morduje, a co do fabuly – mam wrazenie ze jej 'zajebistosc’ jest wynikiem niezdecydowania w posptodukcji. Masz teraz ilestam wersji, to faktycznie jedna moze sie spodobac.
Blade Runner’a oglądałem na kilka razy w przeciągu kilku lat 🙂
dopiero po zapoznaniu się z The Final Cut byłem w stanie dostrzec i docenić jakość filmu Scotta. Wcześniej – podobnie jak u tolkiena – strasznie mnie wynudzał, zdarzalo mi się na nim zasnac, kiedy leciał w TV.
Przyznaję, że Final Cut jest znakomitym filmem, ale mam problem z jego zakończeniem. Dla mnie pewna sprawa jest po prostu megaoczywista [spoiler]Deckard jest replikantem[/spoiler], a dla większości zatwardziałych fanów ta sama kwestia ma zupełnie inny wydźwięk 😉
Mimo wszystko, pod względem treści na pewno jest to bardziej poukładany film niż Odyseja, a przecież również udało się w nim osiągnąć pewien poziom subiektywnej interpretacji i otwartości przekazu. De gustibus non est disputantum, chociaż ja pozostanę przy Kubricku.