„Czasami człowiek musi, inaczej się udusi…” – śpiewał swego czasu Jerzy Stuhr. Pewna kwestia od mniej więcej dwóch lat tak mnie dusi, dusi i dusi, że ja też muszę… przelać pewną refleksję, pewien żal na klawiaturę. Akurat trafił do sieci ostateczny (jaaaasne, po drodze będzie jeszcze trailer na rynek chiński, japoński i ze trzy telewizyjne) zwiastun epizodu VIII „Gwiezdnych Wojen”. Pomyślałem, że to świetna okazja, żeby trochę się uzewnętrznić i powspominać, a także – jak prawdziwy Polak – ponarzekać. Będzie to dość osobisty wpis i od razu ostrzegam: mogą pojawić się spojlery z „The Force Awakens” i „Rogue One”.
Maj albo czerwiec 1987 roku. Byliśmy akurat u cioci z wizytą. Sami dorośli i ja, więc żebym się nie nudził, wrzucili do magnetowidu pierwszego lepszego VHSa z „kosmiczną bajką”. „Nowa nadzieja” – siedziałem cały seans jakby mnie prąd poraził. Nie mogę powiedzieć, że po prostu oglądałem – ja chłonąłem film całym sobą. Każdy dialog, każdą scenę, każdą postać. To było niesamowite doświadczenie i przypuszczam, że właśnie ono zaszczepiło we mnie miłość do kina. Dużo później dowiedziałem się o kolejnych dwóch epizodach i było już wiadomo: zakochałem się w „Gwiezdnych wojnach”. Na zabój.
Potem w moim życiu pojawiła się masa gier osadzonych w stworzonym przez George’a Lucasa świecie. Wspomnę tylko o tych najważniejszych jak „X-Wing”, „Tie Fighter”, „Shadows of the Empire”, „Dark Forces” i kontynuującej tę ostatnią grę serii „Jedi Knight”, a także obu częściach „Knights of the Old Republic”. Były to naprawdę świetne tytuły, które w udany sposób pozwalały mi przeżywać to rozszerzające się wciąż uniwersum. Wydano też hurtową ilość książek i komiksów. W ten sposób powstał „EU” czyli „expanded universe”, zbiór tysięcy historii, które niejednokrotnie wybiegały daleko poza oryginalną wizję Lucasa. Przyznam, że nie licząc gier, EU nigdy nie było „moją bajką”. Poziom książek i komiksów był dramatycznie nierówny, niektóre aż przerażały swoją głupotą. Ale nawet najlepsze książki umieszczone w expanded universe jakoś mnie nie przekonały. Będąc w szpitalu pożyczyłem od kumpla trylogię Thrawna autorstwa Timothy’ego Zahna. Powieść jest powszechnie uważana za najlepszą książkę osadzoną w realiach „Gwiezdnych wojen”. A ja nie przebrnąłem nawet przez pierwszy tom. Zwyczajnie mi nie podeszło. Między innymi dlatego po słynnym ogłoszeniu przez koncern Disneya, że dotychczas wydane książki, komiksy oraz gry nie są już kanoniczne, ja jeden nie płakałem po EU.
Po drodze pojawiła się nowa trylogia. Prequele, na które czekał cały świat. Nie muszę chyba pisać jakim rozczarowaniem okazały się kolejne produkcje? Co jedna to większy zawód. No dobrze, przesadzam, to Atak Klonów, czyli część druga, był najsłabszy. Mało tego, jest to jeden z najgorzej nakręconych filmów jakie widziałem w życiu. Ale nie uważam też, aby Epizod III był wiele lepszy. W tych produkcjach nie gra prawie nic. Nie chcę teraz wchodzić w szczegóły, nie o tym jest ten tekst, ale szczerze polecam kanał na youtube RedLetterMedia. Są tam trzy recenzje Mr. Plinketta, zrobione z jajem, ale genialnie podsumowujące wszystko co złe w prequelach, od czysto rzemieślniczej strony filmoróbstwa. To nie są krótkie filmiki, ale naprawdę warto poświęcić im czas. Można się złapać za głowę. Koniec końców Lucasowi udało się we mnie – zdeklarowanym fanie „Gwiezdnych Wojen” wzbudzić autentyczną nienawiść do wszystkiego, co związane z prequelami. To też jakaś sztuka… Zostawmy jednak na chwilę filmy.
Co takiego dały mi „Gwiezdne wojny”? Dawno, dawno temu, używając pierdząco-piszczącego modemu w laptopie taty, po raz pierwszy zalogowałem się na IRC (taki protoplasta czatów, slacków, whatsappów, itp…). A pierwszym kanałem, jaki odwiedziłem, był oczywiście #starwars-pl. I wiecie co? Poznałem tam masę wspaniałych ludzi, z którymi spotykałem się potem na przeróżnych zlotach, konwentach i przy innych okazjach. Część okazała się być z redakcji mojego ukochanego „Świata Gier Komputerowych”, z wieloma osobami z kanału mam kontakt po dziś dzień. Kilka znajomości przerodziło się w przyjaźnie – do tego stopnia, że cały jeden stolik na moim weselu to była ekipa poznana via #starwars-pl. To wszystko dzięki „Gwiezdnym wojnom”…
Przyjaźnie, gry, miłość do kina – „Gwiezdne Wojny” wzbogaciły i zmieniły moje życie na różne sposoby. Zawsze jednak uważałem, że to filmy są kręgosłupem, rdzeniem tego wszechświata i to wokół tej osi zawsze kręci się wszystko inne. Nie dziwne więc, że ucieszyła mnie wiadomość, że powstaną kolejne. W końcu ktoś popchnie dalej ten świat. Być może znów doczekamy się czegoś rewolucyjnego. Może znów poczuję tę magię. Może znów „Gwiezdne wojny” będą głównym tematem rozmów przez długie tygodnie.
Po dwóch filmach już wiem, że raczej nic takiego się nie stanie. Disney nie wydał czterech miliardów dolarów, żeby ryzykować, tylko żeby najpierw te pieniądze odzyskać, a potem zarobić więcej. Nie będę tu recenzował „The Force Awakens”, ale był to dla mnie spory zawód. Do tej pory „Gwiezdne wojny” budziły we mnie skrajne uczucia. Kochałem oryginalną trylogię. Nienawidziłem prequeli. A „Przebudzenie Mocy” było… letnie. Solidna, rzemieślnicza robota. Bezpieczne trzymanie się konwencji, bez oryginalności i ryzyka. Totalna zrzynka z „Nowej Nadziei”.
Wszystko to było takie nudne i sztampowe. Pozbawione magii. Niepokonana, wszystkopotrafiąca Rey, której trudno kibicować, bo niby dlaczego? Przecież nawet jakby wpadła do bagna to się z niego – niczym baron Munchhausen – sama wyciągnie za włosy. Zero poczucia zagrożenia, postać, której nie można kibicować, ale nie można jej też nie lubić. Postać źle nakreślona i… nudna. No i w tym wszystkim było chyba za dużo błysków, akcji i wybuchów. Ani jednej sceny, którą bym zapamiętał na dłużej. Nawet w prequelach jest kilka ikonicznych momentów! Ba! „Rogue One” ma przynajmniej sekwencję z Vaderem. A tu? Wszystko było ładne, ale kompletnie bezpłciowe, wtórne, widziane wcześniej setki razy. Tak, wiem, że George Lucas czerpał garściami ze starszych filmów, ale jest różnica pomiędzy inspirowaniem się legendami kina, a wkładaniem filmu do holywoodzkiej kserokopiarki.
„Rogue One” podobało mi się bardziej i to mimo, że film jest pełen wad. Jest tu kilka dziur fabularnych. Jyn, która w filmie – odwrotnie niż Rey – głównie… jest. Niemal nic nie robi, nie ma inicjatywy, wszystko się jej przytrafia niezależnie od tego, co sama postanowi. Szanuję jednak Garetha Edwardsa za jego odwagę pokazania czegoś nowego, za świetnego antagonistę Krennica, za brak happy endu i za atmosferę, która (mimo swego mroku) przywoływała wspomnienie oryginalnej trylogii. I to znacznie lepiej niż „Przebudzenie Mocy”, które próbowało opowiedzieć „Nową nadzieję” po raz drugi. Mam wrażenie, że Edwards potraktował widzów serio, a Abrams trochę jak dzieci. Oglądając „Przebudzenie Mocy” cały czas miałem wrażenie, że oglądam coś z gatunku określanego przez anglosasów terminem „young adult movies”. Mowa o takich filmach jak seria „Igrzyska śmierci”, „Więzień labiryntu” czy „Niezgodna”. Sztampowe, choć niepozbawione pewnych zalet, lekkostrawne historyjki dla publiczności w wieku 15-21 lat.
Jeśli nadal nie wiecie, o co mi chodzi, porównajcie sobie czarne charaktery. Generał Hux kontra wspomniany dyrektor Krennic. Pierwszy nie dość, że ze swoimi minami wygląda, jakby parodiował jakiegoś rzeczywistego dyktatora, to jeszcze dąsa się jak wiecznie obrażony nastolatek. Drugi z wymienionych budzi strach, respekt i mimo wady wymowy ma więcej charyzmy, niż wszystkie pozostałe postaci razem wzięte. Zadajcie sobie pytanie: którego z tych dwóch antagonistów można wsadzić do epizodów IV, V czy VI w taki sposób, by nie wyglądał jak obce ciało? Przecież w oryginalnej trylogii Hux byłby najbardziej infantylnym elementem, zaraz po Ewokach…
Stara trylogia może i była skierowana do młodszego widza, ale oglądam ją dziś i nie czuję, że z niej wyrosłem. Nie czuję, że twórcy filmów patrzą na swojego widza protekcjonalnie. Kiedy Tarkin na oczach Lei rozwala w drobny mak Alderaan film wzbudza we mnie autentyczne emocje. Film sprawił, że zdążyłem polubić księżniczkę i przez empatię do niej wiem, że wydarzyła się straszna tragedia. Dla porównania, w „The Force Awakens” baza Starkiller strzela czerwonym glutem i rozwala jakieś tam planety, leżące gdzieś tam, będące jakąś tam Nową Republiką, o której nie wiem nic. Co mnie to obchodzi? Dlaczego miałoby mi zależeć?
Tu (wreszcie!) dochodzimy do sedna. Kolejne filmy nie budzą już we mnie emocji. Nie czekam na „The Last Jedi” bardziej niż na nowego „Thora”, a na pewno bardziej wyczekiwałem „Blade Runnera 2049”. Obejrzałem przed chwilą zwiastun, który – jak podobno ostrzega sam reżyser epizodu VIII, Rian Johnson* (który najwyraźniej nie miał wpływu na zawartość trailera!) – zdradza dużo. To prawda, na mój gust o wiele za dużo, ale co za różnica? Film jak każdy inny. Wcześniej stroniłbym od wszystkich grafik i zapowiedzi, żeby tylko iść do kina w trybie „tabula rasa”. Bo to przecież moje ukochane „Gwiezdne Wojny”, do jasnej cholery!
Kiedy widzę plany wytwórni na kolejne lata (film w świecie „Gwiezdnych Wojen” raz do roku), kiedy widzę jakość i treść „Przebudzenia Mocy” i „Łotra Jeden”, wiem, że moje ukochane uniwersum dopadła „marveloza”. W ciemno mogę powiedzieć, że „Ostatni Jedi” będzie w najgorszym wypadku solidny. Solidny będzie też tzw. „Han Solo solo movie”. Potem zapewne dostaniemy znośny Epizod IX. Potem kolejne epizody, albo spin-offy. Boba Fett, Yoda, Jabba i tak dalej, i tak dalej… Oczywiście z całą machiną promocyjną i produkcją zabawek na niespotykaną skalę. Nawet jeśli jakaś postać w całym filmie pojawi się w takim wymiarze czasowym jak w zwiastunie – dostanie swoją plastikową reprezentację (jak srebrna Phasma).
Tyle chciałem rzec. Nic nie jest w stanie zmienić przeszłości, dlatego zawsze będę kochał Starą Trylogię i wszystko, co jej zawdzięczam. Zawsze będę miał kosę z Lucasem i jego tragicznymi prequelami. Ale nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek film ze świata „Gwiezdnych Wojen” wzbudzi we mnie jakiekolwiek emocje. Jedynie gdzieś w środku, głęboko, tli się we mnie małe światełko nadziei, że może jednak? Może ktoś, coś, kiedyś… Jakiś James Gunn, Edgar Wright albo Denis Villeneuve z pełną wolnością na planie? Światełko to jednak z każdym nowym filmem, z każdym pomysłem typu czarny BB-8 czy porgi (klik!) tli się coraz słabiej i słabiej… George Lucas nie dał rady zniszczyć „Gwiezdnych Wojen” fatalnymi prequelami. Ale Disney odarł „Gwiezdne Wojny” z magii, z bycia czymś zupełnie innym niż cała reszta. Nie dlatego, że wytwórnia robi filmy złe, ale dlatego, że robi filmy nijakie.
* – jeszcze tego samego dnia Rian Johnson wycofał się ze swoich słów i zachęcał do obejrzenia zwiastuna. Albo nagle coś mu się odmieniło, albo odpowiednia osoba z Disneya (Kathleen Kennedy?) zadzwoniła i w kilku męskich słowach powiedziała reżyserowi, co sądzi o jego słowach, podważających starania działu promocji. Stawiam na to drugie.
Ja miałem nadzieję, że przynajmniej te spin-offy pokażą coś ciekawego i świeżego. Ba, po „Rogue One” byłem dość pozytywnie nastawiony do „Han Solo movie” ale po tej aferze związanej z reżyserią mój entuzjazm całkowicie zgasł. Wtedy zrozumiałem, że Disney nie pozwoli na eksperymenty czy inne niestandardowe pomysły. Cóż, wspomniany zwiastun również lekko odpycha, pokazuje za dużo i zostawia niesmak. Tak więc, choć i tak pójdę na te filmy to nie traktuje ich już jakiś przełomowych dzieł tylko solidne przeciętniaki.
Yop, SW przejdzie gładko od legendarnej serii do czegoś, co jest nawet niezłe i dostajemy regularnie co rok. Tak jak filmy Marvela.
Co do ostatniego zwiastuna, jedno pytanie do Was
[spoiler] słowa Luke’a, że kiedyś już się zmierzył z taką mocą kogo dotyczy? Wspomina swojego ojca? swojego siostrzeńca? Imperatora? [/spoiler]
Na mój gust to będzie o Kylo Renie i dlatego na koniec jednak odmówi treningu Rey, bo się wystraszy. Ma już traumę po siostrzeńcu.
A ja tam nawet lubie części 1-3, wiem że jest tam pełno dziur i jarjar jest irytujący. Ale te filmy miały nam pokazać republikę tuż przed jej upadkiem i odpowiedzieć na pytanie jak to się stało że jeden z najlepszych jedi stał się nagle lordem vaderem. A w przebudzeniu mocy mamy tylko kopię nowej nadziei (i jeszcze wciskanie kitu że to oddanie hołdu starej trylogii), nawet jedna z postci sama wspomina że znowu zbudowali gwiazdę śmierci, którą później mały stateczek rozwala jednym precyzyjnym strzałem. Dla mnie to jest słabe i tyle. Pozdrawiam autora.
Niestety pokazanie dlaczego Anakin został Vaderem było okropnie słabe, bo miał jakieś tam sny i tyle? Bo bał się o kochankę? Nieprzekonujące i nudne.
Dzięki za pozdrowienia, pozdrawiam wzajemnie!
Co do meritum: jak ktoś lubi epizody 1-3 to nie mnie oceniać. Każdy ma swój gust. Natomiast:
„odpowiedzieć na pytanie jak to się stało że jeden z najlepszych jedi stał się nagle lordem vaderem”
To jest właśnie problem według mnie, a w zasadzie dwa problemy. Po pierwsze Jak Night King poniżej zauważył – przejście na ciemną stronę bardzo słabo umotywowane. Zbuntowany, zakochany szczyl z wiecznie obrażoną miną. Słabe. Drugi problem zawiera się w tym co napisałeś: „jeden z najlepszych jedi”. Gdzie w nowej trylogii widać, że on jest w jakiejś elicie? Nie mówiąc już o byciu najlepszym. Cały czas jest naburmuszonym padawanem Obiego…
Jak dla mnie przedstawienie całej sytuacji jest ok. W mrocznym widmie joda mowi do qui gona(sorki za błąd ale nie pamiętam jak to się dokładnie zapisuje) że marny z niego materiał na jedi, bo myśli o matce i ta ścieżka może zaprowadzić go na ciemną stronę mocy a on odpowiada że takiego hooja i wyszkolę go sam. Koniec końców i tak mały skywalker zaczyna szkolenie. W ataku klonów widzimy śmierć matki i początek uczucia między nim i padme. W zemście sithów anakin ma sny i przeczucia że z jego ukochaną stanie się coś złego, tak jak z jego matką. Dlatego za wszelką cenę stara się do tego nie dopuścić. Przy okazji widzi że republika nie jest idealna i łyka wszystko co mu podpowiada palpatine. Przy końcu filmu widzimy że już kombinuje jak wysadzić szefunia sitha z interesu (tak jak póź niej w 5 części). Nie nalisałem że był najlepszy tylko że był jednym z najlepszych(chyba nawet sam Obi mówi o tym Lukowi), dlatego dopiero Obi-Wan go pokonał(dla mnie walka na Muatafar to mistrzostwo). Hayden Kristensen nie dysponuje sporym talentem aktorskim i dlatego przedstawił nam właśnie taki obraz młodego anakina. Ja tak to widzę.
Nie musisz opowiadać mi tej historii, ja ją znam. Problem w tym, że na ekranie ona wypada sztucznie, nielogicznie i nie trzyma się kupy. To, co napisałeś jest bardziej spójne niż to co na ekranie. A walka na Mustafar to jest cyrk i sztuczki na różnych sprzętach, a nie pojedynek na śmierć i życie. W dodatku trwa ze trzy godziny (tak wiem, ze 20 minut, ale to nadal o dużo za dużo).
Ta historia opowiedziana inaczej miałaby naprawdę dużo sensu, a z lepszymi aktorami i scenami i lepszym wszystkim mogła nawet dorównać starej sadze. Bo szkielet niezły jest, ale co z tego, jak już efekt finalny nie dowozi? 🙁
„Niektóre gry cudowanie rozszerzały i uzupełniały świat Gwiezdnych Wojen o nowe historie.”
niemazaco
Nie wiem o co chodzi…
P.S. Merci! 😉
Pomimo wielu wad prequele były w niektórych elementach znacznie lepsze od najnowszej trylogii. Myśliwce, pojazdy, planety, to wszystko nie było chamską zrzynką ze starej trylogii, nie było kolejnej Gwiazdy Śmierci, kopii X-Winga, AT-AT. Widać, że Lucas miał wiele świeżych pomysłów i mimo wszystko przynajmniej w tym aspekcie nie poszedł po linii najmniejszego oporu. Tło polityczne, mimo iż eksponowane do przesady w 1-3 jest czymś czego brakuje w TFA. Nie wiemy tam praktycznie nic, stąd brak emocji w trakcie niszczenia Nowej Republiki. Czym ona w ogóle jest? Po co istnieje Ruch Oporu? Jakim cudem potężna Republika pozwoliła istnieć tym resztkom po Imperium?
Po pierwsze: „nie poszedł po linii najmniejszego oporu” – jezusmaria jak pięknie czytać poprawne użycie tej frazy! Szacun!
Po drugie: tak jak piszesz. Wystraszyli się, że w Ep. 1-3 było za dużo polityki to tu nie dali wcale i nie wiadomo skąd FO ma środki na zbudowanie czegoś (na oko) większego i na pewno potężniejszego od Gwiazdy Śmierci (mimo, że ta konstrukcja jest głupsza niż stado pędzących kombinerek – planeta wsysa gwiazdę z własnego układu, taaaaaa…), dlaczego Resistance to nie jest to samo co Nowa Republika, skąd trzecia siła? Dlaczego Nowa Republika nie walczy z FO? Dlaczego FO wygląda jak 10-20 TIE Fighterów, Starkiller i statek Kylo Rena? Imperium rządziło galaktyką, a tu? Zbieranina przypadkowych ziomków. To samo Ruch Oporu. 10 X-Wingów na krzyż.
Brak skali, brak wyjaśnienia, brak sensu, ale hej! Wygląda tak jak poprzednie więc jest cool, nie? No nie, nie jest.
Mnie zastanawia czemu znowu się wzięli za te imperium i tak dalej to nudne jużycie trochę. Powinni skorzystać z innych materiałów jak np. Wojny sithów, historia Revana, Malgusa lub co kolwiek ze starych wojen. Ale nie muszą ciągnąć to wszystko dalej. Czekam tylko aż Luke skończy setkę.
Ja Ci powiem dlaczego. Zebrało się grono panów w garniturach i ustalili, że ludzie lubią: Luke’a, Vadera, Imperium, Rebelię, Leię, Hana, Sokoła Milenium, Gwiazdy Śmierci, X-Wingi, TIE Fightery itp. itd.
Dali to wszystko Abramsowi i powiedzieli: pisz scenariusz. Ma być nie to samo, ale tak samo. No i mamy to, co mamy.
W Przebudzeniu Mocy wina leży po stronie J. J. Abramsa, to jego filmy są nijakie. Zauważcie, że argumenty przytoczone w artykule są dokładnie takie same jakie mają fani Star Treka do obu filmów z tego universum stworzonych przez Abramsa. Dlatego obawiam się, że ep.8 będzie najlepszym z tego trylogii a ep.9 będzie nijakim zakończeniem, które nikogo nie oczaruje ale też nikt się nie będzie mógł przyczepić.
Starzejesz się Sith. Stare i nowe SW to to samo. Ale jak oglądałeś stare to byłeś młody, a teraz już nie jesteś.
Hehe, nic z tych rzeczy. Przecież napisałem dokładnie w czym rzecz. Dyskutuj z argumentami! Chociaż nie, bo wprost przyznałeś mi rację mówiąc, że „stare i nowe SW to to samo” 😉
Tylko stare były oryginalne, przełomowe i zmieniły kino na zawsze. Nowe to bezczelny remake ze śladowymi ilościami oryginalnych pomysłów.
Równie dobrze możesz powiedzieć, że Szczęki i np. Szczęki 3 to to samo więc jak komuś się podobała jedynka, a trójka nie to się starzeje 😉 Albo Robocop. Albo Pamięć absolutna. Albo Ghostbusters.
Argumentem niech będzie boxoffice. Myślisz, że te 2 miliardy wykręciły nerdy zafascynowane ep. 4-6 ? Nie, to zupełnie nowe pokolenie rzuciło się na FA. Abrams się powtarza… Pewnie tak, ale wyniki filmu świadczą o tym, że patent sprawdził się po raz drugi.
Naprawdę chcesz iść w argumenty finansowe? 🙂
Sprawdził się finansowo i o czym to świadczy? W czym to przeczy moim tezom o marvelozie. Przecież filmy Marvela, od pierwszego Iron Mana zarabiają dobrze, bardzo dobrze lub doskonale. Mój felieton właśnie o tym mówi.
Napisałeś „stare i nowe SW to to samo”. Za 10 lat nikt nie będzie pamiętał filmu, nie wywrze żadnego (moim zdaniem) wpływu na kulturę masową, na pewno nie tak jak SW z 1977. Ot, taki Avatar. Zarobił bazylion dolarów, a dziś mało kto pamięta o co chodziło niebieskim ludkom. Żadna scena nie zostanie tak zapamiętana jak spotkanie Luka i Vadera na Bespin, albo na drugiej Gwieździe Śmierci. To po prostu nie może się udać kiedy zamiast iść w nowe, oryginalne i przełomowe idzie się w jeszcze raz to samo.
Nie może się udać, bo ma za dużą konkurencję. W 77r. to była rewolucja, początek nowego nurtu wręcz. Teraz SW nie są klasą dla siebie i nigdy nie będą. Klasa filmu nie ma tu nic do rzeczy (dlatego o niej nie rozmawiam).
Gdyby zrobić dziurę w czasie i gdyby Nowa nadzieja miała premierę dziś, a nie w 77r. to by żadną rewelacją nie była. Miałaby za dużą konkurencję. Vader zostałby uznany za 'jeszcze jednego badassa’, a jego słynne wyznanie z Ep.5 za 'tani sentymentalizm’.
Oryginalne SW nie dlatego wywarły wpływ na kulturę masową, bo były takie dobre. Ale dlatego, że były pierwsze.
Miałem na myśli nie tyle argumenty finansowe, co pokoleniowe. Wpływu na kulturę nie będzie, ale to nie jest słabość filmu Abramsa. Dwa razy nie dało się zadziwić świata tą samą kosmiczną sagą! Można zadowolić się sukcesem, a wynik pokazuje, że sukces (kasa, ale przede wszystkim popularność w nowym pokoleniu dzieciaków) osiągnąć się udało.
Sith używa argumentów emocjonalnych. I w tej sprawie jestem z nim ramię w ramię, bo podobnął krzywdę wyrządził mi ostatnio Peter Jackson.
I ja Twoje argumenty doskonale rozumiem, ale SithFrogowi nie chodzi o rynkowo-kulturowe uwarunkowania, ale o całkiem racjonalne oczekiwania racjonalnie myślącego fana.
Prywatnie uważam, że nowe Star Warsy jeszcze nie pokazały pełnego potencjału, ale nie przesadzałbym z hejtowaniem Abramsa przedwcześnie.
Seria już nie zrobi wyrwy w kulturze popularnej, ale naprawdę nie sądze żeby ktokolwiek logicznie myślący takie coś zakładał.
Star Wars zawsze będzie traktowany jako fenomen. Jego aktualna popularność również kształtuje pewien kanon sztuki filmowej, umówmy się – i to nie jest kwestia samych zasobów finansowych wytwórni. Prylogia prequeli też jest ogólnie inaczej odbierana, niż zaraz po premierze. Sith może się zżymać, ale większość ludzi wybaczyła jej idiotyzmy i nie zwraca uwagi na błędy, bo większość patrzy wzorkiem kanapowego wyjadacza. Filmy opatrzyły się już wszystkim w TV, a ludzie zaczynają lubić rzeczy, które się powtarzają.
Chce przez to powiedzieć, że seria ewoluuje sama w kulturze, w której wzrastała. To jest wielki fenomen.
Ja właśnie z emocjonalnym traktowaniem walczę. To wypacza obiektywizm, to nie jest fair. To psuje obraz wszystkich wersji: stare mitologizuje, nowe demonizuje.
Sith jest pewnie 'logicznie myślący’, a wspomniał o tym, że nowa wersja żadnej wyrwy nie zrobi (bo widzowie zapomną). A kto to wie? O tym przekonamy się za 10 lat. Sith nie piszę o 'racjonalnych fanach’. Piszę o sobie, a jego argumenty nie mają nic wspólnego z racjonalizmem. W ogóle to albo 'racjonalny’ albo 'fan’. Te dwa słowa się wykluczają!
'Mroczne widmo’ to szajs, ale pozostałe prequele pomimo błędów moim zdaniem dawały radę i nie rozumiem hejtu na nie. Rozumiem co innego. Abrams, którego od 'Super 8′ uwielbiam skorzystał z błędów Lucasa, zrobił FA po swojemu i wygrał. Nie ma dwóch zdań! Boxoffice wie swoje. I JJA zrobił megawidowisko, które fanów starej trylogii nie obraża, a fanów uniwersum przyciągnęło multum.
P.S. Ja wiem, że na fsgk oryginalne SW to Bóg, Syn i Duch, ale niestety jesteście w mniejszości. Sorki 🙂
„Ja właśnie z emocjonalnym traktowaniem walczę. To wypacza obiektywizm, to nie jest fair. To psuje obraz wszystkich wersji: stare mitologizuje, nowe demonizuje.”
to kopiesz się z koniem, bo gdyby nie emocje wywoływane przez filmy, nie mielibyśmy o czym rozmawiać.
„Sith jest pewnie ‘logicznie myślący’, a wspomniał o tym, że nowa wersja żadnej wyrwy nie zrobi (bo widzowie zapomną). A kto to wie? O tym przekonamy się za 10 lat. Sith nie piszę o ‘racjonalnych fanach’. Piszę o sobie, a jego argumenty nie mają nic wspólnego z racjonalizmem. W ogóle to albo ‘racjonalny’ albo ‘fan’. Te dwa słowa się wykluczają!”
świat nie jest zero-jedynkowy, a wśród fanów istnieje znacznie więcej odmian niż zaślepiony fanboy i marketingowa cosplayerka. i nie, nie wykluczają się 😉
„Nie ma dwóch zdań! Boxoffice wie swoje.”
Z jednej strony jest za wcześnie żeby prorokować, a z drugiej box office to nadal żelazny argument? 😐
Przyznaję rację. GW – zrobiły w 77 taką furorę – bo były pierwsze. I nawet teraz NH robi wrażenie, pod warunkiem, że jest oglądana jako pierwsza. Jeśli próbować oglądać jako kolejną po prequelach, to jednak widać prostotę i ubogość reżyserii, statyczność obrazu, itd. tESB i RotJ pod tym względem stoją znacznie wyżej.
To prawda, ale zobacz sobie dziś Mroczne Widmo albo Ep. 2. Słabe (wtedy było najlepsze z możliwych) CGI po prostu wali po oczach.
Pod katem trącania myszką przez efekty specjalne, to niestety oryginalna seria też z butów nie wyrywa. Filmy się zastarzały: jedna mnie (jak oryginalna seria), inne bardziej (jak prequele). Ale to nie w efektach tkwi moc SW, ale w tej całej baśniowej otoczce, wyrazistych bohaterach i ich niezwykłych przygodach.
Co jak co, ale scena zabicia Hana przez Bena wzbudzała emocje, to było coś czego się nie spodziewaliśmy. No ale to jeden z niewielu plusów 7 🙁
Żartujesz sobie. Jak tylko Han poszedł do Bena od razu święciło się na jakąś dramę. Zaskoczeniem to byłaby scena w której to Han właśnie zabiłby syna(to jednak wymagałoby sporej przeróbki scenariusza ale to JJ Abrams, nie zrobi nic ryzykownego). A tak nudno i przewidywalnie, czego niby można oczekiwać od nastolatka z wahaniami nastrojów, w dodatku zbrodniarza?
Tak jak pisał Benjen wyżej. Jak tylko Han i Leia się czule pożegnali to miałem w głowie: „aha, czyli droga Hansa Olo kończy się tutaj”. 10 minut później – brak zaskoczenia.
Swoją drogą jeśli ktoś miał nadzieję że może z grami w świecie SW będzie lepiej to nic bardziej mylnego.
http://www.gry-online.pl/S013.asp?ID=106152
Cytując : „Autorzy zbyt mocno skoncentrowali się bowiem na dostarczeniu gry przygodowej, której motorem miałaby być fabuła, co sprawiło, że opracowany przez nich model rozgrywki był zbyt liniowy – zwrócili na to uwagę gracze, którym przekazano do testów wczesny prototyp.”
ĘĄ zamyka kolejne dobre studio, teraz przy tym de facto kasując dobry projekt tylko dlatego że nie jest kolejną grą z otwartym światem z nudnymi schematycznymi questami typu „przynieś mi xxx surowców”, „zabij xxx bandytów” czy „zanieś ten przedmiot osobie xxx”, lokacjami zapełnionymi różnymi śmieciami, pytajnikami oraz generowanymi copy-paste jaskiniami. Nie mówiąc już o tym że teraz bohater w grach ma być od wszystkiego nawet gdy przewodzi sporej organizacji – latać, strzelać, szpiegować, demaskować, zbierać surowce, tworzyć broń choć jak tylko się temu przyjrzeć to nie ma to fabularnie sensu no ale to pojmuje się pod „większą swobodą gracza”.
No i dobrze zrobili, panie! Jak pan chcesz wstawić mikrotransakcje do gry liniowej i z fabułą? Przecież wtedy sprzedadzą ją w sklepie i koniec tsunami z kasą! A DLC będzie trzeba znów fabularne robić. A można wrzucić złote skórki broni i ekskluzywne stroje i już dolary płyną szerokim strumieniem.
Smutne to.
Pq pod twoim postem nie wyświetla się reply, więc odpowiadam tutaj
1. Emocje są dobre, gdy nie zaślepiają. Mitologizowanie starej wersji i demonizowanie nowej to już jakieś zaślepienie jest.
2. Że nie musi być albo fanboj albo cosplayerka to wiem. Mogą być także ci pomiędzy. Ale chyba nie w redakcji fsgk 😀
3. 200 baniek bo to może być przypadek albo dobra reklama. 2 miliardy już nie.
3.1. Wcześniej Sith wspomniał, że Avatar zarobił podobnie, a już jest zapomniany. To trochę insza inszość. Sukces Avatara i przełom, jakiego dokonał nie mierzy się kultowymi scenami. Tylko nowatorską i rewolucyjną stroną techniczną. Jeśli SW były przełomem popkulturowym, to Avatar był przełomem realizacyjnym. Tłumy poszły oglądać świat, a nie kontemplować fabułę.
P.S. Małe info osobiste. Pisałem kiedyś pracę licencjacką o Gwiezdnych Wojnach. Pracy nie ukończyłem na czas i wyleciałem przez to ze studiów. Miło wrócić do analizowania znaczenia sagi 🙂
Też dam tu:
„Nie może się udać, bo ma za dużą konkurencję.”
Chcesz powiedzieć, że teraz nie powstają filmy przełomowe?
„Gdyby zrobić dziurę w czasie i gdyby Nowa nadzieja miała premierę dziś, a nie w 77r.”
A jakbym się położył zawczasu to bym nie upadł 🙂 To jest kompletnie nietrafiony argument. Wiele naprawdę przełomowych filmów wyznaczało nowe kierunki w swoim czasie. Dlatego nazywamy je krokami milowymi.
„Oryginalne SW nie dlatego wywarły wpływ na kulturę masową, bo były takie dobre. Ale dlatego, że były pierwsze.”
Pierwsze w czym? W byciu s-f? Byciu space operą? Łączeniu wątków z innych znanych filmów, książek, komiksów? Bo na moje SW to właśnie recycling zrobiony genialnie. Stąd ich fenomen, a nie, bo były pierwsze. Szczęki tez były pierwsze i do dziś są najlepszym filmem o rekinie.
„Dwa razy nie dało się zadziwić świata tą samą kosmiczną sagą!”
Ta, dajcie to zrobić komuś, kto o tym nie wie. Stary Miller odwalił po 70tce Mad Maxa, którym przebił całą poprzednią trylogię, łącznie z kultową dwójką.
„To psuje obraz wszystkich wersji: stare mitologizuje, nowe demonizuje.”
Podchodzę emocjonalnie (co nie dziwne, patrz wyznania w tekście), ale na tyle na ile potrafię – staram się zachować dystans i oceniać chłodnym okiem. Nie napisałem, że R1 czy TFA to kupa, bo tak. To są dobre filmy, jednemu dałem 8, drugiemu 6, pozytywne oceny!
„Sith jest pewnie ‘logicznie myślący’, a wspomniał o tym, że nowa wersja żadnej wyrwy nie zrobi (bo widzowie zapomną).”
Nie tyle nawet, że zapomną ile – czym miałaby zrobić tę wyrwę? Powtarzaniem się?
„W ogóle to albo ‘racjonalny’ albo ‘fan’. Te dwa słowa się wykluczają!”
Nie zgadzam się. Fan to nie fanatyk.
„‘Mroczne widmo’ to szajs, ale pozostałe prequele pomimo błędów moim zdaniem dawały radę i nie rozumiem hejtu na nie.”
Ja za to nigdy nie zrozumiem ćwierć dobrego słowa o Ep.2. To jest jeden z najgorszych filmów jakie widziałem. W ogóle. Ep.2 nauczył mnie, że zawsze moze być gorzej, po Mrocznym Widmie szedłem do kina z nastawieniem, że nie da się. A Lucas potrafi. Poza tym jak siedzisz w tym tak głęboko, że licencjaty robiłeś to MUSISZ obejrzeć recenzje Plinketta od RedLetterMedia! Musisz!
„zrobił FA po swojemu i wygrał”
Jeśli wygrana to kasa to wygrał. I co to znaczy po swojemu? Bo ja widzę powtarzanie w kółko motywów z Nowej nadziei. Jedyny Kylo Ren to oryginalny pomysł. Cała reszta jest recyclingiem Starej Trylogii.
„fanów starej trylogii nie obraża”
Obrażony się nie czuję, ale dla mnie w TFA po prostu mało mocy jest. Tak jak pisałem. Miałem wrażenie, że to raczej young adult. R1 było dla mnie sześć razy bardziej starwarsowe.
„na fsgk oryginalne SW to Bóg, Syn i Duch, ale niestety jesteście w mniejszości”
Idziemy w jakość, a nie ilość 😉
Pozdro!
P.S. Też uwielbiam Super 8, uważam, że to chyba najbardziej przemilczany i niedoceniony film Abramsa.
Między kolejnymi seriami SW mija coś około 15-20 lat. Za każdym więc razem trafiają do innego pokolenia. I dla mnie prawdziwą fascynacją nie jest to, że NH w 77 była taka super dla ówczesnych dzieciaków (w tym dla mnie), ale to, że TPM była super dla moich dzieci (chodź dla mnie już nie takbardzo), a TFA – dla ich o 10 lat młodszych kolegów. Wielkością SW jest właśnie to, że umie dotrzeć ze swoją historią do kolejnego pokolenia. Że przez te 40 lat nadal jest żywo dyskutowanym fenomenem. A my cóż, starzejemy się. Z oryginalnej serii biorę wszystko. Z prequeli – tylko 2 i 3 cześć. A z najnowszych to „Łotra” stawiam wyżej niż „Przebudzenie”. Niemniej, nadal jest to fascynujące uniwersum, które warto pokazywać kolejnym pokoleniom.
No właśnie, jak pokazywać SW ludziom, którzy ich jeszcze nie widzieli, i dlaczego porządek Maczety jest tym właściwym?
„Pod katem trącania myszką przez efekty specjalne, to niestety oryginalna seria też z butów nie wyrywa.”
Pewnie, tylko ona ma 40 lat, a nie 15.