Ostrzegam, to może być naprawdę długi tekst. Obiecuję jedynie, że nie zdradzę żadnego ważnego szczegółu z nowej produkcji, bo zepsułoby to Wam seans. Tym bardziej, że brawa należą się osobom odpowiedzialnym za promocję filmu. Zwiastuny narobiły apetyty, ale – co dziś niezmiernie rzadkie – nie zdradziły żadnego istotnego detalu i nie opowiedziały połowy filmu.
Nie lubię mody na „rimejki” i rebooty. Zawdzięczamy im co prawda genialny „Mad Max: Fury Road” (technicznie sequel, w praktyce reboot), ale na każdy taki sztos przypada kilka bezpłciowych, miałkich produkcji drugiej kategorii. „Pamięć absolutna” z 2012, „Robocop” z 2014, „Point break” z 2015 czy fatalne „Ghosbusters” z 2016. Kiedy usłyszałem, że trwają prace nad sequelem Blade Runnera, mój wewnętrzny kinoman zapłakał. Potem okazało się, że reżyserem będzie Denis Villneuve – i ta wiadomość już mnie mocno (i pozytywnie) zaskoczyła. Jeszcze później wyszło na jaw, że Ridley Scott, człowiek, który ostatnie lata spędził na niszczeniu własnego dorobku, będzie pełnić tylko rolę producenta. A dla samego Villneuve’a ten film to tzw. „passion project”, dzieło bardzo osobiste, o realizacji którego marzył od lat. Owszem, przy tego typu podejściu reżyserzy też potrafią popłynąć za daleko w swoich wizjach, tym niemniej powodów do ostrożnego optymizmu było całkiem sporo.
W przypadku „Blade Runner 2049” był to optymizm uzasadniony. Reżyser stworzył obraz prawie doskonały. Oddał hołd oryginałowi, ale jednocześnie stworzył film posiadający własną tożsamość, własny styl i własną, naprawdę wciągającą historię. Nie wiem czy ludzie, którzy nie znają albo nie przepadają za oryginałem będą tak samo zachwyceni, ale nawet oni powinni dostrzec zalety filmu.
A zalety są liczne. Wizualnie ta produkcja jest najładniejszym filmem jaki widziałem do tej pory. Nie przesadzam. Każdy kadr jest tak dopieszczony, tak szczegółowy, tak oświetlony, tak sfilmowany, że dowolną stop-klatkę można powiesić w domu na ścianie. Jeśli oczy mogą dostać orgazmu – to jest seans, na którym można sprawdzić teorię. Muszę to obejrzeć jeszcze kilka razy, bo za pierwszym niemożliwe jest docenienie szczegółowych lokacji, scenografii, czy niewyczuwalnego CGI. W porównaniu z filmem z 1982 jest tu bardziej kolorowo, często opuszczamy mroczne, ciasne Los Angeles i zwiedzamy okoliczne pustkowia czy wysypiska śmieci. Ale to ani na chwilę nie wychodzi poza dystopiczny obraz świata, który ukazał nas Scott te trzydzieści pięć lat temu. Jeśli Roger Deakins nie dostanie w tym roku Oscara za zdjęcia to znaczy, że nie dostanie go nigdy.
O historii mogę napisać tyle: postać Ryana Goslinga jest łowcą androidów. Przy okazji rutynowej roboty trafia na trop, za którym podąża, odkrywając dużo poważniejszą i bardziej niebezpieczną sprawę. Śledztwo, które widz prowadzi razem z tytułowym bohaterem postawi wiele pytań i po raz kolejny pozwoli się otrzeć o takie tematy jak: istota człowieczeństwa, dusza, samotność, potrzeba bliskości, miłość, poświęcenie czy wybieranie w życiu tego co właściwe. Tak jak poprzednio – akcja jest wolna, sceny bez akcji i dialogów ciągną się w nieskończoność. Pozwala to nacieszyć się wizualną stroną i daje czas na refleksje. Chociaż rozumiem, że wielu współczesnych, niepotrafiących się skupić widzów takie tempo narracji zwyczajnie znudzi.
Dodatkowo Villneuve zastosował tu znów – nie wiem jak on to robi – taki miks dźwięku i obrazu, że (jak przy innych jego produkcjach) cały czas siedziałem na brzegu fotela. Nic się nie dzieje, ot, zwykłą rozmowa dwóch postaci. Albo w ogóle panorama miasta, Gosling gdzieś sobie idzie, a ja siedzę i mam nerwowo zaciśnięte pięści jakby czekając na coś strasznego. Podobnie było w „Arrival”, podobnie miałem przy „Prisoners”. Wiecie, takie uczucie niepokoju, dyskomfortu. Jak kamyk w bucie, jak niezbyt wygodny fotel, jak zadarta skórka przy paznokciu. Wywołać w kimś taki stan za pomocą obrazu i dźwięku? Magia. To podnosi produkcję na wyższy poziom niż Blade Runner z 1982, którego uwielbiam, ale który pełen jest sekwencji, na których ciężko nie przysnąć.
Villneuve ewidentnie podziwia i bardzo szanuje film Scotta. Jest tu wiele dialogów i scen nawiązujących do filmu sprzed 35 lat. Jednocześnie jest to zrobione bardzo subtelnie i taktownie, bez walenia widza w łeb nostalgią. Są nawet ze dwa momenty odnoszące się do najsłynniejszego pytania związanego z tematem: czy Deckard jest replikantem? Nie powiem wam co na ten temat mówi 2049, ale ja się nie zawiodłem.
Aktorsko, z jednym zastrzeżeniem (o którym za chwilę), jest po prostu idealnie. Gosling, Ford, Leto, Ana de Armas, Robin Wright, Dave Bautista, Mackenzie Davis – co kreacja to lepsza. Zwłaszcza Ford, który w końcu wygląda jakby znów mu zależało. Już w „The Force Awakens” był w porządku, ale tam mam wrażenie, że zapomniał ile ma lat i próbował (nieudanie) zagrać Hana Solo z dawnych lat. W Blade Runnerze jest genialny. Gosling nie był tak dobry od czasu Drive. Ten jego smutny wzrok bez wyrazu idealnie pasuje do roli. Ana de Armas partneruje mu rewelacyjnie, a scena kiedy de Armas, Gosling i Davis są na ekranie we trójkę to mistrzostwo świata.
Żeby nie odlecieć zupełnie – jak zawsze – musi być jakieś „ale”. Po pierwsze Sylvia Hoeks. Gra specyficzną rolę, ale jak dla mnie przeszarżowała i odstawiła własną wersję Roberta Patricka/T-1000 z Terminatora 2. Nie podobało mi się to. Do tego mam dwa zastrzeżenia fabularne, o których przeczytacie pod recenzją – będą wyraźnie oznaczone jako spojler. Jedno to po prostu małą dziura w scenariuszu, ale druga sprawa to tak zużyta i tandetna klisza, że przez chwilę miałem wrażenie, że podmienili taśmy i oglądam jakiś słaby, hipotetyczny sequel Matriksa (tak, hipotetyczny, Matrix to dzieło kompletne i kontynuacje nie powstały, wypieram to ze świadomości).
Narzekając dalej: przedostatnia scena powinna być ostatnią. Jest jedno dodatkowe ujęcie, którego mogli nam twórcy oszczędzić. To zresztą powtarzający się problem całego filmu. W kilku momentach Villneuve jest zbyt dosłowny. Szczególnie monologi postaci Jareda Leto to czysta ekspozycja i szkoda, że nie zostawiono więcej niedopowiedzeń. Podobnie jest z retrospekcjami. Czasem coś się w filmie ważnego dzieje i widz odkrywa tajemnicę razem z bohaterami. Po czym reżyser serwuje nam powtórkę sceny w formie wspomnienia, nagrania albo wewnętrznego głosu. Jakby przez te krótkie chwile nie wierzył w inteligencję i spostrzegawczość swojej widowni. Dodałbym do minusów jeszcze muzykę. Zimmer od bardzo dawna jest wyrobnikiem. Rzemieślnikiem. Brzmi to wszystko nieźle, ale nie wybitnie. Żadnej melodii, żadnego motywu, który zostałby w głowie na dłużej.
Gdybym wyzbył się ludzkich odruchów i emocji – dałbym najnowszej produkcji Villeneuve’a dziewięć punktów. Dawno jednak nie siedziałem parę minut po seansie w totalnym odrętwieniu, nie wierząc, że właśnie obejrzałem to, co obejrzałem. A obejrzałem arcydzieło. Genialny sequel do wybitnego filmu. Moim zdaniem lepszy niż produkcja Scotta. Niewiele, ale jednak. Nie wierzyłem, że to możliwe, ale stało się. Niecałe trzy godziny minęły mi bardzo szybko, utonąłem w tym filmie, utonąłem w perfekcyjnej oprawie audiowizualnej, utonąłem w gęstym klimacie. Dla mnie to jest w tej chwili film roku i nie widzę na horyzoncie niczego, co mogłoby ten werdykt zmienić. Denis Villeneuve to geniusz i jestem spokojny o jego kolejny projekt – Diunę. Jeśli nie „znolanizuje się” i nie popadnie w banał – będzie najlepszym reżyserem naszych czasów. Chapeau bas!
P.S. Zanim wybierzecie się do kina, warto obejrzeć trzy krótkie metraże polecane przez samego reżysera: „Black Out 2022”, „2036: Nexus Dawn”, „2048: Nowhere to Run”. Wszystkie dostępne na youtube, na kanale Warner Bros. Pictures: https://www.youtube.com/channel/UCjmJDM5pRKbUlVIzDYYWb6g
P.P.S. SPOJLERY, dalej czytasz na własną odpowiedzialność! Z fabularnych negatywów:
- Skąd Wallace wiedział, że Reachel była w ciąży? Wiedzieli, że K jej szuka, ale skąd wiedzieli o dziecku? Albo nic o tym nie było, albo mi umknęło.
- Scena z ruchem oporu w podziemiach była dramatycznie zła. Cały ten motyw to taka tandetna, zgrana klisza. Beznadziejny motyw i aż przewróciłem oczami w kinie. Jak mogli takim słabym zagraniem popsuć taką ważną scenę(gdzie Gosling dowiedział się, że to nie on)? Straszne i kompletnie niepasujące do całej produkcji.
Blade Runner 2049
-
Ocena SithFroga - 10/10
10/10
Wybieram się do kina dopiero w weekend, ale dotychczasowe filmy Villneuve’a oraz pozytywne recenzje Blade Runnera nastrajają mnie bardzo pozytywnie. Jeśli BR2049 rzeczywiście będzie tak dobry, to kto wie, może nawet uwierzę, że i Diuna doczeka się dobrej ekranizacji.
Ha, może się doczeka. Chociaż jak patrzę na słabe wyniki otwarcia BR 2049 to zaczynam się martwić czy smutni panowie w garniturach nie stwierdzą, że szkoda kasy na ambitne projekty i trzeba zrobić Avengers 6.
Przed obejrzeniem nowego Blade Runnera miałem dwie wątpliwości, czy naprawdę potrzebujemy tego filmu oraz czy Gosling tego nie spartoli. Wciąż nie jestem pewien czy potrzebujemy ale wiem, że obejrzenie BR2049 na pewno nie zaszkodzi. Co do Ryana, to jego gra aktorska mnie poraziła. Jego postać porównałbym do tytułowej roli w Forrreście Gumpie. Zarówno Gosling jak i Hanks musieli większość czasu grać jednym wyrazem twarzy, powściągać emocje aby w bardzo istotnych momentach zaprezentować bardzo intensywną próbkę umiejętności aktorskich. Co do samego filmu to jest genialny i trudno określić to innymi słowami. Przepiękne zdjęcia, świetnie napisane postaci i bardzo umiejętnie prowadzona fabuła. Znowu otrzymujemy piękny dylemat na temat ludzkości, duszy i innych egzystencjalnych problemów którymi zajmowalibyśmy się częściej gdyby wokół nas żyli replikanci.
P.S. Co do twoich uwag to, 1 można uargumentować tym, że on miał dostęp do bazy danych Tyrellów i może tam było napisane, że ona technicznie miała taką możliwość a na podstawie danych zaczerpniętych z archiwum domyślił przewidywał taką opcję. A co do 2 to obawiam się, że to był rodzaj zapowiedzi do następnej części czego bardzo się boje.
No właśnie, zapowiedź kolejnej odsłony i to jeszcze z daremnym motywem buntu i wojny trochę mnie przeraża. Mam nadzieję, że to się nie stanie.
A co do bazy danych – ja cały wątek odebrałem jak… cud, o którym mówił na początku replikant w „domku na prerii”. Tzn. że replikanci nigdy wcześniej ani później nie mieli takiej opcji fabrycznie i po prostu jakimś dziwnym zrządzeniem losu jednak doszło do zapłodnienia.
Tyle że postać Leto powiedziała o ostatnim darze Tyrellów i miała nim być prokreacja. W kontekście tej informacji oczywistym się wydaje, że ten ich najnowszy nexus miał możliwość zostać zapłodnionym. Dla innych replikantów to rzeczywiście mogło wyglądać na cud bo oni po prostu nie wiedzieli, że są do tego zdolni. A jeśli chodzi o zapowiedź następnej części to też mam nadzieję, że jej nie będzie i zastanawiam się czy przypadkiem słabe wyniki otwarcia uratują nas przed BR3.
Ło kurde, masz rację. Coś tam faktycznie było o darze Tyrellów. Ni zakodowałem tego. No trudno, muszę iść do kina drugi raz 😛
Ja mam nadzieję, że kolejna część nie powstanie albo znajdą inny motyw przewodni. Bo scenarzyści chyba chcą nam zaserwować kolejnego Terminatora.
Dawno tak się pozytywnie nie zaskoczyłem 🙂
Z tą kolejną częścią możemy być spokojni. Chyba. Na razie wpływy są tak niskie, że raczej nikt nie zaryzykuje w najbliższym czasie.
Oj, też się bałem tego filmu, ale skoro tak kusicie… ?
Kusimy, koniecznie zobacz w kinie. Nawet jak ocenisz na 7 czy w tych okolicach to wizualnie Cię porazi. Gwarantuję.
Moim zdaniem 10 to troche za wysoko, bo jednak scenariusz nie dorownuje subtelnemu oryginalowi. Kilka nielogicznosci tez by sie znalazlo, ale calosc ogolnie trzyma sie zwartej kupy, wiec nie ma sensu sie rozwodzic.
Ale maksymalna nota to chyba jednak przesada. Dla mnie Ford wypadl przecietnie, zwlaszcza w jednej z koncowych scen brakowalo mu chyba fizycznej sprawnosci.
Ogolnie historia jest niezla, ale tak na 7/10 – brakuje charyzmatycznego nemesis, jakim bym Hauer w jedynce. Jared Leto wypada zbyt groteskowo, on aktorsko jest swietny, ale od jakiegos czasu ma chyba syndrom 'za mocno chcenia’.
Dodajac oprawe audio-wideo (piekne krajobrazy, ale muzyka wylatywala drugim uchem. Zimmer sie chyba przejada) wychodzi mi maksymalnie 8,5 moze 9.
Ale to tylko moja opinia, ogolnie film bardzo dobry i warty obejrzenia w kinie.
Z oryginałem to jest tak, że najbardziej chwalą ci, co go dawno nie widzieli. Ja sobie odświeżyłem i pod wieloma względami jest genialny, wybitny i nowatorski, ale też wleeeeeeeecze się bardziej niż nawet 2049. A że Fordowi brakowało sprawności? Ile on ma? 72? 73? Do tego niedawno przeżył katastrofę samolotu 🙂 No i grał starego dziadka, to pasowało.
Leto może faktycznie ciut groteskowo, ale mam wrażenie, że nawet nie ze swojej winy, tylko te dialogi ekspozycyjne trochę słabo wypadły.
Co do reszty: masz rację, ja oceniłem trochę emocjonalnie, bo do mnie trafił w 100%, ale żadna ocena w okolicach 8-9 też mnie nie zdziwi, bo nie każdemu aż tak „wejdzie”.
dycha to i dla mnie trochę za dużo, ale rozumiem ekscytację, bo film autentycznie reanimuje gatunek cyberpunk – czyli najmniejszy reprezentacyjnie rodzaj twórczości filmowej, jaki istnieje. Serio, poza Blade Runner’ami chyba nie powstało nigdy nic, co by wypełniało w całości jego założenia.
I pod tym względem film Villenueve’a jest wyjątkowy, może nawet genialny. Mnie ten klimat nigdy jakoś specjalnie nie ekscytował, więc moja ocena jest trochę niższa. Ale warto obejrzeć i tak – chociażby dla wrażeń wizualnych. Każdy kadr to pocztówka z nieistniejącego świata.
Ogólnie to całkowicie zgadzam się z tolkienem, właściwie te same zarzuty miałem w swojej opinii na temat filmu (do podejrzenia na forum fsgk.pl).
Zdecydowanie warty uwagi. Co ciekawe, w obliczu kiepskiego roku w Hollywood, nowy Blade Runner ma być rozpatrywany w najważniejszych kategoriach oscarowych… przynajmniej tak twierdzą niektórzy dziennikarze blisko Akademii. To może być głupia urban legend mając nabić box office (narazie słabiutkie otwarcie), ale mimo wszystko ciekawa informacja…
Jak nie dostanie za zdjęcia to stawiam kosę na sztorc i szturmem wezmę akademię 😛
Słabość boxofficu może BR2049 popsuć oscarowe szanse. Deakins szanse ma, głównym rywalem póki co Van Hoytema za Dunkierkę. Jakby szło o jakość to maestro Deakins powinien mieć już ze 3 Oscary. O Goslinga jestem spokojny. Do roli androida pasuje ze swoją fizjonomią jak mało kto 🙂
Hahahaha, prawda. [spoiler]Już w Drive grał replikanta :D[/spoiler].
[spoiler]Z tego co czytałem to nie jest spojler. Podobno jego tożsamość jest jasna od początku[/spoiler]
Deakinsa nie doceniają podobno ze względu na sztuczność jego zdjęć. Chodzi o to, że koleś pomaga sobie wieloma efektami komputerowymi oraz na planie stosuje nienaturalne oświetlenia, dlatego nie jest rozpatrywany w Oscarowych kategoriach.
Nie mam aż tak głębokiej wiedzy w temacie, ale liznąwszy kiedyś w życiu operatorki przyznaje – jeśli masz 100 niezależnych źródeł światła do nakręcenia jednej sceny (tak ponoć było w nowym BR), to trochę jakbyś grał na cheatach w porównaniu z innymi operatorami.
Ja patrzę na afekt finalny i mam kilka argumentów nie do zbicia:
Człowiek, którego nie było
Zabójstwo Jess’ego Jamesa
Prawdziwe męstwo
Sicario
Każde z tych osiągnięć, a także kilka innych wypadają lepiej niż przereklamowane zdjęcia Lubezkiego do Zjawy. Jeśli Lubezki ma 3 Oscary, a Deakins 0, to coś tu nie gra.
* efekt finalny 🙂
Zgadzam się z Atosem. Komputerowych bajerów nie widać, poza tym w czym sobie pomaga efektami? W kadrowaniu? Bez przesady.
Przypomina mi to średniowieczne czasy lat 70tych/80tych kiedy efekty komputerowe były nazywane oszustwem, bo jak nie zrobili fizycznego statku kosmicznego to było oszustwo. A teraz dają za to Oscary.
Zacytuję kolegę raz jeszcze: „Jeśli Lubezki ma 3 Oscary, a Deakins 0, to coś tu nie gra.”.
Jest pewien film, którego recenzję chciałbym umieścić na fsgk. W związku z tym mam dwa pytania:
1. Jak to zrobić i jakie warunki muszę spełnić?
2. Jak się robi z tym umieszczaniem obrazków w tekście? Nie mam technicznego doświadczenia, proszę o porady dla laika 🙂
1. Zgłoś się do naczelnego Daela Daelssona.
2. Jak punkt 1. pójdzie dobrze, to wszystkiego się dowiesz 🙂
Obejrzałem właśnie oryginał. Wybitny film!
Blade runner, Odyseja, Matrix, Metropolis i Alien (1 albo 2, whatever). Pięć arcydzieł w dziejach kina s-f.
W pełni rozumiem twoją ocenę, sam byłem blisko dychy.
Nie mogłem wytrzymać i obejrzałem w kiepskiej wersji. Małe wprowadzenie. Po 10 min przestałem zwracać uwagę na jakość, po 20 zacząłem się zachwycać stroną wizualną, po 40 miałem ciary. Jak wyglądał twój pierwszy seans Star Wars? Czy to było kino imax full hd 5d blueray? Pewnie nie. Prędzej przycinający się vhs albo zaśnieżony tv z reklamami i rodziną w pokoju obok. I pewnie wiele jest wybitnych filmów, które poznałeś w takich warunkach. Wtedy ci to przeszkadzało? Pewnie nie. Bo prawdziwa sztuka obroni się sama, bez szmerów i bajerów. Jak pojawi się lepsza wersja to zrobię powtórkę, ale oceny raczej nie zmienię.
Ad rem. Wielki respect dla Villenueve’a! Zrobił to po swojemu, zrobił to autorsko, zrobił to bez patrzenia na box office i na komentarze publiki. Kino w pełni autorskie! Zaryzykował kasową porażkę, bo chciał to zrobić po swojemu. I zrobił! Znam kilka opinii wg których film jest nudny i one mnie nie dziwią. To jest slow cinema po całości! Tu więcej jest Tarkowskiego i Kubricka niż współczesnych blockbusterów. To jest olśniewające, ale tylko dla wyrobionego widza.
Btw respect też dla Scotta, że się Denisowi nie wtryniał. Szkoda, że z Alienem nie było tak samo. Wizja Blomkampa i Ridley grzecznie siedzący na fotelu producenta. Marzenie.
O minusach. Bo są.
– Wright i Hoeks nie są złe, ale w tych postaciach brakuje wielkości.
– Bautista świetny, ale było go za mało.
– wątek buntu robotów naprawdę niepotrzebny.
– Leto. Jakby był Roy Batty byłoby ode mnie 10/10. I tyle w temacie.
– pod koniec DV zgubił nożyczki. I konfrontacja z Luv i finał powinien być przycięty. Zgadzam się, że przedostatnie ujęcie powinno być ostatnim.
– Joe K. Strasznie pretensjonalne nawiązanie.
Gosling to genialny wybór, lepszego aktora do tej roli nie dało się wybrać! Ford też genialny, a zmiana tonacji po jego pojawieniu się to mistrzostwo świata! A za zmianę kolorystyczną z bladoniebieskiego na pomarańcz Villeneuvovi należą się wszystkie nagrody świata. Co za pomysł! Nawiązania do oryg też mnie zachwyciły. Zwłaszcza oczy i prezentacja przesłuchania. Albo test, któremu K jest poddawany. Voight Kampff wersja deluxe.
Audiowizualnie to szczęka poniżej podłogi. Nie zgadzam się z tymi, którzy krytykują Zimmera. Dawno nie zrobił tak świetnej muzyki, a jej korelacja z obrazem to jest masterpiece! Scenografia jest wybitna, a o geniuszu Deakinsa wiedziałem od dawna. Villenueve połączył to wszystko niesamowicie.
Na koniec moje ulubione sceny. Trudny wybór.
1. Ryan, Ford i Elvis. Genialne!
2. Wylot K i Joi z LA. Kolejny nieziemski moment muzyczny. Bardzo w stylu oryginału Vangelisa.
3. Gabinet wspomnieniolożki. I ten wybuch Goslinga na koniec.
9/10. Drobne korekty w scenariuszu i montażu i byłoby 10. Wspaniały film!
Mogę się tylko podpisać pod Twoją wypowiedzią. Boli mnie tylko strasznie, że obejrzałeś taką wersję…
Dżizas, a spodziewałem się listy inwektyw 🙂 Od tygodnia kłócę się na fw z dużą grupą dość inteligentnych osób o tę kopię. Milion liter. I ani jednej skupiającej się na samym filmie! Przygnębiający fakt.
Już Ci pisałem na priv. Dobry film można obejrzeć w telefonie, w 240p i nadal go docenić – jasne. Tak samo można przejść całego Wiedźmina 3 na najniższych detalach, przycinającej animacji i średnio 20FPSach i nadal dobrze się bawić. Pytanie tylko: po co? 😛
Nie kwestionuję tego, że nie da się docenić filmu artystycznie oglądając go w kiepskiej jakości, ale po pierwsze wtedy nie wspierasz portfelem dobrych twórców, a po drugie część wizualiów i detali po prostu Cię ominie. Za drugim razem w kinie na BR2049 wynajdowałem takie smaczki w tle, że głowa mała 😉
Pozwolę się tutaj wpinkolić ze swoim manifestem. I tak nikt poza nami dwoma tego tematu nie przegląda. I tutaj będę kierował swoich przeciwników. Może zrobię fsgk pewną reklamę 🙂 Do przynajmniej jednego z twoich argumentów się odniosę. Zatem do dzieła.
DLACZEGO UWAŻAM KINO ZA GORSZE OD EKRANU LAPTOPA.
Dwa pierwsze argumenty mają drugorzędne znaczenie. Przytaczam dla porządku.
1. Kasa.
Wliczając kawę przed seansem i bilet na tramwaj to jakieś 40 zł. Za jeden seans dla jednej osoby. Zarabiam lekko powyżej średniej krajowej i znam lepsze sposoby lokowania takiej kwoty. Jakbym chciał w kinie obejrzeć więcej niż jeden interesujący mnie tytuł to do ww kwoty powinienem dodać dodatkowe zero. A to już sporo.
2. Czas
Wliczając czekanie na tramwaj i jazdę w obie strony to godzina w plecy. A to przy założeniu, że się na film spóźnię omijając 20- minutowy blok reklamowy. Ta godzina idzie na zmarnowanie.
Te dwie sprawy mógłbym zlekceważyć. To w istocie drugi plan. Gdyby na końcu drogi czekał sukces. A nie czeka. Więc czas na ważniejsze sprawy.
3. Widzowie. Szeptanie za plecami, świecące telefony, świńskie chrumkanie popcornem, spóźnialscy zasłaniający ekran. I gorsze problemy, podpunkty poniżej.
3.1. Jak moja dziewczyna podczas oglądania 'Evil dead’ poprosiła grupę szczeniaków o ciszę to jej odpowiedzieli, że ma wyjąć kij z dupy. Atak na siebie przeboleję, ataku na bliską mi osobą- nigdy!
3.2. Świecący tel podczas seansu 'W ciemności’ A.Holland. Jeszcze kur zrozumiem, że ktoś się bawi tel na jakieś efekciarskiej bajce, ale na tak mocnym i emocjonalnym tytule?!
3.3. Argument koronny. Dwóch pijaków drących się na seansie 'Oza’. I moja nieudana interwencja u obsługi. Pani grzecznie poprosiła chamów o ciszę i sobie poszła. Po dwóch minutach oczywiście było to samo. Gdyby to była galeria handlowa to by ochrona tych buraków za drzwi wyrzuciła! Ale to był seans w kinie, a panowie już zapłacili. Więc kogo obchodziła reszta?!
3.3.1. Resztę seansu 'Oza’ spędziłem z zamkniętymi oczami (wyszedłbym, ale nie byłem sam). Film i tak już miałem zje… Obejrzałem go na spokojnie na kompie. Był dobry.
WNIOSKI. Kina powinny zacząć reagować. Powinny przerywać seanse i wywalać chamów za drzwi. Nie robią tego. Skoro ktoś jest na sali to za bilet zapłacił. Szkody by było kasy… Prawdziwy fan filmów wśród tej całej tłuszczy jest w mniejszości 🙁
4. Tu wrócę do ciebie SithFrog. Piszesz, że za drugim seansem więcej detali zauważyłeś. Na kompie zauważam te detale za pierwszym razem. Mogę spauzować, przewinąć o kilka sekund, docenić kompozycję, przeanalizować scenę, docenić reżysera albo operatora, podziwiać kunszt aktorski… W kinie obrazy przelatują bezrefleksyjnie. I albo się to olewa albo ma się refleks superbohatera. W to ostatnie nie wierzę, więc sądzę, że większość widzów przegapia pół filmu.
5. Kwestie praktyczne. W kinie nie mogę wstać i rozprostować nóg, nie mogę pójść do toalety, nie mogę zapalić. To wszystko rozprasza i psuje odbiór gorzej, niż robi to wielkość ekranu i jakość kopii.
6. Znowu wracam do przeszłości. Do VHSów i TV. Bo nikt inny do tej kwestii nie wrócił. Ile wielkich tytułów obejrzeliście w tamtych warunkach? I co? Przeszkadzała kiepska jakość?! Wtedy z docenieniem wielkości nie mieliśMY problemów. To czemu teraz jest inaczej?!
Dziękuję za uwagę. Polecam wszystkim lekturę FSGK.
1. Argument do przyjęcia, ale są tanie czwartki, środy z Orange, studenckie wtorki i poniedziałki ze snickersem czy co tam. Mało tego, wspomniane 40-45pln kosztuje chyba karta unlimited w cinema city więc z automatu odpada każdorazowy wydatek. Bez kawy da się żyć, zawsze można januszować i coś mieć ze sobą w torbie, bo ceny w barze kinowym to granda.
2. Tu masz rację, czas trzeba poświęcić.
3. Też bym zrobił taką listę i standardowych zachowań i kilku podbramkowych sytuacji z potencjalną bójką, ale to się jednak zdarza rzadziej niż częściej. To są – wkurwiające, ale jednak – incydenty. Poza tym można minimalizować ryzyko na dwa sposoby: jak film wchodzi na ekrany to zazwyczaj w premierowy piątek do kina poszli ludzie, którzy chcą obejrzeć film, a nie robić bydło. Ewentualnie polecam poniedziałek o 21:00. Wtedy jeśli seanse są dłużej niż od tygodnia i nie jest to Star Wars – salę dzielisz maksymalnie z 6-10 osobami.
4. To już bardzo indywidualna kwestia. Nie cierpię seansu zatrzymywać, przerywać, pauzować, przewijać. Na pewno nie kiedy oglądam po raz pierwszy. Nawet w domu wszystko załatwiam przed seansem (WC, przekąski, picie, telefon, cokolwiek), żeby nie groziło mi zaburzanie doznań kinowych.
5. Patrz punkt 4. Poza tym rada z dupy: rzuć palenie, będziesz zdrowszy i będziesz miał więcej kasy na kino 😉
6. To jest argument z cyklu: po co teraz robią gry w wysokiej rozdzielczości. Na Commodore River Raid wyglądał dobrze i komu to przeszkadzało? Wróćmy do kineskopowych TV 21 cali, bo i na nich da się docenić dobre filmy. Gdyby ktoś odpalił seanse w kinie Terminatora 1/2, starej trylogii SW czy na przykład Indiany Jonesa, już bym rezerwował bilet. Tak jak pisałem: można docenić Czajkowskiego i Mozarta słuchając ze zdartej taśmy na starym jamniku, ale lepiej to zrobić w filharmonii 😉
7. Nie płacąc za kino/BR/DVD/vod/cokolwiek nie nagradzasz autorów za ich ciężką pracę.
8. Immersja. Zależy oczywiście od filmu, ale nie wyobrażam sobie, żeby mnie tak samo wgniotło w fotel podczas oglądania Mad Max: Fury Road na 15 calowym lapku z jego głośniczkami jak wgniotło mnie w kinie. O takich sekwencjach jak lądowanie w Szeregowcu Ryanie nawet nie wspominam. Ba, tak kiepski film jak Prometeusz zerwał mi beret z głowy, bo widziałem go w IMAXie. Audiowizualna uczta.
Nie traktuj tego osobiście, nie chcę przez powyższe powiedzieć, że jesteś jakimś gorszym sortem fanów kina. Po prostu wyrażam swoje subiektywne zdanie. Nie mam problemu z tym, że wolisz w domu i w gorszej jakości, próbuję tylko zrozumieć dlaczego, pozdro! 🙂