Uwielbiam filmy, po których nie wiadomo, czego się spodziewać. Takie kinematograficzne efemerydy, zmieniające swój ciężar z minuty na minutę, manipulujące mną (widzem) i wykpiwające dawno ukształtowane filmowe stereotypy i skróty myślowe, które noszę w swojej głowie. Takie rzeczy nie dają o sobie zapomnieć, utrwalają się swoją zawoalowaną treścią w pamięci i zostają ze mną na dłużej. To chyba największy komplement, jaki w dzisiejszych – przepełnionych blockbusterowym przesytem i miernotą – czasach można sprawić twórcom filmowym. Pamięć i dobre wspomnienia – to coś, czego jako kinoman szukam bezustannie i często bezskutecznie.
Dzisiaj chcę zachęcić Czytelników do zapoznania się z dziełem, spełniającym powyższe warunki. „Perfetti sconosciuti”, wyjątkowo trafnie przetłumaczone przez rodzimych dystrybutorów na tytuł, który już kliknęliście, to świetny przykład kinowej efemerydy dostarczającej porządnej rozrywki. Lekkie kino, które potrafi przywalić konkretną puentą. I do tego europejskie, z pięknym, polskim wątkiem w roli głównej!
W skrócie: rzecz, która winna w polskich słowach nazywać się „perfekcyjnie nieznajomi” (lub coś w ten deseń) to wyborna tragikomedia sytuacyjna produkcji włoskiej. Pomysł na nią jest banalnie prosty. Grupa starych przyjaciół, obecnie raczej po trzydziestce, spotyka się raz na jakiś czas we wspólnym gronie na kolację, aby podtrzymać dobre stosunki. Wszyscy są już dorosłymi ludźmi, których życie toczy się własnym trybem i jest wypełnione troską o rodzinę, pracę lub przyszłość. Film rozpoczyna kilka sekwencji przedstawiających głównych bohaterów wybierających się na wspólny wieczór. Gospodarzami tym razem będzie małżeństwo chirurga i psychoterapeutki, borykające się z burzliwym okresem dojrzewania córki.
Mamy więc kilka scenek rodzajowych w stylu „kim jesteśmy i co o nas widz wiedzieć powinien”, co jest z o tyle uzasadnione, że cały dramat rozgrywać będzie się w jednym pomieszczeniu, przy udziale siódemki aktorów. Wszystkim, którym do głowy przyszło „Dwunastu gniewnych ludzi” Sidneya Lumeta przybijam piątkę, choć to zupełnie inny klimat. W „Perfetti” mamy do czynienia z narastającym napięciem, wyjętym niemal żywcem z tarantinowskiego podręcznika.
Wśród gości są jeszcze wuefista-singiel i dwie inne pary. Kolacja rozpoczyna się standardowo, pogaduchami i ploteczkami z życia współtowarzyszy. W pewnym momencie rozmowa schodzi na temat skrywanych głęboko sekretów i tajemnic, które bohaterowie ukrywają przed najbliższymi. Jako że nikt nie chcę się do takowych przyznać, jednocześnie zapewniając, że swoje życie prowadzą w zgodzie z zasadą uczciwości wobec bliskich, temat jest rozwijany. W pewnym momencie pada banalny pomysł na „zabawę” – od jej początku telefony wszystkich uczestników lądują na stole. Zasady „gry” są bardzo proste: [przychodzące wiadomości tekstowe odczytywane są publicznie, a każde połączenia odbierane na głośniku. I w tym momencie zaczyna się prawdziwa karuzela.
Jak łatwo się domyślić, pozornie niegroźna sytuacja z biegiem czasu zaczyna się komplikować, atmosfera zagęszczać, a całość ogląda się momentami jak rewelacyjny thriller. Okazuje się, że każdy z siódemki przyjaciół ma nieco inne spojrzenie na definicję uczciwości i transparentności w swoich sprawach. Jest dużo śmiechu, zaskoczeń, ale i sporo okazji to spojrzenia na własne doświadczenia w temacie. To ogromny plus całego filmu – prezentując nieco karykaturalne postaci i dialogi pomiędzy nimi, jednocześnie portretuje współczesne postawy i konfrontuje rzeczywistość z kreowaną przez nas wszystkich fikcją o samych sobie. Jestem pod wrażeniem zarówno prostoty, jak i oryginalności pomysłu, dzięki któremu film ukazuje nas samych w niezwykle refleksyjnym krzywym zwierciadle. Napięcie rośnie z każdą minutą, a widz – zaproszony do scenki rodzajowej – kilkukrotnie ma okazję zarówno głośno zarechotać, jak i zadrżeć przed losem oglądanych bohaterów. Dramat spowity komediowym sznytem? Takie połączenia lubię, a w tym przypadku jest to doskonale uwarzona mikstura.
Aktorzy spisują się bez zarzutu, sama formuła obrana przez reżysera (Paolo Genovese) wymaga teatralnej gestykulacji i uwypuklenia ekspresji w emocjonalnych uniesieniach. Wszystko to przychodzi bardzo naturalnie, a dużą rolę odgrywa tutaj używany w filmie język. Włoski jest wyjątkowo wdzięczny fonetycznie, bardzo dobrze oddaje emocje używających go interlokutorów. Prywatnie jestem wielkim fanem brzmienia języka cesarzy, a samo słuchanie włoskich lektorów jest już dla mnie dużą przyjemnością. W „Perfetti…” język dodaje filmowi uroku, a scenariusz – pomimo kilku niedociągnięć – zawiera w sobie wystarczającą liczbę zaskakujących zwrotów akcji, żeby w pełni usatysfakcjonować widza.
Kilka słów należy się również wspomnianemu polskiemu wątkowi w filmie. Jedną z głównych ról (i chyba nawet najciekawszą) dostała Katarzyna Smutniak. Polska aktorka bezproblemowo posługuje się językiem, dostarcza też całkiem przyjemnych wrażeń wizualnych. Nieśmiało pokuszę się o stwierdzenie, że jej kreacja należy do najlepszych z całej siódemki. Miło jest zobaczyć rodaka w zagranicznej produkcji święcącej triumfy w salach kinowych – film w samych Włoszech obejrzało ponad 2,5 miliona widzów, a dystrybucja europejska dotarła również do studyjnych sal kinowych w Polsce. Na „Perfetti…” można wybrać się do kina nawet dzisiaj, w niektórych miastach film jest regularnie odtwarzany, co świadczy o niczym innym, jak popularności i wyjątkowości dzieła. Osobiście jednak polecam konsumpcje w innym klimacie – najlepiej przy kolacji z paczką dobrych znajomych. Dobra zabawa jest gwarantowana, a po seansie na pewno pojawi się kilka pikantnych wątków dotyczących nas samych – więc i porozmawiać będzie o czym.
Nie ręczę jednak, że konwersacja upłynie w miłym i serdecznym tonie – to już zależy od tego, jak bardzo staramy się ukryć swoje sekrety przed najbliższymi. Bohaterom filmu przysporzyło to więcej kłopotów, niż radości, chociaż po więcej szczegółów zapraszam na seans. Naprawdę warto!
Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie
-
Ocena Pquelima - 8/10
8/10
Świetny film, polecam wszystkim choć ja aż tak nie wyróżnił roli Kasi Smutniak a raczej docenił zarówno aktorstwo jak i sam wątek postaci granej przez Giuseppe Battistona.
Swietny film – ubawilem sie przy nim setnie, choc tylko po czesci w charakterze komediowym 🙂
Oglądałem i faktycznie niektóre zwroty akcji mnie zaskoczyły 🙂
“Dwunastu gniewnych ludzi” nie jest filmem Michaela Manna !!!
Touche, już poprawione. Wygrywasz temat na następny tekst o filmach – zaproponuj coś 😉
a recenzja twin peaks kiedy?
Raczej później niż szybciej.
Mam spore zaległości, ale dochodzą mnie słuchy, że miałem rację z końcówką sezonu 🙂
ja tam na koncowce sie raczej zawiodlem ;c
Koncowka sezonu trzeciego Twin Peaks to kompletne rozczarowanie. Przydalbby sie tekst rozprawiajacy z tymi ochami i achami ktore panuja wszedzie.