SithFrog: Darius Kincaid (Samuel L. Jackson) to zawodowy morderca, który siedzi w więzieniu. Zgadza się zeznawać w Hadze przeciw Duchowiczowi, białoruskiemu dyktatorowi (Gary Oldman) za gwarancję wypuszczenia żony (Salma Hayek) z zakładu karnego. Interpol ma eskortować Kincaida na miejsce procesu, ale agenci zostają zdekonspirowani i koniec końców zabójcę na miejsce ma dostarczyć Michael Bryce (Ryan Reynolds). Zawodowy ochroniarz, któremu w pewnym okresie życia coś poszło bardzo nie tak i w pracy i w życiu osobistym. Tyle o fabule, która – umówmy się – nie jest specjalnie odkrywcza. Od razu pytanie Pq: jak Ci się podobał „Bodyguard Zawodowiec”?
Pquelim: Film na pewno bardziej niż tytuł. Polska szkoła tłumaczeń znowu dała o sobie znać i teraz zamiast sensownego brzmienia mamy swojsko – czyli nijako – brzmiącą zbitkę ojczystego języka i angielszczyzny. Przyznaje, ze już twórcy oryginału nie popisali się wielkim „copywrittingiem” („Hitman’s Bodyguard” brzmi trochę jak kolejna, średnio-udana odsłona przygód agenta 47).
SF: Wiesz, staram się to ignorować, bo inaczej po każdym takim zabiegu tłumacza mam palpitację, a szkoda zdrowia. Chociaż masz rację. Tu jest podwójny problem, bo nawet w oryginale tytuł nie jest szczytem kreatywności.
Pq: Natomiast co samego filmu. Nie będę udawał, już od kilku lat cieszy mnie raczkujący powrót popularności wszelkiego rodzaju „bro movies”. Zaczęło się od nieśmiałego powrotu Bad Boys-ów, później były jeszcze bardzo udane „2 Guns” ze świetnym duetem: Walhberg – Washington, a w zeszłym roku wszyscy chwalili „Nice Guys”, gdzie pierwsze skrzypce grali Ryan Gossling z Russelem Crowe’em. Poziom tych filmów rósł i odnoszę wrażenie, że ta tendencja została zachowana w tym roku. A jak Ty byś widział Zawodowca na tle wspomnianych produkcji?
SF: Faktycznie obserwujemy powrót „buddy movies”. Z tym, że Bodyguard Zawodowiec aż tak mnie nie kupił. Postawiłbym ten tytuł może obok „Bad Boys 2”, których powiedzmy, że lubię. „2 Guns było” jednak ciut lepsze, a „Nice Guys” to moim skromnym zdaniem absolutny top w tej kategorii, godny miejsca obok największych klasyków gatunku („Zabójcza broń”, „Ostatni skaut” itp.). Co wcale nie znaczy, że „Bodyguard…” jest filmem złym. Co ci się najbardziej podobało?
Pq: Nie będę oryginalny. Najmocniejszą stroną filmu jest to, co powinno się w nim najbardziej udać. O fabule już wspomniałeś, nie jest najważniejsza – właściwie ma tylko nie przeszkadzać głównym bohaterom. Esencją „bro movies” jest chemia pomiędzy aktorami i w tym zakresie Zawodowiec ma coś, co zachęca mnie do postawienia go na piedestał. Chodzi mi oczywiście o Samuela L. Jacksona. I to w formie!
SF: Tak jest! Jackson wygląda jakby po prostu świetnie się bawił. Nie gorzej wypada Reynolds, który dotrzymuje kroku koledze i daje nam kolejną – po „Deadpoolu” – dawkę dobrej zabawy. Żeby nie było zbyt kolorowo – jakoś nie urzekła mnie Salma Hayek na drugim planie, coś w niej było przegiętego, ale nie w tę dobrą stronę. Jakaś teatralna przesada z tymi wszystkimi inwektywami i pięcioma „maderfakerami” na sekundę. Podobnie, znana z serialu „Daredevil”, Elodie Yung wypada nieźle, ale za dwa tygodnie zapomnę, że w tym grała.
Pq: Wracając do pierwszego planu – duet głównych bohaterów jest jak dobrze wyważona mikstura. Reynolds trochę przesłodził, wciąż sprawia wrażenie ładnej buźki stworzonej do komedii romantycznych. Jego filmowy partner swoimi popisami praktycznie doskakuje do poprzeczki ustawionej jeszcze w Pulp Fiction. Kincaid jest doświadczonym najemnikiem z jajami, któremu jest wszystko jedno. Doskonale bawi się swoją „przygodą” w Europie i, jak zauważyłeś, widać po odtwórcy roli, że sama kreacja sprawia mu wielka przyjemność. Owszem, przyznaję że Salma Hayek zaprezentowała bardzo stereotypową rolę krewkiej i wulgarnej latynoski, pewnie było też kilka sucharów, które normalnie by mnie zmierziły.
SF: A czarny charakter? Zdziwił mnie Gary Oldman jako krwawy dyktator – miałem wrażenie, że nikt mu nie powiedział, że to komedia i jego postać to zbrodniarz raczej z filmu na serio. Właśnie, to komedia, jak humor? Na ile trafił do Ciebie, a na ile nie?
Pq: Humor oceniam zdecydowanie na plus. W obliczu śpiewającego Samuela podczas jazdy samochodem – wszystko to przestaje mieć znaczenie. Dawno tak soczyście nie rechotałem podczas seansu w kinie, uważam że to po prostu trzeba zobaczyć.
SF: No właśnie, w 9 z 10 przypadków żarty z pierdów sprawiają, że przewracam z zażenowaniem oczami, a tu nawet to mnie rozbawiło. Czasem jest naprawdę zabawnie, a czasem wszystko trochę siada. Scenariusz bywa chaotyczny i nierówny. Całość trzyma na powierzchni głównie wspomniana przez Ciebie relacja Kincaid-Bryce, a w zasadzie to Jackson-Reynolds, bo oni trochę grają samych siebie.
Pq: Tak, momentami się jednak na Zawodowcu trochę nudziłem. Głównie w scenach akcji. Podobały się?
SF: Ha! A ja wręcz przeciwnie! Bardzo mi się podobały, szczególnie ta z użyciem aut, motocykla i motorówki. Widać, że budżet był słusznych rozmiarów, bo jest tu mało CGI, a dużo kaskaderskich popisów. Rozumiem, że Tobie ten element nie przypasował?
Pq: Trudno powiedzieć. W porównaniu ze znakomitymi dialogami, które te sceny akcji przeplatały, to jednak trochę ziewałem. Miałem ochotę na więcej humoru, niż pocisków. Owszem, widowiskowości długim scenom pościgów nie odmawiam. Po pierwszych trzech poczułem jednak przesyt. Dla mnie były o kilka minut za długie, ciągnęły się niczym karmelka. Tym bardziej, że od samego początku niemal każdej sceny, wiadomy był jej rezultat. Jeśli Ryan z Samuelem rozpoczynali ucieczkę w połowie seansu – wiadome było, że takowa się powiedzie. Pewnie się czepiam, bo bardziej spodobały mi się inne elementy filmu, no ale tak po prawdzie to zbyt długie strzelaniny i pościgi to mój jedyny zarzut do Bodyguarda. Cała reszta smakowała mi jak podwójny burger na podwójnym kacu. Znalazłeś więcej minusów?
SF: Tak. Nie wiem po co wrzucono tu tyle (przerysowanej, ale jednak) brutalności. Momentami robi się mrocznie, poważnie i krwawo, ale nie zabawnie. Jakby ktoś losowo w kilka miejsc scenariusza powciskał takie elementy. Film nic by nie stracił na swoim uroku bez tych scen, bo historia ma tu znaczenie trzeciorzędne wiec pytanie – po co?
Pq: Może dlatego, żeby uniknąć przesadnej śmieszności? W końcu to film o dość bezwzględnych ludziach, zawodowych mordercach. Brutalność zwróciła moją uwagę w jednej scenie, ale tylko dlatego, że zaskakująco dobrą formę fizyczną zaprezentował w niej Jackson. Sądzę, że proporcje zostały wyważone poprawnie, film zapewnił mi porządny kawał kinowego mięcha w apetycznej marynacie. Chciałbym więcej takiego kina – prosta historia, z dobrą obsadą i bez kombinowania. Recepta sprawdza się niemal za każdym razem, więc liczę na kontynuację trendu w przyszłości. A Ryana Reynoldsa znacznie chętniej widziałbym w rolach dramatycznych, czy kryminalnych, niż romantycznych – szkoda byłoby, żeby aktor został zaszufladkowany ze względu na ładną buzię. Już w „Buried” pokazał kawał świetnego aktorstwa, a potem jakby scenarzyści o nim zapomnieli. Bodyguard to kolejny film, w którym prezentuje szersze spektrum swoich możliwości.
SF: No właśnie tu się nie zgodzę, przynajmniej nie w pełni. Reynolds daje radę, ale to mieszanka starego dobrego Reynoldsa z komedii romantycznych z małą domieszką tego z Deadpoola. Chociaż nie będę o to rozdzierał szat. Powtórzę: widać, że obaj panowie świetnie się na planie bawili i widz dostaje część z tego dla siebie. To jak, polecasz Bodyguarda Zawodowca?
Pq: Zdecydowanie polecam. Zamieniłbym kilka tegorocznych wizyt w multipleksach na reemisję tego filmu. Nie dość, że sięga po jeden z moich ulubionych gatunków „dokotletowca”, to główne danie przyrządza dwójka znakomitych aktorów, a na deser trafia się kilka naprawdę rozbrajających scen. Pomimo pewnych niedociągnięć i dłużyzn w scenach pościgów, jest to jedna z najmocniejszych pozycji w kinowym kalendarzu 2017. Podobają mi się takie pozytywne zaskoczenia. Miałem z „Zawodowcem” podobne doświadczenia, co Ty z „Baby Driver”, więc wystawiam ósemeczkę i redakcyjny znak jakości.
SF: Zgadzam się, że to jest pozytywne zaskoczenie, ale głównie dlatego, że zwiastun mnie raczej odrzucił niż zachęcił. Spodziewałem się filmu słabego lub bardzo słabego. Wyszedł całkiem niezły chociaż bez szału. Można obejrzeć, pośmiać się, ale nie sądzę, żebym pamiętał z niego cokolwiek za – powiedzmy – miesiąc. Dlatego ja również polecam, z tym, że niekoniecznie w kinie. Można spokojnie zaczekać na Canal+, Netflix czy VOD.
Bodyguard Zawodowiec
-
Ocena SithFroga - 6/10
6/10
-
Ocena Pquelima - 8/10
8/10
Dawno się tak dobrze nie bawiłem w kinie jak na tym filmie. Samuel Jackson się nie starzeje. A co mi się najbardziej podobało w tym filmie? Zrozumiałem to dopiero po wyjściu z kina. Spodobało mi się jak twórcy żonglowali emocjami widza. Nie wiem czy było to zamierzone, czy wyszło przypadkowo, ale można na tym filmie odczuć namiastkę prawie każdego uczucia. Rozbawienie, strach, lekkie wzruszenie, nawet obrzydzenie. Takie przeskoki ze śmiechu do strachu itd były może zbyt gwałtowne, ale serwowały ciekawe przeżycia. Moja ocena również 8/10 😉
Sithfrog uważam, że twoja ocena jest bardzo krzywdząca wystarczy spojrzeć na to jak oceniłeś „Szybcy i wściekli 8”
Wiesz, to jest ślepa uliczka. Takie porównywanie, szczególnie między gatunkami. Bo jeśli jakiejś komedii dam 10/10 to ile wtedy musiałaby dostać Lista Schindlera, 12/10? Oceniam film jako konkretną rzecz na podstawie oczekiwań, gry aktorskiej, zdjęć, scenariusza, reżyserii itp. Czasem porównam z innym, ale zazwyczaj już ściśle powiązanym gatunkowo (jak tutaj bro movies).
Poza tym (uwaga, będzie ostro) Pacific Rim oceniłem swego czasu na 10, bo to było najlepsze 90 minut w kinie od bardzo dawna. Poczułem się jak zasmarkany 8 latek jarający się Transformerami i katujący Robot Jox na VHSie 🙂
Poza tym tolkien w komentarzu niżej doskonale podsumował o co mi chodziło.
Inny gatunek, a wiec inne oczekiwania. Furios 8, o ile dobrze zrozumialem recenzje, byl wyjatkowo udany w swoim, zwykle beznadziejnym jakosciowo gatunku. A tutaj autorzy wymieniaja kilka porownywalnych filmow do Zawodowca.
Dzięki, w zasadzie nic dodać, nic ująć.
Nie do końca się zgodzę z tym, że scenariusz był prostu. Sekwencje z Gary Oldmanem, cała historia jego dyktatury i proces: to zostało zrobione naprawdę na serio. Wychodząc z seansu miałam poczucie, że jasne, miała to być komedia, mieliśmy się dobrze bawić ale może jeszcze wynieść z tego coś więcej. Pokuszono się o coś więcej niż pokazanie: ten Pan jest zły, bardzo zły. Stworzono postać prawdziwego dyktatora, który głęboko wierzy w system feudalny i skoro rządzi krajem, to ludzie są jego i może robić co chce.
Zwróciliście może uwagę na lokowanie produktów? 😀 Z jednej strony w Fordzie śmierdzi kupą ale z drugiej zwykła osobówka zniosła naprawdę wiele 😉
Jak dla mnie to z perspektywy Reynoldsa kolejny piękny film o miłości. Za poprzedni uważam oczywiście Deadpoola. Samuel L. Jackson: nie ma co komentować, same fanfary, wybuchy śmiechu, ochy i achy.
Ja wychodząc z seansu miałam poczucie, że dostałam więcej niż się spodziewałam. Ale fakt, że po dwóch tygodniach przede wszystkim pamięta się śpiewającego Jacksona 🙂
9/10
Ależ ja wiem, że sekwencje z Gary Oldmanem były na serio – to mi właśnie nie pasowało. Ha ha, hi hi, komedia, boki zrywamy, wygłupy, a tu nagle dyktator zabija rodzinę na oczach ojca. Wiesz, serial M.A.S.H. dział się podczas wojny w Korei, ale (słusznie) nie pokazywali co 2 odcinki masakry na cywilach czy żołnierzy z rozwalonymi bebechami. Nieprzypadkowo.
Te sceny z Oldmanem nie były złe, tylko nie pasowały mi do komedii.
A lokowanie produktu było, ale właśnie całkiem nieźle pomyślane i niezbyt nachalne. Też miałem ubaw z tego ile ten c-max na koniec wytrzymał 😉