Sequele bardzo oryginalnych filmów zawsze są dla twórców ryzykiem. Pierwsza część Strażników zaskoczyła wszystkich. Nikt nie spodziewał się rewelacji po filmie z gadającym drzewem i jego kumplem – zmutowanym szopem. Jak wyszło – wszyscy wiemy. Wielki sukces kasowy i opinia jednego z najlepszych filmów osadzonych w MCU. Drugiej części przyszło zmierzyć się z najgorszym wrogiem wszelkich produkcji filmowych – oczekiwaniami widzów! Widz zadowolony i zaskoczony poziomem jedynki zakłada, że w dwójce będzie bardziej, więcej i jeszcze lepiej. Tymczasem… chyba tak nie jest. A na pewno jest inaczej. James Gunn z typową dla siebie swobodą zrobił wszystko na opak.
Film rozpoczyna się znaną ze zwiastuna sekwencją walki z gigantyczną, zębatą ośmiornicą. Bohaterowie walczą, tańczą i rzucają jeden zabawny tekst po drugim. Jesteśmy bombardowani kolejnymi ujęciami, w których Drax jest szalony, Groot milusi i… wszystko wydaje się trochę przekombinowane. Za szybko, za dużo wszystkiego naraz. Zupełnie jakby Strażnicy bardzo starali się pokazać, że nadal są „cool”. Przyznam szczerze, że to był dla mnie moment zwątpienia. Czy James Gunn tym razem przesadził?
Na szczęście dalej jest już tylko lepiej, chociaż ostrzegam od razu: warunkiem koniecznym do polubienia dwójki jest lubienie jedynki. Reżyser, trochę wbrew regułom tworzenia sequeli, wcale nie podkręca skali ani tempa filmu. Wręcz przeciwnie. Akcja zwalnia, a film skupia się na pogłębieniu postaci i ich wzajemnych relacji. Możemy tu nawet odnaleźć pewne podobieństwo do Szybkich i wściekłych, bo motywem przewodnim filmu staje się słowo „rodzina”. Peter znajduje swojego biologicznego ojca (Ego, w tej roli świetny Kurt Russell), Gamora będzie walczyć z przyrodnią siostrą – Nebulą, Drax wciąż wspomina utraconych bliskich, a Rocket musi zmierzyć się sam ze sobą. Z jednej strony bardzo mi się ten zabieg podobał. Bohaterowie, których polubiłem zyskali głębię. Ale z drugiej – film zatracił swoją klasyczną, trójaktową strukturę. Część scen jest bardzo luźno powiązana z akcją, stanowi tylko pretekst do podróży w zakamarki osobowości naszych bohaterów.
Takie podejście spowodowało w moim odczuciu zmarnowanie ogromnego potencjału Ego. Kurt Russell to aktor, który charyzmą może obdzielić trzech innych aktorów (albo dziesięciu Ryanów Goslingów), a tu sprowadzono go do roli przewodnika. Większość czasu spędza po prostu stojąc i objaśniając Peterowi (i widzom) co jest grane. Trochę szkoda, bo nawet w tak biernej kreacji gość wypadł po prostu świetnie. Nie odstaje reszta obsady: Pratt, Saldana, Cooper. Bautista na równie wysokim poziomie jak poprzednio. Dostał nawet więcej do zagrania, stając się kolejnym (po The Rocku) przypadkiem byłego wrestlera, który naprawdę dobrze odnajduje się na ekranie. Pom Klementieff jako Mantis – nowa członkini ekipy – też wypadła w porządku, polubiłem jej postać niemal od razu. Last but not least, udział Vina Diesela można skomentować w trzech słowach: I am Groot.
Są na ekranie dwie kreacje, których wcześniej nie wymieniłem, bo chcę im poświęcić osobny akapit. Prześliczna Karen Gillan powracająca jako Nebula wyraźnie od reszty odstaje i to niestety w negatywnym sensie. Jej gra jest bardzo jednostajna, pozbawiona jakichkolwiek niuansów. Niby postać przechodzi na naszych oczach przemianę, ale kompletnie tego nie czujemy. Na drugim biegunie znalazł się Yondu czyli Michael Rooker. Nie spodziewałem się, że ta postać wróci z takim przytupem i ukradnie dla siebie każdą scenę, w której się pojawi. Czapki z głów, zdecydowanie najmocniejszy punkt programu.
Do wszystkiego co wymieniłem mogę dopisać jeszcze to, co zauroczyło mnie już w jedynce, a i tu się pojawia: dobre kawałki z lat 70/80-tych zręcznie wpasowane w historię, sporo efektownych scen akcji, niespodziewane i spodziewane „cameos” (czyli chwilowa obecność na ekranie znanych twarzy, o których nie wiedziałem, że się pojawią), tony niewymuszonego humoru i ten trudny do opisania styl, który jest znakiem rozpoznawczym Jamesa Gunna. To jeden z niewielu twórców kina tego typu, który wbrew ingerencjom studia i producentów, na każdej produkcji pozostawia swój stempel mocno odciśnięty. Jedyny zarzut do reżysera to chwilami nadmierna dosłowność. W kilku momentach (bez spojlerów) emocje chwytają nas za gardło, wiemy co przeżywają i myślą nasi bohaterowie… i nagle ktoś wypowiada na głos objaśnienie tego, co widzimy na ekranie. Niepotrzebne interwencje Kapitana Oczywistego.
To są jednak tylko detale, drobne niedoskonałości w naprawdę świetnej produkcji. Uważam, że James Gunn zrobił film inny, ale równie dobry jak pierwsza odsłona Strażników Galaktyki. Oby i trzecia część dała nam tyle frajdy. Jedyne co może zagrozić Star-Lordowi i spółce to pożenienie ich świata z Avengersami. Skręca mnie na samą myśl, ale obawiam się, że to nieuniknione. Ech… Nieważne, nie ma co narzekać na przyszłość. Idźcie do kina, bo warto. Ja wybiorę się co najmniej jeszcze raz.
Strażnicy Galaktyki vol. 2
-
Ocena SithFroga - 9/10
9/10
Ponownie bardzo dobra recenzja. Szkoda że nie przekonała mnie jedynka, bo może nawet poszedłbym na dwójkę ☺. Brawo SithFrog, zazwyczaj ciężko mnie przekonać do czegoś czego nie lubie ?
Dziękuję. Dla mnie to naprawdę fajna marka Marvela z wyraźnym „piętnem” Jamesa Gunna (polecam Super tegoż reżysera, odjechane kino). W odróżnieniu od Avengersów i reszty gdzie jest fajnie, rozrywkowo, ale bez szału.
Oglądałem. Moim zdaniem film jest jednak trochę słabszy od jedynki. Ale faktycznie na tle reszty MCU wyróżnia się na plus.
Pewnie to kwestia oczekiwań. Jedynka miała dodatkową zaletę – zaskoczyła ludzi. Przy kolejnych odsłonach ludzie chcą jeszcze więcej i lepiej, a nie zawsze się da.
Są jakieś sceny po napisach? Bo dzisiaj się wybieram do kina i nie wiem jak długo mam siedzieć w sali 🙂
Pięć sztuk. Serio 😛
To ja się wyłamię i przyznam, że dwójka mi się bardziej podobała niż jedynka 🙂 czemu? Pojęcia nie mam. Szczerze, to nawet nie bardzo pamiętam o czym jedynka była (kiedy na ekran wyszedł Yondu miałam takie „hmmm.. chyba powinnam cię znać gościu..” no i ciągle świta mi głównie po tym co w dwójce przypomnieli). Chyba nie zaskoczyła mnie tak jak powinna 😛 w dwójce też może ta fabuła zabójcza nie była (zmiana stosunku Petera do ojca, Nebuli do siostry – nie kupuję, za to te w sumie poboczne wewnętrzne zmiany, Rocket, Yondu właśnie, nawet Chinka z czułkami jak dla mnie dużo ciekawiej przedstawione), ale chyba dla mnie ten prześmiewczy patetyzm w połączeniu z faktycznie ruszającymi scenami został wymieszany w idealnej proporcji, a na pewno w ciekawszej niż w jedynce (chociaż ciągle wnioskuję po tym, że tej jedynki nawet za bardzo nie zapamiętałam 😛 ). No i te urocze kolorki!
Ale z autorem się zgodzę – po pierwszych scenach zastanawiałam się, czy aby na pewno obecność w kinie „tu i teraz” to był dobry pomysł 😉
Myślę, że za sukces w mojej osobistej filmografii odpowiada też to, że Petera wcale nie było tak dużo – jaki by film nie był, nie umiem polubić takich postaci, klata na wierzch i jestę miszczeeee. Eee, nie dziękuję, nawet fajna muza go nie ratuje. Nawet Groot jest dla mnie mniejszym drewnem. I właśnie super jest to, że.. hmm, bez spoilerów, to właśnie nie Peter zrobił to najbardziej „wow” coś, w końcu nie taka kluska postawiła kropkę. Zauroczyło mnie zakończenie.
I na koniec – autorze recenzuj więcej, czyta się przyjemnie i gdyby nie to, że byłam już w kinie, Twoja recenzja na pewno by mnie do niego wysłała 😉
Dzięki za dobre słowo!
Masz rację, jakby się dłużej nad tym zastanowić to Gunn bardzo umiejętnie żongluje postaciami i motywami, a nie idzie na łatwiznę typu Peter Quill i spółka. W takich Avengersach jest Kapitan Ameryka, IronMan i trochę Loki, a reszta to bardziej bywa niż jest.
A tu nagle zamiast Star-lorda najmocniejsze i najbardziej wzruszające wątki to te postaci z drugiego planu – Yondu, albo Rocketa.
„Jedyne co może zagrozić Star-Lordowi i spółce to pożenienie ich świata z Avengersami.” – o, widzę, że nie tylko ja się tego boję. Idę po raz drugi, bo film zacny. Recenzja również 🙂
Dziękuję. Pozostałe Marvelowe filmy są lepsze, gorsze, ale w bardzo podobnym tonie, ciężko je od siebie odróżnić. Typowe, niezłe, filmy superbohaterskie. Wydaje mi się, że Strażnicy mają trochę inny styl i inną chemię i taki mariaż może raczej obniżyć wartość GotG niż podnieść Avengersów. Tym bardziej, że nie sądzę, żeby to James Gunn miał reżyserować.
9 to za dużo. Jeśli tu dałeś 9, to pierwsza część GotG i Deadpool powinny mieć dychę. I właśnie w starciu z DP Strażnicy przegrywają. To wciąż jest odjechana i wyluzowana kosmiczna przygoda, ale z nieco niższej półki. Bautista kapitalny, ale to zasługa kapitalnie napisanej i pasującej do niego postaci, a nie talentu aktorskiego. Ode mnie 7/10.
I w pełni rozumiem ocenę 7/10. Dla mnie 9, bo bawiłem się tak samo dobrze jak na pierwszej części i na DP. A spodziewałem się raczej (jak to z sequelami bywa) słabszej odsłony, bo czynnik zaskoczenia odpada. Tymczasem Gunn zrobił to dobrze i wyniosłem z tego tyle samo co z jedynki, ba, tu się nawet wzruszyłem.