
Uwielbiam te chwile, kiedy przypadkowo znaleziony, mało znany film okazuje się być niespodziewaną perełką. Człowiek siada przed telewizorem bez żadnych oczekiwań, nawet z lekkim niepokojem, czy nie straci zaraz półtorej godziny na jakiegoś gniota, a po seansie czuje tę lekkość i ma poczucie dobrze spędzonego czasu. Może nie było to żadne wielkie dzieło, ale po prostu kompetentnie zrobiony film, który zostawia w pamięci pozytywny ślad. Tak właśnie miałem z “Ostatnim przystankiem w hrabstwie Yuma”.
Tytułowe miejsce to stacja benzynowa gdzieś na pustyni w Arizonie. Jedyna w promieniu wielu kilometrów, a rzecz dzieje się w latach 70-tych. Pewien domokrążca sprzedający noże zjawia się na miejscu z zamiarem uzupełnienia paliwa, ale pech chce, że musi poczekać na cysternę, która utknęła gdzieś po drodze. W międzyczasie słyszy w radiu komunikat o napadzie na bank w pobliskim miasteczku. Kiedy pod stację podjeżdża auto dokładnie takie, jak podawano w wiadomościach, i wysiada z niego dwóch facetów z zakazanymi gębami, atmosfera zaczyna bardzo szybko gęstnieć…
“Ostatni przystanek w hrabstwie Yuma” to taka miniaturka, która prawdopodobnie zaczęła żywot jako luźny pomysł na zawiązanie fabuły, a następnie rozwinięto ją do pełnego metrażu (ale też niezbyt okazałego, raptem półtorej godziny, licząc z napisami). Mamy jedno odludne miejsce, kilkoro bardzo charakterystycznych bohaterów “uwięzionych” na niewielkiej przestrzeni, tajemnicę i dialogi. Bardzo “tarantinowskie” dialogi, w zasadzie o niczym, bo ich zadaniem jest wyłącznie budowanie napięcia. Widz wie znacznie więcej niż bohaterowie przez większość czasu, a cała pierwsza połowa filmu to taka zabawa w podchody. Jeden fałszywy ruch i katastrofa gotowa – śmierć wisi w powietrzu. Czy ostatecznie dochodzi do tragedii? Tego nie zdradzę, żeby nie psuć zabawy, bo to oczekiwanie jest zdecydowanie najmocniejszym punktem filmu. Przy okazji chciałem tu w ramach zachęty wrzucić link do zwiastuna, ale chociaż jest bardzo fajnie zrobiony, to pokazuje wiele z nieoczekiwanych zdarzeń w filmie, więc bardzo zalecam nieoglądanie go przed seansem.
Druga połowa jest nieco inna i trzeba przyznać, że odrobinę naciągana. Zakładam, że po napisaniu tych poprzedzających scen i zbudowaniu odpowiedniego napięcia, trzeba było po prostu pociągnąć jeszcze spory kawałek filmu i tak powstał trochę przydługi, doklejony nieco na ślinę ostatni akt. Znów nie mogę zdradzić, o co chodzi, ale ta bardziej dynamiczna druga połowa stanowiła dla mnie dobry kontrapunkt dla przegadanego (w dobrym znaczeniu) wstępu. Można się czepiać, że trochę to wszystko niekonsekwentne i udramatyzowane na siłę, ale z drugiej strony trzeba było zrobić jakieś satysfakcjonujące zakończenie i w moim odczuciu to się udało. Nie wyobrażam sobie, żeby całe półtorej godziny bohaterowie mieli tylko ze sobą gadać w niewielkiej restauracji. Film pomimo sporej dawki napięcia oraz brutalności jest raczej lekki, a chwilami mocno zabawny. Wszystkie te elementy i konstrukcje fabularne wymieszano w odpowiednich proporcjach. Dużo tu neo-westernu, nawiązującego stylistyką do klimatycznych pojedynków twardych zakapiorów w obskurnych saloonach. Jest wspomniana zabawa dialogami kopiująca styl Tarantino. Jest groteska i mocno przerysowane postacie rodem z filmów braci Coen, a do tego bardzo fajna, spokojna praca kamery. “Ostatni przystanek w hrabstwie Yuma” to z pewnością film stylowy i bardzo konsekwentnie nakręcony. Widać, że reżyser i scenarzysta w jednej osobie, niejaki Francis Galluppi, miał na niego pomysł i zrealizował go od początku do końca, bez niepotrzebnych ingerencji osób trzecich.
Oczywiście nic by się nie udało, gdyby nie znakomicie obsadzeni aktorzy. Nie znajdziecie tu żadnych znanych twarzy i bardzo dobrze. Chociaż to nie do końca prawda. Niejakiego Richarda Brake’a większość z Was widziała nie raz, bo wcielił się w Nocnego Króla w serialowej Grze o tron. Tym razem w końcu miał okazję przemówić i okazuje się, że facet ma niesamowity głos. Do tego ma aparycję idealną dla jakichś niewielkich ale charakterystycznych rólek i mam nadzieję, że zobaczę go w takiej jeszcze nie raz. Świetny, mocno w stylu filmów Guya Ritchie, jest też jego niezbyt rozgarnięty pomagier z czołem nieskalanym myślą. Obaj tworzą niemal kreskówkowy duet, zupełnie inny niż para głównych bohaterów, czyli Jim Cummings (domokrążca od noży) i śliczniutka Jocelin Donahue jako kelnerka, a prywatnie partnerka lokalnego szeryfa – co nie jest bez wpływu na fabułę. Młodzi spisali się bez zarzutów, tworząc fajne, charakterystyczne postacie, a do tego partneruje im cała gromada różnych bohaterów drugoplanowych. Co jeden to lepszy oryginał, łącznie z tym, że czujne ucho wyłapie powiązania rodzinne starszych państwa z przywódcą pewnej sekty. Albo zauważy, że jeden z gości, przedstawiony w napisach jako “właściciel stacji benzynowej” jest grany przez aktora, który… był właścicielem stacji benzynowej u braci Cohen w “To nie jest kraj dla starych ludzi”. W tym filmie każdy detal został naprawdę dobrze przemyślany, widz traktowany jest z szacunkiem, a jego skupienie nagradzane.
Mogłoby się wydawać, że to film bez wad. Wspomniałem co prawda o tej zmianie tonu w połowie filmu, która nie każdemu przypadnie do gustu, ale poza tym faktycznie ciężko się przyczepić do czegoś więcej. Tyle że po prostu to nie jest film wybitny. “Ostatni przystanek w hrabstwie Yuma” to taki idealny, niewielki, mało znany film, o którego istnieniu można dowiedzieć się raczej od znajomego niż z reklamy w internecie. Nie powali was oryginalnością ani poziomem wyrafinowania, ale gwarantuję, że spędzicie przy nim 90 przyjemnych minut. Dopisuję go sobie do kolekcji filmów solidnych i wartych zapamiętania, a reżysera będę miał na celowniku, bo zapowiada się z niego porządny rzemieślnik.
Ostatni przystanek w Yuma County (2023)
-
Ocena Crowleya - 7/10
7/10
Film mnie zaskoczył pozytywnie. Właczyłem tylko dlatego że w nazwie była Yuma. A oglądalo się bardzo przyjemnie.
Obejrzane wczoraj za tutejszym poleceniem. Fajny film. Małżonce podobał się bardziej niż Anora która wjechała zaraz po nim 🙂
Trochę naciągane, owszem. Zwłaszcza scena jak w pewnym momencie do lokalu ponownie wchodzi właściciel stacji i po prostu nie spojrzy w lewo, bo musi się scenariusz zadziac.
Ale ogólnie to przyjemny film, na który miałem ochotę. Trzyma w napięciu, nie jest poważny, rozwoj wydarzeń nieoczywisty o ile nie znasz poerdyliarda podobnych produkcji na pamięć.
Dzięki, po takie polecajki tu się kiedyś wchodziło 🙂
Takie naciągane momenty działają tylko wtedy, gdy reszta filmu gra. Można przymknąć oko na różne drobiazgi, bo jako całość wszystko jest w ramach pewnej spójnej konwencji.
Film oglądałem jeszcze jesienią ubiegłego roku, ale dopiero niedawno wrzucili go u nas w ofertę Maxa. Była motywacja, żeby w końcu go opisać.