A może w ramach Fantastycznych serii coś o książkach i to z rodzimego gruntu? Na przykład Robert M. Wegner i jego monumentalna seria Opowieści z Meekhańskiego Pogranicza? Lai już kiedyś pisała o niej na naszych łamach, ale rodzimych skarbów nigdy za wiele. Ta polska seria heroic fantasy nie ustępuje niczym zagranicznym dziełom, które zalewają Empiki w naszym kraju. Wręcz przeciwnie – jest jednym z naszych skarbów narodowych, czymś, co powinno popchnąć polską fantastykę na zupełnie nowe tory. Tymczasem wciąż jest to samo: amerykańscy pisarze „sprzedają się” u nas znakomicie, wydawnictwa proszą o więcej produktów zza oceanu, a teraz jeszcze doszło zachłyśnięcie się Azją – Chinami, Indiami… Cudze chwalicie, swego nie znacie! Dobra, już nie narzekam – zapraszam Was na Meekhańskie Pogranicze. Niech Reagwyr będzie z Wami.
Tom 1. Opowieści z Meekhańskiego Pogranicza Północ-Południe
Pierwszy zbiór opowiadań składa się z dwóch części, a każda z nich podzielona jest na cztery historie ze świata Meekhanu. Pokrótce omówię każdy z elementów.
UWAGA TEKST ZAWIERA SPOJLERY!!!
Honor Górali
Zaczynamy od „Honoru Górali”. I tu po raz pierwszy widzimy, z czym mamy do czynienia: humanoidalne rasy wrogo nastawione do ludzi, imperialna polityka, mnogość postaci (co w pewnym momencie zaczyna delikatnie przytłaczać) i rozwiązania, które nigdy nie są jednoznacznie czarne lub białe. Szarość to kolor rzadko występujący w heroic fantasy – zazwyczaj mamy wyraźnie zarysowane dobro i ogromne zło, z którym trzeba walczyć. Nie tym razem. Czerwone Szóstki, bohater zbiorowy, ewidentnie wzbudzają sympatię, ale niektóre ich decyzje nie są zgodne z oczekiwaniami Imperium.
Problem tego opowiadania polega na tym, że… no właśnie, jest opowiadaniem. Przygodą wyjętą z szerszego kontekstu. Ciekawą, ale nie dającą pełnej satysfakcji. To dobra pierwsza misja „Szóstek” – od razu ciężka przeprawa, dodatkowo z szalonymi magami w tle. Poznajemy też Rzeźnika Boreheda, który odegra jeszcze ważną rolę w serii. „Honor Górali” nie porywa, ale zarysowuje klimat. Czyta się szybko, ale jest mało angażujące.
Ocena: 7/10
Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami
Następnie jedno z najlepszych polskich opowiadań, jakie czytałem. „Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami” – och, jak lubię taką zabawę narracją, która przeskakuje między opowiadającym a jego opowieścią. Już samo to zasługuje na brawa, a zdawać by się mogło, że chodzi o nic nieznaczące zatrzymanie szpiega, którego trzeba odprowadzić do kwatery głównej.
Tutaj mamy samo gęste. Opis bitwy, zwłaszcza magii Koniarzy, to najwyższy możliwy poziom. Budowanie napięcia, heroizm bohaterów, wzruszenia i pompatyczność w najczystszej formie. Wariacja na temat Termopil w fantastycznym sztafażu. Dodatkowo opowiadanie kończy się mocnym akcentem: zdradzeniem tożsamości szpiega i karą dla „Szóstek”.
Ocena: 10/10
Szkarłat na płaszczu
Z tego opowiadania dowiadujemy się więcej o wspaniałym, rozbudowanym meekhańskim panteonie. Niestety samo opowiadanie nie jest zbyt ciekawe. Po raz pierwszy naprawdę zaczyna doskwierać złożoność imion i nazwisk postaci. Po drugie – wahadło opowieści skrajnie odleciało w kierunku honoru i patosu. Za dużo, zbyt nachalnie, niezbyt ciekawie. Straż Górska bardzo szybko wchodzi po szczeblach swojej legendarności, tak jakby miało zabraknąć umiaru w jej kreowaniu, choć wcześniej wydawało się, że będzie wprost przeciwnie.
Imperialna polityka? Na tym etapie niezbyt nas obchodzi, bo nie zdążyliśmy jeszcze polubić samego Imperium. Budowanie świata w opowiadaniach to trudne zadanie – postaci i świat według mnie lepiej rozwija się w powieściach. Opowiadania to domena charakterystycznych bohaterów. Dlatego na tym etapie stosunki międzynarodowe w Meekhanie wydają się czymś odległym i mało angażującym.
Ocena: 6/10
Krew naszych ojców
Czwarte opowiadanie, „Krew naszych ojców”, wyjątkowo mnie zmęczyło. Znów dochodzi do animozji między „Szóstkami” a „Szczurami” i znów pojawia się Rzeźnik Borehed. jest akcja, tajemnica, mroczny klimat. Niestety luźno rzucone informacje utrudniają odbiór. Po raz pierwszy stykamy się z terminami związanymi z walkami Niechcianych z Nieśmiertelnymi. Choć sam pomysł jest ciekawy, to nadmiar niedopowiedzeń na tym etapie historii zwyczajnie przeszkadza.
I choć zdawać by się mogło, że pomysł na opowiadanie jest idealny – pokazać ludzką chciwość, jego mroczną naturę, skłonności do eksperymentowaniu na dzieciach – to jednak nadal mamy zbyt wąski obraz reszty świata, żeby móc w nim osadzić takie konkrety. Nie czyta się tego płynnie. I nie jest to dobre zakończenie pierwszej księgi, zatytułowanej „Topór i skała”.
Dodam jeszcze na marginesie, że po przeczytaniu wszystkich dotychczas ukazanych książek z Meekhanu i powrocie do tego opowiadania, wszystkie nazwy i terminy już tak nie rażą i nie przytłaczają. Niestety ponieważ jest to początek przygody z Meekhanem, mam wrażenie, że autor przeszarżował. Swoją drogą mam też kilka przemyśleń i teorii na temat niektórych postaci z północy, zwłaszcza Velergorfa. Ciekawe czy sprawdzą się w przyszłości.
Ocena: 4/10
Ponieważ kocham cię nad życie
Za to „Południe” otwieramy z wysokiego C. „Ponieważ kocham cię nad życie” to romans w świecie fantasy. Z tego opowiadania dowiadujemy się o istnieniu intrygującego ludu fanatyków zamieszkujących pustynię. Issarowie, bo o nich mowa, hołdują zasadzie, że nikt spoza ich ludu nie może zobaczyć ich twarzy – tacy pustynni Mandalorianie.
Doskonale zbudowane opowiadanie, choć opiera się głównie na rozmowie dwójki kochanków. A wszystko wieńczy zaskakujące, wbijające w fotel zakończenie. Takie, które sprawia, że czytelnik czuje się zwyczajnie przybity, zdołowany, rozgoryczony. Myślę, że autor osiągnął tu zakładany efekt w stu procentach.
Ocena: 7/10
Gdybym miała brata
Opowiadanie o charakterze przejściowym, ponownie skupione głównie na dialogach. Dowiadujemy się znacznie więcej o Issarach, ich kulturze i kulcie. Wegner konsekwentnie realizuje swój plan – skoro na północy umieścił bohatera zbiorowego, to na południu stawia na samotnego bohatera. Podobny schemat zastosuje w drugim tomie, ale o tym później.
Gdybym miał brata to pretekst do rozważań o walce z wewnętrznymi demonami, poszukiwaniu przebaczenia i powieść drogi. Yatech ma ogromny potencjał jako postać, ale wydaje się, że autor nie do końca potrafi go wykorzystać. Opowiadanie jest przegadane, choć nadal interesujące.
Ocena: 6/10
Pocałunek Skorpiona
Motyw, którego nie lubię – opisywanie drogi przez pustynię. Nie podobało mi się to w przydługim wątku Ciri (w sadze Wiedźmina), nie spodobało się też tutaj. Choć w opowiadaniu pojawia się Mała Kana (mam co do tej postaci dwie teorie, ale nie wiem, czy są podstawy, by myśleć, że jest tym, za kogo ją uważam), to jednak nie zaliczam go do udanych.
Gdyby to był po prostu rozdział przejściowy, byłoby w porządku, ale zrobienie z tego całego opowiadania to przesada. Wolałbym, aby to miejsce zajęło coś ciekawszego. Wątek Południa zaczyna powoli nużyć.
Ocena: 5/10
Zabij moje wspomnienia
Choć od tego momentu wszystko zaczyna się okropnie gmatwać, nie sposób nie docenić tego opowiadania. Wojna wywiadów wygląda wspaniale, ale uczciwie przyznaję, że miałem problemy z nadążaniem za intrygami. Szkoda, że autor zakłada, iż czytelnik powinien już coś wiedzieć lub że na razie wiedza nie jest potrzebna. Wchodzi sporo dziwnych nazw, akcja nabiera tempa, trup ściele się gęsto, a dzieci zamieniane są w maszyny do zabijania.
Zdecydowanie najlepsze opowiadanie z Południa i jedno z najlepiej napisanych w całym cyklu. Mam z tym tekstem duży problem – choć jest widowiskowy i wzruszający, zwiastuje nieliniową narrację oraz zabawy czasem i wieloświatem, które mogą zniechęcać mniej uważnych czytelników.
Ocena: 8/10
Podsumowanie
Nie jest źle, ale mogło być zdecydowanie lepiej. Na tym etapie Meekhan z jednej strony zaskakuje, a z drugiej przytłacza i męczy. Wegner nie idzie na łatwiznę – zakłada sobie stworzenie potężnego, ciężkiego do ogarnięcia ludzkim umysłem uniwersum. Czasem przegrywa z własnymi ambicjami, ale innym razem tworzy coś tak wspaniałego jak „Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami”. Podzielcie się Waszymi wrażeniami z tego tomu, bo wiem, że wśród czytelników FSGK są entuzjaści prozy Wegnera.
No nie przekonałeś niestety 😛 Jedna książka która ma lepiej niż 8/10, a reszta w średnim stylu mnie raczej zniechęca.
W ogóle gdybym wiedział że 4 część takiego Archiwum Burzowego Światła jest średnia (6-7/10), to pewnie też bym się zniechęcił. Pomimo wybitnych poprzednich części. Taki już jestem niestety. Bardzo ciężko mnie przekonać do poświęcenia wielu miesięcy na jakiś cykl, który się tylko obiecująco zaczyna.
A pomimo uwielbienia PLiO czy Tolkiena, podchodzę z mocną rezerwą do książek fantasy. Być może dlatego że one tak naprawdę nie są fantasy. Archiwum to był wyjątek.
To są opowiadania. Wszystkie skumulowane w jednym tomie. Pierwsza książka to osiem opowiadań. Druga tak samo, potem są trzy powieści. Nie wiem czy to wybrzmiało w tej recenzji, że to opowiadania, a nie oddzielne „książki”.
Faktycznie. To ja źle przeczytałem.
Podobno dalej jest znacznie lepiej, ale ja przebrnąłem tylko przez dwa pierwsze tomy opowiadań. Drugi jest o niebo ciekawszy od pierwszego, ale też ciężko mi się zmusić to czytania jakichś rozwleczonych serii, które nie wiadomo czy się w ogóle skończą. Do fantasy też poschodzę jak pies do jeża.
Nie chcę uprzedzać faktów, ale naprawdę dobre, czy może wybitne opowiadania w tych dwóch zbiorach można policzyć na palcach jednej ręki. Wegner najwyższą formę ma w pierwszej powieści. Zresztą w ogóle autor najlepiej czuje się w opisach epickich kampanii wojennych, tam jest świetny. Mam nadzieję, że uda mi się przekazać co nie zgrzyta w powieściach a co jest ich siłą. Moim zdaniem Meekhan jest jednym z najlepszych cykli polskiego fantasy.
Przez Martina i Wegnera uznałem, że nigdy więcej czytania niezakończonych serii. A Meekhan obok plio to chyba moje ulubione współczesne fantasy, którego zazwyczaj nie jestem fanem (Tolkien i pulpowe lata 20-30 rządzą).
Strasznie mnie ta książka umęczyła – poza, wyróżnionym tutaj opowiadaniem „Wszyscy jesteśmy..” ono było naprawde dobre.
Z rzeczy które mi przeszkadzały (oprócz nudy):
– kompania, której wszystko się udaje oraz inne wątki rozwiązywane dotknięciem różdżki
– przekombinowane nazewnictwo – miejsca, imiona, nazwy własne – były tak konstruowane, że mój mózg wymyślał własne, żeby łatwo było je skipować w trakcie czytania. Przez to mało która nazwa/imie zostały w głowie.
– magia i pomysł na nią (poza drobnymi wyjątkami)
Znów nie chciałem zbytnio uprzedzać faktów. Mam pewną teorię, dlaczego kompanii wszystko się udaje, ale może uda mi się napisac o tym oddzielny tekst. Co do przekombinowanych imion i nazw to w pierwszym tomie jeszcze nie jest to pick tego problemu. A co do magii to mam pewne skojarzenia, dobra napiszę to, a potem najwyżej powtórzę – widzę w Meekhanie sporo inspiracji czy może nieświadomego powielania tych samych błędów co w Malazańskiej Księdze Poległych.
O Malazanie chętnie przeczytam dyskusje, sama przebrnęłam ledwie przez 1,5 tomu, bo czułam się, jakbym próbowała przekopać się łopatką z piaskownicy przez Saharę. Pierwszy tom pod koniec bardzo mnie wciągnął, ale przy drugim znów czułam się, jakbym wróciła do punktu wyjścia. Nie rozumiałam świata tak do końca, szło się zgubić w tym co się dzieje i dlaczego.
Zaś przy Meekhanie te opowiadania jakoś pozwoliły mi przepłynąć przez początkowe problemy i po trzeciej książce byłam już kupiona. Plus miałam wrażenie, że Wegner zamiast plastikowej, dał mi potężną łopatę (np. opowiadaniem „Gdybym miała brata”, bo pomimo, że przegadane, to pozwala zrozumieć funkcjonowanie tej społeczności).
Malazańska jest ogromnie nierówna, ale w tak wielu miejscach daje super frajdę, że chyba ostatecznie warto. Teraz zabrałem się za Esslemonta (czyli uzupełnienie do Malazańskiej) i tak jak z „Nocą Noży” poszło szybko, tak z „Powrotem Karmazynowej Gwardii” strasznie się męczę. Z Malazańskiej epickość wręcz się wylewa, choć te momenty przestojów i to, że Erikson często stwierdza, że zwyczajnie nie będzie niektórych rzeczy tłumaczyć jest irytujące. No i fakt, że w każdym tomie dochodzą nowe wątki. Przeczytałem 9000 stron a na 9001 otwieramy kolejny wątek, o którym nic wcześniej nie było.
Ja po przeczytaniu całego malazanu (znaczy głównego cyklu bo to złożyło jaja i się mnoży) dalej nie ogarniam jak działa ten świat, co się dzieje i dlaczego xD Meekhan jest bardzo mocno inspirowany malazanem ale jednak dużo przystępniejszy mimo wszystko. Czekam na kolejny tom, Wegner miał jakieś poważne problemy zdrowotne ale chyba już jest lepiej i książka ma sie ukazać w tym roku
Zmienił się redaktor prowadzący cały projekt. Większa część nowej powieści pod koniec listopada była w redakcji, był długi wywiad trójstronny Wegner, pani Kosik współwłaścicielka Powergrapha i redaktor właśnie Marcin Zwierzchowski (który swego czasu był odpowiedzialny za literaturę zagraniczną w Nowej Fantastyce). Plus Wegner rzeczywiście miał problemy zdrowotne, o których chyba nie chciał za bardzo mówić, ale trwało to dość długo.
Miał obszerny post kilka lat temu na ten temat, dużo pisał o towarzyszącym mu bólu. Jak dla mnie to całkiem logiczne usprawiedliwienie co do nie pisania kolejnych tomów, jakoś bardziej przez palce patrzę na jego postępowanie względem takiego Martina. Plus, on chyba wciąż jest normalnie aktywny zawodowo i nie porzucił normalnej pracy dla pisania. To dodatkowo spowalnia proces powstawania książek.
Nie zgodzę się z autorem – pierwsze i czwarte opowiadanie mi bardzo przypadły do gustu (trzecie jedynie było nieco słabsze). ale już część „południe była dla mnie strasznie irytująca – niesympatyczny bohater bez ludzkich uczuć, „bo mamy zasady”, dodatkowo który jest arcymistrzem walki na miecze „bo tak”. Niesympatyczny lud, który te zasady ceni ponad wszystko, pomimo, że są często bardzo głupie, w dodatku opisywany przez – a jakże – niesympatyczną bohaterkę mającą w pogardzie cały świat. Jedynie wojna wywiadów spoko, choć łatwo się pogubić w akcji. Wątek południa i bohaterowie z niego to kula u nogi serii – wschód i zachód są super, czyta się bardzo dobrze – ale nie uprzedzajmy faktów, bo pewnie będą kolejne recenzje.
Całą sagę polecam i czekam na kolejne tomy, które jak na złość mają opóźnienia – zupełnie jak z Martinem, jak zacząłem czytać, to zaczęły się problemy z pisaniem 😀
Czwarte opowiadanie wchodzi zdecydowanie lepiej po przeczytaniu powieści i powrocie do niego. Za pierwszym razem panuje tam straszny chaos. Zmęczyło mnie ono przy pierwszym podejściu. I może dlatego pierwsze opowiadanie południa oceniam dość wysoko bo było wytchnieniem po tym chwilowym chaosie. Mimo tak niskiej oceny nie twierdze, że czwarte opowiadanie jest złe, ale no właśnie nie broni się jako opowiadanie w tym świecie. Fajny kryminał, z bardzo ciekawym i bardzo mądrym przesłaniem, ale Wegner przesadził, wsadził za dużo rzeczy, których wcześniej nie wyjaśnił i przez to czyta się to co najmniej średnio, aczkolwiek jeszcze raz powtórzę przy kolejnym czytaniu daje większą satysfakcję. Zabrakło odrobinę wyczucia tego co już w tym momencie można ujawnić a co póki co może pozostać tajemnicą.
„Południe” również dla mnie jest najsłabsze. Jak można kibicować bohaterowi, który morduje niewinną w imię przekonań religijnych, całkowicie irracjonalnych? Tym bardziej, jak później okazuje się, że wiara tego ludu była oparta na błędach. Południe w ogóle poszło w dziwną stronę w powieściach.
Wiara ludu oparta na błędach – czyli jak pewnie każda wiara świata. Fanatyków naprawdę nie brakuje, ale moim zdaniem Wegner akurat z tego problemu dość dobrze wybrnął, bo jednak Yatech mógł się tą sytuacją kompletnie nie przejąć tylko żyć sobie dalej ze swoim systemem wartości. Jednak wychodzi na to, że rzeczywiście kochał tę dziewczynę i sytuacja z pierwszego opowiadania autentycznie do końca złamała go jako człowieka. Od pewnego momentu Yatecha już praktycznie nie ma jest tylko Mała Kana, a Yatech jest tylko jej po części bezmyślnymi mieczami.
Mnie też południe podobało się o wiele mniej niż północ.
[SPOJLER]
A do tego z północy – najmniej podobało mi się pierwsze opowiadanie, z głupią, sztampową końcówką, w której główny zły wyjawia cały swój plan zamiast zabić główną bohaterkę, dzięki czemu potem sam zostaje pokonany.
[/SPOJLER]
Zgadzam się też, że trzecia książka (pierwsza powieść) najlepsza, kolejne coraz bardziej przekombinowane.
Wyjaśnieniem dla takiego ostatecznego rozwiązania pierwszego opowiadania są kwestie, których Wegner… nie wyjaśnia, czyli jak właściwie działa magia w tym świecie. No bo tam jest przemycone parę kwestii tego, że ów „główny zły” musiał po prostu odpocząć i nabrać sił.
Znaczy sugerujesz że to było coś niczym z D&D, że skończyły mu się spell sloty więc użył akcji na odzyskanie spell slota by w następnej turze zaatakować? xD
Kurczę, nie pamiętam aż tak szczegółowo tego, czytałem to chyba jakoś ok. 10 lat temu.
Ale wciąż nie musiał przy tym nic tłumaczyć głównej bohaterce… To znaczy musiał żeby czytelnik dowiedział się jakie miał motywy. I to też jest częścią tego schematu (chyba częściej filmowego niż książkowego), którego bardzo nie lubię.
W tej teorii, odrobinę naciąganej, czarodziej musiał utrzymać uwagę przeciwnika, zainteresować go żeby ten go nie zaatakował.
Przeczytałem wszystko praktycznie ciągiem i nie mogę się doczekać następnego tomu, ale ja lubię zagmatwane historie z mnóstwem wątków.
Awenderi i bogowie, Verdanno, Drzewo życia, Mrok