Książki

Projekt Hail Mary (Andy Weir) – dwugłos redakcyjny

Alexandretta

Jeśli czytaliście poprzednią książkę tego autora, czyli „Marsjanina”, to powiem tylko, że przygody hodowcy ziemniaków na Marsie to pikuś w porównaniu z tym, co serwuje nam „Projekt Hail Mary”.

Mamy tu typowe hard s-f ze sporą dawką naukowego bełkotu – ale spokojnie, nie musicie robić żadnego doktoratu przed lekturą. To kompleksowa opowieść, w której nie zabraknie ani radosnych momentów, ani też pełnych napięcia sekwencji.

Fabularnie mamy tu jeden z najbardziej wyświechtanych motywów wszech czasów, czyli częściową amnezję głównego bohatera. Facet budzi się ze śpiączki w nieznanym mu miejscu. Nie wie ani kim jest, ani gdzie i dlaczego. Natomiast dla dobra szeroko pojętej ludzkości dobrze by było, żeby sobie przypomniał, i to w miarę możliwości szybko. Śledzimy jego mozolne próby poradzenia sobie z zastaną sytuacją. Ta nie jest łatwa – samotny człowiek zamknięty w metalowej puszce, całe lata świetlne od Ziemi, który na dodatek zamiast swoich towarzyszy podróży znajduje jedynie zimne ciała…

Oczywiście z czasem dawne wydarzenia zaczną mu się przypominać, a czytelnik przeskoczy wraz z nim do przeszłości, poznając po kawałku całą historię, która doprowadziła do „tu i teraz”. Będzie dużo kombinowania nad rozwiązaniem bieżących problemów oraz oczywiście tego najważniejszego – jak doprowadzić powierzoną misję do szczęśliwego końca. O fabule nie chcę się za bardzo rozpisywać, bo jest tam sporo ciekawych elementów i fajnych zwrotów akcji, i uważam że warto całą tę przygodę przeżyć samemu.

Szczerze polecam, bo to kawał porządnego, kosmicznego s-f. Dawno mnie żadna książka tak nie wciągnęła. Najlepszą rekomendacją niech będzie fakt, że zdarzało mi się przy niej zasiedzieć do późna w nocy, a to u mnie prawdziwy ewenement. „Projekt Hail Mary” zdobył też tytuł książki roku 2021 w serwisie Lubimy Czytać w kategorii science-fiction. Jeśli to Was nie przekonuje, to powiem jeszcze, że poleca ją nawet sam G.R.R Martin.

Crowley

Zasadniczo zgadzam się z koleżanką. „Projekt Hail Mary” wciąga jak ogromny wentylator i jest naprawdę porywającą historią… ale nie tak jak „Marsjanin”. Pokochałem MacGyvera na Marsie i jest to jedna z najfajniejszych książek, jakie czytałem. Weir znalazł w niej idealny balans między czystą matematyką i nudami dla inżynierów a wartką akcją okraszoną iście filmową otoczką. Powieść zrobiła na mnie tak znakomite wrażenie, że „Artemis” – drugą książkę autora – połknąłem niemal na raz i potwornie się rozczarowałem. Nic tam nie zadziałało, nie było ani krztyny tej magii co w „Marsjaninie”, a księżycowa sceneria nie dorastała do pięt niegościnnemu Marsowi. Na „Projekt Hail Mary” czekałem więc z dużą dozą nieufności, ale na szczęście było warto.

Trzecia powieść Weira w znacznym stopniu wraca do korzeni i opowiada o… MacGyverze w kosmosie. Tylko tym razem skala jest nieporównywalnie większa, a stawka wielokrotnie wyższa. Początkowo motyw z amnezją wydaje się strasznie oklepany, ale fabuła rozwija bardzo szybko i nie traci impetu do samego końca. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak „szeroko” poszedł autor w swojej wizji. Też nie zdradzę, o co chodzi, żeby nie psuć nikomu zabawy, ale „Projekt Hail Mary” mógłby spokojnie być jakimś zaginionym, specjalnym odcinkiem „Star Treka”.

Podobnie jak w „Marsjaninie” bohaterem jest sympatyczny facet o sarkastycznym usposobieniu, który dużo gada do samego siebie i potrafi znaleźć rozwiązanie w każdej sytuacji. A przyjdzie mu rozwiązywać naprawdę ciekawe problemy, zupełnie inne niż jego marsjańskiemu koledze. To zadziwiające, jak wiele akcji można było upchnąć na tak ograniczonej przestrzeni statku kosmicznego. Co prawda są momenty, kiedy twardy realizm zostaje poświęcony, aby akcja mogła iść odpowiednim tempem – Weir to nie Lem – ale czytając powieść miałem cały czas wrażenie, że autor nie ściemnia i wie, o czym pisze. Owszem, zbliża się kilka razy do skoku przez rekina, ale zawsze zawraca w ostatniej chwili. Nie jest to twarde s-f w stylu chociażby Petera Wattsa, takie, po którym mózg wywraca się na lewą stronę. Mnie proza Weira bardzo przypomina styl Michaela Crichtona i bardzo odpowiada mi jej filmowość. Lubię tę plastyczność, konkret i przede wszystkim pomysł. Tu w każdym rozdziale dzieje się coś ciekawego.

„Projekt Hail Mary” to znakomite czytadło, które powinno przypaść do gustu szczególnie miłośnikom lekkiego, ale niegłupiego science-fiction. Nie jest tak dobra jak „Marsjanin”, ale daje kupę radochy, a strony przewracają się same w szybkim tempie.

Projekt Hail Mary - Andy Weir
  • Ocena Alexandretty - 9/10
    9/10
  • Ocena Crowleya - 7/10
    7/10
8/10

PS Na podstawie książki powstaje też film z Ryanem Goslingiem w roli głównej, który ma wejść do kin wiosną 2026 roku.

PPS TUTAJ macie wywiad (po angielsku) a Andym, w którym opowiada o podróżach kosmicznych, życiu na Marsie, a także o tym, jak pity przez daną cywilizację alkohol, wpłynął na rozwój jej rzemiosła. Słowem dużo różnych ciekawostek, czyli tak jak lubimy.

To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 2

  1. Było czytane w zeszły roku. Dobre, porywające, chociaż wstawki hard SF wydawały mi się czasem płot armorem w rękach autora. Nic z tego nie rozumiesz, ale tak właśnie działa to i tamto więc teraz będą emocje, a teraz suspens, a teraz happy ending.

    Jestem ciekaw filmu, chociaż ekranizowane tej akurat historii nie wygląda mi na najlepszy pomysł. Kto zagra gruz? 😉

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button