Filmy

Redakcyjna Topka: Filmy, po które sięgasz, kiedy ci źle

Co prawda za oknem piękna, złota jesień, ale listopad za pasem, więc trzeba się przygotować na szarugi, pluchę, błoto i podły humor. Prezentujemy listę naszych ulubionych „feel good movies” – filmów wprawiających w dobry nastrój, po które sięgasz, kiedy ci źle. Taki filmowy odpowiednik antydepresanta.

Alexandretta

W roli „ekranowych pocieszycieli” przeważnie wybieram seriale, bo po prostu starczają na dłużej. Ale i z filmów coś się znajdzie. Najlepiej sprawdzają się takie, które łączą przygodę z elementami humorystycznymi.

Powrót do przyszłości (Back to the future, 1985)

Teraz już klasyk, który zestarzał się bardzo godnie. Najchętniej oglądam część pierwszą i trzecią. Szalony naukowiec, szalony wynalazek, zabawa w „a co by było, gdyby?”, szalone przygody w przyszłości i przeszłości. Jest akcja, jest humor, do tego nutka nostalgii, ale najważniejsze, że na koniec filmy zostawiają widza z tym miłym, ciepłym uczuciem w sercu. Trochę jak po zjedzeniu tabliczki czekolady, ale za to bez kalorii i wyrzutów sumienia.

Zaplątani (Tangled, 2010)

Chyba moja ulubiona „nowożytna” animacja. Idealny miks humoru i przygody. Historia prosta, ale urocza – zamknięta w wieży księżniczka marzy, by wyrwać się z niewoli i na własne oczy zobaczyć świetliste lampiony, które do tej pory mogła podziwiać jedynie z daleka. Jej szansą na to okazuje się złodziejaszek Flynn, który do wieży trafia przypadkowo podczas ucieczki. Wkrótce rozpoczyna się ich szalona podróż, zakończona, oczywiście, „i wszyscy żyli długo i szczęśliwie”. Główni bohaterowie, czyli Roszpunka i Flynn mają w sobie niekwestionowany urok, a do kompletu mamy jeszcze słodkiego kameleona i bojowo nastawionego ogiera Maximusa (ten jest przegenialny sam w sobie). Wszystko to ubrane w piękną animację. Tylko siadać i się delektować.

Piąty Element (The Fifth Element, 1997)

Połączenie fajnej historii, bardzo charakterystycznych bohaterów i interesująco nakręconych scen, dodatkowo podlane solidną dawką kiczu. Po prostu nie da się nie uśmiechać do ekranu podczas oglądania. Film lekki, ze sporą dozą akcji i humoru, nie wymaga za wiele myślenia i wchodzi jak złoto, pozwalając zapomnieć o otaczającym nas świecie. Historia o ratowaniu świata, którą widzieliśmy już milion razy, ale przynajmniej zrealizowana z kreatywnością.

Crowley

Na wstępie muszę się przyznać, że tym razem miałem duży problem z wyborem odpowiednich filmów. Nie oglądam ich po to, żeby podreperować podły nastrój. Raczej odpalam sprzęt grający i włączam jakąś ciężką muzykę. W końcu jednak udało się skompletować listę, a każdy z filmów znalazł się na niej z innego powodu.

Sekretne życie Waltera Mitty (The Secret Life of Walter Mitty, 2013)

To przedstawiciel gatunku „filmów podnoszących na duchu”. Nie lubię Bena Stillera, ale „Walter Mitty” mu się udał. Opowiada o nieśmiałym szaraczku obrabiającym negatywy dla magazynu Life, który w swojej głowie przeżywa szalone przygody. Dziwnym zbiegiem okoliczności musi ruszyć w wielką podróż, aby odnaleźć zaginiony kadr autorstwa legendarnego fotografa, który ma zdobić okładkę ostatniego w historii numeru czasopisma.

Film jest momentami słodki do porzygu, pełen amerykańskiej gadki o tym, jak każdy jest wyjątkowy, że trzeba stawiać sobie cele w życiu i je realizować, że wszystkim nam należy się choć jeden moment by poczuć smak sukcesu. Ale ten film jest nakręcony w taki sposób, że mi takie słodkopierdzenie zupełnie nie przeszkadza. To prawdziwie ciepła, pozytywna, zabawna i zrobiona z klasą komedia, która rzeczywiście sprawia, że po seansie człowiek czuje się lepiej. Do tego okraszona OBŁĘDNIE pięknymi widokami i rewelacyjną ścieżką dźwiękową. I jeszcze ta uroczo zwyczajna i śliczna Kristen Wiig…

John Rambo (2008)

Tu z kolei mamy do czynienia z gatunkiem „zaraz coś roz… walę”. Nie będę próbował udowadniać, że czwarta część kultowej serii o morderczym komandosie na emeryturze jest dobrym filmem. Jest do bólu głupia i sztampowa, stanowi w zasadzie pastisz poprzednich (też niezbyt mądrych) części, ALE… kiedy wyglądający jak stary kapeć John Rambo zaczyna zabijać, to ja na ekranie widzę śmierć wszystkich tych, którzy mi ostatnio podpadli. I jest to śmierć krwawa oraz bolesna. Festiwal przemocy w drugiej połowie tego filmu jest wspaniały, o ile w ogóle można tak powiedzieć. Jeśli znacie ten stan ducha, w którym chcielibyście wziąć w ręce uchwyt cekaemu i rozpieprzyć wszystko w drobny pył, to „John Rambo” daje tego namiastkę.

Gwiezdne Wrota (Stargate, 1994)

I wreszcie kategoria „kiedyś to było, a teraz to nie ma”. W zasadzie mogłoby się tu znaleźć kilka innych filmów z lat 90-tych. Takich, które z pieczołowitością wybierało się w wypożyczalni kaset na wakacyjny seans. Co to za film? Co to za aktorzy? Okładka ładna, ale co w środku? Czy taśma będzie przewinięta? I czy nie będzie zbyt mocno zjechana, bo zeszła już z działu „nowości”, więc może być różnie.

Akurat „Gwiezdne wrota” pamiętam z powodu zwiastunów, które leciały na niemieckich kanałach satelitarnych. Animacje przedstawiające składające się maski egipskich bogów wyglądały wtedy jak coś nie z tego świata. Kiedy więc w końcu udało się „Gwiezdne wrota” obejrzeć, byłem w siódmym niebie. Do dziś oglądam za każdym razem, gdy mam możliwość. To idealny przedstawiciel kina przygodowego z tamtego okresu i po prostu przypomina mi stare, dobre czasy. Kiedy życie było prostsze, piło się Ptysia i chodziło do wypożyczalni kaset odkrywać fantastyczne światy, a każdy seans był przygodą.

SithFrog

Podobnie jak Crowley miałem problem z wyborem. Po pierwsze dlatego, że nie piszemy dziś o serialach, a „Ted Lasso” przychodzi do głowy bez zastanowienia. Po drugie, dlatego że z produkcji pełnometrażowych mam tylko jeden taki film, potem długo długo nic i ewentualnie inne. A filmem tym jest rzecz jasna…

Sekretne życie Waltera Mitty (The Secret Life of Walter Mitty, 2013)

Tak, będzie drugi raz, bo dla mnie to nie jest tylko ciepła komedia obyczajowa. Arcydzieło Bena Stillera (główna rola, reżyseria) jest plastrem na krwawiące serce, balsamem dla umęczonej duszy. Kiedy nic nie jest w stanie pomóc – zgłaszam się do Waltera. I nie zgadzam się z tym, co napisał przedmówca. Słodycz jest wielokrotnie przełamywana gorzką pigułką, czyli kopem w dupę od życia. Czy to z powodu mamy, którą trzeba umieścić w specjalnym ośrodku, czy z powodu pracy, którą właśnie zabiera bez szacunku bezwzględne korpo, czy z powodu pięknej kobiety, do której Walter nie ma śmiałości zagadać. Wyobraża sobie za to często siebie jako bohatera i śni na jawie nie wierząc, że w obecnej formie jest wystarczająco dobry by być szczęśliwym…

A jest! I o tym jest ten film. O „zwyklaku”, który nie wierzy w siebie, wycofuje się w głąb własnej wyobraźni, ale życie przymusza go do zrobienia szalonych rzeczy. I jest w tym trochę zakręcony, trochę nieporadny, ale robi wszystko, żeby zrealizować swoją misję. Dla mnie to nie tyle słodko-pierdząca wizja, że każdy jest wyjątkowy, co ciepły i podnoszący na duchu przekaz, że w każdym jest potencjał, że każdy ma swoje miejsce na ziemi i każdy jest „wystarczający”, musi tylko mniej uciekać przed ludźmi i przed samym sobą.

Tak jak napisałem, dla mnie to jest arcydzieło przez wielkie A i nie zapraszam do dyskusji. Kirsten Wiig jest cudowna, Adam Scott doskonale zagrał korpo-psychola, zdjęcia z różnych miejsc na świecie powalają, a muzykę do dziś mam na specjalnej playliście. Film bez wad i każdy seans jest jak przytulenie się do magicznego, niewidzialnego ciepła.

A teraz zaplanowane trzy szybkie wybrane z naprawdę wielu, które są u mnie daleko za panem Mittym:

Goonies (1985)

Nie ma lepszego filmu przygodowego, nakręconego głównie dla dzieci i nastolatków, a który dobrze ogląda się w każdym wieku. Zgrana ekipa kumpli wyrusza na poszukiwanie zaginionego, pirackiego skarbu. Wraz z nimi idzie irytujący starszy brat jednego z bohaterów (w tej roli NAPRAWDĘ młody Josh Brolin), a w pogoń wyruszają lokalne rzezimieszki pod przywództwem szalonej matki-gangsterki.

Scenariusz napisał Steven Spielberg razem z Chrisem Columbusem, czy trzeba lepszej rekomendacji? W „Goonies” jest wszystko, czego potrzebuje taka produkcja: przygoda, odrobina horroru i niebezpieczeństwa, szczypta szaleństwa, nawiązywanie nietypowych przyjaźni (kto widział, ten wie), szczęśliwe zakończenie, ale też gorzka życiowa pigułka do przełknięcia, od której tak naprawdę zaczyna się film (kłopoty finansowe). Po seansie człowiek sam ma ochotę wyruszyć na poszukiwanie jakiegoś skarbu, a piękny, stary okręt wypływający na pełne morze w finale produkcji tylko podkręca pragnienie przeżycia własnej przygody.

Herkules (1997)

Klasyczna animacja Disneya, którą ja nazywam „Shrek przed Shrekiem”. Opowieść o greckim półbogu, przechodzącym typową ścieżkę od zera do bohatera, ale scenariusz najeżony jest dowcipami, które są w stanie zauważyć (i docenić) raczej ludzie dorośli. Sporo nawiązań do popkultury, ale też do mitologii, mnóstwo zabawnych gier słownych i – tradycyjnie dla studia spod znaku Myszki Miki – życiowy morał. Mało? Dorzućcie kpiny z kapitalizmu, konsumpcjonizmu i mody, a dostaniecie sprawnie napisany scenariusz, który rozbawi i podniesie na duchu każdego.

Najlepszy jest oczywiście Hades, czarny charakter, który ma (a jakże) szczwany plan. Nie ustępuje mu trener tytułowego bohatera, wiecznie wkurzony Filoktet i ponętna femme fatale, Megara. Sam Herkules jest dość sztampowo napisany i poprowadzony, ale wszystko, co się dzieje wokół niego, jest na najwyższym możliwym poziomie. Podobnie jest z piosenkami. Nigdy nie byłem wielkim fanem śpiewania w animacjach Disneya, ale tutaj nie dość, że kompozycje trafiają w ucho, to jeszcze teksty momentami powalają:

„Dawno już kości iacta est!
Lotem od zera
Do bohatera,
Kto nie umiera
Żywy jest!”.

Ubawicie się po pachy, a po seansie odczujecie komfort dobrze spędzonych 92 minut. Polecam!

Zakochana Złośnica (10 Things I Hate About You, 1999)

Nie mam za dużo miejsca w topce, więc nie doczepię się do polskiego tytułu, ale gdybym miał, zrobiłbym to z pewnością!

Cameron zobaczył Biancę i się zakochał od pierwszego wejrzenia. Bianca nie może się umawiać z chłopakami, bo despotyczny ojciec od razu oczyma wyobraźni widzi niechcianą ciążę u nastolatki. Bianca może iść na randkę, jeśli na randkę umówi się też jej feministyczna, aspołeczna, wiecznie zbuntowana starsza siostra Kat. Co robi Cameron? Zamierza zapłacić Patrickowi, żeby poderwał Kat. A kimże jest Patrick? Uczniem tej samej szkoły, o którym krążą legendy typu „zjadł żywcem kaczkę” i jest mrocznym, aroganckim i niebezpiecznym psycholem.

Brzmi jak chaos, ale nie dajcie się zwieść. „Zakochana Złośnica” to lekka i przyjemna komedia, w której każdy okazuje się być trochę kimś innym, niż pozuje na co dzień. Jest kilka momentów zabawnych, kilka refleksyjnych, parę mądrości życiowych usłyszycie, ale przede wszystkim zobaczycie, ile genialnej chemii mieli między sobą Julia Stiles i nieodżałowany Heath Ledger. Nie jest to najoryginalniejsza produkcja, jaką obejrzycie, ale skutecznie poprawi nastrój przy ataku jesiennej deprechy.

kr4wi3c

Mam nieco zwichrowany gust filmowy, więc na rozweselenie zwykle sięgam po filmy komediowe. Najlepiej takie, w których przewijają się wątki zombie, okultystyczne, wampiry i inne takie. W skrócie można je chyba określić filmami grozy z lekkim zabarwieniem komediowym. To kino, w którym najlepiej się czuję, przy którym najlepiej wypoczywam i zapominam o codziennych problemach. Wybierając filmy do niniejszego zestawienia stanąłem przed dość ciężkim zadaniem wybrania tylko 3, a że dość sporo oglądam chorego gówna, to wybór był dość ciężki.

Zombie SS (Dead Snow, 2009)

Przykład bezpardonowej groteski, kiczu i żenady dla jednych, a dla mnie jeden z najlepszych filmów o zombie. Klasyczny pastisz filmów grozy, kpiący z ich wyświechtanych schematów. Grupa przyjaciół, samotny domek na jakimś zadupiu i pradawne zło w postaci zombie… głupszych niż zwykle. Gdy dodamy do tego, że to uśpione dotychczas zło zostało obudzone ryczącym skuterem śnieżnym, to mniej więcej zarysuje się nam obraz absurdu, z jakim mamy tu do czynienia. Momentami jest może śmiesznie i kiczowato, ale filmowi nie można odmówić epatowania brutalnością. Krew i flaki latają na wszystkie strony. Większość budżetu poszła prawdopodobnie na czerwoną farbę i jelita, bo zdecydowanie ich nie żałowano, zaś kolejne pomysły na rozczłonkowywanie zombie zaskakują swoją oryginalnością i wywołują uśmiech na twarzy.

Kolejny film o zombie na mojej liście. Tym razem plaga nieumarłych zalała świat, a nieliczni ocalali próbują w nim przeżyć. Jedni starają się działać według ustalonych reguł, wierząc, że przestrzegając ich przetrwają. Inni zaś nie żyją według konkretnych zasad twierdząc, że te odeszły wraz z końcem starego świata. Jedni i drudzy próbują po prostu przeżyć w tym popieprzonym świecie. Columbus, jeden z głównych bohaterów, którego poznajemy na samym początku, kieruje się właśnie zasadami, które sam sobie stworzył. Tallahassee, w tej roli kapitalny Woody Harrelson, którego poznajemy chwilę później, to typowy twardziel, który najpierw strzela, a dopiero później zadaje pytania. Kiedy ta dwójka wpada na siebie podczas wędrówki i postanawia połączyć siły, to już wiadomo, że będzie gruba jazda bez trzymanki, a kiedy dołączają do nich jeszcze dwie dziewczynki, wiadomo, że będzie jeszcze gorzej. Typowe kino drogi z motywem zombie podlane pastiszowym sosem, z solidną grą aktorską. Jak na film o żywych trupach, nie jest przesadnie brutalny, krew nie wylewa się litrami z ekranu, a przemoc pokazana jest z przymrużeniem oka (a epizod z Billem Murrayem to czyste złoto – dop. SithFroga).

Terrifier 2. Masakra w Święta (Terrifier 2, 2022)

Film, po który sięgnąłem zbyt późno. Wiedziałem od dawna o jego istnieniu, śledzę bowiem kanały na YT o filmach grozy, w których swego czasu często do niego wracano i polecano. Ze względu na niedawną premierę trzeciej części, na którą się wybieram, postanowiłem nadrobić całą serię. I już wiem, że będzie to jeden z tych filmów, do których będę często wracał. Z jednej strony głupi, przesadzony, epatujący przemocą, która zmienia się w pewnym momencie w groteskę. Z drugiej strony zaskakuje, puszczając oko do widza, dając znać, że to nie jest tak całkiem na serio. Karty rozdaje tu szalony i momentami przerażający klaun Art, który przez cały film nie wypowiada ani jednego zdania. Jego ekspresja sprowadza się do gry ciałem oraz mimiką, co wyszło fenomenalnie. Szczególnie widoczne jest to w pierwszej połowie filmu, w której wspomniana postać ma więcej miejsca na wyrażenie emocji oraz szokowania widza swoimi psychologicznymi zagrywkami. Kiedy widać, jak bawi się ze swoimi niedoszłymi ofiarami, mówiąc kolokwialnie, robiąc sobie z nich jaja. W drugiej połowie filmu dotychczasowa magia niestety gdzieś ulatuje i film zamienia się w tani, przewidywalny slasher. Trochę szkoda, aczkolwiek pierwsza połowa jest wyśmienita.

kuba

Mam całą listę „filmów pocieszaczy”, które mógłbym wymienić. Choć zazwyczaj nie traktuję tych tytułów jako czegoś, co ma poprawić mój humor, raczej są to po prostu sprawdzone pozycje, z którymi czuję się dobrze, które trzymają mnie na powierzchni, i po obejrzeniu których można sobie spokojnie zasnąć z gwarancją dobrego snu. W top trzy takich filmów na pewno umieściłbym Dobry rok, ale już o nim tutaj pisałem, więc nie będę się powtarzał. Lubię też wracać do filmu Narodziny gwiazdy, ale tutaj powód pewnie jest zupełnie inny. Tym niemniej moja właściwa trójka wygląda następująco:

Poradnik pozytywnego myślenia (Silver Linings Playbook, 2012)

Już sam tytuł mówi widzowi, że to jest film na cięższe chwile. A do dopiero początek zalet. Duet Cooper – Lawrence jest wspaniały. Zwłaszcza Jennifer gra koncertowo. Jest rozedrganą kobietą, nie radzącą sobie właściwie z niczym. Natomiast Bradley to nieco flegmatyczny gość z napadami szału, który po wyjściu z psychiatryka stara się wrócić do normalnego funkcjonowania. Ich relacja, choć skomplikowana, daje widzowi wiele radości. Jest też delikatny, świetnie sprzedany humor, jest powolne wychodzenie z kryzysów i przesłanie, które niektórzy pewnie nazwą naiwnym. Dodatkowo bardzo przyjemny drugi plan, kilka scen, w których celowo posłużono się absurdem i mamy mieszankę, sprawiającą, że ten film jest w moim top 5 najczęściej oglądanych produkcji w życiu.

Dirty Dancing 2 (Dirty Dancing: Havana Nights, 2004)

Kompletnie i absolutnie nie umiem tańczyć, nad czym bardzo ubolewam. Ubóstwiam za to oglądać filmy o tańcu (czego dowodem może być też pierwsza pozycja zestawienia). Dodatkowo występuje tu Diego Luna, który moim zdaniem jest nieco niedocenianym aktorem. A sam film? Jest w nim wszystko, czego potrzeba na cięższe chwile. Dobra, wciągająca historia, latynoskie rytmy, zabawa wylewająca się z ekranu, uśmiechy na twarzach, radość płynąca z bliskości drugiej osoby.

Jednak ten film to także „miłość w czasach rewolucji Fidela Castro”. Poważny wątek w filmie o kręceniu biodrami. Czy to ma racje bytu? Uważam, że tak i film zwyczajnie to dźwignął. Pierwsza część „Dirty Dancingu” to klasyk, który ma swoje naprawdę dobre momenty, druga część jest zupełnie innym rodzajem produkcji. Przede wszystkim została nakręcona 17 lat później i  z jedynki została praktycznie tylko nazwa oraz cień Patricka Swayze. Bardzo lubię tę część i polecam ją każdemu na gorsze dni.

Zróbmy sobie wnuka (2003)

Tu miało być „Czego pragną kobiety”, ale zobaczyłem całe zestawienie i zdałem sobie sprawę, że nie ma ani jednego polskiego tytułu. Dlatego wybrałem film, który dopiero co mi o sobie przypomniał, a stało się to za sprawą nieocenionej stacji Puls. Lubię wracać do tego tytułu, jest ciepły i bardzo ludzki. Uwielbiam scenę wygłaszanej ze łzami w oczach przemowy Andrzeja Grabowskiego o ziemi, która rodzi plony, niewiele oczekując w zamian.

Jak na polskie warunki film jest świetnie zrealizowany od strony technicznej. Jest swojski i przystępny. Krytyka konsumpcjonizmu podlana nienachalnym humorem. Dodatkowo świetne kreacje aktorskie. Nigdy nie mogę przejść obok tego seansu obojętnie. Uwielbiam. „Zróbmy sobie wnuka” to słońce na ekranie, ale nie mogło być inaczej, bo choć w tytule sztuki, na podstawie której powstała ta ekranizacja, są „dwie morgi utrapienia”, to jednak w piosence utrapienie zamienia się na słońce właśnie.

Razorblade

Topka, która na przestrzeni lat na pewno bardzo mocno wyewoluowała, a jednocześnie… stała się topką, która coraz rzadziej pojawia się w użyciu. Nie chodzi o to, że nie ma powodów, ale… od jakiegoś czasu nie mam odtwarzacza, a wszystkie te filmy mam na płytach. Jednocześnie jednym z najbardziej „comfortable moments” w gorszych chwilach to właśnie przeglądanie płyt, dodawanych do nich „książeczek” i odpalanie w napędzie. Z online to nie to samo…

Shrek (2001)

Zacznę od tytułu, który oglądam przede wszystkim na poprawę humoru. A jednocześnie takiego, który równie dobrze mógłby zostać zastąpiony przez „Epokę Lodowcową”. W obu przypadkach za „comfort movie” służy oczywiście część pierwsza.

Postawiłem jednak na przygody zielonego Ogra, gdyż autentycznie był moment, w którym pierwsze 30 minut filmu znałem niemal na pamięć. Czemu akurat ta animacja tak dobrze na mnie wpływa? Powodów mogę wymienić sporo: miło i alternatywnie przedstawiona „nudna” historia o miłości, trochę „głębszych” przesłań, fantastyczny dubbing, doskonały humor podkręcony naszymi lokalnymi aluzjami, ogromna liczba mniej lub bardziej oczywistych sytuacji dziejących się „w tle” (mama Misia anyone?)… To wszystko sprawia, że zwyczajnie świetnie mi się do niego wraca i chyba nigdy mi się nie znudził nawet na „moment”. A przecież ta animacja ma już 23 lata… Zdecydowanie jeden z bardziej poprawiających nastrój filmów (animowany to też film!) w moim kajeciku.

Clerks: Sprzedawcy 2 (Clerks 2, 2006)

Uwielbiam Kevina Smitha. To powiedziawszy, dalej będzie z górki. Uwielbiam go za sposób podejścia do własnych filmów. Uwielbiam za częstą bezkompromisowość, brak poprawności, czasem rynsztokowy charakter dialogów, ale jednocześnie w każdym z nich* odnajduję jakieś głębsze „przesłanie”.

I teraz mamy „Cleksów 2” – kontynuacja filmu, któremu spokojnie mogę nadać status kultowy, i myślę że nie jest temu potrzebny żaden cudzysłów. Ale to właśnie kontynuacja jest dla mnie tym, co wielokrotnie potrafiło podnieść mnie na duchu. Brian O’Halloran w roli Dantego czy Jeff Anderson w roli Randala to dla mnie klasa sama w sobie. Nie żeby warsztat aktorski mieli najwyższych lotów, ale coś jest w filmach Kevina, że postacie w moim odczuciu są wręcz napisane dla konkretnych aktorów, a „Clerks 2” tylko to potwierdza. Dostali oni tutaj jednocześnie świetne wsparcie w postaci genialnej Rosario Dawson jako Becky – szefowej Dantego i Randala. A na koniec, w tym pełnym wulgarnych dialogów filmie o spóźnionym wchodzeniu w dorosłość, dostajemy naprawdę sporą dawkę prostych prawd. Na przykład o braniu odpowiedzialności za swoje własne życie… To wszystko sprawiło, że „Clerks 2” w roli filmu na gorsze chwile sprawdził się wielokrotnie. I to pomimo faktu, że akurat na trylogiach to się Kevin nie zna. 😉

*mam na myśli filmy Kevina tak do 2008 roku. Potem się „zaniedbałem” w jego twórczości. I w sumie nie tylko w jego…

W pogoni za Amy (Chasing Amy, 1997)

Drugi z filmów Kevina. W sumie, jak zobaczycie w postscriptum, to nawet go tu miało nie być… Ale jakoś w trakcie selekcji wypłynął i został. Dla mnie osobiście film z cyklu „gruby kaliber”. Pozwolił mi przetrwać pewne naprawdę burzowe okresy w życiu, które zakończyły się jedną z największych zmian. I… on chyba nawet nie do końca pasuje do kategorii, a jednak pozostaje. Wyjaśnienie na końcu.

Wiecie, jest specjalne miejsce w piekle dla osób, które spoilerują, a ten film w moim odczuciu nie ma prawa być spoilerowany w najmniejszym stopniu. Stąd też wytłumaczenie będzie bardzo „ogólne”. Znów dostajemy z pozoru prostą, może nawet lekko naiwną historię, w której tak naprawdę największą siłą są dialogi. Tak, te wulgarne, bezczelne, czasem obrazoburcze… ale jednocześnie jak bliskie naszemu codziennemu życiu. Przecież na co dzień również wielu z nas nie posługuje się wyłącznie kwiecistym słownictwem. Wielu z nas rzuca rubasznymi dowcipami. I o ile pewnej granicy nie przekraczamy, to absolutnie nie powinno być w tym nic złego.  „W pogoni za Amy” to, jak już wspomniałem, film mocno przegadany, w którym zderzają się dwa światy i dwa światopoglądy, i to w sposób, który nawet ciężko ocenić… Do tego dla mnie show skradła Joey Lauren Adams, a więc filmowa Alyssa. Tak, tutaj w moim odczuciu potwierdza się to, co napisałem przy „Sprzedawcach”: Kevin Smith role tworzy pod konkretnych aktorów! I tak. To był „mój” film na niesamowicie ciężkie chwile… Bo nawet jeśli jego przesłanie nie do końca jest „pocieszające”, to jednak miał w sobie to „coś”, co podnosiło na duchu.

PS

Moja Topka serio przeszła gigantyczne ewolucje i to na przestrzeni ostatnich 15 lat. Bywały w niej filmy takie jak „Poranek Kojota”, „Kroniki Riddicka”, „Szybcy i wściekli” 1 oraz 2, głupkowate, często skupione bardziej na akcji i typowym „odmóżdżeniu”. Ale również potrafiłem odpalać na złe momenty dowolną część „LoTRa” lub „Gwiezdnych Wojen” (disclaimer: W universum „Gwiezdnych Wojen” powstały tylko części 4, 5 i 6, kropka). „Władca Pierścieni” w sumie mógłby tu pozostać do dziś…

To mi się podoba 2
To mi się nie podoba 0

kr4wi3c

Niepoprawny marzyciel, słuchający na codzień dziwnie nie wpadającej w ucho muzyki z gatunku tych ostrzejszych, grający z reguły we wszelkiego rodzaju FPS'y podszyte lekko warstwą cRPG ale nie pogardzający też cRPG pełną gębą oraz raz na jakiś czas jakąś przygodówką z rodzaju tych starszych. Kiedyś NaPograniczu, obecnie FGSK

Related Articles

Komentarzy: 9

  1. Rosario Dawson już zawsze będzie mi się kojarzyć tylko z jedną sceną.
    https://youtu.be/L-thfMHwHLk?si=EXUKpjrYFNZNnnle

    Filmy Kevina są świetne jeżeli chce się poczuć lepiej. Z dwójki uwielbiam monolog Jaya o byciu weterynarzem lub dyskusja o Trylogii.
    Wbrew opiniom, uważam że 3 część też warta obejrzenia. Idealne na nostalgię i żerowanie na wcześniejszych filmach.
    Film o Jayu i Bobie też. Pierwsza scena jest tak kultowa, że czasem mi się znikąd włącza ten numer. Wystarczy pomyśleć lub powiedzieć „fu*k”.
    https://youtu.be/X6mll8rgDSI?si=99OKsQ7sDSWIgJiS

    Z polskich to Chłopaki nie płaczą, Show (monolog Pazury na koniec to mistrzostwo świata) czy Kariera Nikosia Dyzmy. Poranek Kojota mnie nigdy nie zachwycił.

    Ale jest jeden tytuł ponad te wszystkie tytuły. Gdy chce się poczuć lepiej, lub odstresować po pracy czy nawet w pracy przy obiedzie, to zawsze włączam Świat według Kiepskich. Wczoraj oglądałem mistrzowski odcinek o dochodzeniu w sprawie dewastacji klozetu.
    Nigdy nie zawodzi.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. No i człowiek do tej 3 części Clerksów przymierzał się i przymierzał, a teraz już muszę nadrobić :).

      Co do skojarzeń Rosario z tą sceną, to masz oczywiście 100% racji ;).

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  2. Z wymienionych tutaj filmów to chyba tylko „Powrót do przyszłości” i „Shrek” pasują mi do zadanego tematu. No, może jeszcze „Gwiezdne wrota”, ale niekoniecznie. Jest na tych listach jeszcze kilka dobrych filmów, ale nie są to filmy po które sięgam kiedy mi źle (szczerze mówiąc to w ogóle wtedy nie sięgam po filmy).
    Co do Kevina Smitha to kiedyś lubiłem jego filmy, ale przeszło mi. Mam wrażenie jakby facet robił na różne sposoby wciąż jeden i ten sam film, mimo iż dawno nikt już nie chce go oglądać. O dojrzewaniu jakichś piwniczaków. A gdy przestały mnie bawić wulgarne i – powiedzmy sobie szczerze – głupie żarty (głównie zresztą na tematy homoseksualne), to nie zostało w nich nic. Kolejna kariera znacznie ponad posiadany talent.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 2
    1. W sumie mam podobnie ze Smithem. Mam wrażenie, że to wieczny nastolatek, który robi filmy dla nastolatków. Jego odbiorcy dorastają, a on nie.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  3. Świetne zestawienie. Chasing Amy, Herkules, Walter Mitty… Ciężko się nie zgodzić. Praktycznie każdy polecony film warto obejrzeć.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  4. Czy krawiec widział Fido z 2006 roku?

    Z tego co pamiętam to troszkę się uśmiałem na tym też gatunek czarna komedia z zombie na czele. Klimat w 5% z Fallouta jeśli chodzi o lata 50’60’.

    Musiał bym sobie odświeżyć by nie być gołosłownym, oglądałem to jakieś 18 lat temu tak że odbiór może być inny.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  5. Żeby film zadziałał pocieszająco, musi mnie zaatakować z zaskoczenia. Bo jak źle się czuję, to znaczy że umknął mi jakiś aspekt rzeczywistości i nie wiem jaki, więc tym bardziej nie wiem, jakie „lekarstwo” zastosować. Przypadkowe trafienie w telewizji filmu, który mi otworzy zapomnianą klapkę w mózgu, działa uzdrawiająco.
    Np tydzień temu tak zadziałało na mnie „Die Harder” 😉
    Z „John Rambo” to nawet zrobiłem sobie w zeszłym roku na telefon jakieś fotki z napisami 😀
    A z nieco innych klimatów, przypominam sobie że kilkakrotnie podniósł mnie na duchu film Machulskiego „Pieniądze to nie wszystko” 😉
    Też zaskakująco mocno na mnie oddziałał z artykułu Alexandretty short animowany pt „Another Rock” (czy jakoś tak).
    Ogólnie film pociesza jeśli trafi w swój moment.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  6. To zależy jak jest człowiekowi źle, filmy czy seriale nieraz w takich sytuacjach poprostu nie pomagają. Sen lub dobry napitek już bardziej. Jeśli już miałabym wymienić jakieś filmy to koniecznie takie na poprawę humoru. Shrek i Epoka Lodowcowa, najwspanialsze filmy animowane, kocham je 😍.
    American Pie, zabawny, też dobry na poprawę humoru.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button