Emocję sięgają zenitu
Mamy za sobą zdecydowanie najgorszy odcinek całej serii. Odcinek od początku do końca obrażający w sposób bezczelny inteligencję widza. A więc gorzej już chyba być nie może. Tak myślicie? No to uważajcie… Po poprzednim proteście wracamy z pełnoprawnym omówieniem tego finałowego (na całe szczęście) odcinka.
Oto jesteśmy w Khazad-dûm, potężnym krasnoludzkim mieście, gdzie jeden król zszedł do jedynej w całej górze kopalni, rozłożył na łopatki siedmiu wspaniałych, którzy strzegli przejścia i będzie teraz uderzał w ścianę. Rozmach stał się w pewnym sensie synonimem tego serialu. Wszędzie jest go pełno. Przepych i forsa wylewają się z ekranu. Tyle że nie. Kiedy ktoś pisze, że w tym serialu widać władowany w niego budżet, za każdym razem pytam: „w którym miejscu, do cholery?”. Nie ma pieniędzy na statystów, w każdej scenie uczestniczy góra kilkanascie osób. Stroje są biedne, lokacje kartonowe. Ktoś w tym widzi sensownie wydane pieniądze? Gratuluję oka.
Wątek krasnoludów leży i kwiczy. Dialogi między Durinami ojcem i synem, coś o siłowaniu się i dawaniu forów, są katastrofalne, jakby pisały je niezbyt utalentowane dzieci z podstawówki. Nie rozumiem, jak można być scenarzystą i nie mieć w ogóle słuchu do dialogów, nie wychwycić, że coś jest do bólu sztuczne czy zwyczajnie żenujące.
Wejście Balroga jest co najmniej dziwne. Odrobinę efektowne, ale zwyczajnie dziwne i mało interesujące. Ot, pojawia się i uderza starego Durina. Muszą być nawiązania do trylogii, bez tego żaden odcinek nie mógłby być „kompletny”, więc wokół kostki Durina owija się ognisty bicz jak wiele wieków później wokół kostki Gandalfa.
A potem festiwal cringe’u wjeżdża na pełnej. Stary Durin żegna się z synem. Wreszcie zdaje sobie sprawę ze swojego opętania i rzuca się na Balroga w zwolnionym tempie dzierżąc w dłoni topór. Nie wierzyłem w to, co widzę. Koszmar dla oczu. Nie ma słów, żeby to opisać. Dodatkowo wydaje się, że po tym absurdalnym zderzeniu Balrog nam póki co wyparował.
Kontynuacja emocjonujących wątków
Tęskniliście za Gandalfem? No więc jest. Pojawia się, przychodzi do „twierdzy” pseudo hobbitów i tam spotyka mrocznego czarodzieja, którego już chyba możemy nazywać Sarumanem. W ogóle mi to nie pasuje, ale wszystko zmierza w tym właśnie kierunku i jest to do bólu głupie. Tak jakby Trylogia, do której twórcy nawiązują na każdym kroku, zwyczajnie nie istniała. Jakby później Saruman nie był sprzymierzeńcem Gandalfa i członkiem Białej Rady.
Jednak po kolei. Co tu się wydarzyło?. Najpierw Saruman mówi, że Manwë obiecał mu, że Gandalf do niego przyjdzie (what?). Chłop ma kontakt z Valarami, czy jak? Po co ten tekst? Bo twórcy mają teraz listę nowych imion, które mogą bezkarnie używać, więc to robią. Potem Saruman mówi jeszcze, że było ich pięciu (Istarich jak rozumiem). I tu kolejny piękny zgrzyt, bo wychodzi na to, że pięciu to ich było w Valinorze. Potem Gandalf kazał wyruszyć Sarumanowi na wschód, a jeszcze później sam umieścił się w meteorycie i spuścił się na Śródziemie pozbawiając się przy tym pamięci. Nie pogubiliście się w tym, mam nadzieję, bo to oznacza również, że pozostała trójka pozostała prawdopodobnie za morzem.
Jednak porzućmy te zawiłości i przejdźmy do teraźniejszych wydarzeń. Saruman przez chwilę udaje, że jest tym dobrym, ale szybko mu się to nudzi. Przedstawienie jest marne, a szybka zmiana zdania typowa dla tych partaczy, co to myślą, że napisali scenariusz. Saruman niszczy osiedle pseudo hobbitów, a z Gandalfem chce się widzieć, kiedy ten będzie miał już laskę, imię i odzyska pamięć.
Pełnoskalowe prześladowania w wielkim mieście
Farmazon zarządza czystkę Wiernych. Oczywiście jest to pokazane w sposób wysoce spektakularny. Najpierw król zaprasza do siebie wszystkich liderów grupy, którzy są oczywiście na tyle naiwni, że nie wyczuwają niebezpieczeństwa. Potem Farmazon pokazuje im dowód, że Míriel sprzymierzyła się z Sauronem. Nie wiadomo, co to za dowód. Kilka słów napisane przez… kogoś tam.
W każdym razie później żołnierze wychodzą na ulicę, by pacyfikować. Kogo? Ano chyba każdego, kto im się nawinie, nie mam pojęcia. Wiem natomiast, że córka Elendila zdążyła wybiec z pałacu tuż przed wojskiem i w ostatniej chwili ostrzegła swojego ojca, by ukrył się za filarem. Obiecała mu, że tam będzie bezpieczny, a sama w tym czasie stanęła na drodze żołnierza szukającego jakiegoś Wiernego.
Piękna scena i do tego jaka bogata! A tak naprawdę, to pomyślunku w tym tyle, co IQ u scenarzystów. Farmazon chce się pozbyć Wiernych i nie zaczyna od Elendila, najwierniejszego spośród nich? Zamiast tego zostawia go w mieście, żeby żołdacy mieli kogo szukać. Nie ma w tym za grosz logiki. Kto ten scenariusz zaakceptował? Kto oglądając to, był zadowolony z efektu?
A teraz muszę przyznać się do ignorancji. Nie pamiętałem z pierwszego sezonu, że Anárion (syn Elendila) żyje i ma się dobrze w innej części Wyspy. Kajam się. Przepraszam, że mogłem wprowadzić kogoś w błąd. A skoro mamy to już wyjaśnione to zobaczmy kolejną scenę wyjętą niemal 1 do 1 z trylogii Jacksona. Míriel daje Elendilowi miecz (Narsil) i jest to prawie kalka momentu, kiedy Elrond przekazuje miecz (Andúril) Aragornowi. Padają podobne słowa, a Elendil wykonuje niemal takie same ruchy jak jego odległy potomek.
Bitwa jeszcze się nie skończyła
Można powiedzieć, że niestety to jeszcze nie koniec tego bezsensownego starcia. Nie rozumiem, po co wojska Adara dalej ostrzeliwują miasto, które już zajęli. I czemu na murach wciąż stoją pojedynczy łucznicy, skoro do miasta wdarło się mrowie przeciwników. Ale może nie doszukujmy się logiki w miejscu, które ona dawno opuściła.
Kolejnym elementem, który mnie rozczarował, było pojawienie się na ekranie Galadrieli. Po co? Mogli ją gdzieś zabrać i schować. Otóż Galadriela ratuje mieszkańców Eregionu, dosłownie kilku, może z dziewięć osób. Wyprowadza ich przez tunel i bam, czekają tam na nich urukowie, więc Galadriela nie myśląc długo decyduje się na wymianę: życie tych nieszczęsnych uciekinierów w zamian za Dziewięć Pierścieni. Uczciwa cena, nie ma co.
Tymczasem Sauron strzela sobie z łuku do Celebrimbora. Genialny moim zdaniem wątek zostaje w tym odcinku zaprzepaszczony. O ile konfrontacja tych dwóch panów w odsłonie poprzedniej była doskonała, tak teraz magia całkiem uleciała.
Najpierw, jako że mamy prawa do różnych nazw, niech Sauron opowie o upadku Gondolinu, w którym całymi tygodniami orkowie mordowali elfów (jest sens). Potem niech Celebrimbor powie, że Dziewięć jest daleko poza zasięgiem Saurona (wszak oddał je Galadrieli, więc muszą być one u niej bezpieczne). Potem niech elf wypowie jeszcze przepowiednię, że Saurona zniszczy Jeden (huk z tym, że Jednego jeszcze nawet nie wykuł, widocznie niezłe medium z tego Celebrimbora). A na sam koniec, żeby dobić fanów, Sauron mimo zapewnień, że wie, jak sprawić, by elf cierpiał długo, zabija go w przypływie gniewu wywołanego tak naprawdę nie wiadomo czym. Potem jeszcze łzy uronione przez Saurona i możemy przenieść się do innego wątku. Scenarzyści zastanawiają się, co by tu jeszcze spieprzyć.
Cudowny przepych Pelargiru
Dawno nie sprawdzaliśmy, co słychać u Isildura. To najnudniejszy wątek tego beznadziejnego odcinka. Naprawdę idzie usnąć. Dodatkowo jeszcze scenarzyści pokazują swoją kolejna moc: są mistrzami w tworzeniu wątków miłosnych. Kolejny raz mamy pocałunek bez kompletnie żadnej podbudowy. Ot tak po prostu postaciom wypada się pocałować, więc to robią. Bez większego sensu i bez większych emocji.
Emocje za to pojawiają się, kiedy do Pelargiru przypływa statek z Númenoru, a na jego pokładzie jest Kemen. Rozmawiają sobie miło z Isildurem, po czym nagle zaczynają sobie grozić. Przez chwilę myślałem, że Isildur nie wróci na Wyspę, bo nie ma to większego sensu, ale jednak wsiada na statek, a jego ukochana zostaje na brzegu.
Jednak najśmieszniejsze jest to, co mówi Kemen. Otóż od teraz Pelargir przestaje być númenorejską kolonią, a staje się… bazą wojskową, czy jakoś tak. Twórcy oczywiście nie widzą raczej, czym jest kolonia, ani że metropolia ma w kolonii absolutna władzę i nie trzeba jej w nic przekształcać, żeby wydawać mieszkańcom rozkazy. I to oburzenie mieszkańców, że jedzenie dostaną, ale nie za darmo, tylko za pracę. Cóż za okrucieństwo, tak nie można!
Lady Galadriel Wspaniała
Galadriela przemyślała sprawę i zgadza się na warunki Adara. Teraz? Kiedy elfy i urukowie wyrżnęli się nawzajem, kiedy trzy czwarte Eregionu leży w gruzach, kiedy Adar odniósł już zwycięstwo i wydawać by się mogło nie potrzebuje już sojuszników, Galadriela przyparta do muru, z nożem przy szyi zgadza się wreszcie na korzystne dla niej warunki. Brawo.
Jednak nie to jest tutaj największy problemem. Aktorka grająca Galadrielę nie dźwiga roli kompletnie i zwyczajnie przestałem ją już zauważać. Ignoruję każde jej pojawienie się na ekranie. Tak więc Adar mówi jakby do siebie, że pierścień go wyleczył z bardzo starych ran i proponuje w pustą przestrzeń sojusz elfów i uruków. A na dodatek wybacza to, że tyle jego dzieci zginęło z rąk elfów. Zwłaszcza takiej jednej, która przechwala się jeszcze na dodatek, ile to ona tych uruków nie zabiła.
Adar już ma przypieczętować sojusz, kiedy przynoszą mu rannego syna. Tego, który niemal cały czas Adarowi towarzyszył. Tego, który był najbliższym przyjacielem wodza. Oczywiście nie trzeba było być super przewidującym, żeby wiedzieć, że to właśnie ten ork Adara zdradzi. Ojciec uruków umiera w ten sam sposób, co Sauron na początku sezonu – zaszlachtowany.
A Sauron bardzo szybko przejmuje władzę. Orkowie, tak bardzo go nienawidzący, nagle stają się mu zupełnie posłuszni. Przejęcie władzy nad orkami przez Saurona to jest groteska. Scenarzyści sami zastawili na siebie pułapkę uważając, że mają talent, by wyjść z niej z godnością. Nie wyszli.
Arondir żyje! Cieszycie się?
Zerowa charyzma bohaterów tego serialu jest powalająca. Elrond, Gil-galad oraz cudownie ożywiony Arondir. Przebiegli twórcy trzymali widza w niepewności, udając, że uśmiercają ulubieńca publiczności tylko po to, żeby dać wszystkim taką niepisaną radość w finale. Wspaniale. Ani mnie ta śmierć nie obeszła, ani powrót nie ucieszył, ale trzeba to odnotować. Trójka wielkich elfów zostaje uwięziona przez uruków.
Tymczasem Galadriela walczy z Sauronem. Komuś znów pomyliły się uniwersa. Wczesniej przemycił tu Tuskenów a teraz nadał naszej Lady moc rycerzy Jedi. To, jak odbija się od ziemi i wyskakuje do góry, jest komiczne. Musiałem zatrzymać i przez pięć minut nie mogłem przestać się śmiać z tej walki. Ten kop z półobrotu, który elfka prezentuje Majarowi także jest jak najbardziej na miejscu. Ogólnie ten pojedynek to jedna wielka kupa.
Dobrze chociaż, że Dziewięć jest poza zasięgiem Saurona. A nie jednak nie. Z łatwością odbiera je Galadrieli, przy okazji odgrywa też scenkę z Wichrowego Czuba między Frodem a Nazgûlem. Jota w jotę, nawet późniejsza rana jest niemal identyczna jak ta u hobbita. A w ogóle to skąd ten pomysł, że można walczyć koroną? Znów nie znam odpowiedzi, ale podejrzewam, że zwyczajnie ktoś pomyślał, że to będzie fajne i oryginalne.
Nadejście krasnoludów to kolejny element komiczny. Znów w ciągu jednego dnia zdążyli się oni jeszcze raz przegrupować, wyjść z kopalni i dotrzeć do Eregionu całą chmarą. Mało tego. Nie wiadomo, którędy oni tam weszli, ale nagle opanowali mury miasta. I jeszcze są wyposażeni w kałasznikowy… to znaczy w kusze maszynowe. Ginie paru uruków i po sprawie. Cytując klasyka: „mają rozmach skurwisyny”.
Na koniec tego wątku jest teatralny upadek Galadrieli, który Elrond, Gil-galad i Arondir obserwują z bardzo daleka. No ale od czego są teleporty? Już po chwili są przy niej i ją leczą. Zaczynają się przeciągnięte sceny i rozmowy kompletnie o niczym. Znów zabieg taki, jak przy okazji rozmowy Froda i Sama w Osgiliath. Płomienna przemowa a w tle obrazki w zwolnionym tempie z różnych zakamarków Śródziemia.
Laska sama znajduje sobie czarodzieja
No więc pseudo hobbity opuszczają swój dom. Nori zaprowadzi ich do Shire. Wszyscy żegnają się z wielkim elfem (Grand Elf). Tu ukłony dla użytkownika Chire, który doskonale to zauważył i przewidział, że taka właśnie będzie geneza imienia Gandalfa (oczywiście jest to zupełnie sprzeczne z zamysłem Tolkiena, u którego imiona zawsze coś znaczą, a nie są głupkowatymi zbitkami słów. Dodatkowo imię Gandalf jest używane przez dość ograniczoną liczbę mieszkańców Śródziemia, częściej jest to Mithrandir). Gandalfa, który w ruinach „twierdzy” pseudo hobbitów znajduje laskę, a tak naprawdę to ona znajduje jego.
Ucieszony idzie do Toma Bombadila, z którym wdaje się w niezobowiązującą rozmowę. A potem panowie sobie śpiewają, czyli twórcy znają tę piosenkę. Czemu więc postanowili nie dać Tomowi żadnego z atrybutów, o których śpiewa? No i nie dowiedzieliśmy się, kim jest Złota Jagoda. Trudno. Ja chcę już koniec.
Niestety musimy jeszcze ostatni raz spojrzeć na Sarumana, a później dowiedzieć się, co słychać w Khazad-dûm. W tym samym królestwie, które powinno spłonąć w ogniu Balroga, ale tak się nie stało. Widocznie ktoś zamknął tamtą małą dziurę w ścianie i ognisty demon na razie dał sobie spokój. Zamiast tego Durin mówi, że pomoże Elrondowi w każdej sprawie, ale żona nieco go temperuje. „Hola, hola chłopie, mamy tutaj swoje problemy, a ty byś tylko do sąsiada na wódkę cały czas łaził”. No tak, bo przecież królestwo leży w ruinie. Dlaczego? Ano inne krasnoludy chcą, żeby im oddać to, co same dały poprzedniemu królowi. Na dodatek okazuje się, że Durin młodszy ma brata, który już zbiera swoich popleczników. Fajnie, ktoś to dopisał do scenariusza, nikt nie zauważył i poszło na ekran.
Ostateczne pożegnanie z sezonem
Galadriela wraca do żywych w identyczny sposób, jak Gandalf w trylogii. A może raczej jak Frodo, i jest to „subtelne” nawiązanie do łóżka w domu Elronda? Znajdujemy się bowiem w miejscu, gdzie powstanie Rivendell.
Gil-galad nie wie, co ma dalej robić, więc… prosi o radę Galadrielę. Najgorzej. Ta zaczyna gadać od rzeczy, ale wszyscy jej słuchają. Przypomina bezsensowną poradę, którą dostała od Celebrimbora. Niemniej jednak Gil-galad postanawia unieść swój miecz, a na dole elfy zaczynają dziwnie pokrzykiwać. Tym akcentem kończy się drugi sezon. Sezon, który miał delikatny wzlot w drugiej połowie swojego trwania, a który kończy się przeogromną katastrofą i wielkim rozczarowaniem. No bo przecież bitwa miała być tym momentem, w którym zobaczymy rozmach. Jeśli ktoś ten rozmach zobaczył, proponuję wizytę co najmniej u okulisty.
Kończy się ten sezon i kończą się omówienia odcinków. Dziękuję za uwagę i za wasze komentarze. Nie będzie podsumowania całego sezonu ani jego oceny, dostaliście omówienie każdego (no dobra, z jednym wyjątkiem) odcinka i pod każdym znalazła się moja ocena. Jeszcze raz dziękuję i widzimy się w przyszłości.
Pierścienie władzy (sezon 2) finał
-
Ocena kuby - 1/10
1/10
Ten odcinek byl jeszcze glupszy…i chyba tyle wypada powiedziec. Jesli cos sie mialo w scenariuszu zdarzyc to sie zdarzylo. Skoro KRasnoludy odbily eregion to czemu oni uciekli do doliny, ktora jak rozumiem jest imladris?
Dawno nie widzialem nic rownie zlego jak ten badziew. Oni nawet nie umieja przy tym budzecie zrobic scen ktora mialaby rozmach. Numenor, orki, eregion, moria to wszystko jest biedne. W ogole tam sie mnostwo rzeczy w montazu tez chyba nie klei, bo czemu adar po zdobyciu miasta jest ciagle w jakims lesie otoczony moze 10 orkami ?
Akurat z tym Grand Elf to nie jest to takie głupie. Choć powinno być Wand Elf by byc zgodnym z lore.
Ja piertole, że co?! Saruman?!
I laska znajduje czarodzieja? Teraz kopiujemy Harry’ego Pottera?! 🤣🤣🤣🤣🤣
I oni tam w Hollywood strajkowali o więcej kasy?! Toż to politycy są mniej bezczelni.
Cast it into the fire Bezos!
Ale ja nie bardzo wiem z czego wywnioskowal kuba ze to musi byc saruman. Ja raczej dalej sklaniam sie do ktoregos z blekitnych czarodzieji.
Nie musi tak samo jak Gandalf nie musiał być Gandalfem a jest. Też się to żadnej kupy nie trzyma a tak jest. Za tym, że to Saruman przemawia kilka małych rzeczy. Pierwsze biała szata nie błękitna po drugie bardzo podobna broda, do tej którą później nosił Saruman siwa, ale z czarnym środkiem. Po trzecie dość podobna laska, z rogami i klejnotem w środku. Oczywiście to nic nie znaczy, ale dodatkowo znając totalną ignorancję twórców jest coraz bardziej skłonny uwierzyć, że to Saruman. Poza tym jest budowana pewna sieć ich przyjaźni z dawnych lat i obecnej rywalizacji co do złudzenia przypomina sytuacje Gandalf – Saruman. No i Błekitni czarodzieje występują w duecie, a tu jest jeden. No i jeszcze Saruman przybył do Środziemia jako pierwszy, a tu Mroczny Czarodziej właśnie o czymś takim wspomina.
ok, jakies poszlaki sa, ale wlasnie jego laska mi nie pasowala do sarumana i fakt ze ma jakichs wyznawcow rowniez nie. No i jak na tym etapie wytlumaczyc atak na hobbitow nie mam pojecia, ale tworcom to wcale nie bedzie przeszkadzalo jak znam zycie.
Z niecierpliwością czekam na trzeci sezon, trzeci sezon omówienia, bo przecież nie serialu 😉
Czy ten Balrog nie jest trochę za duży? I na czym on stał skoro tam była przepaść? Na jakiejś półce skalnej? Wspiął się na nią? Bo jak go budzono w pierwszym sezonie był na dnie jaskini?
Machał skrzydłami więc można założyć, że unosił się w powietrzu.
Czyli Balrogi latają! Mamy dowód 🙂
jprdl
Dobrze że tego nie oglądam. Te streszczenia odcinków wystarczą.
Idę pooglądać LOTR w wersji reżyserskiej by o tym zapomnieć.
Brat Durina był wspomniany już w pierwszym sezonie, ale rzeczywiście, bardzo słabo że ani razu się nie pojawił na ekranie.
To tylko pokazuje jak wspaniały był pierwszy sezon, że już o drugiej postaci (pierwszą był Anarion), którą wspomniano w trakcie pierwszego sezonu zapomniałem.
Ogólnie to dość zabawne, bo najlepszym odcinkiem słabego sezonu pierwszego był dobry finał, tak najgorszym odcinkiem w sumie niezłego sezonu drugiego był tragiczny ostatni odcinek XD