Nowy Jork, rok 2329. Przemierzamy podniebne, skąpane w deszczu i światłach neonów miasto. Nasi towarzysze to wysłużone auto i butelka gorzałki. Oraz głos w słuchawce – czasem jest to głos rozsądku, czasem niekoniecznie. Do nas należy decyzja, czy go posłuchamy.
Nobody Wants To Die to gra typu interaktywna opowieść (lub symulator chodzenia, jak kto woli). W tym świecie ludzie opracowali przepis na nieśmiertelność poprzez przenoszenie świadomości do nowego ciała. Jeśli jednak nie stać cię na to ciało, lądujesz w banku pamięci… Naszym zadaniem, jako detektywa, jest ustalenie przyczyny zgonu członka miejskiej elity. Będziemy badać kolejne poszlaki i ustalać motywy. Przy oględzinach miejsc zdarzeń skorzystamy z kilku narzędzi – skanera, który pozwoli zajrzeć wewnątrz ciał lub przez ściany, lampy UV, ujawniającej ślady krwi i innych substancji, oraz naszej zabawki głównej – rekonstruktora. Jeśli graliście w Cyberpunk 2077, zobaczycie tu podobieństwo do oglądania braindance. Cała zabawa polega na przewijaniu sceny w czasie, szukając poszlak i ustalając bieg wydarzeń. Odkrycie pewnych faktów da nam dostęp do kolejnego fragmentu „czasu”, w którym znajdziemy następną wskazówkę, i tak dalej.
Jest to fajne doświadczenie, szkoda tylko, że przez całą grę robimy to samo, ciągle będąc prowadzonymi za rękę. Przydałoby się ciut większe urozmaicenie i swoboda działania. Tej drugiej mamy nieco więcej przy „tablicy powiązań”. To coś w stylu układanki, gdzie dopasowujemy znalezione dowody i poszlaki do konkretnych tez i potencjalnych motywów.
Prawie cały czas prowadzimy też dialog – najczęściej z przydzieloną nam asystentką Sarą. Dyskutujemy trochę o prowadzonej sprawie, a trochę o polityce miasta, życiu i cenie nieśmiertelności. Rozmowy te są interesujące i angażujące, a niektóre wybory wpłyną na dalszy rozwój fabuły, w tym również zakończenie całej historii. Warstwa narracyjna wypada bardzo dobrze, a aktorzy głosowi stanęli na wysokości zadania.
Przejdźmy może do oprawy wizualnej, bo robi ona kapitalną robotę. Gra wygląda po prostu świetnie. Niesamowity, mroczny klimat retrofuturystycznego miasta, wyglądającego jak skrzyżowanie Mafii z Crime Cities, podlane cyberpunkowym sosem w odcieniach noir. Wnętrza są pełne szczegółów i świetnie zaprojektowanego wyposażenia, bazującego na stylistyce z lat ’30 XX wieku. Zatrzymane w czasie miejsca zbrodni, z lewitującymi odłamkami, ogniem czy trajektorią pocisków… wszystko to chce się oglądać. Do tego soundtrack, stylizowany na delikatny jazz, który idealnie dopełnia cały ten klimat. Całość sprawia, że z grą naprawdę przyjemnie jest obcować.
Bardzo polecam wycieczkę do retrofuturystycznego Nowego Jorku. Intrygujący, świetnie zbudowany i rewelacyjnie wyglądający świat, ciekawe dyskusje, podnoszenie kwestii ekonomicznych wiecznego życia, możliwość wpływu na przebieg wydarzeń… To krótka (5-6 godzin), ale ciekawa przygoda. Ja na pewno wrócę tam jeszcze raz, żeby wypróbować inne wybory. Ale dopiero jak twórcy dodadzą tryb fotograficzny, bo jego brak to jest dopiero prawdziwa zbrodnia.
-
Ocena Alexandretty - 8/10
8/10
Słowo od kr4wca
Jedni powiedzą, że Nobody Wants To Die to kolejny generyczny symulator chodzenia – ja powiem, że to interaktywny, mroczny kryminał noir utrzymany w stylistyce artdeco. Oparty o bardzo solidne inspiracje. Pierwsze, co pomyślałem po uruchomieniu gry – omg, zegranizowali „Modyfikowany Węgiel” Richarda Morgana. Dla niewtajemniczonych na szybko nakreślę – książka „Altered Carbon” opowiada historię detektywa w mieście przyszłości, który musi zbadać zagadkową śmierć pewnego szanowanego i bogatego biznesmena – gościa z elity. Nietypowy zgon jest bardzo interesujący, bo w tamtych realiach śmierć nigdy nie jest ostateczna. Świadomość człowieka można zapisać w stosie korowym, a ciało stanowi tylko tymczasową powłokę.
W „Nobody Wants To Die” może i nie ma stosów korowych, ale cała reszta filarów, na których oparto świat w „Altered Carbon” się zgadza. Rządzą elity i zachłanne korporacje, wysysające obywateli z ostatniego grosza. Bohater gry – podobnie jak Takeshi Kovacs znany z kart książki – zostaje wrzucony w sam środek bezwzględnego spisku, nawet jak na standardy społeczeństwa, które zapomniało, co to wartość ludzkiego życia.
W grze spędziłem blisko 10 godzin. Nie spieszyłem się. Grałem powoli, nasycając się tym światem, zaglądając we wszystkie kąty i analizując każdy napotkany przedmiot, który można było podnieść. Część z nich okazywała się kluczowa dla śledztwa, a część stanowiła tylko wypełniacze, poszerzające wiedzę o otaczającym świecie. Jedynie końcówka mnie trochę rozczarowała. Zakończenie wydawało się dość oczywiste, więc liczyłem na jakiś zwrot akcji pod koniec.
Podobnie rozczarowująca jest promocja tego tytułu. Na Twitterze (obecnie X) dobre wieści roznosiły się w tempie ekspresowym. Największa w tym jednak zasługa użytkowników, którzy polecali jeden przez drugiego ogranie tego świetnego kryminału, a nie oficjalnego dystrybutora, który zdawać by się mogło, ma wylane na promocję gry. Może wiedząc, że to się dobrze nie sprzeda, porażkę zdążyli sobie wkalkulować w straty? Ciężko stwierdzić. Tym bardziej jednak grę polecam. Podobnie jak i książkę Altered Carbon (Modyfikowany Węgiel) Richarda Morgana – ale tylko pierwszy tom z trzech, bowiem im dalej w las, tym więcej śmieci.
Po skończeniu „Nobody Wants To Die” nabrałem większej ochoty na jakiś kolejny kryminał tego typu. Na początek chyba wybiorę powrót do Observera, któremu stylistycznie najbliżej do omawianego tu tytułu.
Gra zakupiona we własnym zakresie.
Wygląda pięknie. Aż nabrałem ochoty, żeby znowu odpalić Blade Runnera.
raczej krapik
Gdyż?