Na początku powiem wprost – nigdy nie byłem ogromnym fanem historii amerykańskiej, być może poza jej początkami. Z ważnych wydarzeń dotyczących USA wiem może tyle, iż mieli swoją wojnę secesyjną, odkupili od Rosjan Alaskę za drobne, w przypadku II WŚ zaczęli się angażować w większej mierze po ataku Japonii na Pearl Harbor i… właściwie tyle. Jasne, mam pewne przebłyski innych wydarzeń, wiem o wojnie w Wietnamie, Koreach itd., natomiast niewiele wiem o wydarzeniach historycznych dotyczących stricte terenów Stanów Zjednoczonych. Ale skoro nawet ja, to myślę, iż każdy laik i ignorant słyszał o Nixonie oraz aferze Watergate. Serio, ręka w górę, kto o tym nie słyszał. Nawet przecież wiemy, że Nixon wpadł przez Forresta Gumpa!
Ale przejdźmy do rzeczy. Pomimo mojej ignorancji oraz niewiedzy, wpadła mi w ręce strategiczna gra dla 2 graczy, opowiadająca właśnie historię tego (chyba) najsłynniejszego skandalu w amerykańskiej polityce – „Watergate”. I tutaj już na początku ogromne brawa dla wydawnictwa, które podjęło się wydania tej pozycji – połowa instrukcji nakreśla nam tło oraz historię wydarzeń związanych z aferą „Watergate”. Dodatkowo robi to w przyjemny sposób i zaprasza do dalszego zapoznania się z historią. Czapki z głów!
Gra została stworzona przez Matthiasa Cramera, a wydało ją wydawnictwo „Lucky Duck Games”. Jak wspomniałem, jest to dwuosobowa gra strategiczna, w której gracze będą naprzemiennie wykonywać ruchy na zasadzie „przeciągania liny”. Dodatkowo smaczku dodaje jej mocna asymetryczność. Jeden z graczy wciela się w rolę dziennikarzy „Washington Post”, próbujących zdyskredytować Nixona dzięki mocy informatorów, drugi natomiast wciela się w administrację rządową próbując temu zapobiec. Dokonywać tego będziemy na bazie posiadanych na ręce kart (ich liczba zależy od tego kto ma inicjatywę), co turę walcząc właśnie o znacznik inicjatywy, znacznik rozmachu oraz zwykle trzy żetony dowodów. Tutaj od razu mała ciekawostka – tylko administracja Nixona wie, jakie kolory żetonów dowodów zostały wyłożone co turę i to ona decyduje, który ze znaczników danego koloru odkryje (jeśli jest ich więcej), gdy przychodzi na to pora! To „Washington Post” potrzebuje ich jak powietrza, gdyż mają za zadanie połączyć 2 informatorów z portretem Nixona, aby wygrać rozgrywkę, jednak jeśli wpadną w ręce rządowej administracji, stają się przeszkodą, którą należy „pokonać”. Z kolei grający prezydentem i jego ludźmi będzie za wszelką cenę polować na znacznik rozmachu, gdyż zebranie piątego tego rodzaju znacznika z planszy doprowadza do jego zwycięstwa. Absolutnie nie znaczy to jednak, że którakolwiek ze stron może odpuścić jakiekolwiek znaczniki. Dziennikarze odpuszczając znacznik Rozmachu, praktycznie zagwarantują wygraną Nixona w pięciu turach. Z kolei jeśli administracja nie będzie walczyła o dowody, dziennikarze będą szybko i prężnie zmierzać z nimi do prezydenta. Znacznik inicjatywy z kolei decyduje, kto posiada przewagę w liczbie kart w danej rundzie.
Te wszystkie znaczniki, o które walczymy, będą przez nas przesuwane za pomocą wspomnianych przeze mnie kart. Działają one dwójnasób – albo zagrywamy je jako wydarzenie opisane na karcie (względnie zdarzają się karty reakcji na karty przeciwnika), albo jako zdolność przesuwania konkretnego znacznika o określoną liczbę pól. Oczywiście w większości przypadków akcje są zdecydowanie mocniejsze, aczkolwiek jednorazowe i… wypadają nam z gry po zagraniu. A talię będziemy „mielić”, więc niekoniecznie chcemy się ich od razu pozbywać, gdyż najmocniejsze z nich jako alternatywę posiadają dużą liczbą pól, o jakie możemy przesuwać wybrane znaczniki. Dodatkowo to właśnie wśród tych kart pojawiają się informatorzy, których należy wprowadzić na planszę. Jeśli zrobi to dziennikarz, wówczas pozostaje mu już tylko powiązać go szeregiem dowodów z prezydentem USA. Jednak jeśli zdąży do gry wprowadzić go administracja Nixona, wówczas pozostaje on „stracony” dla „Washington Post”. Co ciekawe, wszystkie wydarzenia i postacie opisane na kartach faktycznie miały powiązanie z aferą Watergate i zostały świetnie wplecione w rozgrywkę, przez co nabiera ona jeszcze większego smaczku!
Przejdźmy teraz do wykonania – w niewielkim pudełku znajdziemy 24 karty, kilka drewnianych znaczników, trochę tekturowych kafli, planszę oraz worek na dowody. Jednak wszystko jest wykonane na bardzo wysokim poziomie, dodatkowo grafiki przedstawione na planszy oraz kartach faktycznie pozwalają się niejako wczuć w dziennikarskie śledztwo toczone przeciwko prezydentowi najpotężniejszego państwa na świecie. Do tego dochodzi – jak wspomniałem – bardzo zgrabnie napisana instrukcja, która chyba w żadnym miejscu nie pozostawia nam pola do nadinterpretacji przepisów. Naprawdę lubię obcować z dobrze wykonanymi i wydanymi pozycjami, a „Watergate” bez wątpienia możemy do nich zaliczyć!
Jak w takim razie wrażenia z samej rozgrywki? Fenomenalne! Gra potrafi w krótkim czasie doprowadzić do przegrzania zwojów mózgowych, zwłaszcza jeśli nasz przeciwnik również poznał już ten tytuł i wszyscy gracze wiedzą, czego można się spodziewać. Mnogość decyzji być może nie przytłacza, ale na każdym kroku nasza dalekosiężna strategia potrafi być wystawiana na próbę, co powoduje, iż większość decyzji podejmujemy bardziej taktycznie. Na pewno pozytywnie wpływa na to pewna doza losowości w postaci dociągu kart czy też dochodzących dowodów, co również niejednokrotnie prowokuje nas do zmiany planów. Można odnieść wrażenie, iż główną stroną „napierającą” powinni być dziennikarze. Administracja może niejako przeczekać partię tylko i wyłącznie adaptując się do zmieniającej się sytuacji. Ale, jak już wspomniałem, nie znaczy to, że jej zwycięstwo jest proste i może sobie pozwolić na ignorowanie walki o poszczególne znaczniki. Za to sam taki podział w moim skromnym odczuciu doskonale reprezentuje zmagania dziennikarzy śledczych w walce z aparatem partyjnym. Tak jak w życiu, to oni muszą grzebać w natłoku informacji, łączyć fakty i zmierzać do celu, gdy przeciwnik zaciera ślady. I ta asymetryczność również w przebiegu rozgrywki staje się kolejną zaletą recenzowanej dzisiaj pozycji. Dodatkowo w zależności od graczy i ich nastawienia „Watergate” potrafi być szybkim fillerkiem, albo prawdziwym „mózgożerem”. Jeśli jeszcze do tego wspomnimy, iż cena „Watergate” wynosi niespełna 100 zł, to dostajemy nagle świetny pomysł na nową dwuosobówkę – a być może również i prezent świąteczny. Osobiście polecam „Watergate” z czystym sercem i wystawiam jej mocne:
-
werdykt Razora - 8/10
8/10
Zabawne jak czasy się zmieniły. Przy tym co się dzisiaj wyprawia w polityce, taka aferka jak Watergate pewnie nawet nie zagościłaby w głównych wydaniach wiadomości, nie mówiąc już o poważnym śledztwie i abdykacji prezydenta. 🙂
Kurcze czy ja wiem? Gdzie jak gdzie, ale akurat w USA gdyby takie szambo wyszło ponownie to możliwe że skończyłoby się tak samo. Tam mimo wszystko pewne standardy są wymagane od polityków. Ale w kwestii śledztwa myślę że masz rację. Coś czuję że ewentualna „klikalność” byłaby zbyt mała żeby angażować w nią środki.
„Tam mimo wszystko pewne standardy są wymagane od polityków.”
Tak było do początku lat 90s. Mniej więcej do końca prezydentury Busha seniora. Później przez jakiś czas toczyło się to jeszcze siłą przyzwyczajenia, ale teraz jest już jak wszędzie. Liczy się tylko czy gość jest „nasz”, czy nie „nasz”. Modne słowo ostatnio – trybalizm. 🙂
Jak wspomniałem – nie jestem na pewno specem od ameryki, jej historii itp., więc być może masz rację. Niemniej to akurat z tamtąd (i po części reszty zachodu) docierają informacje jak polityka łapią np. na laniu żony (męża), wykorzystywaniu stanowiska do nawiązania romansu czy defraudowaniu dużych pieniędzy że raczej dostają choćby tymczasowy wilczy bilet. O kolejnych nieudanych próbach startu na prezydenta też raczej się stamtąd nie słyszy. A to mi jednak wskazuje na przynajmniej odrobinę „politycznej przyzwoitości i wstydu”. Choć oczywiście mogę być w błędzie
A skąd ma być słychać, jeżeli nie stamtąd? Przecież nie z Chin czy Rosji. 🙂 Mówię o państwach wciąż jeszcze uważanych za demokratyczne, nie o jakichś zamordystycznych reżimach. Zobacz, wtedy wybuchła gigantyczna afera, zakończona impeachmentem prezydenta supermocarstwa, bo znaleziono jakieś podsłuchy w redakcji nieprzychylnej mu gazety. Dzisiaj służby premiera pewnego kraju na „P” wpadają w blasku fleszy do redakcji pisma ujawniającego afery jego rządu, stawiają redaktorów pod ścianą, wyrywają im laptopy i co się dzieje? Nic! Dosłownie nic.
A co do trybalizmu. Owszem, słyszymy z mediów o aferach, romansach, defraudacjach, ale tylko wtedy, gdy uda się na nich przyłapać polityka z wrogiego obozu. Kontrolna rola mediów – podstawa demokracji – to dziś farsa. Koncerny medialne mają właścicieli, którzy płacą i wymagają. A właściciele mają swoje poglądy i swoich polityków, których popierają. Media to dziś po prostu tuby propagandowe, a dziennikarze to pracownicy reklamy zajmujący się promocją określonych opcji politycznych (żeby nie wyrazić się dosadniej). Pół biedy, gdy rynek medialny danego kraju jest podzielony w miarę proporcjonalnie. W USA demokraci mieli tradycyjnie swoje media i republikanie mieli swoje. Ale to krucha równowaga ze względu na coraz większą rolę mediów internetowych, które niemal w 100% są lewicowe. W końcu wygra ten, kto przytuli większą kasę i komu uda się zmonopolizować rynek. O tym powinien ktoś zrobić grę. 🙂 W każdym razie o czymś takim jak niezależne dziennikarstwo można dziś powspominać jak o honorze rycerzy ze średniowiecza – dawno i nie wiadomo czy prawda.
Eeee… ale „Watergate” to nie są „podsłuchy w redakcji jakiejś gazety” 🤔. Przecież to była na szeroką skalę zakrojona akcja zbierania dyskredytujących materiałów na przeciwników politycznych
No i właśnie chodziło mi o różnice między krajem na P. a jednak USA w kwestii „standardów politycznych”
Mnie chodziło raczej o różnice standardów między latami afery Watergate, a dniem dzisiejszym. Różnica między naszymi krajami DZISIAJ też jest. Ale nie taka znowu wielka, jakby się mogło wydawać. Widać to, jak się przyjrzeć bliżej. Oczywiście, gdy się zna nieco tamtejszy rynek mediów przynajmniej w stopniu podstawowym. I gdy się patrzy kto o kim co pisze i mówi. Dla kogoś z zagranicy, niezorientowanego w naszym piekiełku, nasze media też mogą wydawać się strasznie obiektywne. 🙂