
Idą Święta, czas radości i rodzinnych spotkań. Na wigilijnym stole zostawimy wolne nakrycie dla niespodziewanego gościa. A co, gdyby tym gościem był jakiś popkulturowy niemilec? Wtedy musiałby to być ktoś zupełnie wyjątkowy. Oto nasza przedświąteczna redakcyjna topka ulubionych antagonistów.
Dżądżen
Dzierzba/Chyżwar [ang. Shrike] (cykl: Hyperion)
Wysokie na trzy metry czterorękie stalowe bydle o metalowych zębach, ostrzach zamiast palców i korpusie pokrytym kolcami. Ma czerwone oczy, nabija ludzi na gigantyczne drzewo, manipuluje czasem i jest praktycznie niezniszczalny. Na pewnym etapie cyklu pojawia się właściwie gdzie chce i w spektakularny sposób wyrzyna całe armie, równie łatwo anihilując ludzi jak i maszyny. Znany też jako Władca Bólu, Anioł Zemsty i Awatar czczony przez Kościół Ostatecznej Pokuty. Terminatory czy inne Nożycorękie Edwardy mogą mu co najwyżej pucować rtęciowy pancerz…
Letho z Gulety (Wiedźmin II: Zabójcy królów)
Postura niedźwiedzia połączona ze zwinnością kota. Nieprawdopodobna siła do spółki z ostrym jak wiedźmiński miecz intelektem. Bezwzględny, ale nie amoralny. Cyniczny, lecz niepozbawiony honoru.
Letho z Gulety to moim zdaniem najlepsza z postaci w całym cyklu gier, które nie miały pierwowzoru w książkach Andrzeja Sapkowskiego. To wiedźmin, który ewidentnie wybrał ciemną stronę mocy. Bezwzględność czyni go na swój sposób groźniejszym od Białego Wilka, gdyż pozbawiony jest większości tego drugiego dylematów. Nie jest jednak zły – przynajmniej nie do szpiku kości, bo z pewnością moralnie trudno bronić większości jego decyzji.
Nie sposób tego bezdusznego drania nie polubić, szczególnie w polskiej wersji językowej, gdzie podkłada pod niego głos charyzmatyczny Mirosław Zbrojewicz.
Euron „Wronie Oko” Greyjoy (cykl: Pieśń Lodu i Ognia)
W moim zestawieniu nie mogło zabraknąć Eurona. Król, pirat i czarnoksiężnik w jednej osobie to ktoś kogo trudno pominąć. Szczególnie gdy dodatkowo jest okrutnym szaleńcem, niemającym litości dla nikogo, w szczególności najbliższych. W cyklu pojawia się późno, mimo że wspominany jest już we wcześniejszych tomach, występuje też tak naprawdę w niewielu rozdziałach. Chyba jednak nikt nie ma wątpliwości, że jeśli Martin jakimś cudem wyda kolejne część Pieśni, jego znaczenie dla dalszych wydarzeń będzie trudne do przecenienia. Tak to już jest, gdy ktoś ma ambicje sprowadzania apokalipsy na świat i stania się po niej jego nowym bogiem…
Crowley
Ozymandiasz (Strażnicy)
Na tle wszystkich innych komiksowych złoczyńców Ozymandiasz jest postacią wyjątkową. Celem knowań najgenialniejszego człowieka na Ziemi jest bowiem… uratowanie ludzkości. Veidt wie, że zimna wojna w tej alternatywnej rzeczywistości skończy się nuklearną zagładą, więc postanawia temu zapobiec. A że przy okazji kilku superbohaterów i parę milionów ludzi musi zginąć? No cóż, jest to poświęcenie, na które musimy być gotowi. Ozymandiaszowi udaje się nawet w pewnym sensie pokonać niezniszczalnego Doktora Manhattana, który dobrowolnie udaje się na wygnanie. Aż do samego końca Veidt pozostaje w cieniu, pociąga za sznurki całkowicie niewidoczny i chociaż Rorschachowi udaje się rozwikłać zagadkę śmierci swoich współtowarzyszy, nie jest w stanie zapobiec… no właśnie – czemu? Uratowaniu ludzi przed nimi samymi. Doprawdy przewrotne, oryginalne, genialne rozwiązanie. Tak jak sam Ozymandiasz.
Stefan „Siara” Siarzewski (Kiler)
Jednym z moich filmowych marzeń jest zobaczyć w jakiś magiczny sposób, jak kręcono „Kilera” i co wyczyniał na planie nieodżałowany Janusz Rewiński. Siara jako przysłowiowy polski gangster z lat 90 jest tak pociesznie skretyniałym burakiem, że nie sposób go nie polubić. Ochrzczony przez swojego wspólnika „gównem w błyszczącym dresie” jest kopalnią kultowych cytatów, a naturalność, z jaką Rewiński odgrywa te wszystkie idiotyczne dialogi, każe przypuszczać, że na planie mogły pojawiać się napoje wyskokowe. Chciałbym zobaczyć, jak cała ekipa reagowała na te ekscesy pana Janusza, ile scen z jego udziałem wyleciało w montażu i przede wszystkim – jak wiele kultowych scen powstało przypadkiem, drogą improwizacji.
Roy Batty (Łowca Androidów)
Kandydatów do trzeciego miejsca było kilku, ale to Batty najbardziej wrył mi się w pamięć. Nie ma go wiele na ekranie, ale kiedy się pojawia, hipnotyzuje swoim nieludzkim zachowaniem. Jest naprawdę przerażający, kiedy żąda od swojego stwórczy „więcej życia”, ale dopiero w samym finale, kiedy ma już Deckarda w garści, wygłasza monolog (zmieniony przez Rutgera Hauera w stosunku do scenariuszowego oryginału), który na zawsze zapisał się w dziejach kina. Okazuje łaskę swojemu niedoszłemu oprawcy, a „wszystkie te chwile znikną w czasie jak łzy w deszczu”. Piękna, poruszająca scena i antagonista, który okazał się bardziej ludzki niż człowiek (no dobra, wiem, że Deckard był replikantem, ale o tym nie wiedział).
kuba
Norman Stansfield (Leon Zawodowiec)
Powtarzam to bardzo często (może nawet zbyt często), ale jest to niezwykle elektryzująca rola Garego Oldmana. Absolutny psychol, bezwzględny i krwiożerczy. Nie boi się osobiście ubrudzić sobie rąk. To jest ten typ złola, którego z całego serca się nienawidzi, a jednak nie można oderwać od niego wzroku. Ma w sobie chory, niezdrowy magnetyzm. Topowa rola w karierze Oldmana. Ikoniczne, w pełni zaimprowizowane „everyone!” i muzyka, która towarzyszy jego działaniom. Antagonista kompletny. Wiem, że to powtórzenie względem innego naszego rankingu, ale słysząc słowo antagonista od razu mam przed oczami tego ancymona.
Stefan Skellen (Wiedźmin)
Antagonista tak, ale Stefan słabo spisuje się jako czarny charakter. Jest przede wszystkim absolutnie, do szpiku kości tchórzliwy. Dziś byłby to klasyczny przykład człowieka, o którym mówi się „kozak w necie, pi…żmak w świecie” (że tak zacytuję naszego byłego już marszałka). Manipulator, który trochę nie zdaje sobie sprawy, w jak wielką grę gra. Kiedy do akcji wkraczają poważne persony, szybko okazuje się, jak małym Puszczyk jest człowiekiem. Niemniej jest to jeden z moich absolutnie ulubionych antagonistów. Taki ludzki i przyziemny, mimo iż jest bohaterem w uniwersum fantasy. Świetnie napisana i poprowadzona postać.
Janusz Tracz/Kai Proctor (Plebania/Banshee)
Nie dajcie sobie wmówić, że to nie jest jedna i ta sama osoba. Kai Proctor jest amerykańską reinkarnacją Janusza Tracza, który otrzymał po prostu dużo więcej zabawek. Czarny charakter z „Plebanii” to nieprawdopodobna wręcz legenda. Znów się powtarzam, ale scenarzyści niepozornego polskiego familijnego serialu stworzyli prawdziwego potwora w ludzkiej skórze. Majstersztyk. Amerykanie w „Banshee” wzięli to, co w Januszu najlepsze, i dołożyli mu swego rodzaju sprawczość, której nad Wisłą nie można było pokazać. I tak oto wyszła ostateczna, doskonała wersja Tracza-Proctora. Antagonista idealny, który nie raz i nie dwa powodowany wrodzonym wyrachowaniem staje po dobrej strony mocy.
kr4wi3c
Christine (Christine)
Świetny film w reżyserii Johna Carpentera stanowiący ekranizację jednej z lepszych powieści Kinga o wściekle czerwonym Plymouth Fury mordującym ludzi. Kiedy pewnego dnia zapomniany i porzucony wózek znajduje miejscowy kujon i niedojda Arnold Cunningham, jeszcze nie wie, że decyzja o odkupieniu grata zmieni całe jego dotychczasowe życie. Na plus można zaliczyć chociażby to, że teraz stanie się bardziej pewny siebie i przestanie być w końcu łamagą życiową, na minus zaś wszystko inne, w tym to, że od tej pory może zapomnieć o przyjaciołach czy nie daj borze dziewczynach. Christine nie lubi konkurencji, więc rozjedzie ich wszystkich. Książka świetna, film może i zły nie był – chcociaż biorąc pod uwagę inne próby ekranizacji powieści Kinga, można spokojnie założyć, że ta się raczej udała, nawet jeśli w stosunku do pierwowzoru kilka rzeczy zostało złagodzonych.
Jako nastolatek nie lubiłem czytać. Szkoła bowiem zmuszała do poznawania w zdecydowaniej większości nudnych, ale za to wielkich dzieł literackich. Wypożyczać z biblioteki musiałem – bo za brak książki na ławce dostawało się w najlepszym razie nieprzygotowanie, ale za to niekoniecznie lubiłem je czytać, zwykle więc i tak kończyło się na przeczytaniu opracowania. Wszystko się zmieniło, kiedy odkryłem w swojej bibliotece regał z dziwnymi książkami. Wciśnięty trochę na uboczu, tak, że ciężko go było w pierwszej chwili zauważyć. Czego tam nie było, same złe rzeczy. Sci-fi, horror, fantastyka – wszystko co najlepsze dla młodego chłonnego umysłu. Od tej pory wiele się zmieniło. Oczywiście nie w stosunku do obowiązkowych lektur szkolnych, do których dalej miałem olewczy stosunek, za to zacząłem czytać coś, co faktycznie mnie fascynowało. I tak poznałem „Christine” – jedną z pierwszych książek, które wypożyczyłem i które faktycznie przeczytałem, a nie tylko pobieżnie przekartkowałem. Później poszło już z górki.
Dario (Ślepnąc od świateł)
Generalnie to z serialem „Ślepnąc od świateł” mam pewien problem. Z jednej strony doceniam za próbę pokazania mrocznej strony nocnego życia w stolicy, postaci, scenariusz, grę aktorską, ale niestety niektórych bzdurek i momentami słabej gry aktorskiej wybaczyć mu nie mogę. Najgorzej w moim odczuciu wypada główna postać tej historii – Kuby Niteckiego, który jest świetny, ale tylko w tych momentach, w których nie ma za wiele do powiedzenia. Jako mruk, który prawie się nie odzywa, wypada świetnie i autentycznie. Niestety cały jego mityczny wizerunek się sypie jak domek z kart, kiedy zostaje wplątany w jakiś większy dialog, a im on jest dłuższy, tym to wszystko zaczyna bardziej przypominać farsę.
Za to Dario, ten to jest gość. Jan Frycz w tej roli wypada bezbłędnie. Typowy gangster, szef wszystkich szefów co to nie daje sobą pomiatać. Chociaż z pozoru potrafi być miły i uprzejmy, to nawet nie znasz dnia ani godziny, kiedy wbije ci nóż pod żebra. To taki typowy ktoś, z kim nie dość, że nie chcesz zadzierać, to nawet nie chcesz na niego spojrzeć, żeby mu przypadkiem nie podpaść. Postać niezwykle memiczna, która przeniknęła do popkultury na tyle, że jest znana nawet przez tych, którzy serialu na oczy nie widzieli, ale za to są pierwsi do odpowiadania cytatami z Daria.
HAL 9000 (2001: Odyseja kosmiczna)
Oj, ciężko znaleźć równie ikoniczne i złe SI co HAL 9000, z równie ikonicznego klasyka sc-fi – „2001: Odyseja kosmiczna” w reżyserii Stanleya Kubricka. I to SI, które było pozbawione fizyczności. Najczęściej bowiem filmy przedstawiały złe androidy, cyborgi, bądź inne mniej lub bardziej mechaniczne cuda techniki, które postanowiły się zbuntować i unicestwić wszelką ludność, dopatrując się w niej zagrożenia.
HAL 9000 jako największe osiągnięcie przemysłu informatycznego i najbardziej zaawansowany projekt sztucznej inteligencji został zainstalowany na statku Discovery One w misji ku Jowiszowi. Jego zadaniem była kontrola misji i utrzymanie załogi przy życiu. Niestety coś podczas lotu poszło mocno nie tak i komputer zbuntował się przeciwko członkom załogi – za przyczynę ponoć uznano otrzymanie przez SI sprzecznych dyrektyw, co sprawiło, że ta „nieprawidłowo” je zinterpretowała i zaczęła działać wbrew interesom załogi, doprowadzając do jej śmierci. HALa praktycznie tylko słyszymy, a mimo to wywołuje ciarki na plecach.
SHODAN (System Shock)
Co prawda grzanie motywu zbuntowanych SI w grach komputerowych nie jest niczym nowym i nie zaczęło się od System Shock (1994), ale to właśnie SHODAN uważa się często za archetyp gierczanej zbuntowanej superinteligencji. Wszystko zapewne za sprawą wystarczająco rozwiniętej w owym czasie technologii, zdolnej do wytworzenia takiego poziomu immersji, by móc dowolnie manipulować graczem za pomocą maniakalnej SI, której damskiemu głosowi trudno było się oprzeć. Mimo tego, że SHODAN nie była pierwsza w grach, to właśnie ona stała się najbardziej ikoniczną SI, inspirującą kolejne rzesze twórców. Co więcej, ponoć twórcy System Shock przy jej tworzeniu mocno inspirowali się HALem 9000.
A jacy są Wasi ulubieni antagoniści? Z kim chcielibyście przełamać się opłatkiem, albo kto mógłby przemówić ludzkim głosem 24 grudnia? Dajcie znać w komentarzach.

















Oj tak, zdecydowanie Ozymandiasz to najciekawszy i najbardziej intrygujący antagonista, którego trudno zaszufladkować. Oprócz „osiągnięcia” pokonania Dr Manhattana, dodałbym zmuszenie Błazna do płaczu i rachunku sumienia przed swoim największym wrogiem, Molochem.
Lalo z Better Call Saul
Lionel Luthor ze Smallville
Crowley z Supernatural
O Lało zapomniałem, a to faktycznie świetny przykład.
„nie daj borze” – poprawcie to proszę. A co do Frycza to nie wiem, czy w pełni zgadzam się z opisem – ja miałem poczucie, że jest to człowiek, którego każdy z nas spotkał w życiu – ktoś, kto zachowuje się w tak dziwny i nieprzewidywalny sposób, że człowiek nawet jak widzi go pierwszy raz to zachowuje dystans i czuje ciarki na plecach, starając się być wobec niego miły, bo nie wiadomo, co mu odwali. Takim przykładem w filmie (i w życiu jeśli wierzyć książce) był Tommy DeVitto z Chłopaków z Ferajny.
„„nie daj borze” – poprawcie to proszę”
Ale to od „boru”, nie „Boga”.
Ciekawa lista. Antagonisci są fajni w kinie akcji, gdy są nierealni lub nieco przerysowani. W tej kategorii dorzucę takich:
Darth Vader (ktoś to musiał napisać)
Terminator T800/T1000
Hans Gruber
T-Rex 🙂
Szeryf z Nottingham (z serialu)
Szeryf z Nottingham (z filmu)
Pułkownik Miles Quaritch
I pewnie jeszcze inni by się znaleźli. Zresztą kiedyś każdy sensowny film akcji/przygody musiał mieć porządnego antagonistę bo bez tego nie było mowy o dobrym filmie 🙂
Inna kategoria to postacie znakomicie zagrane ale bardziej na serio jak np. Kommodus, już nie pisząc o autentycznych potworach jak Amon Goeth – „lubię” takie postacie, bo stoją za nimi genialne kreacje aktorskie ale raczej nie o ten typ antagonisty chodzi w tym zestawieniu 🙂
O tych prawdziwie złych robiliśmy kiedyś z Kubą ranking. Właśnie Goeth tam bym wysoko.
A szeryfa w wykonaniu Rickmana miałem na krótkiej liście. Wspaniale przerysowany gość.