
Zrobiłem sobie ostatnio rewatch świetnego filmu – Kontakt – jego recenzję możecie przeczytać na naszych łamach (Kontakt). Film ten, często zaliczany do klasyki kina sci-fi, stanowi jedną z najbardziej ikonicznych historii w dziejach kina, opowiadającą o kontakcie z pozaziemską cywilizacją. Tytuł – owszem – świetny, ale dychy to bym mu nie dał. Zdecydowanie za dużo w nim słodko naiwnych bzdurek i głupotek, na które ciężko mi przymknąć oko. Tak czy siak będąc już w „klimacie”, postanowiłem poszukać czegoś podobnego i tak trafiłem na Nowy początek – film, który jakoś kompletnie mi umknął w okolicach premiery. Jest to tym bardziej dziwne, że stoi za nim reżyser Diuny czy też ostatniego Blade Runnera – Denis Villeneuve. Postanowiłem więc sprawdzić, jak wypadnie w porównaniu z klasykiem z 1997 roku.
W Kontakcie to my polecieliśmy do obcych. W Nowym początku oni przylecieli do nas. W dwunastu miejscach na Ziemi ląduje dwanaście monumentalnych statków kosmicznych. Wybucha panika. Wojsko zostaje zmobilizowane, a w miejscach lądowania tworzone są specjalne zespoły badawcze, których zadaniem będzie zbadać fenomen i ustalić, czego chcą przybysze. Po co przylecieli? Jakie mają w stosunku do nas zamiary? Czy to próba kolonizacji, a może początek eksterminacji? Ponieważ początkowo nie przejawiają żadnych zachowań, zapada decyzja o powołaniu specjalnej grupy, która spróbuje w jakiś sposób się z nimi skomunikować.
Zarówno Nowy początek jak i Kontakt to bardzo podobne do siebie filmy. Mają zbliżoną tematykę czy nawet strukturę. Utrzymane są w podobnym, niezbyt szybkim tempie. Powolnie budują narrację i niespiesznie rozwijają wątki. Niezmiernie mnie to zdziwiło, ale oba te tytuły łączy nie tylko podobna historia, koncepcja, ale też to, że powstały według podobnego schematu. (Na końcu recenzji dopisałem kilka wniosków porównawczych, do jakich doszedłem po obejrzeniu obydwu filmów).
Główną bohaterką filmu jest lingwistka Louise Banks (Amy Adams). Zwerbowana przez armię USA ma spróbować nawiązać kontakt z tajemniczymi, pozaziemskimi istotami. Do pomocy zostaje jej przydzielony fizyk Ian Donnelly (Jeremy Renner). Wspólnie spróbują rozszyfrować specyficzny język Heptapodów – jak zostaje nazwana nowa rasa. Fabuła w dużej mierze skupiać się będzie na trzech wątkach. Próbie komunikacji, osobistych dylematach bohaterki oraz rozważaniach filozoficznych nad naturą czasu.
Denis Villeneuve raczej nie robi filmów prostych w odbiorze. Słynie wręcz z tytułów angażujących widza, niekoniecznie przesyconych akcją. Jeśli ktoś się po Nowym początku spodziewa dynamiki rodem z Dnia Niepodległości, niestety się zawiedzie – to kompletnie nie ten adres. Arrival jest raczej z gatunku, któremu zdecydowanie bliżej do nauki niż fikcji. Tu nie ma miejsca na głupkowate próby ratowania świata i wystrzelenia w obcych atomówki na zasadzie: sprawdźmy co się stanie. Ten tytuł uderza w poważniejsze tony i próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak mogłaby faktycznie wyglądać komunikacja, kiedy przylecą przedstawiciele obcej cywilizacji.
Nowy początek zachwyca kadrami. Został po prostu wyśmienicie nakręcony. Sceny pokazujące zarówno wiszący nad zielonymi polami statek obcych, jak i te, w których mamy możliwość zobaczyć pojazd od środka, zostały świetnie przemyślane i skomponowane. Design obcych urzeka – to jedna z najbardziej oryginalnych form, jaką widziałem w kinie. Ich wygląd jest całkowicie odrealniony, odmienny od tego, do czego przyzwyczaiła nas kinematografia.
Warstwa wizualna to jednak nie wszystko, bo w ślad za nią podąża równie rewelacyjne udźwiękowienie. Na uwagę zasługuje oczywiście wyśmienity soundtrack Jóhanna Jóhannssona – trudny do jednoznacznego scharakteryzowania. Stanowi dość specyficzne podejście do łączenia dźwięków. Dużo tu klasycznych instrumentów wymieszanych z dość dziwnymi ambientowymi dźwiękami. W scenie pierwszego kontaktu jest coś niesamowitego i zarazem nieprzewidywalnego, co buduje gęstą, mroczną atmosferę. Zresztą sami posłuchajcie.
Cała warstwa dźwiękowa stoi na równie wysokim poziomie. Szczególnie kiedy weźmie się pod uwagę te wszystkie dziwne dźwięki wydawane przez Heptapody.
Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, co mi w tym filmie nie zagrało, stanąłbym przed nie lada wyzwaniem. Jeśli jednak musiałbym wybierać, to zdecydowanie postawiłbym na postać Iana Donnelly’ego, fizyka partnerującego Louise Banks. Rola Jeremiego Rennera, choć solidna, przez większość filmu wydawała mi się kompletnie zbędna, a dla fabuły – mało istotna. Cały ciężar filmu spoczywa bowiem na Louise, to ona jest osią tej historii, a Ian przy niej wydaje się być tylko niewiele wnoszącym tłem. Wszystko jednak wyjaśnia końcówka, która sprawia, że postać Iana nabiera w niej głębszego znaczenia. Więc to takie czepianie w się w sumie na siłę, poza tym film jest po prostu bezbłędny.
Nowy początek to jeden z najlepszych filmów sci-fi, jakie dane mi było obejrzeć. Obawiałem się, że będzie nieznośnie monumentalny czy wręcz epicki – co wynika z zamiłowań reżysera do takiego rodzaju ekspozycji, obecnych chociażby we wspomnianym „Blade Runnerze” i pierwszej części nowej „Diuny”. Całe szczęście nic podobnego nie ma tutaj miejsca. Arrival to film wręcz kameralny, oszczędny w środkach, a przy tym znakomity. Nie stawia na tanie efekciarstwo, lecz na angażującą narrację, koncentrując się bardziej na nauce niż fikcji. Fenomenalne kino, które podobnie jak Kontakt stara się odpowiedzieć na poważne pytania. Film prowokujący do autorefleksji oraz osobistej interpretacji, zostawiający nieco miejsca dla małych, intelektualnych wyzwań. Tak, zdecydowanie jest to film, przy którym sami będziecie kombinować i łączyć kropki. Tytuł dla inteligentnego widza, będący wręcz krańcowym przeciwieństwem przytoczonego wcześniej Dnia Niepodległości.
Nowy początek 2016
-
Ocena kr4wca - 9/10
9/10
Na koniec pozwoliłem sobie na trochę dygresji i wniosków.
Obraz Villeneuva z przytoczonym wcześniej filmem Kontakt łączy coś więcej niż tylko wspólny gatunek, tematyka oraz stawiane pytania. Już na pierwszy rzut oka widać, jak bardzo budowa tych obydwu filmów jest do siebie podobna. Czasem miałem wręcz wrażenie, że reżyser Nowego początku postanowił nakręcić swoją wersję Kontaktu, ale podczas realizacji postanowił trochę pozmieniać „tak, żeby facetka się nie połapała”.
Obydwa filmy skupiają się na pierwszym kontakcie z obcą cywilizacją w bardzo podobny sposób. W obydwu przypadkach mamy naukową próbę zrozumienia istoty obcych i motywów, którymi się kierują. Punktem wyjścia dla rozwoju fabuły jest moment, w którym dochodzi do kontaktu (przybycie statków w Arrival, „odkrycie” sygnału w Kontakcie). Zarówno jeden jak i drugi film wykorzystuje nieliniowość narracji, by podkreślić pojęcie czasu, choć każdy z nich podchodzi do zagadnienia na swój sposób. No i w końcu obydwa filmy wychodzą poza ramy typowej opowieści o zielonych ludzikach, poruszając kwestie ludzkiej natury, człowieczeństwa, naszego miejsca we wszechświecie, czy kwestii wyborów (jeśli nawet poznamy naszą przyszłość, to będziemy chcieli zmienić nasze decyzje?).
Zanim w obydwu filmach dojdzie do przełomu w komunikacji z obcymi, będziemy świadkami pewnego punktu zwrotnego w fabule, szczególnie w kwestii sposobu budowania napięcia i rozwoju akcji – bardzo podobnego w obu przypadkach. Podobna konstrukcja wynikać może zapewne z klasycznej budowy obydwu filmów. Obydwa opierają się bowiem na klasycznej strukturze narracyjnej z trzema aktami, w której wspomniany zwrot akcji jest typowym „punktem środkowym” w strukturze narracyjnej, zmieniającym dynamikę fabuły i zmuszającym bohaterki do odnalezienia się w nowych okolicznościach. To właśnie ten moment sprawia, że oba filmy wydają się być podobnie skonstruowane, mimo wszelkich zachodzących pomiędzy nimi różnic.
Nie będę jednoznacznie wskazywał, który z tych filmów jest lepszy, a który gorszy. Obydwa moim zdaniem warto obejrzeć, tym bardziej, że stanowią czołówkę, jeśli chodzi o filmy stawiające na bardziej naukowe podejście do tematu obcych przybyszów. Każdy z nich oferuje zupełnie inne doznania i zapewnia coś więcej niż tylko zwykłą, prostą rozrywkę. W każdym z nich przybycie kosmitów ma jakiś głębszy sens – ba, w Kontakcie część symboliki jest sprytnie ukryta w niektórych scenach. Obydwa stawiają na niebanalną, skomplikowaną historię, grają na emocjach i zostawiają otwarte na spekulacje zakończenia, prowokując do autorefleksji oraz własnych interpretacji. Udowadniają, że bez pseudofilozoficznych banałów można opowiedzieć poważną, metafizyczną opowieść.
Słowo od Crowleya:
Pamiętam, jak bardzo byłem podekscytowany na wieść o tym, że Villeneuve wziął na warsztat niesamowitą nowelkę Teda Chianga pod tytułem „Historia twojego życia”. Byłem jeszcze bardziej pod wrażeniem, że komukolwiek udało się ją przerobić na spójny film. Ale jednocześnie było to przekleństwem, bo jak zwykle w podobnych sytuacjach bardziej podoba mi się ta wersja historii, którą poznałem wcześniej, czyli ta literacka. Tym niemniej „Nowy początek” był dla mnie tym, czym miał być „Interstellar”, zanim okazał się kupą parującego nawozu – filmem inteligentnym, który ciężko ogarnąć umysłem. Wizualnie obydwa robią duże wrażenie, ale tam, gdzie Nolan zostawił rozum za drzwiami, Villeneuve osiągnął coś niebywałego i stworzył sensowny film o zawiłościach czasu i… mechanice kwantowej, który jest w stanie zrozumieć normalny człowiek. Jako ciekawostkę warto dodać, że przy produkcji zadbano o każdy szczegół. Chociażby język kosmitów, bardzo ważny dla rozwoju fabuły, został stworzony przy współpracy z lingwistami i jest „prawdziwym” językiem. Słowa przekazane pod koniec filmu chińskiemu generałowi miały faktyczny sens. Villeneuve to świr ze starej szkoły robienia filmów totalnych i za to go szanuję.
Ale żeby nie było, to jednak dla mnie nie ten poziom emocji co „Kontakt”. Jeśli chodzi o kreowanie emocji i zabawę filmem Zemeckis (kiedy był w formie) nie miał sobie równych i nawet jeśli jego film jest bardziej „hollywoodzki”, mniej inteligencki, to jednak porusza we mnie te bardziej czułe struny. „Arrival” pomimo swojej precyzyjnej konstrukcji jest chyba trochę zbyt zimny i obcy, może nawet zbyt powolny. Nie zmienia to faktu, że spokojnie mógł zgarnąć głównego Oscara w fatalnym roku 2017.







Film był chyba zbyt przeintelektualizowany jak na swoje czasy, bo w zasadzie przeszedł bez echa, mimo że DV to już było duże nazwisko w połowie ubiegłej dekady.
Jest też tak jak ujął to Crowley zimny, obcy, nieco obojętny. Ale taki właśnie miał być. Niestety nie odniósł komercyjnego (ani żadnego innego) sukcesu i skończył jako zapchajdziura w programach telewizyjnych podrzędnych stacji filmowych w środku tygodnia.
Niesłusznie.
Jest to Dzieło ze wszech miar przemyślane, skrupulatne, a przy okazji zajmujące i mądre. Również uważam, że mógł i powinien powalczyć o branżowe statuetki w tamtym biedaroku. Porusza bardzo powszechny temat komunikacji społecznej (czy w tym przypadku pozaziemskiej) i prezentuje związane z nią zagadnienia w przystępnej, ale niepozbawionej naukowej akuratności formie. Szkoda, że zapomniany, na szczęście FSGK nie zapomina 🙂
Zresztą, z biegiem lat film film zyskuje uznanie tych, którzy go nadrabiają. Stawiam dolary przeciw orzechom, że w retrospektywie reżysera, za kilka-kilkanascie lat, będzie uznawany za jedno z jego najważniejszych dzieł.
Miałem napisać własny komentarz, ale Pq wszystko napisał co trzeba. +1000 do powyższego komentarza. Film jest zimny i mniej emocjonalny niż Kontakt, ale to zaleta, a nie wada, taki miał być. W ogóle dla mnie to nietrafione porównanie imć Crowleya, bo jednak Kontakt to przede wszystkim jak Interstellar (który zrobił to źle) – film o relacji ojca z córką. A Arrival jest filmem o filozofii języka, o rozumieniu innych poprzez bariery itp. To jest bardziej film o tym temacie niż o ludziach, których widzimy. W pełni zgadzam się z oceną Krawca 🙂
Ale zanęciliście panowie, dziś będzie oglądane.
Spory zawód, film poszyty tak grubymi nićmi, że można nimi cumować statki
1. Żołnierze renegaci, którzy nasłuchali się Alexa Jonesa, jakie to wysmakowane i subtelne, ziew…
2. Chiński generał chce wysadzić kosmitów (nomen omen) w kosmos, ale rezygnuje i staje się potulny jak baranek, bo słyszy słowa nieżyjącej żony. Serio? Taki militarysta po takim pokazie ich zdolności, to raczej czym prędzej by nacisnął czerwony guzik.
Irytujący film, nigdy więcej