
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie jestem wielkim fanem anime Cowboy Bebop. Owszem, cenię je i podziwiam, ale do miana fanboya mi daleko. Do netflixowej adaptacji podchodziłem więc bez wygórowanych oczekiwań – liczyłem na solidną rozrywkę i klimat choć nieco zbliżony do oryginału. Początek faktycznie dawał nadzieję na angażującą historię, może nie w pełni wierną pierwowzorowi, ale przynajmniej solidną. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, skąd wzięły się te wszystkie negatywne opinie i niskie oceny – w końcu serial oglądało się całkiem przyjemnie. Do czasu…
Nie ma co się łudzić – netflixowy Cowboy Bebop ma niewiele wspólnego z materiałem źródłowym. Całość przypomina raczej kolaż scen wyrwanych z kontekstu, połączonych z własnymi, często dziwacznymi pomysłami. To właśnie tych nowych koncepcji upchnięto tutaj zdecydowanie za dużo. Jeśli ktoś liczył na wierną adaptację, srogo się rozczaruje. Już pierwsza scena w kasynie jasno daje do zrozumienia, że będzie to nieco inna wersja znanej dotąd dobrze opowieści, która w pewnym momencie wyskakuje ze znanych ram i zaczyna podążać własną ścieżką.
Oryginalny Cowboy Bebop płynnie łączył różne gatunki – kosmiczny western, noir, komedię i dramat. Jego epizodyczna struktura sprawiała, że każdy kolejny odcinek stanowił samodzielną historię ze swoim własnym klimatem, tempem i naciskiem na budowanie atmosfery. Przeplatał wątki osobiste bohaterów z ich zwariowanymi przygodami, kiedy to próbowali zarobić trochę grosza łapiąc przestępców. Netflixowa wersja odwraca ten koncept do góry nogami, stawiając na pierwszym planie przeszłość Spike’a oraz jego relacje z Viciousem i Julią. To podejście nie tylko skutecznie ograniczyło różnorodność fabularną, ale również sprawiło, że narracja stała się teraz bardziej przewidywalna i w sumie banalna.
Jeśli chodzi o postaci, to jedynie Spike (John Cho) oraz Jet (Mustafa Shakir) zostali tutaj jakoś zarysowani. Czuć pomiędzy nimi chemię, chociaż ich więź jest pełna wzajemnych napięć. Widać, że aktorzy włożyli sporo wysiłku, by spróbować oddać charyzmę swoich pierwowzorów. Niestety zabieg ten odbił się negatywnie na pozostałych bohaterach, którzy nie wypadają już tak interesująco. W dodatku przez szczególnie nadmierne skupienie się na przeszłości Spike’a, pozbawiono jego postać tajemniczości, czyniąc go mniej intrygującym, a przez to interesującym.
Zmiany dotknęły także wątków Julii i Viciousa. Zostały one teraz pozornie bardziej rozbudowane, a serial poświęca im zdecydowanie więcej czasu, ale mimo to obie te postaci straciły na głębi. Vicious oryginalnie był chłodnym i groźnym antagonistą, ouosobieniem czystego zła – jednym z najgorszych złoczyńców, pozbawionym jakichkolwiek pozytywnych cech i bez żadnych szans na odkupienie. Nawet pozorne pozytywy okazywały się fałszywe i nieszczere. Wszelkie humorystyczne momenty nie umniejszały nikczemonści jego czynów, przez co można go uznać za archet mrocznego, bezlitosnego przeciwnika. W adaptacji Netflixa stał się niemal karykaturalny. Pozbawiony dawnej charyzmy i subtelności popada w kicz. Zdecydowanie za dużo gada, stara się za wszelką cenę udowodnić, że jest groźniejszy, niż mogłoby się zdawać. Podobny los spotkał Julię, której rola jest teraz melodramatyczna i płytka. Oryginalnie na ekranie prawie jej nie było. Pojawiała się tylko czasem, na chwilę w retrospekcjach Spike’a, co roztaczało wokół jej postaci aurę tajemniczości, niemal mityczności. Zaś wspólny wątek Julii i Viciousa oraz ich wspólna próba przejęcia Syndykatu popada w straszliwy banał i w dodatku stanowi radosną twórczość autorów netflixowej adaptacji.
Oryginalne anime było przesycone erotyzmem. Głownie za sprawą ociekającej seksapilem Faye, której wyzywający ubiór i odpowiednie argumenty potrafiły przyprawić o szybsze bicie serca. Tu postać stała się bardziej sarkastyczna i mniej subtelna. Pozbawiono ją także wdzięku, uroku i przede wszystkim charyzmy. Gdzieś także w tym wszystkim zatraciła się jej buntownicza natura. Zmiany w jej historii, takie jak chociażby kompletne pominięcie wątku śpiączki, spowodowały, że Faye stała się teraz zdecydowanie mniej złożona i wielowymiarowa. Przeistoczyła się w postać płaską i mało wiarygodną.
Jedną z najbardziej radykalnych zmian, jakie dotknęły serial ,jest niemalże całkowity brak psa – Eina – z którym związana jest jeszcze inna dość kontrowersyjna kwestia. Otóż nasi bohaterowie to banda pozbawionych zupełnie empatii imbecyli. Gdy Ein stał się potencjalnym zagrożeniem, ci zwyczajnie go porzucili. Tą jedną sceną netflixowa wydmuszka udowadnia, że twórcy kompletnie nie pojmują materiału źródłowego ani motywów, jakimi kierują się oryginalne postacie. Chociaż anime unika bezpośredniego nazywania załogi Bebopa rodziną, liczne sceny – wspólne posiłki, żarty, kłótnie i wzajemne wsparcie – wskazują na głębokie poczucie ich przynależności. W finale, gdy Spike zamierza się skonfrontować z Viciousem, reakcje Jeta i Faye zdradzają autentyczną troskę mimo pozornej obojętności, co jest subtelną manifestacją rodzinnych więzi. Tym bardziej porzucenie członka ekipy jawi się jako totalny absurd, podważający sens oryginału.
Oryginalne anime Cowboy Bebop łączyło humor, melancholię i akcję. Serial Netflixa, próbując naśladować ten styl, popada w banał. Scenarzyści nie potrafili uchwycić subtelności oryginału. Żarty są strasznie na siłę, wymuszone, dramat nienaturalny, a całość momentami popada w parodię i melodramat. Zdecydowanie brak tu spójności, a wprowadzone nowe wątki rozczarowują, bo scenarzyści nie potrafili ich w ciekawy sposób poprowadzić i rozwinąć. Cowboy Bebop został sprowadzony do efektownej, ale pustej wydmuszki, ignorującej kompletnie głębię materiału źródłowego. Twórcy nawet nie ukrywają, że chodziło im o coś więcej niż tylko czystą akcję. Załoga Bebopa to teraz grupa superbohaterów, którzy nic sobie nie robią z odnoszonych obrażeń, co jest momentami wręcz głupie, pozbawione jakiegokolwiek logiki i podkreśla brak dbałości o szczegóły. Może gdyby nie zrezygnowano z kosmicznych potyczek (zapewne przez ograniczenia budżetowe) to dałoby się to zrobić nieco ciekawiej.
A kiedy wydawało się, że już gorzej być nie może, wjeżdża końcówka i na ekranie pojawia się Ed, w możliwie najgłupszy sposób, dodatkowo znając Spike’a. Skąd? Tego być może mieliśmy się dowiedzieć z drugiego sezonu, ale nie będzie nam to dane, ponieważ ten został anulowany. Zapewne przez marne wyniki oglądalności i kiepskie oceny, czemu zupełnie się nie dziwię.
Cowboy Bebop (2021)
-
Ocena kr4wca - 4.5/10
4.5/10
Pamiętacie odcinek z misiowym zamachowcem, który podkładał bomby? W oryginalne jego historia miała jasny, przewrotny wydźwięk: gość desperacko pragnął, by ktoś go w końcu wysłuchał, i zwrócił na niego uwagę. Wszyscy jednak ignorowali jego działania. Czyżby było to subtelne odniesienie do wszelkiej maści aktywistów, którzy organizują kontrowersyjne akcje, chociaż nikogo one nie obchodzą? Netflixowa adaptacja, próbując dodać tej historii więcej dramatyzmu, całkowicie pozbawiała ją pierwotnego sensu. W serialu aktorskim Jet faktycznie zapoznaje się z treścią manifestu – tylko po co, skoro pierwotnie zupełnie nie o to chodziło? Oryginalna ironia i przewrotność popadły w banał. Co więcej, w tym epizodzie pierotnie pojawiał się prawdziwy kowboj na koniu, który dodawał historii nieco surrealizmu, jednakże idealnie wpisywał się w specyficzny styl tego anime. W końcu to western, więc kowboj na koniu nie powinien dziwić – a jednak dziwił 🙂
Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:
Regulamin zamieszczania komentarzy
Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:
[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]