
Czy może być coś gorszego od zwyczajnej kolacji z żoną? Tak, przynajmniej o ile jesteś Tyrionem Lannisterem i spotykasz się z resztą swojej rodziny.
Streszczenie
Tyrion spożywa wieczerzę ze swą połowicą. Jako że nie mają za bardzo o czym rozmawiać, dyskusja schodzi na jedzenie. Niezbyt dobre. Sansie jest przykro, Tyrion natomiast nie potrafi zrozumieć czemu: przecież jedynym jej wkładem w przygotowanie było wydanie dyspozycji służbie.
Karzeł stara się być dobrym mężem, ale co najmniej od czasów Tyshy wiemy, że niezbyt mu to wychodzi. W każdym razie zapewnia Sansę, że jakość posiłków jest zdecydowanie najmniejszym z jego zmartwień. Daleko po siostrzeńcu, siostrze, ojcu i trzystu Dornijczykach.
Jeśli chodzi o tych ostatnich, księcia Oberyna i jego najdostojniejszych towarzyszy umieścił rzecz jasna w Czerwonej Twierdzy – przy czym najdalej Tyrellów, jak było to możliwe. Ci mniej dostojni zdążyli już wszcząć parę awantur, w tym ze skutkiem śmiertelnym. W samej Twierdzy krwi nikt nie przelewał, ale nieprzyjemnych incydentów również nie dało się uniknąć. Dla samego Tyrriona najgorsze były spotkania z Oberynem, podczas których za każdym razem był pytany o to, kiedy w końcu zostanie wymierzona sprawiedliwość za śmierć Elii Martell i jej dzieci. Darował jednak żonie te szczegóły. Trudno zresztą mówić, mając usta wypełnione przegotowanym grochem.
Po kolacji Sansa udała się do bożego gaju. Chodziła tam każdej nocy. Gdy Karzeł za którymś razem wyraził chęć, by jej towarzyszyć, żona uprzejmie, lecz stanowczo mu to wyperswadowała. Naiwnie uznał, że najwyraźniej zna go na tyle nieźle, by wiedzieć, iż na liście jego priorytetów bogowie znajdowali się nawet za groszkiem, niezależnie od stopnia jego ugotowania.
Gdy Sansa się oddaliła, wrócił do ksiąg rachunkowych Littlefingera, próbując rozszyfrować opisane w nich przepływy pieniężne. Bezskutecznie. Wiedział jedno: Baelish nie lubił, by środki zbyt długo pozostawały w jednym miejscu. Tyle że niektóre z jego inwestycji były niepokojące, jeśli nie podejrzane. Zaskakująco wielu spośród dłużników Korony okazało się należeć do Rogatych – stronnictwa wspierającego Baratheonów. Przy czym odzyskanie od nich pieniędzy było obecnie o tyle trudne, że Joffrey zdążył wystrzelić ich z trebuszy w kierunku wojsk Stannisa.
Mordęgę nad księgami przerywa przybycie Borosa Blounta, przynoszącego wezwanie od królewskiego namiestnika. Gdy Tyrion stawił się w jego komnatach, okazało się, że oprócz lorda Tywina znajdują się tam Joffrey, Cersei, Kevan i Pycelle. Jego siostra wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną, ale nawet nie w połowie jak jej syn. Z twarzy ojca jak zwykle nie potrafił wyczytać żadnych emocji. Lord Tywin podał mu zwinięty rulon papieru opatrzony pieczęcią Freyów.
Roslin złapała pięknego pstrąga, a bracia podarowali jej w ślubnym prezencie dwie wilcze skóry – brzmiał tekst.
Tyrion nie jest pod wrażeniem ułożonego przez lorda Waldera haiku. Domyślił się, że pstrąg to Edmure, ale resztę rozważań przerywa mu podekscytowany król, oznajmiając, że „on” nie żyje. Karzeł doskonale rozumie, że owym „onym” jest Robb Stark, który podobnie jak przed nim Balon Greyjoy właśnie wypadł z gry o tron. Jego myśli kierują się ku Sansie, ale nie jest szczególnie przejęty śmiercią jej brata. Głośno konstatuje, że ich wojna wygrywa się sama.
Cersei wyprowadza go z błędu: wojnę wygrywa ich ojciec. Tywinowi nadmierny optymizm córki nie przypada do gustu: nadal mają wrogów, a dopóki oni żyją, wojna nadal trwa. Cersei to jednak Cersei, więc wie lepiej: lordowie Dorzecza mając przeciw sobie potęgę Zachodu, Reach oraz Dorne z pewnością się poddadzą. Tywin przyznaje, że większość pewnie tak. Co prawda Riverrun nadal trzyma Brynden Tully, ale ten zbytnio im nie zagraża, dopóki Frey więzi jego bratanka. Zakłada, że broni nie złoży Jason Mallister ani Tytos Blackwood, z pierwszym jednak poradzą sobie Freyowie, a na drugiego można napuścić Brackenów, którzy powinni przejść teraz na stronę zwycięzców. Prędzej czy później poddadzą się wszyscy, ponieważ zamierza zaoferować im wspaniałomyślne warunki kapitulacji.
Każdy zamek, który się podda, zostanie oszczędzony, poza jednym.
– Harrenhal? – domyślił się Tyrion, który znał swego ojca.
– Pora uwolnić królestwo od tych Dzielnych Kompanionów. Rozkazałem ser Gregorowi wyrżnąć wszystkich w zamku.
Tyrion gorzko konstatuje, wyjątkowo nie dzieląc się tym głośno, że nim jego ojciec wyda Górę Oberynowi, zamierza wycisnąć z niego, ile się jeszcze da. Oraz że zamek wróci pod władanie Littlefingera, mimo że ten, nomen omen, nie kiwnął nawet palcem, by go odzyskać. Zastanawia się, czy Baelish dotarł już do Orlego Gniazda.
Rozmyślania przerywa Joffrey, który nie podziela wyrozumiałości swego dziadka-namiestnika. Rody Dorzecza, które dotrzymały wierności Starkom, są zdrajcami, a dla takich jest tylko jedna kara: śmierć. Każe też zobowiązać Freya do wysłania mu głowy Starka. Poda ją Sansie na swoim weselu.
Kevan jest przerażony propozycją stryjecznego wnuka, którego Sansa – będąc żoną jego wuja – jest teraz ciotką. Nie pytajcie mnie błagam, kim Sansa jest dla Kevana. Co prawda jego bratanica natychmiast zapewnia, że jej syn żartował, ale ten utrzymuje, że mówił poważnie. Chce głowy Robba, i Sansa – niezależnie od tego, czy określimy ją jego ciotką, czy wujenką – pocałuje ją w czasie wesela.
Tyrion oświadcza kategorycznie, że nie wolno królowi, którego wprost nazywa potworem, znęcać się nad jego żoną. Joffrey – znany mistrz ciętej riposty – odpowiada, że potworem jest Tyrion. Ten – w myśl zasady, którą próbował wpoić pewnemu bękartowi dwa tomy wcześniej – chętnie przyjmuje to miano. Być może siostrzeniec powinien w takim razie być dla niego milszy, bo potwory są szalenie niebezpieczne, a ostatnio królowie padają jak muchy.
Wściekły Joffrey nie pozostaje dłużny w grożeniu: za te słowa mógłby mu kazać wyrwać język. Jest królem!
Cersei próbuje uspokoić syna, radząc mu się nie przejmować wielkimi słowami małego człowieczka. Zresztą: dobrze, że padły tu, by jej ojciec i stryj mogli zobaczyć, z kim ona musi się użerać. Tywin zdaje się jej nie słyszeć – skupił się na wnuku. Czy ten wie, kto raz po raz musiał przypominać, że jest królem, oraz lubował się w pozbawianiu ludzi języka? Szalony Król.
Joffrey, kiedy twoi wrogowie ci się sprzeciwiają, musisz im odpowiedzieć stalą i ogniem. Gdy jednak padną na kolana, musisz im pomóc się podnieść. W przeciwnym razie nikt nigdy nie ugnie przed tobą kolan. Ponadto każdy, kto musi powtarzać „jestem królem”, nie jest nim naprawdę. Aerys nie potrafił tego zrozumieć, ale ty zrozumiesz. Kiedy wygram dla ciebie tę wojnę, przywrócimy królewski pokój i królewską sprawiedliwość. Zamiast pozbawiać ludzi głów, myśl o tym, jak pozbawić Margaery Tyrell dziewictwa.
Gdyby Joffrey miał chociaż kroplę oleju w głowie, próbowałby w milczeniu przyswoić sobie słowa westeroskiego Machiavellego. Tyle że nie ma, dlatego zarzuca dziadkowi, że bał się Aerysa, gdy ten żył. Tywin w milczeniu przygląda się wnukowi, a jest to milczenie bardzo wymowne. Cersei, której bogowie też przecież nie rozpieścili zdrowym rozsądkiem, ale w przeciwieństwie do syna nie uczynili jej na niego impregnowaną, każe Joffreyowi natychmiast przeprosić dziadka. Oczywiście osiąga odwrotny efekt od zamierzonego. Król tylko się nakręca i zaczyna opowiadać, że to przecież jego ojciec Robert wygrał wszystkie bitwy, podczas gdy jej chował się w tym czasie pod Skałą. Udziela też dziadkowi lekcji: silny król działa, nie gada.
Lordowi Tywinowi nie pozostaje nic innego, jak podziękować monarsze za tę niezwykle cenną mądrość i odesłać go do jego komnat. Silnego króla wyprowadza Kevan, za nimi zaś drepcze Pycelle. Tywin nakazał mu zaparzyć potężnemu władcy ziółek na sen, tak aby dziś już nie przeszkadzał w rządzeniu.
Gdy zostają we trójkę, Cersei natychmiast prosi ojca o wybaczenie. Ten chce wiedzieć, kto wnukowi naopowiadał bredni o silnym, sprawczym władcy. Cersei zwala to na Roberta. Tywin jest ciekawy, czego syna uczyła ona sama. Ostrzega też, że nie po to toczy wojnę, by na tronie zasiadał Robert Drugi. Zapewniała go przecież, że Joffreya ojciec nic nie obchodził.
Cersei potwierdza, że tak właśnie było. Zresztą z wzajemnością. Gorzej: Robert biłby go, gdyby mu na to pozwoliła. Tywin żałuje, że go powstrzymywała. Nie ma czasu słuchać dalszego ględzenia córki i bezceremonialnie ją odsyła. Wściekła Cersei wychodzi.
– Nie Robert Drugi – stwierdził Tyrion. Aerys Trzeci.
– Chłopak ma dopiero trzynaście lat. Jest jeszcze czas. – Lord Tywin podszedł do okna. To było do niego niepodobne. Był podenerwowany i nie chciał tego okazać. – Potrzebna mu surowa nauczka.
Tyrion również otrzymał surową nauczkę, gdy miał trzynaście lat.
Karzeł woli zmienić temat, niż wracać do ponurych wspomnień. Przywołuje słowa ojca, który niedawno tłumaczył mu, że wojnę wygrywają kruki i gęsie pióra. Pyta Tywina, jak długo spiskował z Walderem Freyem i dlaczego Tyrion o niczym nie wiedział? Namiestnik lodowato wyjaśnia: wiedzieć mieli ci, którzy mieli jakąś rolę do odegrania, on jej zaś nie miał, nie było zatem potrzeby go wtajemniczać.
Masz trochę sprytu, Tyrionie, ale prawda wygląda tak, że po prostu za dużo gadasz. Ten twój długi język kiedyś cię zgubi.
Tywin przechodzi do innych spraw: zastanawiał się, jak udobruchać Oberyna Martella. Źle się stało, że tu przybył. Brat Czerwonej Żmii to człowiek ostrożny, rozsądny, a także – co tu dużo mówić – opieszały, Oberyn zaś to wariat. Po upadku dynastii Targaryenów próbował wywołać bunt w Dorne na rzecz Viserysa, ale dzięki staraniom podjętym przez Jona Arryna, który popłynął do Słonecznej Włóczni na spotkanie z Doranem Martellem, udało się temu zapobiec. Mimo tego Robert Baratheon wolał omijać Dorne z daleka, zaś Oberyn Martell niechętnie je opuszczał.
Tywin, jak na porządnego Lannistera przystało, jest skąpy. Nie ma ochoty pozbawiać się takiego młota na wrogów, jakim jest Gregor Clegane. Woli zapłacić pionkiem zbitym, to jest Amorym Lorchem, którego na rozkaz Hoata, po zdradzie Kompanionów i upadku Harrenhal, wrzucono do dołu z niedźwiedziem. Oberyn zna tylko plotki o śmierci Elii. Zamierza więc mu powiedzieć, że to właśnie Lorch zabił jego siostrę i jej dzieci.
Przyznaje, że Lorch faktycznie zabił ukrywającą się w komnatach ojca Rhaenys i to w wyjątkowo brutalny sposób. Jej matka i młodszy brat znajdowali się piętro niżej w pokoju dziecinnym.
Tyrion musi przyznać, że Lorch raczej tej opowieści już nie zaprzeczy. Jest jednak ciekawy, co ojciec odpowie Martellowi, gdy ten spyta, kto wydał rozkazy. Odpowiedź Tywina jest prosta: Lorch działał na własną rękę, chcąc wkupić się w łaski Roberta Baratheona.
Tyrion dziwi się ojcu, że nie pozwolił Robertowi samemu splamić rąk krwią najbliższych Rhaegara. Tywin dziwi się zaś zdziwieniu syna: popierając sprawę rebeliantów tak późno, musieli dowieść swej lojalności. Zabicie dziedziców Rhaegara było oczywistym sygnałem, że Lannisterowie na zawsze zerwali z Targaryenami. Do tego przyczynili się w ten sposób do wzmocnienia władzy Roberta, którego tron, gdyby dzieci Rhaegara pozostały przy życiu, nigdy nie byłby bezpieczny. Baratheon dalej w swych oczach mógł uchodzić za bohatera, paskudną robotę zostawiając innym. Tywin przyznaje, że można było to zrobić mniej brutalnie, choćby z pomocą poduszki. O ile same dzieci musiały jednak zginąć, Elię można było pozostawić przy życiu. Nie miała znaczenia.
Tyrion chce wiedzieć, dlaczego zatem Góra ją zabił. Tywin odpowiada: ponieważ nie kazał mu jej oszczędzić. Nie pamięta, by w ogóle o niej wspominał. Miał wtedy ważniejsze problemy na głowie: ścigał się do stolicy z wojskami prowadzonymi przez Neda Starka, obawiając się, że wybuchną między nimi walki. Jeszcze bardziej bał się, że Aerys, mając pod ręką Jaime’a, zabije go z czystej złośliwości. W końcu miał poważne obawy, co zrobi sam Jaime. Na swoją obronę może powiedzieć, że nie wiedział wtedy zbyt wiele o samym Gregorze prócz tego, że jest nieustraszonym w walce olbrzymem. Wyraża też nadzieję, że nawet Tyrion nie podejrzewa, że mógł wydać rozkaz, by zgwałcić Elię.
Karzeł chce wiedzieć, jak zginął Robb Stark. Namiestnik odpowiada, że miał paść od strzały na weselu swego wuja. W polu Stark był zbyt ostrożny: wysyłał patrole i zawsze miał przy sobie strażników. Tyrion po raz pierwszy w czasie tej rozmowy wydaje się naprawdę wstrząśnięty słysząc, że Frey zabił Starka pod własnym dachem. Pyta, co się stało z Catelyn. Tywin podejrzewa, że ona również nie żyje, chociaż lord Walder planował wziąć ją do niewoli. Pisał jednak o dwóch wilczych skórach…
Karzeł jest zszokowany złamaniem prawa gościnności. Jego ojciec odpowiada, że to Freyowie mają krew na rękach, nie on. Tyrion, który wcześniej nie wykazał się zbyt dobrym zrozumieniem procesów politycznych, wyraźniej lepiej radzi sobie z oceną ludzkich charakterów. Lord Przeprawy nigdy nie odważyłby się na coś takiego, gdyby nie miał potężnego protektora.
– Ty pewnie oszczędziłbyś chłopaka i odpowiedział lordowi Freyowi, że go nie potrzebujesz. W ten sposób zagoniłbyś tego starego durnia z powrotem w ramiona Starka i załatwił sobie kolejny rok wojny. Wytłumacz mi, czemu szlachetniej jest zabić dziesięć tysięcy ludzi w bitwie niż kilkunastu podczas kolacji.
Tyrion nie umie odpowiedzieć. Tywin tego nie oczekuje. Cena, jaką zapłacił, była niewysoka: Riverrun przypadnie Emmonowi Freyowi, Lancel i Daven poślubią córki Freyów, bękarcia córka Geriona wyjdzie za bękarta lorda Waldera, a Roose Bolton będzie nowym namiestnikiem Północy. Ten ostatni ma ponadto w rękach Aryę Stark.
Tyrion jest coraz bardziej skołowany. Jakim cudem zdołano odnaleźć Aryę, skoro nie udało się to ani Varysowi, ani Jacelynowi Bywaterowi? Być może dlatego, że tamci, w przeciwieństwie do Littlefingera, szukali prawdziwej Aryi, ale tego Tyrion rzecz jasna nie może wiedzieć.
Tywin informuje syna, że Bolton wyda córkę Neda Starka za swego bękarta. Zamierza pozwolić mu walczyć z Żelaznymi Ludźmi i zobaczy, czy Dreadfort zdoła okiełznać miejscowych lordów. Gdy nadejdzie wiosna, wszyscy powinni być na tyle osłabieni, by Północ bez trudu gotowa byłaby się podporządkować synowi Tyriona z Sansą Stark. O ile w końcu go spłodzi. Tyrion jest przekonany, że po tym, gdy usłyszy, jak zamordowali jej matkę i brata, będzie do tego niezwykle przychylnie nastawiona.
Postaci występujące w rozdziale
- Tyrion Lannister
- Joffrey Baratheon
- Cersei Lannister
- Tywin Lannister
- Kevan Lannister
- Sansa Stark
- wielki maester Pycelle
- Boros Blount
- Podrick Payne
Wspomniani
- Aerys Targaryen
- Robert Baratheon
- Robb Stark
- Renly Baratheon
- Balon Greyjoy
- Rhaegar Targaryen
- Aegon Targaryen
- Rhaenys Targaryen
- Viserys Targaryen
- Elia Martell
- Doran Martell
- Oberyn Martell
- Lewyn Martell
- Margaery Tyrell
- Olenna Tyrell
- Jon Arryn
- Eddard Stark
- Catelyn Stark
- Arya Stark
- Edmure Tully
- Brynden Tully
- Petyr Baelish
- Walder Frey
- Emmon Frey
- Jason Mallister
- Tytos Blackwood
- Jonos Bracken
- Roose Bolton
- Jaime Lannister
- Gerion Lannister
- Daven Lannister
- Lancel Lannister
- Gregor Clegane
- Amory Lorch
- Vargo Hoat
- Varys
- Jacelyn Bywater
- Illyn Payne
- Bronn
- Ellaria Sand
- Joy Hill
- Ramsay Snow (niewymieniony z imienia)
Ważne informacje
- Sansa co noc chodzi do bożego gaju. Tyrion nie podejrzewa prawdziwego celu tych pielgrzymek.
- Littlefinger jako starszy nad monetą podejmował szereg inwestycji, często podejrzanych. Ewidentnie dbał o to, by struktura przepływu pieniędzy była trudna do odtworzenia. Ponadto udzielił bardzo dużo kredytów ludziom, którzy zostali potem zadenuncjowani przez Varysa jako stronnicy Baratheonów (tzw. Rogaci).
- Po śmierci Aerysa i potomków Rhaegara Oberyn Martell planował wywołać w Dorne powstanie w celu umieszczenia na tronie najstarszego z pozostałych przy życiu Targaryenów – Viserysa. Jon Arryn w imieniu Roberta Baratheona prowadził negocjacje z Doranem Martellem, w skutek których nie doszło do walk między Królewską Przystanią a Dorne.
- Tywin Lannister ma z pewnością rację w jednym: Tyrion za dużo gada. Jego niewyparzony język kiedyś zaprowadzi go do zguby. W tym rozdziale, podobnie jak wcześniej na swym własnym weselu, grozi bezpośrednio królowi. Gróźb pośrednich jest jeszcze więcej.
- Poznajemy okoliczności śmierci Elii Martell oraz jej dzieci – co prawda nie od bezpośrednich świadków, lecz z bardzo pod tym względem dobrze poinformowanego źródła, jakim jest Tywin. Elia i Aegon giną z rąk Gregora Clegane’a, zaś Rhaenys zostaje zamordowana przez Amory’ego Lorcha. Jej śmierć jest niezwykle brutalna.
- W wyniku układu z Walderem Freyem Lancel i Daven Lannister mają wziąć za żony jego córki lub wnuczki.
- Joy Hill, córka z nieprawego łoża Geriona Lannistera, ma wyjść za bękarta lorda Waldera. Co ciekawe, w Uczcie dla wron, lady Sybell Westerling w rozmowie z Jaime’em Lannisterem utrzymuje, że lord Tywin obiecał, iż Joy zostanie żoną jej syna Raynalda. Przy czym Sybell dopiero w czasie tej rozmowy dowiaduje się, że nie dość, że dziewczynka ma obecnie koło dziesięciu lat, to jeszcze jest z nieprawego łoża. [Możliwe, że pomysł wydania Joy Hill za Westerlinga pochodzi z etapu, gdy Tywin porozumiewał się jeszcze z samymi Spicerami, by dopilnowali, że Jeyne nie zajdzie w ciążę. Dopóki nie było perspektyw na szybkie zabicie samego Robba, Spicerowie byli dla Lannisterów cennymi ludźmi w jego otoczeniu, więc ich współpraca mogła być dla Tywina warta ręki bratanicy. Skoro jednak powstał spisek Freyów i Boltonów, rola Spicerów spadła. Tywin mógł wobec tego uznać, że ślub z jego bratanicą, choćby nieślubną, to zbyt wielka nagroda dla rodów, które w końcu były jego wasalami i powinny się cieszyć, że w ogóle cokolwiek dostaną, zamiast być surowo ukaranymi za dołączenie do Robba. W nowej sytuacji Tywin wolał, by Joy wyszła za potomka lorda Waldera. W każdym razie zdziwienie Sybell, że bratanica Tywina nazywa się Hill, pokazuje, że były to bardzo luźne sugestie ze strony lorda Casterly Rock. Niewykluczone, że Tywin celowo posłużył się grą słów, by przyszykować Sybell niemiłą niespodziankę – opowiadając o nagrodzie zapewnił, że da jej „radość”, czyli Joy, podczas gdy Spicerowie wyobrażali sobie małżeństwo z Lannisterką. – BT]
- Nowym lordem Riverrun ma zostać Emmon Frey. Nie czyni go to jednak najwyższym lordem Dorzecza, co potwierdza nam rozdział Jaime’a z Uczty dla wron. Ten tytuł przysługuje obecnie lordowi Harrenhal, którym jest Petyr Baelish. Emmon zatem – tak jak zresztą Walder Frey – jest (przynajmniej formalnie) wasalem Littlefingera.
- W wyniku układu z Roosem Boltonem ten zostaje Namiestnikiem Północy, zaś „Arya Stark” ma wyjść za jego bękarta – Ramsaya Snowa.
Komentarz
Tyrionowi ewidentnie nie układają się relacje z najbliższymi. Patrząc na toksyczne układy panujące wśród Lannisterów nie dziwi, że ten, jak by nie było, ponadprzeciętnie inteligentny człowiek, daje się wodzić za nos wszelkim kobietom, które są z nim w jakiejkolwiek relacji, rozpaczliwie poszukując autentycznych uczuć i ciepła. Nawet Sansie. Ona w zasadzie nie musi nic robić – Karzeł sam próbuje siebie przekonać, że jego żona zdążyła go już tak dobrze poznać, że odmowa, by udał się z nią na „modły”, wynika z jej dbałości o to, by się tam nie wynudził. Przez myśl mu nie przejdzie, że Sansa może coś knuć.
W tym rozdziale jest to jednak wątek poboczny – znacznie ważniejsze rzeczy dzieją się w Wieży Namiestnika. Po raz kolejny widzimy, jakim psychopatą, ale też skończonym głupcem jest Joffrey – dla nas i Tyriona nie jest to co prawda nowość, ale chyba po raz pierwszy mogą to zobaczyć ludzie, dzięki którym wciąż zasiada na tronie, a więc Kevan i przede wszystkim Tywin. Ten pierwszy jest zwyczajnie po ludzku przerażony, ale ten drugi, jako wieloletni namiestnik innego koronowanego szaleńca, co prawda nie pojmuje jeszcze grozy sytuacji – bo moim zdaniem pojąć jej nie chce – zaczyna jednak chyba dostrzegać potencjalne niebezpieczeństwo. Na razie ma pełnię władzy i jest przekonany, że utrzyma ją na tyle długo, by mieć czas jakoś swego niezbyt udanego wnuka naprostować. Z pewnością udziela mu dobrych rad, wskazując, że należy być bezwzględnym dla wrogów i łaskawym dla pokonanych. To najlepszy sposób, by doprowadzić do szybkiego zakończenia walk.
W tym rozdziale dowiadujemy się kolejnych szczegółów na temat losów Elii Martell oraz jej dzieci po upadku Czerwonej Twierdzy. Tywin zdaje się być niezwykle jak na niego szczery, ale jak w jednym z „Czytajów” trafnie zauważył Bluetiger, przynajmniej w kontekście Elii można mieć co do tej jego prawdomówności wątpliwości. Namiestnik próbuje przekonać Tyriona, że nie planował skrzywdzić żony Rhaegara – nawet nie z powodów humanitarnych (co samo w sobie zdaje się absurdem, skoro kazał zabić jej dzieci), co praktycznych – po śmierci dziedziców następcy tronu ona sama nie miała znaczenia. Tyle że nawet w tym rozdziale Martin co najmniej dwa razy daje nam wskazówki, że Tywin w tej sprawie może mijać się z prawdą. Oba te fragmenty zacytowałem w omówieniu. Pierwszy dotyczy Harrenhal – Lannister chce oszczędzić wszystkie zamki, o ile skapitulują, ale nie Krwawych Komediantów, którzy go zdradzili. Tych ma wyrżnąć Góra. Drugi cytat to zapowiedź nauczki, jaka ma spotkać Joffreya za jego bezczelność. Tyrion przypomina sobie, że mając tyle samo lat co teraz król, również otrzymał od ojca nauczkę. Przypomnę, że polegała ona na oddaniu żołnierzom jego żony, Tyshy. W tym kontekście zapewnienia Tywina, i to składane właśnie Tyrionowi, że przecież nigdy nie nakazałby zgwałcenia kogoś, zdają się w najlepszym wypadku śmieszne. Oczywiście należy wziąć pod uwagę, że w realiach Westeros ogólnie, zaś w oczach Tywina szczególnie, nie ma równości między księżniczką, a jakąś prostaczką z gminu i to co można zrobić z tą ostatnią, nijak się ma do postępowania wobec szlachetnie urodzonych. Tym niemniej nie po to w mojej ocenie Martin przypomina nam o mściwości Lannistera, byśmy tak łatwo mogli uznać, że nie miał on osobistych powodów, by chcieć ukarać zniewagę, jaką w jego oczach było zajęcie przez Elię miejsca u boku Rhaegara, na którym widział swą córkę.
O ile co do losów matki Tywin może, ale nie musi, mijać się z prawdą, należy przyjąć, że w sprawie dzieci Rheagara i Elii jest szczery do bólu. Musiały umrzeć – takie były nieubłagane warunki trwałego obalenia dynastii Targaryenów. Jedyne, co w jego oczach jest problematyczne, to sposób pozbawienia ich życia. Cała ta krwawa jatka była niepotrzebna, skoro można to było zrobić na zimno i schludnie, zwyczajnie przyciskając im poduszkę do twarzy tak długo, aż przestałyby oddychać.
Tu mamy bardzo ciekawą paralelę między postępowaniem Tywina w czasie Rebelii Roberta, a Waldera Freya w czasie Wojny Pięciu Królów. Otóż obaj lordowie, chcąc się wkupić w łaski zwycięzców, musieli w ich interesie ubrudzić sobie ręce. Co więcej – zrobili to nie na rozkaz – gdyż wydanie go byłoby zbyt hańbiące – lecz niejako odgadując ich niewypowiedziane intencje. Zatem to Walder Frey, jak dowiadujemy się z tego rozdziału, zwrócił się do Tywina z propozycją zastawienia pułapki na Robba Starka. Tak samo, jak kilkanaście lat wcześniej Lannister ubiegł wojska Roberta pod wodzą Neda Starka, splądrował stolicę i zamordował wszystkich Targaryenów, jakich tam znalazł, dzięki czemu nowy władca przybył niejako na gotowe i nie musiał zniżać się do nieuniknionych w tej sytuacji paskudnych czynów.
Rzecz jasna Tywin okazał się sprytniejszy od Freya, zatem nie pozwolił, by zbrodnia splamiła bezpośrednio jego ręce. Miał od tego ludzi. Jeśli nawet cieszył się swoją zemstą, okazał na tyle zdrowego rozsądku, by nie napawać się nią pośród krzyku ofiar. Co by nie powiedzieć – Tywin jest naprawdę sprawnym politykiem. Ale nawet on popełnia błędy, ulegając tak jak inni swoim niskim, prymitywnym wręcz słabostkom, co niedługo zemści się zarówno na nim, jak i na jego rodzie.
Zastanawia mnie lekcja jaką Tywin udzieliłby Joffreyowi. Widzimy w tym rozdziale jak po mistrzowsku dominuje króla. Ciekawi mnie jak mogłoby to wyglądać, gdyby Joff jednak przeżył wesele oraz jakimi środkami Tywin chciałby go w dalszej perspektywie „naprawić”
Nie mam pomysłu jak zamierzał go ukarać, ale jego plany matrymonialne wobec Cersei oznaczałyby iż królowa opuściłaby Królewską Przystań. A to byłby pierwszy krok nad zapanowaniem nad Jofreyem.
Joffrey to psychol, do tego tchórzliwy. Okropna mieszanka.
Takiego gościa dość łatwo trzymać w szachu strachem, ale on będzie pielęgnował złość / nienawiść.
Masz dwa wyjścia jak nieszczęścia:
Hamować jego zapędy swoją siłą – w kolesiu powoli narasta gniew, potrzeba zemsty.
Sprzyjać mu – wtedy jego skłonności do zła będą kwitnąć w najlepsze, a on będzie coraz bardziej humorzasty i nieobliczalny.
No dobra jest jeszcze trzecie wyjście – terapie.
W Westeros do wyboru masz terapie mieczem, toporem, łukiem etc etc
Albo bądź Littlefingerem / telewizyjną Margaery – dobieraj przekaz, by mu schlebiać, ukrywając manipulacje.
W pełni wierzę w teorię, że Littlefinger zasugerował ścięcie Neda. Jego reakcja o tym mówi. Każdy był w szoku, a tylko nie on. A gotowi ludzie już pędzili, by wykonać rozkaz jak na zawołanie.
Ale Tywin tego nie potrafił i stałby się wrogiem Joffreya.
Paluszek mógł manipulować, ale do czasu.
Z Nedem wykorzystał moment, gdy Joffrey, o przepraszam! Krół Joffrey doszedł do władzy i chciał jej zakosztować.
Im dłużej Joffrey by rządził, tym bardziej byłby bezkarny, a co gorsze znudzony coraz to nowszymi okrucieństwami.
Z takimi psycholami na dłuższą metą nic nie wskórasz pochlebstwami, czy manipulacją.
Może inaczej – jest to możliwe, ale ryzykowne.
Możesz zrobić wszystko dobrze, tak jak założyłeś, a efekt będzie zgoła inny.
Nieprzewidywalność psycholów zwykle skutecznie odstrasza ludzi ceniących sobie dalekosiężne plany.
LittleFinger woli grać w szachy z kimś kto ma przewagę figur na planszy – niż z kimś kto w każdej chwili może odejść od stołu i roztrzaskać szachownice.
Pytanie nie na temat.
Właśnie slucham „Grę o tron” – fragment kiedy Jon dowiaduje się od Mormonta o zdradzie Neda. Zastanawia mnie jeden fragment. Skąd Jon wie o tym, że Dama nie żyje a Nymeria została przepędzona? Podczas tych wydarzen byl juz przeciez na murze. Nie usłyszałam jakiegoś fragmentu? Czy to jego wargowe umiejętności czy zwyczajnie przespałam moment kiedy było to wyjaśnione?
Wydaje mi się że z listów, które przybywają do Czarnego Zamku z Winterfell, aczkolwiek Mormont wysyła np listy do Królewskiej Przystani i jeśli dobrze pamiętam też jakieś tam odpowiedzi dostaje (chyba że źle pamiętam).
Zastanawia mnie jedna rzecz, dość paskudna, nawiasem mówiąc:
Góra bierze dziecko za nóżki i roztrzaskuje jego główkę o ścianę – pęka czaszka, następuje uszkodzenie mózgu, utrata przytomności, prawdopodobnie śmierć jest natychmiastowa.
Góra bierze dziecko, kładzie je na łóżku i przykrywa mu twarz poduszką – co najmniej kilka minut męczarni, a to tylko przy założeniu, że dziecko się stosunkowo mało szarpie. Kto próbował pobrać krew roczniakowi, ten wie, jak toto potrafi się wyrywać i wyślizgiwać…
Więc mimo że zamordowanie Aegona odbyło się w sposób krwawy i obrzydliwy, paradoksalnie to była ta bardziej litościwa droga. Oczywiście widok dziecka rozbryzganego na ścianie jest straszny i budzi w widzach zrozumiała niechęć… Ale nadal pozostaje stosunkowo szybką śmiercią. Więc to gadanie że krwawa jatka była niepotrzebna, że wystarczyłaby poduszka, to pic na wodę. Jak ktoś chce się wybielić, to niech nie zabija dzieci…
Inna kwestia to sprawa Elii. Wątpię, żeby Tywin kazał ją zgwałcić. Na pewno kazał ją zabić, to bez dwóch zdań. Ale istnieje część ludzkiej populacji, która jest zdolna do potwornych czynów, jeśli jest pewna bezkarności. Góra był pewien, że nikt go nie ukarze za zgwałcenie Elii, tak jak żołnierze wszystkich wojsk we wszystkich wojnach świata są pewni, że nie zostaną ukarani za gwałty na ludności pokonanej. Do tego nie potrzeba żadnych specjalnych rozkazów.
Akurat w tym rozdziale rozmowa dotyczyła bardziej okoliczności śmierci Rhenys, której rozwścieczony Lorche zadał ponad 50 pchnięć. Ale pełna zgoda co do tego, że Tywin nie przejmował się tym, czy śmierć dzieci będzie bolesna czy nie. Według niego musiały po prostu umrzeć, i on uważa, że można było zrobić to… sprawniej.
Co do Elii – możesz mieć rzecz jasna rację. Niestety – o ile Bran lub ktoś inny nie będzie miał jakiejś wizji: prawdy już nie poznamy. Ofiary, sprawcy, wydający rozkazy: wszyscy nie żyją.
Akurat nie wszyscy żołnierze, nie wszystkich wojsk – sądzę, że północniacy pod Nedem Starkiem w czasie rebelii Roberta mieli z tyłu głowy, że jak zgwałcą jakąś pannę, to ich dowódca wyśle ich na mur albo skroci o części męskie. Podobnie ludzie ser Bonnifera (czy jakos tak) Dobrego.
W Uczcie dla Wron w Stawie Dziewic Randyll Tarly, jeżeli się nie mylę, to też kastrował swoich ludzi którzy dopuścili się gwałtów.
Myślę, że Stannis też by kazał uciąć jaja gwałcącym żołnierzom w swoich szeregach i u niego też by to nie przeszło 😉
A co do zabójstwa dzieci Rhaegara to Tywin miał chyba po prostu na myśli to, że uduszenie poduszką byłoby bardziej… estetyczne, jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Bo takie uduszone dzieci wyglądałyby pewnie jakby spały. Żadnych ran, śladów po uderzeniach, krwi. A głowa małego dziecka roztrzaskana o ścianę to jednak musiał być makabryczny widok. Co oczywiście nie zmienia faktu, że uduszenie generalnie też jest drastyczną śmiercią, bo jest bolesne i trwa o wiele dłużej niż przez jakieś szybkie uderzenie czymś w głowę. To już bardziej humanitarne, o ile w ogóle można użyć tego słowa w tej sytuacji, byłoby np. ucięcie głowy szybkim ruchem miecza.
Ale generalnie los dzieci Elii i jej sam jest bardzo smutny :/
Myślę, że Tywin sądził, że mniej makabryczne zabójstwo spotka się z mniej zdecydowanym sprzeciwem ze strony Dorne. Aczkolwiek miał i tak sporo szczęścia, że w Dorne rządził akurat Doran.
Stannis nawet to zrobił, wykastrował paru swoich za gwałty na dzikich kobietach.
A ja nie sądzę, żeby Tywin kazał zabić Elię (o gwałcie już nawet nie wspominając). To nie jest typ człowieka, który dla chwili tak abstrakcyjnej korzyści, jaką jest zemsta za jakieś tam niespełnione ambicje (w dodatku na osobie, która w zasadzie nie miała nic do gadania w tej sprawie), zrezygnowałby z korzyści tak ogromnej, jaką jest posiadanie zakładnika w osobie siostry władcy Dorne. O ryzyku, że teraz on stanie się obiektem zemsty Dornijczyków nie mówiąc (a przecież było to pewne, jak to, że po nocy wstanie dzień). Chyba że w planach Tywina wojna z Dorne miała trwać dalej. Choć nie mam pojęcia co by mu to dało.
BTW. Bardzo ładnie opracowany rozdział. 🙂
Dzięki:) ja nie przesądzam, ale mam Tywina za mściwego łobuza i pokazał to m.in. przy procesie Tyriona, którego nie musiał aż tak pognębiać, bo dało to efekt odwrotny od zamierzonego.
Jest mściwy. Ale nigdy to nie była jego dominująca cecha, jak np. u Waldera Freya. A jest też chciwy i wątpię, żeby pozwolił sobie na utratę tak cennej zdobyczy. Zresztą cóż to byłaby za zemsta? Prawdziwa zemsta byłaby wtedy, gdyby mógł dosięgnąć Aerysa lub Rhaegara. Albo przynajmniej, gdyby żyli rodzice Elii, którzy wyswatali ją z następcą. A tak? Równie dobrze mógłby za przeproszeniem nasrać Martellom na wycieraczkę. 🙂
Prawdziwa zemsta jest wtedy, kiedy ten, kogo dotyka, może pożałować swego czynu (choćby przez chwilę). A Doran i Oberyn nie mieli wpływu na ślub siostry (ona sama zresztą pewnie też nie). To, co zrobił Tywin (jeżeli faktycznie zrobił), to tylko dobry sposób, żeby kogoś rozwścieczyć.
O, nigdy nie zwróciłem informacji na tą uwagę:
„Littlefinger jako starszy nad monetą podejmował szereg inwestycji, często podejrzanych. Ewidentnie dbał o to, by struktura przepływu pieniędzy była trudna do odtworzenia. Ponadto udzielił bardzo dużo kredytów ludziom, którzy zostali potem zadenuncjowani przez Varysa jako stronnicy Baratheonów (tzw. Rogaci).”
Stronnicy Baratheonów? Tzn najpierw byli stronnikami Renly’ego, a potem dopiero Stannisa?
Czyżby Littlefinger w jakimś stopniu popierał Renly’ego już od początku, osłabiając skarbiec korony (czyli Lannisterów) na korzyść młodszego z braci króla?
Rogacz chcieli otworzyć bramy miejskie przed Stannisem, nie wiemy kiedy to stronnictwo się ukonstytuowało, ale jesli byli to typowo stronnicy rodu, to raczej wspierali od początku Stannisa, bo Renly byl uzurpatorem.
To był raczej skrót myślowy z mojej strony odnoście nazwy którą przyjęli, a która nawiązywała do herbu Baratheonów. Przepraszam, jeśli wprowadził w błąd. Z rozdziału Tyriona w Starciu dowiadujemy się, że to bogaci kupcy i rzemieślnicy, którzy uznali, że zwycięstwo Stannisa jest raczej przesądzone i chcieli być po stronie zwycięzców. Pozostaje otwartym pytanie czy rzeczywiście byli zdrajcami, czy np Varys oskarżył ludzi, o których wiedział, że mogą mieć dobre stosunki z Littlefingerem. Czy Bealish pieniędzmi Korony pozyskiwał sobie przychylność najbardziej rzutkich, wpływowych i pozbawionych skrupułów ludzi, którym obojętne było kto rządzi, byle oni zachowali swoje wpływy. Ja stawiam na to drugie, ale pierwsze też mogło mieć miejsce, a nawet obie te możliwości razem.
Nie oskarżyłabym Tyriona o brak domyślności. Jak mógł podejrzewać Sansę o coś, skoro było to tak nieprawdopodobne? Plan Sansy jest głupi. Nie winię jej, bo jest małą dziewczynką, ale naprawdę czy myślała, że ucieknie z dorosłym mężczyzną, a on jej nie skrzywdzi? Arya miała szczęście, że jest chłopczycą i nie jest tak rozwinięta jak jej siostra, a poza tym pierwszy zabrał ją Yoren. Człowiek lojalny wobec Północy.
Plan Tyrellów był dobry, bo ślub daje Sansie legalną ucieczkę. Ale gdyby Dontos był sam/nie był agentem Littlefingera… uciekliby lądem – nie byłoby ich stać na statek. A po drodze mógłby ją skrzywdzić. Jasne, okazuje się, że za wszystkim stoi Baelish, a on chce grać w globalną grę, więc musi pozostać dziewicą…
Ale jak Tyrion mógł przewidzieć, że jego żona dosłownie nie ma pojęcia, jaki jest świat? Ona nadal nie rozumie świata, kiedy mówi, że dziewczyny z otoczenia Tyrellów nic nie wiedzą o życiu, a teraz ona wie. Wiedzą doskonale! W końcu są agentkami Margaery.
By wiedzieć co się dzieje, Tyrion musiałby wiedzieć o tej niezgłębionej nienawiści do Lannisterów – co Sansa bardzo mocno ukrywa albo dowiedzieć się, że Littlefinger ma plany wobec Sansy, co Baelish też ukrywał.
Coś w tym jest, aczkolwiek:
– Sansa niestety jest wychowana na romansach rycerskich, a Dontos był rycerzem. Sansa uważa, że rycerz (prawdziwy, a za takiego uważa chyba jednak Dontosa) nigdy by jej nie skrzywdził. I gdyby uciekała z takim Barristanem, ale chyba też choćby Swannem, Dondarrionem, Garlanem itd. to raczej można założyć, że nic by jej z ich strony nie groziło. Aczkolwiek generalnie jest szalenie naiwna.
– Tyrion faktycznie nie musi podejrzewać Sansy, ale te jego nadzieje, że ona tak już go poznała i myśli o jego potrzebach – jest chciejstwem. Sansa robi tyle, ile w jej ocenie należy do obowiązków żony. Nie ma w jej zachowaniu natomiast nawet śladów jakiegokolwiek uczucia do Tyriona.
Cóż, w relacji Sansa-Tyrion jest z jego strony bardzo dużo „chciejstwa”. On bardzo, bardzo chce, żeby Sansa go pokochała, żeby zechciała go w łóżku i w ogóle żeby się im ułożyło i dlatego mocno nadinterpretowuje jej zachowanie. Nie on pierwszy i nie ostatni, choć tu bardziej mam na myśli ogólnie literaturę i życie, a nie samą Pieśń Lodu i Ognia 😀
No tak, ale Dontos to nie Barristan i skoro ona wie, że rycerskość nie istnieje ( bicie przez KG) to powinna być bardziej sceptyczna. Tu Arya wygrywa, bo pierwsze, o co by zapytała – co za to będziesz mieć.
Tu się zgadzam, że Tyrion ma mnóstwo fantazji i błędnych ocen sytuacji. Ale Littlefinger naprawdę świetnie zaaranżował sprawy, a Sansa nadal nie umie myśleć o własnym interesie. Bo gdyby myślała to nawet w wyobrażonej sytuacji, gdyby Dontos zabrał ją do obozu brata to pierwsze, co by ją czekało, to badanie dziewictwa ( jasne, to by się nigdy nie wydarzyło, ale tu opieram się na tym, że planowała wrócić do matki i brata).
Tyrion po prostu nie mógłby wyczuć takiego planu. On kompletnie nie wie o tym, że takie dziewczęta ze szlacheckich rodzin mogą być bardzo nieświadome i wydaje im się, że są mądre – nie tylko Sansa, patrz Lyanna. Tyrion po prostu za dużo wie o życiu, by pomyśleć, że panienka ze szlacheckiej rodziny planuje ucieczkę z pijanym starym mężczyzną, narażając się na niebezpieczeństwa zewnętrznego świata.
Biorąc pod uwagę, że Sansa jest dosłownie warta Królestwa, to Hollard by jej nie skrzywdził. Poza tym zbudował on juz jakąś relację z Sansą. Niestety, został jej powiernikiem, przez co zamiast wyjść za Willasa i wieść zapewne szczesliwe zycie z przyszłym panem Wysogrodu (Willas wydaje się być bardzo fajnym gościem z opisów, ktory charakterologicznie by pasował do Sansy, gdy ta wyrośnie z naturalnych dla dziewczynek marzeń o rycerzach).
Bardziej ufałabym Littlefingerowi w trzymaniu się z dala od łoża Sansy niż tego pijaka. Littlefinger rozumie wartość małżeństw / strategicznych sojuszy. Dlatego ona nadal jest dziewicą! Bo Littlefinger to rozumie. Gdyby Dontos był samotnym agentem i spędził tygodnie w drodze z dojrzewającą dziewczyną… nie sądzę, by to się skończyło dobrze.
Tak sobie jeszcze myślę, że niezwykle szczęśliwie złożyło się dla Varysa, „przyjaciół z Reach” i reszty tego towarzystwa, że Góra rozwalił chłopcu łeb o ścianę, uniemożliwiając ewentualną identyfikację. Oczywiście Góra był za głupi, żeby podejrzewać go o udział w spisku, ale dobrze przysłużył się sprawie fAegona.
Znając historię Dymitrów i tego jak żona pierwszego rozpoznała w drugim swego męża, problem byłby rozwiązywałby. W końcu po pierwsze ciało mało kto widział, po drugie: kto by rozpoznał że nastolatek jest nie do końca podobny do malutkiego dziecka.
Nie w tym rzecz, czy nastolatek byłby podobny do malutkiego dziecka, ale czy martwe malutkie dziecko byłoby podobne do żywego malutkiego dziecka? 🙂
Przyznaje, że nie rozumiem troszkę, ale jest wcześnie😅. Jon Connigton spotyka „Aegona” już później, więc chyba i tak by nie odróżnił. Przynajmniej tak mi się wydaje, jako że sam słabo dzieci odróżniam.
Robertowi zapewne chodzi o to, że właściwie nikt nie może twierdzić, że widział martwego Aegona. Widział dziecko z roztrzaskaną główką. Nie dało się rozpoznać twarzy. Więc równie dobrze mógł to być syn garbarza znad Szczynowej Wody 😀
Myślę, że to jest przykład dostosowania planu do okoliczności. Gdzieś tam mieli młodego Blackfyre’a, czy miał wtedy rok, czy trzy lata, to bez znaczenia. W Królewskiej Przystani wymordowano rodzinę królewską. Varys zobaczył, czy też usłyszał, w jakim stanie są zwłoki księcia i dostrzegł szansę dla fAegona.
Oczywiście przy założeniu, że fAegon jest Blackfyre’m, bo ja odmawiam uwierzenia w tę teorię. Argumenty są logiczne, jak najbardziej, ale ja chcę wierzyć że to jest prawdziwy, cudem ocalony Aegon.
Dzięki:)
Jest dokładnie jak powiedziała Singri. Dowody od razu zniszczono i nikt nie może ze 100% pewnością powiedzieć czy zginął prawdziwy Aegon, czy fałszywy. A wtedy ktoś mógłby to zrobić. Rodzice wprawdzie zginęli, ale przecież byli służący, opiekunki, niańki. Dziś wszelkie próby identyfikacji można sobie w rzyć wsadzić, nawet w wykonaniu takich osób jak Connington. Małe dzieci zmieniają się z miesiąca na miesiąc. Zmieniają im się rysy twarzy, ciemnieją bądź jaśnieją włosy, ponoć nawet kolor oczu potrafi się zmienić. Po 15 latach nie ma szans, żeby wykluczyć czy potwierdzić tożsamość. Przynajmniej bez badań krwi, a jeszcze lepiej genetycznych. Aegon będzie Aegonem, jeżeli – mówiąc Mickiewiczem – „wygra w polu”.
Poza tym, podobnie jak Singri, uważam, że z dużą dozą prawdopodobieństwa rzeczywiście może nim być. Podniosłoby to znacznie dramatyzm fabuły. Bardziej niż jakiś podrabiany Blackfyre czy Saerys.
Dzięki, rozumiem. Zdaje mi się, że jednak Aegon jest fAgeonem, natomiast tak jak piszesz: nie miałoby to znaczenia gdyby zwyciężył.
Mam nadzieję, że nie. Mielibyśmy wtedy kolejną Rebelię Blackfyre’ów. Którą? Ósmą? Dziewiątą? Jeżeli już ma być fałszywym Aegonem to wolałbym, żeby pochodził z linii Saerysów.
Chyba jestem nie w temacie… Saerys to kto?
To potomkowie Saery Targaryen (tej, która uciekła, żeby zostać kurtyzaną) żyjący w Essos. Wiadomo, że Saera miała tam trzech synów, którzy nawet wysunęli swoje kandydatury do tronu podczas Wielkiej Rady króla Jaehaerysa. Jeden z nich był synem triarchy Volantis, inny był niesamowicie podobny do króla Jaehaerysa w młodości. Królem jak wiadomo żaden nie został, ale na Radzie przyjęto ich uprzejmie. Nie wiadomo, jakie były ich dalsze losy. Prawdopodobnie wrócili do Essos, a ich potomkowie żyją tam do dzisiaj (westeroskiego dzisiaj oczywiście)
Dziękuję za wyjaśnienie, nie jestem mocna w temacie dziejów Westeros przed Rebelią Roberta 😀
Nie ma za co, proszę bardzo. 🙂
A mnie odnośnie wątku Aegona ciekawi jeszcze jedna rzecz. Czy jeśli jest on faktycznie Blackfyrem to dostaniemy w książkach niepodważalne potwierdzenie tej informacji? Nie chodzi mi tu o pewne niuanse, jak ten, że złota kompania popiera tylko Blackfyrów i Viserysa wyśmiała, gdy ten chciał pomocy. Mam tu na myśli coś bardziej oczywistego jak np. to, że Tywin maczał palce w krwawych godach albo jeszcze bardziej dosadne, jak to, że Davos wcale nie został ścięty w Białym Porcie. Oprócz tego zastanawia mnie, jak takie ostateczne potwierdzenie mogłoby wyglądać?
Jak widać Złota Kompania popiera już nie tylko Blackfyre’ów. Wszak Aegon wystąpił przed nią jako Targaryen. Nawet jeżeli potajemnie przedstawiono go jako Blackfyre’a, to wiedzieć o tym mogą co najwyżej dwie/trzy osoby ze ścisłego dowództwa kompanii. Viserysa odrzucono nie dlatego, że był Targaryenem, tylko dlatego, że był dupkiem. 🙂 Czasy się zmieniły, Targaryenowie już nie rządzą w Westeros, a smok to smok. Lepszy czerwony niż żaden.
Co zaś do głównego pytania to myślę, że jeżeli Aegon nie jest prawdziwym synem Rhaegara to dostaniemy tego potwierdzenie. Jeżeli jest, to może tak, może nie.
Swoją drogą jesli Aegon jest Blackfyre’em, to przecież z powodu legitymizacji bękartow przez Aegona IV jest Targaryenem. Swoją drogą to dziwne, że nikt z tych legitymizowanych potomków nie używał nazwiska Targaryen.
„Nazwisko” Blackfyre pochodzi od nazwy rodowego miecza Targaryenów. Aegon IV podarował ten miecz nie swojemu następcy, jak teoretycznie powinien zrobić, ale jednemu ze swoich bękartów, Daemonowi Watersowi. Daemon odczytał to jako ogłoszenie go następcą tronu (co zapewne było zgodne z wolą króla Aegona) i przyjął nazwisko Blackfyre jako taką „etykietkę”, która będzie z daleka krzyczeć MOŻE NIE JESTEM Z PRAWEGO ŁOŻA, ALE MÓJ OJCIEC DAŁ MI SWÓJ RODOWY MIECZ, TO CHYBA COŚ ZNACZY! Myślę że to nazwisko było dla niego powodem do chluby, dowodem na to, że Aegon IV wolał go od swojego jedynego syna z prawego łoża. A potem to już stało się tradycją…
„Daemon odczytał to jako ogłoszenie go następcą tronu (co zapewne było zgodne z wolą króla Aegona)”
No niezupełnie. Wtedy Daemon nie myślał jeszcze o koronie. Dopiero knowania Bittersteela i Bloodravena, oraz działania Daerona (odesłanie Daenerys do Dorne, próba aresztowania Daemona) skłoniły go do rzucenia wyzwania. Również król Aegon nigdy nie próbował podważyć pozycji Daerona jako dziedzica (choć prawdopodobnie jego też uważał za bękarta, tyle że królowej, co zresztą wcale nie było takie nieprawdopodobne).
Nie jest Targaryenem, bo zmienił nazwisko. Ale pozostałe Wielkie Bękarty nominalnie były Targaryenami, choć znamy je głównie z przydomków – Bittersteel, Bloodraven, Seastar. Nie wiem jak było w przypadku Otherysów, a nie chce mi się grzebać w źródłach.
Musiałby wygadać się Varys albo Mopatis. Albo połapać się Tyrion, który jest jednym z nielicznych pozostałych przy życiu bohaterów, którzy mają dość dużą, aczkolwiek pochodzącą od innych wiedzę na temat upadku Czerwonej Twierdzy.
Ewentualnie jakaś wizja Brana tez może byc wyjściem z sytuacji.
No właśnie, te wizje Brana… Pomijam już fakt, że jedna z nich jest silną podpowiedzią co do pochodzenia Jona, ale mam wrażenie, że było ich za mało. Jeśli wciąż czekam na Wichry Zimy, to dlatego, że czekam na nowe wizje.
Wątpię, żeby Martin wyjaśniał tak ważne kwestie poprzez wizje. Dotychczas tego nie robił, a dotychczasowe wizje niosą więcej pytań niż odpowiedzi.