
Niedawno, bo w czerwcu tego roku, zmarł Frederick Forsyth – jeden z najbardziej znanych twórców powieści szpiegowskich i sensacyjnych. A że sam miał powiązania z brytyjskim wywiadem, trzeba przyznać, że wiedział, o czym pisał. Przykra okoliczność, jaką z pewnością jest koniec jego ziemskiej drogi, skłoniła mnie do tego, by przypomnieć Wam i sobie klasyczną już pozycję, jaką jest jego pierwsza powieść: „Dzień Szakala”.
Francja też się sypie
Powieść przenosi nas do Europy Zachodniej pierwszej połowy lat 60. Trzeba przyznać, że dzisiaj czyta się to z pewnym rozrzewnieniem: staromodne eleganckie hotele, klasyczne – niedotknięte jeszcze „taniością” – linie lotnicze (gdzie rezerwuje się bilety telefonicznie, najlepiej jeszcze po wybraniu połączenia międzynarodowego i kilkunastominutowego oczekiwania, aż rozmowa w końcu zostanie przełączona), czeki podróżne, papierowe akta. Łezka się w oku może zakręcić – tamten świat jest inny, dużo wolniejszy niż współczesny. Myliłby się jednak ten, kto ówczesny zachód naszego kontynentu miałby za miejsce idylliczne. Francja – do niedawna kolonialne imperium – wciąż odczuwa bóle fantomowe po utracie Algierii. Wielu walczących w tej okrutnej wojnie żołnierzy nie jest w stanie pogodzić się z uznaniem przez Paryż jej niepodległości. Ich zdaniem to zdrada, a dopuścił się jej nie kto inny, jak bohater drugiej wojny światowej i obecny prezydent V Republiki: Charles de Gaulle. Kara za tę zbrodnię może zaś być tylko jedna: śmierć.
Akcja powieści rozpoczyna się od kolejnego już nieudanego zamachu na życie generała. Terroryści skupieni w Organizacji Tajnej Armii wiedzą, że zostali dogłębnie zinfiltrowani przez francuską bezpiekę. Jakakolwiek zaplanowana przez nich akcja będzie udaremniona przez służby. Decydują się zatem na rozpaczliwe rozwiązanie: wynajęcie zawodowego zabójcy, który sam zaplanuje i przeprowadzi zamach. Idealnym do tego zadania okazuje się tajemniczy jegomość o pseudonimie Szakal.
Spokojnie, zaraz się rozkręci!
Jeśli ktoś spodziewa się strzelanin, spektakularnych pościgów, pojedynków na gołe pięści czy ścielącego się gęsto trupa – może się srogo zawieźć. To nie pełna akcji oraz odrealniona historia Jamesa Bonda, Ethana Hunta czy nawet Jasona Bourne’a. Zamiast tego dostajemy niezwykle realistyczny opis działania szykującego zamach zawodowego zabójcy, z drugiej zaś próbujących go wytropić służb. Śledzimy zatem skrupulatne przygotowania Szakala – planowanie miejsca i terminu akcji, przygotowanie sobie fałszywych tożsamości, zaopatrzenie się w broń, z którą będzie mógł się zbliżyć do znajdującego się pod nieustanną ochroną francuskiego prezydenta, zaplanowanie drogi ucieczki. Z drugiej widzimy metodyczne śledztwo zachodnioeuropejskich służb, próbujących namierzyć nieuchwytnego zabójcę. W dużej mierze polega ono na mozolnym przeglądaniu dokumentów meldunkowych i paszportowych, raportów straży granicznej i policji czy kwerendzie w archiwach. Tam gdzie wszystko to zawodzi, dochodzi inwigilacja bardziej techniczna, w rodzaju podsłuchów, ale bezpieka nie ma też oporów, by współpracować z półświatkiem czy samemu uciekać się do działań nielegalnych i niezwykle brutalnych, jak porwania i tortury. W walce z terrorystami nie ma miękkiej gry i Forsyth nic tu nie upiększa.
Nie licząc dość przyciężkawego wstępu, mającego wprowadzić czytelnika w sytuację polityczną Francji początku lat 60, fabuła szybko nabiera tempa. Mimo że nie mamy tu skakania po dachach czy taranowania samochodów oraz stolików na chodnikach (zawsze ktoś gdzieś musi wjechać w stoliki na chodnikach), lecz większość akcji toczy się ciasnych biurach, obskurnych sklepikach i barach lub całkiem przytulnych hotelach, nie ma dłużyzn ani nużących momentów. Forsyth operuje językiem oszczędnym i precyzyjnym, nie rozwleka się nad nieistotnymi szczegółami, jak na przykład, kto ile jajek pożarł na śniadanie i czy buraki były w sam raz, czy jednak kucharze je przegotowali. Bohaterowie są zarysowani równie oszczędnie: mają charaktery, ale nie jest to żadne studium psychologiczne. Większość z nich to zresztą zimni profesjonaliści, ograniczający w pracy emocje do minimum. Kimś kompletnie wyzutym z wszelkich uczuć, kierującym się zresztą dość prostymi pobudkami, jest Szakal. Trudno nie podziwiać go za opanowanie i perfekcjonizm, ale z pewnością nie można go polubić. I dobrze – w końcu to człowiek mordujących innych za pieniądze.
Państwo to system
Książka z jednej strony opisuje świat którego już nie ma: analogowy, dość powolny i będący w zupełnie w innej sytuacji politycznej, niż obecnie się znajdujemy. Jednak lektura, oprócz niewątpliwych walorów rozrywkowych, mówi nam jedną niezwykle ważną rzecz o obecnej rzeczywistości: naszą słabością jak i siłą są wszechogarniające nas procedury. Szakal wykorzystuje to, że biurokracja funkcjonuje schematycznie, dając miejsce i czas działającemu nieszablonowo terroryście, sprytnie wymykającemu się próbującym ująć go ludziom. Ale to jednocześnie te same procedury, przy całej ich powolności i nużącej powtarzalności są tym, co sprawi, że pętla wokół niego będzie się zaciskać z nieustępliwością góry lodowej.
Postcriptum
Książkę przesłuchałem w formie audiobooka przeczytanego spokojnym i miłym w odbiorze głosem Marcina Popczyńskiego. Całość trwa 10 godzin, a więc w sam raz nadaje się do kilku wyjazdów na średnim dystansie, albo jednego intensywnego dnia spędzonego w ogródku.
Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:
Regulamin zamieszczania komentarzy
Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:
[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]