
To było do przewidzenia. Prędzej czy później trzeba było wydoić Johna Wicka do cna i oprócz kolejnych kontynuacji głównej serii zacząć tworzyć produkcje poboczne. Był już serial “The Continental”, a teraz przyszła pora na żeńską wersję opowieści ze świata tajnych stowarzyszeń zabójców na zlecenie. Tym sposobem otrzymaliśmy “Ballerinę”, czyli Anę de Armas mordującą w ciągu dwóch godzin populację niewielkiego miasteczka, kuloodporne garnitury i inne podobne atrakcje. Czy operacja zmiany płci postaci pierwszoplanowej się udała? Czy będziemy oglądać więcej balerin? A może cały balet?
Historia oczywiście nie może być zbyt oryginalna. Mała Eve jest świadkiem śmierci swojego ojca z rąk zamaskowanych ludzi z dziwnym znamieniem na przedramionach. Tak naprawdę to Kultyści, tak jak nieżyjąca mama Eve. Tatuś z kolei należał do Ruskiej Romy, czyli jednej z 12 organizacji tworzących Wysoki Stół. Poznaliśmy ich już przy okazji przygód Johna Wicka. Cudem uratowana Eve przez 12 lat szkoli się na płatną morderczynię o pseudonimie Kikimora, udając przy tym tytułową balerinę, a kiedy już rusza w świat, jak nietrudno zgadnąć, szuka okazji do zemsty, co powoduje nagłe zwiększenie liczby zgonów w pewnej górskiej miejscowości w Austrii.
Cały film podzielono na dwie główne części. Pierwsza pokazuje szkolenie Eve i jej pierwsze kroki w karierze chodzącej śmierci, druga to rozciągnięta do granic możliwości sekwencja walki z Kultystami. Niestety żadna nie jest przesadnie dobra, chociaż przynaję uczciwie, że i tak oczekiwałem czegoś gorszego. Początek, jak to w opowieściach typu “origin story” bywa, jest ograny do bólu. Główna bohaterka przeżywa katusze – fizyczne i psychiczne – aby zahartować ducha i ciało oraz nauczyć się miliona śmiercionośnych technik pod okiem surowych nauczycieli. Wszystko to widzieliśmy wielokrotnie i nic nas nie zaskoczy. To ponowne odkrywanie “świata Johna Wicka”, czyli kolejne wydumane zasady, układy oraz dziwaczni bohaterowie. Plusem niewątpliwie jest tu świetna, rytmiczna muzyka elektroniczna, która często przygrywa w tle. Jakoś tam też twórcy próbują uprawdopodobnić fakt, że ktoś tak filigranowy jak Ana de Armas może z powodzeniem stawać w szranki ze zwalistymi chłopami. Mnie to nie przekonało, być może jestem uprzedzony.
Prawdziwa akcja zaczyna się jednak po dotarciu do siedziby Kultu i w tym momencie mam problem z jednoznaczną oceną tej drugiej części. Z jednej strony wydarzenia obfitują w naprawdę efektowne i kompletnie odjechane strzelaniny i akrobacje, które mogą się podobać. Z drugiej strony mniej więcej od połowy “Ballerina” przestaje udawać poważny film i zaczyna być samoświadomym pastiszem. Niby dodaje to lekkości, a przecież i tak nikt nie traktuje “Wicków” poważnie, ale jednak filmy z Reevesem bardziej umiejętnie łączyły w sobie powagę z estetyką gry wideo. Za przykład przeszarżowania “Balleriny” niech świadczy fakt, że szefem tajnego fanatycznego kultu w Austrii jest autorytarny facet zwany Kanclerzem. Tylko wąsa mu brakuje, albo chociaż farb akwarelowych w kieszeni.
Wiadomo jednak, że filmów z tego “uniwersum” nie ogląda się dla fabuły, tylko dla “scen”. Jak pod tym względem wypada “Ballerina”? Różnie. Jak wspominałem, wracają kulodporne garnitury, które są tak samo kuriozalne jak w pierwowzorach. Czasami perfekcyjni mordercy nie umieją trafić w przeciwnika z odległości 5 metrów. Drobniutka kobieta bez większego trudu okłada się po twarzach z barczystymi zakapiorami, a cała choreografia, przypominająca momentami balet, sprawia wrażenie bardzo wystudiowanej i robionej od linijki. Niemal widać na dekoracjach zaznaczone miejsca, w których bohaterowie powinni się zatrzymywać, upadać i gdzie patrzeć. Takie to wszystko mechaniczne i pozbawione jakiegokolwiek luzu.
Trzeba jednak oddać, że jeśli mocno zmrużyć oczy i popatrzeć na “Ballerinę” bez żadnych uprzedzeń o oczekiwań, to kilka scen akcji robi naprawdę świetne wrażenie i nie ustępuje co lepszym fragmentom “Johnów Wicków”. Jest bardzo dynamicznie, jest jajcarsko, często kompletnie bez trzymanki i w kreskówkowym stylu. Spokojnie można dopisać spore fragmenty tego filmu do kolumny „guilty pleasure”, bo śmierć jest w nim zadawana na naprawdę wydumane i efektowne sposoby. Jest też całkiem spójny z ogólną wizją tego świata i wcześniejszymi produkcjami, więc jeśli ktoś lubi przygody morderczego Keanu, może śmiało sięgnąć też po Eve wśród łowców głów. Owszem, to trochę taki “John Wick” z Temu, ale spełnia swoje zadanie.
Ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy operacja zmiany płci przyniosła pozytywne rezultaty. Niby Ana de Armas udowodniła już w ostatnim “Bondzie”, że z powodzeniem może grać twardzielkę kopiącą zbirów po twarzach, i w “Ballerinie” robi to całkiem efektownie. Tym niemniej nie da się ukryć, że nie wygląda to szczególnie przekonująco, kiedy takie chuchro z powodzeniem mocuje się z dwumetrowym drabem i to tak, że nawet bluzka jej się nie wysunie zza paska, płaszcz nie pobrudzi, a makijaż nie rozmaże. Pamiętajmy też, że pierwszy “Wick” był o tym, że bohater mścił się za zabicie psa – to od początku ustawiało narrację. “Ballerina” chwilami stara się być poważna, a potem odpina wrotki, przez co jest niespójna. Wydaje mi się, że w tej koncepcji niewiele można zmienić, a podmianka głównego bohatera na dzielną bohaterkę to tak naprawdę jedynie kosmetyka. Ani to lepsze, ani gorsze od kolejnych sequeli oryginału. Fani serii powinni docenić i spokojnie mogą dodać oczko lub dwa do oceny, pozostałych na pewno nie przekona.
Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka (2025)
-
Ocena Crowleya - 4/10
4/10
Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:
Regulamin zamieszczania komentarzy
Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:
[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]