FilmyRecenzje Filmowe

Przed północą (2013)

Po dziewięciu latach od premiery “Przed zachodem słońca” Richard Linklater, Ethan Hawke i Julie Delpy po raz trzeci połączyli siły, żeby pokazać dalsze losy Jessego i Celine. Jeśli nie oglądaliście poprzednich filmów, a nie wykluczacie takiej fanaberii, zalecam wstrzymanie się z dalszą lekturą, żeby nie psuć sobie wrażeń. Podobnie jak w przypadku drugiej części warto usiąść przed ekranem z czystą głową, bo chociaż już plakat zdradza co nieco, to czytanie o fabule “Przed północą” przed seansem nie jest dobrym pomysłem.

Od drugiego spotkania bohaterów tej opowieści również minęło kolejne dziewięć lat. Piosenka Celine zadziałała, Jesse nie zdążył na samolot. Spotykamy ich na lotnisku w Grecji, gdzie spędzają wakacje razem ze swoimi dziećmi oraz synem Jessego z nieistniejącego już małżeństwa. Na pierwszy rzut oka wszystko potoczyło się jak w bajce. Dwojgu zakochanych wreszcie udało się pokonać granice i trudności, są ze sobą, a owocem ich związku są śliczne bliźniaczki. A jednak od razu rzuca się też w oczy coś innego – zmęczenie malujące się na podstarzałych twarzach. Jesse i Celine nie są już młodziakami u progu dorosłości ani nawet młodymi dorosłymi, teraz to już “wieki średnie” z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Przyjechali do Grecji na zaproszenie pewnego pisarza, żeby odpocząć od zgiełku Paryża, ale to nie takie proste, kiedy kariera Celine jest w punkcie zwrotnym, a Jesse próbuje walczyć o opiekę nad synem, od którego na co dzień dzieli go ocean. Cały film to w zasadzie cztery długie sceny… (nikt się nie spodziewał…) rozmów. Pierwsza toczy się w samochodzie podczas jazdy z lotniska. To z niej dowiadujemy się o realiach pracy aktywistki klimatycznej i perypetii z dawnymi małżonkami. Ona nakreśla tło wydarzeń, trochę niepostrzeżenie rzucając pewne tropy, które nabiorą znaczenia później.

Druga sekwencja, nietypowa dla serii, ma miejsce przy stole i uczestniczą w niej nie tylko Jesse i Celine, ale także greccy gospodarze. To bardzo ciepła, pełna pikanterii rozprawa o prawdziwej, romantycznej miłości. Trochę zbyt oderwana od rzeczywistości, nie tak naturalna jak wszystkie wcześniejsze dialogi, no i przede wszystkim prowadzona w większym gronie. Ale to wszystko jest celowe, bo znowu robi podbudowę pod dalsze wydarzenia. Zresztą główni bohaterowie są już na takim etapie życia, że mogą do tego zagadnienia podejść z odpowiednim dystansem, a nawet z podziwem i zdziwieniem patrzą na Greków, którzy zdają się nie zauważać, że w ich wieku nie przystoi im kochać się jak nastolatkowie. Zakończenie tej rozmowy zwiastuje nadchodzącą burzę. W tym momencie już wiadomo, że tym razem chyba nie ma co spodziewać się happy endu.

Gospodarze fundują swoim gościom romantyczną noc w pobliskim hotelu. Dla złapania oddechu, dla rozpalenia tego, co trochę już przygasło. Podróż do hotelu najbardziej przypomina poprzednie filmy. Jesse i Celine mają okazję pogadać między innymi o tym, czy gdyby po raz pierwszy spotkali się dziś, mogliby zostać parą. Życie, wybory, wydarzenia odciskają na każdym piętno, które dopiero po czasie kształtuje człowieka. Czy to znaczy, że dopiero w średnim wieku stajemy się tym, kim mamy się stać? Czy młodsza, niedoświadczona wersja nas to w ogóle ta sama osoba? Ale przecież to wtedy podejmujemy wiele ważnych życiowych decyzji, które będą miały konsekwencje lata później. Bez tego młodego mnie nie byłoby dojrzałego mnie. Wszystko jest ze sobą połączone w jakimś błędnym kole.

Ale to nie dyskusje o tym, co by było, są sensem “Przed północą”. Bohaterowie docierają wreszcie do hotelu i niewiele brakuje, a byłaby to wspaniała noc. gdyby nie pewien krótki telefon. Swojego czasu nie mogłem się nachwalić wstrząsającej sceny kłótni w filmie “Historia małżeńska”, która niesamowicie eskalowa i grała na emocjach, stanowiła też wspaniały pokaz gry aktorskiej. To jest nic. Konfrontacja Jessego i Celine, podczas której wybuchają tłumione od długiego czasu pretensje, wali w widza z mocą granatnika. Ja czułem się, jakby oglądał kłótnię rodziców i zdecydowanie nie było to przyjemne. Precyzja, z jaką ta cała bardzo długa scena jest rozpisana, dosłownie powala. Można by wręcz powiedzieć, że to jakaś koszmarna wiwisekcja kłótni, podczas której niedomówienia, tajone zadry i tłumione pretensje stają się nagle orężem w walce między dwojgiem ludzi, którzy tak romantycznie się w sobie kiedyś zakochali. Jest tu i starcie dwóch różnych charakterów, i wywlekanie sobie brudów z przeszłości i zwodzenie widza, który raz kibicuje Celine, a kiedy indziej Jessemu, chociaż tak naprawdę przecież tu nie ma wygranych, jest tylko porażka. Kiedy ona wraca do pokoju i wypluwa słowa: “ja cię już nie kocham”, po czym następuje koszmarna cisza, to jest to moment jakiejś niewyobrażalnej grozy i beznadziei. Jak wtedy, kiedy w “Niekończącej się opowieści” bagno wciąga konia Atreyu. Albo gdy John Coffey umiera na krześle elektrycznym w “Zielonej Mili”. Tylko tamto były bajki, wyczarowane światy. “Przed północą” jest tak cholernie realne, że słowa Celine odbiera się wręcz osobiście.

Na szczęście Linklater nie jest sadystą i epilog nieco łagodzi ten wcześniejszy mrok. Nie tak, jak robią to ckliwe komedie romantyczne. Bardziej zwyczajnie i absolutnie bez gwarancji, że jest jeszcze jakaś szansa dla tych dwojga. Może uda się coś uratować, może nie. Jesse celnie zauważa, że to nie jest jego skomlenie o pojednanie ani tym bardziej wybaczenie. Że pokruszony związek można próbować sklejać tylko we dwójkę, wspólnymi siłami. Czy im się udało? Nie wiadomo. Po dziewięciu latach nie pojawiła się czwarta część tej historii. Pozostaje więc żyć w niepewności i chociaż przyszłość raczej nie rysuje się w różowych barwach, to “Przed północą” nie można nazwać filmem nihilistycznym i ponurym. Linklater nie odbiera całej nadziei.

Całą trylogię obejrzałem zupełnie przypadkiem, pod wpływem pewnego artykułu. Nie spodziewałem się, zwłaszcza po części pierwszej, że będzie to taki emocjonalny rollercoaster. Jak już wspominałem poprzednio, “Przed wschodem słońca” to piękny, pełen lukru obrazek, idealny do obejrzenia z drugą połówką. Kolejne dwa filmy, chociaż pełne podobnego ciepła i autentyzmu, chociaż bardzo podobnie skonstruowane, grają na coraz to innych strunach, poruszając coraz bardziej poważne nuty. Dla mnie była to między innymi opowieść o tym, jak zwodnicza może być pogoń za marzeniami i próby naprawiania błędów przeszłości. Nie da się od pewnych spraw uciec, pewnych rzeczy poprawić, bo wynikają one z naszej natury i są częścią nas. Uciekając, przenosimy ze sobą cały bagaż doświadczeń i wszystko to, co nas ukształtowało. Pokazuje również wyidealizowaną miłość od drugiej strony. Tak jakby biorąc bohaterów błahego romantycznego filmu i waląc ich w łeb rzeczywistością. Niesamowicie też pokazano upływ czasu. Bohaterowie oraz aktorzy w każdym kolejnym filmie są starsi o niemal dekadę i jest to pokazane zarówno w ich fizyczności, sposobie mówienia, poglądach, jak i stosunku do siebie nawzajem. To jedyny w swoim rodzaju filmowy eksperyment, który udał się w stu procentach. Dostarcza wzruszeń, zmusza do refleksji, znajduje idealny balans między filmową magią, a naturalistyczną, wręcz dokumentalną formą. Absolutna perła i moje osobiste odkrycie. Roku na pewno, a może i dekady. Trzeba to obejrzeć.

Przed północą (2013)
  • Ocena Crowleya - 10/10
    10/10
To mi się podoba 2
To mi się nie podoba 0

Crowley

Maruda międzypokoleniowa i mistrz w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Straszliwy łasuch pożerający wszystko, co związane z popkulturą. Miłośnik Pratchetta i Clancy'ego, kiedyś nawet Gwiezdnych wojen, a przede wszystkim muzyki starszej niż on sam.

Related Articles

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button