FilmyRecenzje Filmowe

Mission: Impossible – The Final Reckoning (2025)

Ostateczne rozliczenie Toma Cruise’a z rolą Ethana Hunta mieliśmy obejrzeć już rok temu, ale splot niekorzystnych zbiegów okoliczności (przedłużająca się akcja promocyjna poprzedniej części, strajk scenarzystów, awaria okrętu podwodnego…) spowodował przesunięcie premiery aż o rok. Przy okazji zmieniono tytuł, i zamiast “Dead Reckoning Part 2” do kin trafił ostatecznie “The Final Reckoning”, co może sugerować, iż jest to nasze ostatnie spotkanie z agentem Ethanem Huntem oraz ekipą od misji niemożliwych. Czy to godne zwieńczenie trzydziestoletniej serii?

Film rozpoczyna się oczywiście krótko po zakończeniu poprzedniego. Świat pogrążony jest w chaosie, odkąd złowroga sztuczna inteligencja rozpanoszyła się po cyberprzestrzeni i zdestabilizowała sytuację na świecie. Trwają zamieszki, rządy upadają, a ostatecznym celem Bytu jest przejęcie kontroli nad całym arsenałem jądrowym i zniszczenie gatunku ludzkiego. Tylko jedna osoba może go powstrzymać – Ethan Hunt. To, co streściłem w trzech zdaniach, film “Mission: Impossible” opowiada przez około godzinę. Tyle trwają kolejne ekspozycje i napuszone gadki o tym, że Tom Cruise jest ostatnią nadzieją ludzkości. Dodatkowo zostały okraszone migawkami ze wszystkich poprzednich części serii, żeby widz poczuł tę nostalgię i odpowiedni klimat. Sprawdziłem z zegarkiem w ręku – gdyby “The Final Reckoning” zaczął się 65 minut później, sceną rozmowy Hunta z panią prezydent, absolutnie nic istotnego byśmy nie stracili. To ważne w kontekście wielkości metrażu, bo film trwa zawrotne 2 godziny i 49 minut. Jest tak długi, że napisy początkowe zostały puszczone na przyspieszeniu, żeby całość nie przekroczyła 3 godzin. To rekord serii i absurd wielkości ego Toma Cruise’a. Nic nie usprawiedliwia takiej długości, a dobra połowa filmu to objaśnianie PLANU.

Toma Cruise’a można nie lubić, ale nie można odmówić mu profesjonalizmu i ambicji. Jego akrobatyczne wyczyny w poprzednich filmach robiły niesamowite wrażenie i można śmiało powiedzieć, że facet przełamywał kolejne bariery w tej dziedzinie. Po “Mission: Impossible 8” zostanie mu już tylko lot w kosmos (podobno dogadany). Tyle tylko, że chociaż aktor dokonuje tu niesamowitych akrobacji, to postanowił też zostać zbawicielem świata, dosłownie i w przenośni. Skala napuszenia i powagi w “The Final Reckoning” jest tak gigantyczna, że zamienia się w śmieszność. Co kwadrans ktoś wspomina, że losy ludzkości leżą w rękach Hunta. Już nawet nie jego ekipy, którą kocha jak Vin Diesel swoją przybraną, wściekłą i szybką rodzinę. Wszystko, dosłownie calusieńkie prawie trzy godziny są podporządkowane jednemu: eulogii agenta IMF, który być może będzie musiał poświęcić swoje życie, żebyśmy my mogli żyć dalej. Po trzydziestu minutach staje się to nieznośne, a w połowie filmu zwyczajnie śmieszne.

Jeśli chodzi o akrobacje, to tak naprawdę “M:I 8” składa się z dwóch rozbudowanych sekwencji. Pierwsza to nurkowanie we wraku rosyjskiego okrętu podwodnego. Dzieło godne Jamesa Camerona, chociaż oczywiście rozwleczone do granic absurdu, mogłoby posłużyć za szkielet całego oddzielnego filmu. Cruise daje nura w odmęty Arktyki, walczy z torpedami, otwiera włazy i oczywiście kradnie kod źródłowy SI, a wszystko trwa ponad pół godziny. Jeśli boicie się zamkniętych przestrzeni, albo czujecie niepokój związany z możliwością uduszenia, to nie jest film dla was.

Drugim fragmentem jest oczywiście szeroko reklamowany finałowy pojedynek w przestworzach, w trakcie którego Cruise hasa po pięknych dwupłatowcach, fika salta, pilotując maszynę jedną stopą, a pęd powietrza wykrzywia mu twarz. To z kolei nie jest fragment dla tych, którzy cierpią na lęk wysokości, bo takich widoków nie zobaczycie nawet podczas prawdziwego lotu samolotem. Obie te gigantyczne i bombastyczne sekwencje są zrealizowane na niebotycznie wysokim poziomie technicznym. Nigdzie nie widać półśrodków, efektów komputerowych, jakichś trików i skrótów. Mam podejrzenia, że cała produkcja wyglądała tak: na spotkaniu Crusie rzucił na stół zarys scenariusza, powiedział, żeby inni zajęli się jego realizacją i wyszedł kręcić swoje akrobacje. Wszystko inne zostało zepchnięte na trzeci plan. Tylko dlaczego musi to trwać niemal trzy godziny? I dlaczego za pozostałą część filmu odpowiadała jakaś inna, znacznie mniej utalentowana ekipa?

W “The Final Reckoning” przewija się bardzo wiele postaci, ale tak naprawdę żadna z nich nie ma znaczenia. Ekipa Hunta służy tylko celom nostalgicznym, a i tak wypada to blado, bo ze starej gwardii został zmarnowany życiem Benji oraz “stacjonarny” Luther. Pozostała trójka to pewien afrofrancuz Degas, który chyba pojawił się w poprzedniej części i wygląda jak statysta; grana przez Pom Klementieff morderczyni po zmianie stron; oraz Grace, która w kilka miesięcy stała się miłością życia Ethana. Bardzo brakuje tu chociażby postaci pokroju Ilsy (Rebecki Fergusson), która mogłaby partnerować Cruise’owi na równych warunkach. Tymczasem wszyscy patrzą w głównego bohatera jak w obrazek i przez cały film zadają pytanie: to jaki jest PLAN?

Bo trzeba wam wiedzieć, że oprócz ekspozycji nakreślającej powagę sytuacji na świecie, “Mission: Impossible” polega na planowaniu. I te plany są tak zawiłe, że trzeba je widzowi wyjaśniać. Nie tylko słowami, ale wręcz obrazami nadchodzących wydarzeń. Serio – w filmie podczas omawiania kolejnych zadań pojawiają się migawki późniejszych wydarzeń, wiele zdań jest powtarzanych dwukrotnie, żeby przypadkiem nic nikomu nie umknęło. Nie przepadam za objaśnianiem widzowi wszystkiego w prostacki sposób, ale ten film doprowadza sztukę gadania o samym sobie do niespotykanych nigdzie indziej poziomów. Jest to jeszcze bardziej problematyczne, że tak naprawdę fabuła nie ma żadnego sensu. Na przykład można by było wywalić prawie godzinę materiału, nie używać lotniskowca ani amerykańskiego okrętu podwodnego, bo wystarczyło wysłać Ethana tradycyjną drogą do punktu zatonięcia łodzi kapitana Dorocińskiego, skoro w ten sposób dostała się tam Grace z ekipą. Wystarczyło zrobić przerębel i zanurkować, ale wtedy Tom nie popływałby sobie lotniskowcem ani u-bootem.

Na dziwne rozszczepienie osobowości cierpi też wątek pani prezydent granej przez Angelę Bassett, która na pewno znowu będzie miała pretensje, że nie dostanie Oscara, tak jak w przypadku “Czarnej Pantery”, chociaż gra tak samo beznadziejnie jak w tamtym filmie. Tu jest otoczona gromadką karykaturalnych doradców, któzry służą – a jakże – eksponowaniu. I te ekspozycje są tak rozbudowane, że nie wypowiada ich jedna osoba, tylko niczym jakiś dziwaczny chór, dopowiadają kolejne zdania jeden przez drugiego jak postacie w musicalu. Efekt jest koszmarnie nienaturalny. A na dokładkę poważnego generała z otoczenia pani prezydent gra Nick Offerman i chociaż nie ma wąsów, to ja widziałem na ekranie Rona Swansona i nie mogłem zachować powagi.

W ogóle mniej więcej od połowy inni widzowie na sali przestali się hamować i zewsząd było słychać podśmiechujki z kolejnych coraz głupszych pomysłów i coraz bardziej idiotycznych żartów. Pod tym względem “Tha Final Reckoning” jest doprawdy dziwnym tworem, bo na zmianę jest filmem sztywnym jak kij od szczotki oraz głupkowato śmieszkującym. Mnóstwo nieśmiesznych (albo nie do końca zmierzenie śmiesznych) żartów tak jakby próbowało rozładować smiertelnie poważną atmosferę, ale efekt jest dziwaczny i bardzo niespójny. Nie można jednocześnie błaznować i robić z Hunta Jezusa umierającego za grzechy swoje i ludzkości. Kilka razy miałem zresztą nieodparte wrażenie, że twórcy naoglądali się filmów Juliusza Machulskiego. Kiedy pani prezydent wysyła Ethana na misję ostateczną, jak żywo miałem przed oczami komisarza Rybę, który miał być jak bullterrier i Tomy Lee Jones w “Ściganym”. Z kolei w samej końcówce, kiedy Tomek ratuje świat spadając z nieba, tylko czekałem, żeby wylądował niczym Jose Arcadio Morales, otrzepał się z kurzu i pojechał zabić Jurka Kilera.

Sytuacji nie ratuje niestety sposób realizacji. Fatalna jest muzyka, która gra w tym filmie cały czas, od początku do końca. W każdej sekundzie, nawet najbardziej statycznej, nawet podczas dialogów, w tle przygrywa śmiertelnie poważna nuta. Jest to tak pompatyczne, że nie powstydziłby się takiego zabiegu sam Michael Bay ani twórcy serialu “M jak miłość”. Kłują w oczy słabe sceny akcji, w których nie bierze udziału główny bohater. Strzelanina w jaskini wygląda raczej jak przeciętny akcyjniak z lat 80-tych niż poważny, silący się na realizm film. Z niesmakiem oglądałem też dwukrotnie zastosowany motyw, kiedy główny antagonista zostawia bohaterów z tykającą bombą, którą ci muszą rozbrajać. Momentami brakowało tylko muzyki z MacGyvera, a kiedy indziej melodii z “Looney Tunes”.

Przykro to stwierdzić, ale według mnie “Mission: Impossible – The Final Reckoning” to film fatalny, chyba najgorszy w całej serii. Dwie ogromne sceny kaskaderskie nie usprawiedliwiają gigantycznego metrażu, dłużyzn, beznadziejnych dialogów, idiotycznych rozwiązań fabularnych, pogmatwanej niepotrzebnie intrygi i niestety dużych braków w warstwie realizacyjnej. Film pełen jest niepotrzebnych retrospekcji, nawiązań do wcześniejszych odsłon oraz postaci wprowadzonych na siłę. Owszem, tam gdzie Tom Cruise musi pokazać, jak sprawnym jest sześćdziesięciolatkiem, nie ma się do czego przyczepić. Te sekwencje, chociaż okropnie rozwleczone i zakrawające o jakiś technologiczny onanizm, są niesamowicie widowiskowe. Niestety wszystko inne w tym filmie leży na deskach. Absurd goni absurd, a od wywracania oczami nadal bolą mnie gałki oczne. Zabrakło lekkości, zabrakło historii, zabrakło polotu i luzu. Została śmiertelnie poważna karykatura, wydmuszka i niestrawny kloc.

Mission: Impossible - The Final Reckoning (2025)
  • Ocena Crowleya - 3/10
    3/10
To mi się podoba 3
To mi się nie podoba 1

Crowley

Maruda międzypokoleniowa i mistrz w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Straszliwy łasuch pożerający wszystko, co związane z popkulturą. Miłośnik Pratchetta i Clancy'ego, kiedyś nawet Gwiezdnych wojen, a przede wszystkim muzyki starszej niż on sam.

Related Articles

Komentarzy: 5

  1. Crowley, to jest Mission Impossible.

    Czepianie się pompatycznosci, głupot fabularnych, czy ekspozycji to jak narzekanie że Słońce świeci.

    Mnie się podobało, chociaż jak na finałowa część czułem lekkie rozczarowanie. Sceny w powietrzu kapitalne, a zakończenie moim zdaniem dowiozło, lecz zabrakło mi czegoś „wow”.
    Nie jestem fanbojem serii, uważam za umiarkowanie udaną, ale rozumiem fanów że mogą być zawiedzeni, natomiast dla całej reszty to nadal dobry akcyjniak do obejrzenia przy kotlecie. I deserze. I podwieczorku, bo faktycznie jest o dobre 45min za długi.

    Także moim zdaniem ocena zaniżona poprzez wydumane oczekiwania, ja bym myślał czy 5 czy 6/10. I można śmiało obejrzeć, a jeśli to ostatni M:I to choćby dla oddania twórcom za nakład pracy i prawdziwe scenografie, minimum CGI, warto.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
    1. No właśnie wszystko, co piszesz, doskonale pasuje do poprzedniej części, której dałem solidne 6/10. Liczyłem, że ta będzie podobna, ale moim zdaniem nie jest i coś bardzo mocno poszło nie tak w czasie kręcenia. Zamiast luzu i brawury, mrok i samouwielbienie Cruise’a.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  2. jeszcze nie oglądałem chociaż podobno warto się wybrać do kina dla tych dwóch sekwencji – na łodzi podwodnej i na samolotach. Natomiast obejrzałem niedawno drugi raz poprzednią część – tam już były problemy z nienaturalną i nachalną ekspozycją ale czy istnieje w historii kina jakiś lepszy pościg samochodowy? Ta scena jest imho genialna, pełna humoru ale też widowiskowa i świetnie nakręcona. Lepszego pościgu albo nie widziałem albo o nim zapomniałem – a takiego czegoś raczej nie powinienem zapomnieć 😀

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Pościg był fajowy, chociaż strasznie długi. Ale w Rogue Nation też były super. Ten na motocyklach i w BMW też był genialnie zrobiony. Szkoda, że tym razem nie było żadnego.
      A z innych filmów, to przede wszystkim Ronin, Baby Driver i któraś część przygód Jasona Bourne’a, ta gdzie jest pościg w Moskwie.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button