
Jakiś czas temu w Filmołazie narzekałem na pierwszy zwiastun filmowego “Minecrafta”, głównie z powodu dziwnego wyglądu świata, sugestii wciskania na siłę różnokolorowych ideologii i ogólnego rozminięcia się z oryginałem. Zapowiadało się na katastrofę, ale wiadomo było, że będę musiał zabrać syna do kina i obejrzeć to dzieło, w którego sukces jeszcze tydzień temu mało kto wierzył. Sprzedaż biletów w przedsprzedaży nie powalała, o filmie nie było szczególnie głośno. Tymczasem przyszedł weekend i “Minecraft” rozbił bank, z miejsca stając się pretendentem do największego hitu roku. Oczywiście żaden poważny krytyk nie traktuje tego filmu serio, oceny zbiera marne i dla wielu jest kolejnym przykładem na upadek przemysłu filmowego. Na szczęście ja nie jestem ani krytykiem, ani tym bardziej poważnym.
Fabuła “Minecrafta” mocno przypomina „Jumanji” skrzyżowane z recenzowanym kilka dni temu “Warcraftem”. Niejaki Steve (grany przez Jacka Blacka) przypadkowo odkrywa portal do świata złożonego z sześcianów, do którego ucieka przed nudą dnia codziennego. Tam, jak każdy kto grał w grę, może realizować się jako wielki budowniczy, wydobywając surowce z bloków i zamieniając je we wspaniałe budowle. Kiedy jednak (znowu przypadkowo) odkrywa kolejny portal, tym razem do paskudnej krainy Nether, sprawy się komplikują. Aby zażegnać widmu inwazji złowrogich świniaków, Steve zostaje uwięziony w Netherze, a kryształ zamykający portal powierza swojemu psiemu towarzyszowi, który chowa go w naszym świecie. Nie mija wiele czasu, a kryształ znajduje pewien młody chłopak i wraz z gromadką znajomych ruszają na pełną niebezpieczeństw przygodę.
Nie ma co się oszukiwać – historia w “Minecraft: Film” jest pretekstowa i sztampowa do bólu. Idziemy razem z bohaterami od punktu A do B i dalej, uganiając się za McGuffinem i odhaczając kolejne punkty z programu obowiązkowego dla każdego fana gierczanego pierwowzoru. Warto przy tym wspomnieć, że dotyczy to nie tylko standardowego “Minecrafta”, ale także spinoffu z podtytułem “Legends”, bo to chyba z niego pochodzi całe piglinowe zagrożenie. Tak przynajmniej twierdzi mój syn, a ja mu wierzę. W gry grałem niewiele, ale od dawna odgrażam się, że jeszcze do nich wrócę, bo lubię survivale połączone z budowaniem. Mam jako-takie pojęcie o świecie i mechanikach z gry, więc trochę denerwowały mnie nadmierne ekspozycje, zwłaszcza te wypowiadane spoza kadru przez Steve’a. Na pewno nie wyłapałem też wielu nawiązań i smaczków, które sprawiały, że dziecięca widownia na sali chichrała się przez pół seansu. O dziwo jednak, chociaż sama historia niezbyt mnie porwała, to muszę przyznać, że całkiem nieźle się bawiłem przez te półtorej godziny.
“Minecraft” jest bowiem naprawdę przyzwoitym filmem familijnym i piszę to z pełną odpowiedzialnością. Owszem, głównym targetem jest młodsza widownia zafascynowana grą. Owszem, całość spełnia wymagania korporacyjnych tabelek z Excela, ale jednocześnie naprawdę jest się z czego pośmiać w czasie seansu. Oglądałem niedawno “Super Mario Bros. Film” i momentami myślałem, że mózg wypłynie mi uszami z powodu nadmiaru wrażeń i pstrokacizny na ekranie. W porównaniu do tamtego filmu, “Minecraft” jest zaskakująco spokojny i do ogarnięcia umysłem czterdziestolatka. A do tego mocno wariacki humor sprawia, że niedostatki w pozostałych kategoriach są jakoś tam rekompensowane. Oczywiście nie jest to bajka na poziomie “Lego Przygoda” albo “Spider-Man Uniwersum”. To zupełnie inna estetyka, inny typ rozrywki, o rząd wielkości mniej wysublimowany i dopracowany. ALE jednocześnie zupełnie nie zgodzę się, że to bezmyślny i bezduszny skok na kasę. Jeśli ktoś rzuca mi przed nos kolejne nawiązania i easter eggi, ale robi to w miarę sensownie i często zabawnie, to jestem w stanie przymknąć oko na takie rozwiązanie.
Film Jareda Hessa nie próbuje niczego udawać. Jest prostą historyjką dla dzieci, które chcą zobaczyć na ekranie to, co na monitorach, tylko w innej formie. Przy okazji wzięto pod uwagę, że na sali kinowej będą prawdopodobnie opiekunowie wspomnianych szczylnikutników i dla nich też zarezerwowano kilka żartów i smaczków. No bo jak inaczej traktować cały wątek pewnej pani, granej przez Jennifer Coolidge (mama Stifflera z “American Pie”), która próbuje poderwać Villagera potrąconego autem? Albo w ogóle całą postać Garretta, granego przez Jasona Mamoę? To były mistrz automatowych gier, ubierający się na różowo i walczący z kryzysem wieku średniego. Pozer, kryptogej i życiowy przegryw, który otrzymuje swoje pięć minut (i robi męską kanapkę z Jackiem Blackiem – gwarantuję, że zapamiętacie ten motyw…). Ten film był robiony z dużą świadomością, a autoironia jest w nim mocna. I ja to szanuję.
Skoro wspomniałem o bohaterach, to muszę też trochę ponarzekać. “Minecraft” cierpi nieco z powodu braku centralnej postaci. Mamy Steve’a, który według mnie jest kompletnie nietrafionym wyborem castingowym. Jack Black nie jest dobrym aktorem, dzieci i tak go nie kojarzą, więc jego wybór był trochę bez sensu. Z drugiej strony to bardzo wyluzowany gość, więc jakoś tam się odnalazł i świetnie dogadał z Mamoą. Ten z kolei został wybrany idealnie. Garett jest przegięty pod każdym względem i taki właśnie miał być. Robi to, co Black tak świetnie uchwycił w “Jumanji: Przygoda w dżungli” – robi z siebie wariata, ale jest przy tym całkiem zabawny. Trzecim głównym bohaterem jest Henry, dzieciak, który ma iść w ślady Steve’a, ale jest chyba tylko po to, żeby małoletnia publika miała się z kim utożsamiać. No i trzeba było wypełnić parytety, więc do kompletu dokooptowano dwie panie (w tym jedną o ciemniejszej karnacji i mocno ciałopozytywną), żeby nikt nie czuł się wykluczony. Obie są kompletnie zbędne i nie mają absolutnie nic do zagrania. Cała reszta wykreowana jest w pamięci komputerów, w tym główny czarny charakter – Małgosia. W oryginale była Malgosha, po naszemu jest Małgosia i jest to tłumaczenie na miarę dubbingu “Asterix: Misja Kleopatra” – genialne. Zastanawia mnie tylko, czemu ona jest tak podobna do Guldana z “Warcrafta” i też próbuje przeprowadzić inwazję przez międzywymiarowy portal…
Idąc na “Minecraft: Film” do kina, spodziewałem się najgorszego. Miałem w głowie paskudne, prostackie egranizacje, które za nic mają materiał źródłowy i do tego traktują widza jak idiotę, a raczej jak bankomat. Tymczasem jest to film zaskakująco przyjemny w odbiorze i zrobiony z dużą samoświadomością. Nie znajdziecie w nim ani ciekawej fabuły, ani oryginalnych rozwiązań, a jednak jakimś dziwnym trafem da się to oglądać bez bólu zębów. Dzieciaki na sali piały z zachwytu, reakcja nastoletniego fana “Minecrafta” też była pozytywna. A dla starych pryków jest w filmie tyle głupkowatego humoru, że też jest szansa nie usnąć z nudów i nawet nieźle się bawić. Jeśli nie macie dzieci i chcielibyście obejrzeć “Minecrafta” “na poważnie”, to spokojnie odejmijcie od oceny dwa oczka. Patrząc całkiem obiektywnie to nie jest dobry film. Jeśli jednak zmienić optykę i przymknąć oko na pewne niedociągnięcia, półtorej godziny mija całkiem szybko i da się to obejrzeć bez chęci popełnienia seppuku.
Minecraft: Film (2025)
-
Ocena Crowleya - 6/10
6/10
Wybrałem się na film ze swoimi dziećmi i po zwiastunach byłem nastawiony sceptycznie. Co prawda grywam w Minecraft, ale i tak spodziewałem się gniota żerującego na fanach gry. I z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że dawno się tak nie myliłem. Film wyszedł na prawdę spoko i bawiłem się na nim przednio 🙂 Wydaje mi się, że głównie dlatego, że twórcy filmu doskonale zdawali sobie sprawę, czym ten film ma być. Podobnie jak gra, film nie ma wciągającej fabuły, niezapomnianej muzyki, sytuacji pełnych patosu czy wzniosłych tekstów o honorze, przyjaźni albo walce dobra ze złem. Film ma za to po prostu bawić. I jak dla mnie robi to świetnie! Minecraft jako gra oferuje wielki świat, w którym główny cel to „możesz tutaj robić co chcesz – budować, odkrywać, konstruować, walczyć, wymyślać i przeżywać przygody – i po prostu się przy tym bawić”. Film podobnie – ma zwyczajnie bawić widza i to fantastycznie „siadło”. Black i Mamoa tworzą niesamowity duet, mam wrażenie, że świetnie się bawili podczas odgrywania swoich ról (tak, męska kanapka zostanie już w mojej pamięci na zawsze, podobnie jak pseudo-hiszpańskie wstawki w dialogach). Do niektórych scen będę wracał jeszcze przez jakiś czas.
Inną mocną strona filmu jest chyba to, że był na tyle prosty, że nie trzeba było być znawcą gry, aby mieć frajdę z oglądania. W takim np. Warcraft, jeśli ktoś nie znał chociaż z grubsza lore uniwersum, to traciło się dosyć sporo. Mam podobne odczucia co do obecnych filmów Marvela – jeśli nie wiesz, kto jest kim i co się działo w poprzednich częściach, to mnóstwo rzeczy widzowi zwyczajnie umknie. Natomiast Minecraft pokazał, że można zrobić fajny film, w którym przemyci się kilka smaczków dla graczy (np. Technoblade, trik z lądowaniem za pomocą wiadra wody czy złote jabłko), ale są to właśnie smaczki, które nie są konieczne do prawidłowego odbioru filmu.
Podsumowując: spodziewałem się gniota, a zamiast tego przez cały seans po prostu dobrze się bawiłem – zarówno ja, jako stary gracz, moje dzieciaki, a nawet żona, która Minecrafta zwyczajnie nie trawi i dziwi ją, jak ktoś może w to grać. Film nie aspiruje do wielkiego kina – skupia się na tym samym co gra, na której się opiera – na dobrej zabawie. I mnie to kupiło.
Ciekawe że Jack Black świetnie pasuje to wielkich chłopów, wcześniej The Rock, teraz Mamao.
Film jest dokładne taki jak piszecie.
Nie udaje wielkiego dzieła, nie sili na 1000000 eastereggów i też nie podlizuje się fanom na siłę.
Fabuła i całą konstrukcja oddaje Vibe gry i z tego co czytałem, film pobił rekord Polski:)
MINECRAFT i KLER, cóż za wizytówka polskiego widza:)
Czy to prawda, że scenariusz pisało 28 osób? Tylu współtwórców jest wymienionych w dokumentach gildii scenarzystów? A w napisach filmu 6 osób.
Jeśli tak, to dość znaczące.
Podobno tak. Ale chodzi chyba głównie o to, że film był w produkcji od 10 lat i scenariusz przepisywano wielokrotnie. Zresztą można by go spisać na jakichś 10 kartkach. 😉
Oczywiście- obecność kobiet oznacza, że musiały być włączone z parytetu. To, że w życiu nie przyszłoby ci do głowy napisanie czegoś takiego o facecie w filmie jasno pokazuje z jakim umysłem mamy do czynienia…
A oglądałeś? Czy tylko jasno pokazujesz, z jakim umysłem mamy do czynienia?