Seriale

Rozdzielenie (sezony 1-2)

Nie mam pojęcia, od czego zacząć, bo trudno mi się pisze niebanalne teksty pochwalne. Łatwiej jest coś obśmiać i skrytykować w sposób ciekawy albo zabawny, niż pochwalić bez popadania w przesadny zachwyt. Tylko że tutaj nie potrafię inaczej. Bena Stillera lubiłem zawsze, bo jego głupkowate komedie trafiały poczuciem humoru w mój gust. Widać tam było gigantyczny dystans i jednak coś więcej niż żarty z fekaliów czy seksu (pozdrowienia dla Adama Sandlera). Potem Stiller stanął po obu stronach kamery i dał mi świetne „Jaja w tropikach” oraz jeden z najlepszych, najważniejszych dla mnie filmów: „Sekretne życie Waltera Mitty”. W lutym 2022 na Apple TV+ trafił serial „Rozdzielenie”, w oryginale „Severance”. Drugi sezon właśnie miał swój finał i jejku-jej… niech mnie kule biją, jeśli to nie jest jedna z najlepszych produkcji w… zasadzie od zawsze.

Serial oparty jest do pewnego stopnia na tajemnicach i kolejnych poziomach odkrywania świata przedstawionego oraz jego nieoczywistej konstrukcji. Postaram się napisać tak, żeby nie zdradzić ani ćwierć fragmentu istotnego dla widza, żeby nie psuć nikomu zabawy podczas seansu.

Mamy wszechobecną korporację Lumon, o której powiedzieć, że jest dziwna i nietransparentna, to jak nic nie powiedzieć. Najbardziej doniosłym jej wynalazkiem jest chip, który wszczepiony do mózgu pozwala na tytułowe rozdzielenie ludzkiej świadomości. Podpisujesz umowę o pracę, przechodzisz operację, przychodzisz do roboty, wchodzisz do windy i… rodzi się nowy ty. Ten, który przez kolejne 8 godzin będzie rzetelnie pracował dla Lumon. Mija 17:00, „wewnętrzniak” (z ang. „innie”) wraca do windy i… cyk, znów jesteś sobą, czyli „zewnętrzniakiem” (z ang. „outie”). Nie masz zielonego pojęcia, kim jesteś w biurze, co się tam dzieje, na czym polega twoja praca. W drugą stronę to samo. Twoje „pracownicze ja” rodzi się jako tabula rasa i nie ma zielonego pojęcia, kim jest na zewnątrz, czy ma rodzinę, przyjaciół, dom, jaką ma przeszłość, nic.

W pierwszym odcinku poznajemy ten mechanizm oczami Helly R. (Britt Lower), która budzi się totalnie skołowana i ma rozpocząć swój pierwszy dzień w nowej pracy. W nowy świat wprowadza ją Mark S. (Adam Scott). Pokazuje jej dział „Macro Data Refinement”, gdzie pracuje z Dylanem G. (Zach Cherry) i Irvingiem B. (John Turturro). Nad wszystkim czuwa surowa dyrektorka, Harmony Cobel (Patricia Arquette). Z czasem poznamy szerzej losy zewnętrzniaków, będziemy śledzić intrygi rozwijające się w biurze i poza nim, a także dowiemy się – przynajmniej częściowo – jak działa rozdzielenie, czemu nie wszyscy pracownicy są mu poddawani i co się tam do cholery dzieje.

Głównym bohaterem jest wspomniany Mark S. Z powodu rodzinnej tragedii zatrudnił się w Lumon, żeby chociaż te 8h wyłączyć swoją oryginalną świadomość i nie przeżywać traumy od nowa. Typowa ucieczka przed bólem w „nieczucie”. Na poziomie konceptu wydawało mi się to całkiem kuszącą opcją. Szczególnie jeśli ktoś nie znajduje swojej pracy szczególnie ciekawą. Żyjesz porankami i wieczorami, weekendami i wakacjami, a ta nudna i rutynowa robota jest gdzieś poza świadomością. Nawet brak wiedzy o tym, co i po co się właściwie robi, nie przeraża jakoś bardzo.

Problem pojawia się, kiedy pomyślimy o wewnętrzniakach. Wyobraźcie sobie życie złożone z pracy i… tylko z pracy. „Budzicie” się w windzie i w niej „zasypiacie”. Nie macie czasu wolnego, wakacji, wieczorów z bliskimi. Nie ma hobby, życia towarzyskiego, odpoczynku, psychicznego odsapnięcia, zmiany klimatu czy otoczenia. Jedyne co znacie, to zimne, białe korytarze, surowo urządzone biuro działu rafinacji makro danych i 4-5 osób, zawsze tych samych. Wewnętrzniaki nie są też robotami, mają pełną gamę normalnych uczuć i emocji, są takimi samymi ludźmi jak ich zewnętrzne wersje, tylko bez tamtego bagażu doświadczeń. No i wreszcie: jeśli zewnętrzniak zdecyduje się odejść z pracy, to jego biurowa wersja zwyczajnie… umiera. Znika i nigdy więcej się nie pojawi.

Nagle nie brzmi to tak kusząco, prawda? Serial co chwilę serwuje nam niejednoznaczne sytuacje i stawia bohaterów (a więc i nas) przed wątpliwymi wyborami moralnymi. Do tego z jednej strony Lumon stara się (bardzo prostackimi metodami) uszczęśliwiać swoich pracowników, ale z drugiej: zarząd i wyżsi menedżerowie traktują ich jak narzędzia. Nie widzą w nich ludzi, tylko trybiki w większej maszynie, które można traktować jak wymienialne w każdym momencie części, i których w dodatku łatwo się pozbyć. Jednocześnie wewnątrz tworzą korporacyjną kulturę, która opiera się na ślepej wierze w to, że Lumon ma zawsze rację i cokolwiek się dzieje, to dla naszego dobra. Nawet jeśli jednego dnia firma mówi jedno, a drugiego coś zupełnie innego. Brzmi znajomo? Pracownicy mają też do dyspozycji „break room”, czyli pokój socjalny, ale tłumaczenie zabija sens, bo przeznaczenie tego pomieszczenia… musicie poznać sami.

Do naprawdę trudnych refleksji, które samo rozdzielenie budzi w widzu, dochodzi jeszcze obraz bezdusznej korporacji (z jakimi wielu ma do czynienia na co dzień) i odwiecznego konfliktu między pracą a życiem osobistym. Nie wiem, czy był wcześniej serial, który po każdym odcinku tak długo siedziałby mi w głowie i pobudzał do tylu rozważań nie tylko na temat postaci z ekranu, ale też o sobie samym.

Tyle w kwestii historii i emocji, jakie budzi produkcja, bo – jak pisałem – nie chcę wejść na pole minowe i chlapnąć za dużo. Napiszę wam jeszcze o wizualiach. Serial wygląda obłędnie. Świat na zewnątrz przypomina nasz współczesny, budynek Lumon to złowrogi i zimny biurowiec ze szkła i stali, a piętro rozdzielenia to coś niesamowitego. Długie, niekończące się białe korytarze oświetlone jasnym i zimnym światłem, retrofuturystyczny sprzęt komputerowy, kontrastowa zieleń wykładziny w biurze rafinacji makro danych i kilka innych zakamarków, które przyprawiają o gęsią skórkę. Paleta barw jest minimalistyczna i nawet jeśli nasi bohaterowie trafią w inne miejsce na piętrze – zawsze będzie utrzymane w tonacji z 2-3 kolorami, zimne i sterylne. Powoduje to poczucie zamknięcia w klatce. W przerażającym labiryncie, który wydaje się nie mieć końca.

Scenografia sprawia, że w stu procentach skupiamy się na tym, co bohaterowie mówią, robią i czują. A wszystko sfilmowano tak, że ręce same składają się do braw. Jessica Lee Gagné wie, kiedy stosować szeroki kadr, kiedy maksymalne zbliżenie na twarz, a kiedy stać w rogu pokoju i patrzeć na wszystko niczym rasowy podglądacz.

Obsada to kolejny gigantyczny plus „Severance”. Adam Scott i Patricia Arquette są fenomenalni i w zasadzie mogę tylko powtarzać, jak bardzo realistycznie portretują swoje postacie i pokazują nam całą gamę emocji. Scott dodatkowo gra tak naprawdę dwie osoby o różnych doświadczeniach i celach. I nie jest to prosta wariacja jing-jang, gdzie jeden jest bohaterem pozytywnym, a drugi to zły brat bliźniak. Tutaj wewnętrzniaka i zewnętrzniaka różnią niuanse, a Scott wypada wybitnie. Jego współpracownicy podobnie. Mamy też na drugim planie takie nazwiska, jak Christopher Walken czy znana z „Gry o tron” Gwendoline Christie. Aktorsko nie ma słabych ogniw ani przeciętnych występów. Jest idealnie.

Po zalaniu was lawiną miodu czas na (co najwyżej) naparstek dziegciu. Zdarzają się dziury logiczne i jakby zacząć podchodzić do tego bardzo analitycznie, to w kilku miejscach można się przyczepić. Na przykład z jednej strony w biurze panuje permanentna inwigilacja, ale z drugiej jak już bohaterowie wykręcają jakiś zwariowany numer, to okazuje się, że akurat wtedy nikt nie patrzy. Mi to nie przeszkadzało jakoś specjalnie, ale w kilku momentach jest to zauważalne.

Przez chwilę obawiałem się też, że serial idzie w stronę „Lost„, czyli jeśli w końcu dostaniemy odpowiedź na jakieś pytanie, to będzie niejasna i namnoży kolejnych dziesięć pytań. Na szczęście obawy okazały się nieuzasadnione. Drugi sezon kończy się tak, że z rozkoszą obejrzę trzeci, ale gdyby to był ostateczny finał – jestem w stanie to zaakceptować. Trochę kwestii nadal wymaga wyjaśnienia, ale zakończenie jest emocjonujące i satysfakcjonujące.

Irytuje mnie jeszcze – pisałem o tym przy okazji innej recenzji zdaje się – że przy tak rzadko wychodzących sezonach, trzeba za każdym razem wracać do początku. To znaczy można oprzeć się o kilkuminutowe „w poprzednim sezonie”, ale nie warto. Produkcja, w której tak ważne są detale, konkretne sceny czy dialogi, po prostu wiele traci. Z drugiej strony Apple pewnie rozliczane jest z nowych subskrypcji i czasu przed ekranem, więc jeśli widz zamiast obejrzeć tylko drugi sezon, najpierw obejrzy ponownie pierwszy… czysty zysk. Taki model biznesowy, niestety.

Nie będzie niespodzianką, jeśli napiszę, że szczerze polecam „Rozdzielenie” absolutnie wszystkim. Serial bawi, zmusza do myślenia i budzi ogromne emocje. Świetnie łączy dużą liczbę gatunków w super-strawnym miksie. Jest tu komedia, groteska, ale też thriller, momentami wręcz horror. Jest klimat totalnego oderwania od rzeczywistości, korporacyjnej abstrakcji, a napięcie – kiedy trzeba – budowane jest po mistrzowsku. Trzeci sezon już został zapowiedziany (pojawi się w 2026 roku). Nie mogę się doczekać, a wam jeszcze raz polecam zapoznać się z „Severance”. Redaktor kuba (słusznie) niemal przy każdej możliwej okazji chwali i poleca usługę streamingową Apple ze względu na jakość produkcji, które można tam znaleźć. Przyłączam się do tego przekazu, bo za cenę połowy abonamentu Netflixa dostaniecie zawartość („Kulawe konie„, „Ted Lasso”, „The Morning Show”, „Silos„, „Uznany za niewinnego” i wiele wiele innych), o której usługa spod znaku czerwonego N może tylko pomarzyć. A samo „Rozdzielenie” w tym katalogu jest pozycją numer jeden. Arcydzieło.

Rozdzielenie (sezony 1-2)
  • Ocena SithFroga - 10/10
    10/10
To mi się podoba 7
To mi się nie podoba 1

Related Articles

Komentarzy: 14

  1. Ooooooj, taaak. Jeszcze jestem w trakcie drugiego sezonu, ale ten serial to jedna z najlepszych rzeczy jakie można obejrzeć. W ogóle. Już po pierwszym sezonie miałem taką myśl, że to może być legendarna produkcja na miarę Sopranos, czy The Wire. Może jeszcze za wcześnie na ferowanie takich wyroków, ale naprawdę mało jest rzeczy tak wstrząsających we współczesnej tv/streamingu.

    To mi się podoba 3
    To mi się nie podoba 0
  2. Jak złapie promke na Apple to kiedyś zbadam 🙂

    Co do Lost, to powiem tak. Miałem luźny rewatch (w sensie żona oglądała do 4 sezonu, leciało w tle jak pracowałem… Ciężko było się skupić) i ten serial okazuje się naprawdę czymś ponadczasowym. Nawet nie sądziłem że to było tak dobre. Przy ponownym obejrzeniu zyskuje 1 jak nie 2 punkty. Zwłaszcza przy 3 i 4 sezonie. Niestety ten poziom już jest prawie niemożliwy do osiągnięcia obecnie.

    To mi się podoba 2
    To mi się nie podoba 0
    1. Myślę że ogólna ocena Lost i wszelkie jego problemy biorą się właśnie z tego co się dzieje na końcu.

      Mało kto chyba narzeka na ten serial sam w sobie, bo jak objejrzeć pierwsze sezony raz jeszcze to własciwie jest to dalej sztos. Problem z Lost to jest to o czym napomknął SithFrog – serial zadaje dziesiątki pytań, na (prawie) żadne ne odpowiada, zamyka się w sposób naiwny i nie daje żadnej satysfakcji z zakończenia.

      To jeszcze wyższy level problemu jaki ma Gra o Tron – czy warto zaczynać oglądać /rewatchować bardzo dobry serial wiedząc że ma marne zakończenie a ostatni sezon psuje doznania?

      Co do samego Rozdzielenia, ja się nie mogę przemóc. Obejrzałem dwa pierwsze odcinki, niby jest jakaś zagwostka, niby to ma ręce i nogi, świetną obstawę itd. ale póki co zupełnie mnie nie wciągnęło (w przeciwieństwie do takiego Silo). Pewnie się przemogę i skończę pierwszy sezon, ale jak na wszystkie zachwyty dookoła to jestem aż zaskoczony jak ciężko mi to wchodzi.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Dla tych 5 sezonów przynajmniej warto jak rzadko kiedy. W ogóle jest to tak niesamowicie angażujący serial. Żyjesz życiem bohaterów, uwielbiasz ich lub nienawidzisz.
        Dziś nic nie ma podjazdu do tego. Przez chwilę myślałem że The Boys ale się zesrało.

        To mi się podoba 1
        To mi się nie podoba 0
        1. No właśnie ja miałem taki problem z Lost, że żyłem tym bardziej niż jakimkolwiek serialem i byłem na maxa zaangażowany. Ale jak już zaczęli dokładać absurdalne zagadki, które nigdy nie miały być rozwiązane (Sayid – DO DZIŚ PAMIĘTAM – mówiący grobowym głosem, że nie wiadomo co gorsze: gdzie jest reszta posągu czy dlaczego ten stwór ma 4 palce). Jak wyjęli korek z dna wyspy i zaczęli skakać po linii czasu – już wiedziałem, że nic z tego nie będzie. A zakończenie z szatanem i bogiem było tak banalne i prostackie, że zęby bolą. Po 15 sezonach (!!!) Supertnaturala miałem mniejsze poczucie straconego czasu, ale chyba dlatego, że Kripke od początku nie obiecywał gruszek na wierzbie.

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. To był pierwszy serial który mnie zaprowadził na forum warez 😁 Z kuzynem omawiałem każdy odcinek godzinami. Matka specjalnie satelitę kupiła by 2 sezon oglądać.
            Hataki wrzuciły niedawno, że minęło ileś lat od odcinka Though the glass i nigdy chyba nie czułem takiej fali sentymentu.

            Mimo wszystko, do 5 sezonu warto oglądać jeszcze raz. Pamiętam jak powtórny seans odcinka o kotwicy mną wstrząsnął. Wybitne.
            Chyba tylko z sezonu 6 nie oglądałem drugi raz odcinków.

            Supernatural czy Smallville – też nigdy nie będę miał poczucia zmarnowanego czasu. Dla mnie takich seriali już nigdy nie będzie. I nie chodzi o jakość, bo w późnych sezonach wszystkich omawianych tytułów były odcinki po prostu beznadziejne. Ale dla mnie już żaden serial nie będzie nigdy tak angażował. Nawet jak jakaś nowość jest spoko, to postacie nie sprawiają że traktujesz ich jak kogoś bliskiego. Takich braci, odcinka o kotwicy, z Charliem czy jak Jim i Sun mają retrospekcje w dwóch różnych liniach czasowych.

            Z drugiej strony jest Prison Break – tutaj czas był stracony. To chyba też pierwszy serial, który odkrył że warto robić z widza debila.

            Lindelof zrobił jeszcze jeden z moich ulubionych seriali – Leftovers. A JJ to chyba ten od nowych Star Wars? 🤣

            Fajny pomysł miał niedawno serial Turbulencje. Niestety nie dowieźli, a szkoda bo był potencjał na nowych Lostow.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
      2. Wiesz co, to jest taki serial, że albo wchodzi albo nie. Chyba nie ma nikogo pomiędzy. On po prostu jest klasycznym „slow burnerem” i tu wszystko jest w relacjach między postaciami, ale akcji jako takiej jest tak mało, że jak nie chwyci Cię koncepcja to można umrzeć z nudów.

        To mi się podoba 1
        To mi się nie podoba 0
  3. Podpisuję się pod recenzją. Bardzo możliwe, że ten serial trafi do mojej topki seriali bo jest na poziomie gigantów:
    – Twin peaks,
    – Breaking Bad,
    -Better call saul,
    – Sopranos,
    – Attack on Titan (tak wiem kontrowersyjny wybór dla niektórych, ale mnie kupił w 100%),
    – legion (patrz wyżej),
    – The office.

    Na drobne dziury logiczne nie zwracam takiej uwagi bo teoretycznie da się to jakoś wytłumaczyć. Ilość fałszywych tropów jakie rzuca ten serial powoduje, że po każdym odcinku można godzinami siedzieć na forach i szukać teorii.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
      1. W moim odczuciu najlepszy serial superbohaterski marvela zrobiony przez Noah Hawleya dla FX. Generalnie z uniwersum Avengersów nie ma nic wspólnego. Opowiada o mutancie klasy omega (davidzie hellerze synu charlesa xaviera – grany przez genialnego Dana Stevensa) i jego problemach z psychiką i multum osobowości, które ma w głowie. Więcej spoilerów nie chce podawać, ale jest kilka scen (rapowa bitwa, walka mutantów w ciszy itp.), które w czasie gdy powstał były dla mnie absolutnie genialne. Całość zamknięta jest w 3 sezonach i dla mnie był dużo lepszy niż też dobre Fargo Noah Hawleya.
        Serial ma bardzo abstrakcyjny styl.
        Jeśli podobały Ci się sceny z tańczącym Millchickiem to ja oglądając te sceny widziałem ogromną inspirację scenami tanecznymi z legionu, które też są w tym serialu dość liczne.
        Dla mnie topka serialów jakie widziałem. A z uniwersum marvela to jedynie wanda w pierwszych trzech odcinkach była bliska tego poziomu, ale to tez nie to.
        Polecam, zwłaszcza że serial nie wiem czemu nie był popularny

        To mi się podoba 1
        To mi się nie podoba 0
        1. No i zapomniałem o genialnej roli Audrey Plazy, która po raz pierwszy poznałem w tym serialu. Na IMDB 8.1.

          To mi się podoba 1
          To mi się nie podoba 0
          1. a do listy dopisałbym również Bojack Horsemana, którego tylko z nieuwagi nie dopisałem, a też uważam za peak kresków.

            To mi się podoba 1
            To mi się nie podoba 0
  4. Obejrzałem 1 sezon. Podobało mi się, małżonce też. Może nie powiedziałbym, że jest aż tak znakomity, bo trochę mnie raziło kilka detali (zwłaszcza wybiórcza inwigilacja, która raz działa, a kiedy indziej nie), ale oglądało się świetnie. Mam nadzieję, że 2 sezon kończy się sensownie i domyka wątki. Na pewno obejrzę.
    Od strony technicznej niewątpliwie jest to klasa światowa.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  5. Drugi sezon niestety słabszy, choć nadal bardzo dobry. Z zarzutów to przede wszystkim niepotrzebne rozdrabnianie wątków, które do niczego ostatecznie nie prowadzą, a z tych które prowadzą nie przekonuje mnie przemiana postaci granej przez Arquette. Zresztą ten „jej” odcinek był też chyba najsłabszym punktem całego serialu i to nie przez jej grę tylko pomysły.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Polityka prywatności/Regulamin zamieszczania komentarzy

Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button