
Zanim to jednak nastąpi, wbijam szpilę polskim dystrybutorom. Światowa premiera kinowa „Nosferatu” miała miejsce 25 grudnia 2024 roku, a na nasze ekrany trafił dopiero teraz, konkretnie 21 lutego 2025. Wiem, że czasem trafia się niszowa perełka i dowiadujemy się o niej po czasie, a dystrybucja ze swoją korporacyjną bezwładnością jest w stanie sprowadzić film po dłuższym czasie do kraju nad Wisłą. W tym wypadku mamy jednak do czynienia ze znanym i uznanym reżyserem oraz bardzo rozpoznawalną marką, którą można było pokazać w okresie świątecznym, gdy było wiele wolnych dni, w sam raz na pójście do kina. Czemu więc musimy czekać 2 miesiące? Polska premiera przypada na moment, kiedy parę dolców plus działający klient VPN sprawiają, że możemy spokojnie obejrzeć produkcję na VOD. Może ktoś myślał, że będzie więcej nominacji i największego ruchu można spodziewać się zaraz przed galą rozdania Oscarów? Jeśli tak – chyba nie wyszło. Tyle jeśli chodzi o żale.
Fabularnie historia niewiele odbiega od tego, co dobrze znamy. Ellen Hutter (Lily-Rose Depp) ma niespotykaną i paranormalną więź z rumuńską emanacją śmierci, hrabią Orlokiem (Bill Skarsgård). Jej mąż – Thomas Hutter (Nicholas Hoult) – jedzie na zamek arystokraty, żeby podpisać umowę na kupno nieruchomości w niemieckim Wisburgu, w którym rozgrywa się większa część akcji. Kiedy miasto nawiedza Nosferatu i przynosi ze sobą zarazę, Thomas wraz z przyjacielem Friedrichem Hardingiem (Aaron Taylor-Johnson), doktorem Dr Wilhelmem Sieversem (Ralph Ineson) i profesorem Albinem Eberhartem von Franzem (Willem Dafoe), próbują powstrzymać potwora.
Audiowizualnie produkcja ociera się o perfekcję. Nie wiem, co chwalić pierwsze, bo chwalić muszę wszystko. Zdjęcia są przepiękne i klimatyczne. Wszędzie panuje gotycki mrok, a na ścianach tańczą cienie. Najczęściej złowrogi cień tytułowego potwora, który coraz bardziej wpływa na otaczającą bohaterów rzeczywistość. Wnętrza, kostiumy, scenografie – wszystko stoi na najwyższym możliwym poziomie. Ujęcia z podróży Thomasa do Rumunii mogą spokojnie trafić jako stop-klatki do antyramy i na ścianę. Wszystko jest zwyczajnie piękne mimo mroku i gotyckiej surowości.
To samo mogę powiedzieć o realizacji dźwięku. Skrzypienie drzwi, odgłos łapczywie wysysanej krwi (przypomina bardziej bulgot niż to, co znamy z filmów o Drakuli), nienaturalnie ciężkie kroki Orloka, jego głos, krzyk ofiar – brak nominacji do Oscara za dźwięk uważam za skandal. Tym bardziej że wspomniane: scenografia, kostiumy, zdjęcia (i niewspomniana, ale warta docenienia charakteryzacja) mają szansę w wyścigu po statuetkę.
Nie dostał też nominacji żaden członek obsady. Rozumiem, że film tak rozkłada akcenty, iż każdy dostaje trochę czasu, żeby błysnąć – a wierzcie mi, błyszczą absolutnie wszyscy – ale nikt na tyle, żeby się wybić, tylko co z tego? Za rolę drugoplanową na wyróżnienie zasługuje co najmniej Willem Dafoe, ale też Bill Skarsgård. Ten ostatni był już Pannywisem w „To”, teraz gra Nosferatu, za chwilę chyba Freddy Krueger? To rzekłszy, jest osoba, która powinna być nominowana za rolę główną. Lily-Rose Depp (najstarsza córka Johnny’ego i Vanessy Paradis) rozbiła bank i w tak młodym wieku zagrała rolę wybitną. Na tyle, że wspomniane wyżej wielkie nazwiska ledwie jej partnerują. Na pewno duża w tym zasługa scenariusza, który z damy w opałach czyni Ellen główną bohaterką filmu i daje jej najwięcej sprawczości w historii. Taki fakt trzeba jednak umieć wykorzystać. Nie dać się przyćmić znanym i uznanym weteranom branży i to się pannie Depp po prostu udało.
Jeśli miałbym narzekać na cokolwiek, byłby to brak… gore? Naturalizmu? W wersji Herzoga z 1979 czuło się stęchliznę i wilgoć starych, zapuszczonych piwnic, lochów i śmierdzących zaułków. U Eggersa nawet te lokacje są niemalże zbyt doskonałe, zbyt dopracowane. Sceny, w których pojawiają się różnorakie, cielesne wydzieliny, śmierć czy plaga są odrobinę zbyt sterylne i czasem po prostu nie budzą oczekiwanej odrazy. Może to celowy zabieg, mający nawiązywać do wersji z 1922, która siłą rzeczy była teatralna? Sprawiło to, że najmniej zagrał mi właśnie element straszenia widza takimi scenami. Prędzej grozę budziły sceny rodem z „Egzorcysty” i tu znów wielka zasługa Lily-Rose Depp.
W tym momencie dochodzimy do sedna. Wiadomo już, że film jest dobrze napisany, świetnie wyreżyserowany, doskonale zagrany, nakręcony i udźwiękowiony. Wszystko co „eggersowe” jest. Mój problem polega na tym, że nie ma tu nic… nowego. Eggers wziął znaną i lubianą historię i po prostu ją w naprawdę fachowy sposób pokazał. Nie ma tu żadnej wolty fabularnej, niespodziewanego zwrotu akcji, zmiany ról bohaterów. Niczego, co mogłoby uzasadnić istnienie tego filmu. Może takie miał marzenie i oglądamy projekt zrodzony z pasji, ale zabrakło mi czegoś ekstra. Czegoś, co czyniłoby tę wersję godną zapamiętania za coś więcej, niż tylko bycie pięknym i jakościowym remakem. Jakbym oglądał reprodukcję „Słoneczników” van Gogha albo nawet „Mona Lisy” DaVinciego namalowanych jeszcze odrobinę ładniej niż oryginały. Doceniam za detale, za kunszt, ale to nadal tylko kopia, bez własnego charakteru.
Nosferatu (2024)
-
Ocena SithFroga - 8/10
8/10
Okiem Crowleya:
W zasadzie zgadzam się ze wszystkimi punktami redakcyjnego kolegi, więc nie ma sensu pisać osobnego tekstu, ale chciałbym dodać kilka słów od siebie. W przeciwieństwie do SithFroga nie jestem żadnym wielkim fanem Eggersa, ale zawsze doceniam porządne kino autorskie. I chociaż „Nosferatu” bardzo mi się podobał – oceniam również na 8/10, to nie potrafię się tym filmem zachwycić. Miałem wrażenie, że oglądam pracę magisterską wybitnie zdolnego studenta filmówki, który postawił sobie za zadanie odtworzyć klasyczny film nowoczesnymi środkami. Przy czym chodzi bardziej o nowoczesne kamery, a zdecydowanie mniej o nowoczesne środki. Bo film Eggersa pomimo przestrzennego dźwięku i wysokiej rozdzielczości to niemal w 100% zabawa i pokaz technicznych sztuczek. Odpowiednik muzyki Steve’a Vaia.
Weźmy na przykład oświetlenie i filtry kolorystyczne. Większość scen została zabarwiona na różne sposoby – czy to światłem świec albo księżyca, czy optycznymi gadżetami – żeby przypominała film Murnaua. Przypomnę, że chociaż był to film niemy i nagrany na monochromatycznej taśmie, to w postprodukcji obraz został zabarwiony, żeby lepiej oddać pory dnia oraz nastrój. Eggers wraz z operatorem Jarinem Blaschke urządzili sobie zabawę w odtwarzanie dokładnie takich samych „zafarbów”, przez co „Nosferatu” z 2024 roku ma tak nienaturalny wygląd, nawiązujący do „Symfonii grozy”.
Podobnie zresztą zrobiono ze słynnymi cieniami rzucanymi na ściany. Jest w filmie kilka ewidentnie przekombinowanych ujęć z cieniem tej czy innej części ciała Orloka, które kopiują „efekty specjalne” sprzed stu lat. Może i wyglądają pretensjonalnie, ale mi się podobały. Mam wrażenie, że pomimo tej sterylności i wykalkulowanej do milimetra realizacji, Eggers znalazł całkiem niezły środek pomiędzy bursztynową wydmuszką dla fanatyków kina, a klimatycznym, niezbyt strasznym horrorem dla szerokiej publiczności. Po prostu jest w nim wystarczająco dużo przyzwoitej fabuły, żeby usprawiedliwić filmotwórczą masturbację autora.
Oczywiście można to było zrobić lepiej, inaczej, bardziej odważnie, może bardziej nowocześnie, albo wręcz przeciwnie – bardziej tradycyjnie. Można zarzucać stanie w rozkroku pomiędzy prawdziwą grozą a groteską, można zarzucić tez bezczelne kopiowanie i brak oryginalnej myśli. Doskonale rozumiem takie zarzuty. Nazwijcie mnie (nas) więc snobem (snobami), bo po prostu podobało mi się (ale bez zachwytów). Przyszło mi jeszcze do głowy, że to film, który powinien spodobać się widzom z różnego rodzaju nerwicami. Jeśli sprawia wam radość widok książek ustawionych na półce kolorami/wielkościami i do tego jeszcze alfabetycznie, to jest szansa, że docenicie zegarmistrzowską precyzję pracy kamery i idealnie dopełniające się barwy na ekranie.
PS. Kontynuując moją nową obsesję na punkcie formatów obrazu w kinie, uprzejmie donoszę, że dwa najładniej nakręcone filmy ubiegłego roku – „Nosferatu” i „Brutalista” zostały nakręcone w nietypowym, wąskim formacie 1,66:1. Zwróćcie uwagę, jak łatwo dzięki temu skupić oko kamery na postaciach, detalach i wnętrzach kosztem rozmachu panoramicznych ujęć.
W sumie brzmi to zachęcająco. Nie jestem wielkim fanem horrorów, ale kina w starym stylu owszem 😉
Polecam, to nie jest typowy współczesny horror, niewiele tu jest takiego straszenia jak w nowej fali czy nawet tych pozycjach z 1990tych.
Dostałem bilecik od żonki na dzień polskiej premiery. Super sprawa. Kostiumy i klimat specyficzne. Zastanawiam się tylko czy Hrabia Orlok i jego zamek był w Rumunii ? Dałbym sobie rękę uciąć że w filmie była mowa o podróży do Czech.
Generalnie „Nosferatu” to miał być po prostu Drakula, ale przy produkcji orginału obawiano się sporu o prawa autorskie do ekranizacji powieści
Mary ShellyStokera na które nie mieli absolutnie kasy, więc Murnau (reżyser) zdecydował pozmieniać nazwy własne. Zatem Rumunia, chociaż nie wiem co tam Eggers pozmieniał, na film idę dopiero w przyszłym tygodniu.Mary Shelley napisała Frankensteina, pomyliłeś z Bramem Stokerem 🙂
W filmie chyba pada Carpathia i potem Transylwania.
Masz rację, przepraszam za pomyłkę, wyedytowałem komentarz.
Jestem prawie pewien, że padła nazwa Transylwania. Podróż była przez Bohemię, czyli Czechy.
Masz rację! Coś pokiełbasiłem
To dlatego, ze cześć scen nagrano w Czechach.
Czy ktoś kiedyś zekranizował opowiadanie Johna Williama Polidoriego „Wampir”? Nie mogę nic znaleźć na ten temat. A może przynajmniej ktoś czytał?
Czytałem, ale ekranizacji nie kojarzę.
Generalnie zgadzam się z recenzją, chociaż ja osobiście dałbym 9 bo film jest po prostu perfekcyjny w każdym calu, chociaz fabuła od początku do końca jest znana i nie zaskakuje prawie wcale, co powoduje ze nie zasłużył na 10, ale pomimo tego ze wiedziałem od początku co się będzie działo, to i tak kupiłem ten klimat i piękne sceny w całości.
myślę że film ślaby nudny nie straszny; moja 3 letnia bratowa sie śmiala caly film
„3 letnia bratowa”
Halo? Policja
XD
Film strasznie ohydny, w sumie to było necroporno… naprawdę nie musieli pokazywać jak upir ją pożera…
No właśnie dla mnie jakoś nie, już bardziej ohydne jest nadal „Coś” czy nawet zeszłoroczna „Substancja”.