
Nie zamierzam udawać, że znam się na irańskim i szerzej – międzynarodowym – kinie. Nie oglądałem też wcześniejszych filmów Mohammada Rasoulofa, a o okolicznościach towarzyszących powstawaniu “Nasienia świętej figi” doczytałem dopiero po seansie. O samym filmie pewnie nawet bym nie usłyszał, gdyby nie tegoroczne Oscary. Całe szczęście jednak wzbudził on na świecie wystarczająco duże zamieszanie, że nawet taki ignorant jak ja nie mógł przejść obok niego obojętnie.
Tytułowa roślina to gatunek figowca, który w przeciwieństwie do swoich kuzynów, nie dusi drzewa, które oplata, ale wnika w jego pień, rozsadzając go od środka. Dokładnie tak samo działa według Rasoulofa teokratyczny reżim w Iranie, pasożytując na perskim społeczeństwie. Bohaterami jego opowieści jest pewna teherańska rodzina: ojciec – świeżo awansowany na sędziego śledczego Sądu Rewolucyjnego; matka – przykładna żona, wychowana w porewolucyjnej tradycji i opiekująca się domem; oraz dwie córki u progu dorosłości. Wkraczamy w ich życie trochę jak ekipa filmu dokumentalnego, obserwując codzienne życie. Z jednej strony jest to życie naznaczone rutyną, zwłaszcza dla matki, ale też ojca, którego praca stanowi tajemnicę nawet dla najbliższych. Pracownicy reżimu może i są uprzywilejowani oraz mogą liczyć na to, że skapnie im coś z państwowej łaski, ale jednocześnie nie mają co liczyć na miłość ze strony sąsiadów. Nienawiść do pracowników “wymiaru sprawiedliwości” jest tak silna, że Iman dostaje do obrony własnej pistolet. Już pierwsze spojrzenie na tę broń przywołuje skojarzenie ze strzelbą Czechowa i jest ono jak najbardziej słuszne. Pistolet stanie się w pewnym momencie centralnym punktem historii, ale zanim do tego dojdzie, nasza uwaga będzie skupiona głównie na postaciach kobiecych.
Fabuła “Nasienia świętej figi” rozgrywa się w roku 2022, a tłem dla niej są wydarzenia związane ze śmiercią Mashy Amini, która została aresztowana za brak chusty na głowie, a następnie brutalnie zamordowana przez funkcjonariuszy policji. Próby tuszowania zbrodni spotkały się z oporem społeczeństwa i wywołały brutalne, trwające kilka miesięcy zamieszki. Nietrudno się domyślić, że umieszczenie w takich okolicznościach dwóch dorastających córek reżimowego funkcjonariusza, będzie jak zabawa zapałkami w składzie amunicji. Rasoulof dołożył wielu starań, żeby pokazać to, czego na Zachodzie nie mamy okazji zobaczyć – życie codzienne irańskich kobiet. Niektórych może zdziwić, jak bardzo “normalne” jest to życie. Skryte za chustami i ścianą religijnych konwenansów tak naprawdę to zwyczajne dziewczyny, żony, matki, studentki. Mają płaskie telewizory, kolorowe ubrania i korzystają z mediów społecznościowych na swoich smartfonach. W pierwszej części filmu na dwóch szalach wagi reżyser postawił tradycję i bunt przeciw niej. Tę pierwszą reprezentuje oczywiście Najmeh, czyli pani domu, która jednocześnie cieszy się z awansu męża (ona jest wtajemniczona) i obawia się z powodu buntowniczego nastawienia córek. Dla niej liczy się to, że wkrótce będą mogli przeprowadzić się do większego mieszkania, zakosztować odrobiny luksusu. Jako religijna Iranka wie, że jej miejsce jest u boku męża, ale doskonale też zdaje sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo grozi im wszystkim. Beztroska córek przyprawia ją o ból głowy, ale ona tak naprawdę nie rozumie ich zachowania. Jest tak mocno zaplątana w korzenie teokratycznej tradycji i przebywa w niej dostatecznie długo, żeby nie móc sobie wyobrazić niczego innego. Wie też, że bunt przeciwko systemowi może się skończyć tylko w jeden sposób, więc nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłaby w nim uczestniczyć.
Zupełnie inaczej myślą córki, wychowane w pewnym sensie pod kloszem, ale poznające świat przez okno, jakim jest ekran telefonu. Doświadczają zresztą tego buntowniczego fermentu osobiście – w szkole i na uczelni. Ich próba walki z opresyjnym systemem jest naiwna i mocno powierzchowna, ale szczera. One, podobnie jak wiele irańskich kobiet, chcą po prostu wolności. Nie zgadzają się na milczące poddaństwo wobec państwa i wobec mężczyzn, jednocześnie nie zdają sobie sprawy, z jaką siłą zadzierają. Nie wiedzą nawet, że ich ojciec jest elementem tego systemu.
Ta pierwsza część filmu jest bardzo kameralna i nie wynika to tylko z konstrukcji fabuły, ale też z warunków, w jakich przyszło działać ekipie realizacyjnej. “Nasienie świętej figi” powstało w tajemnicy, a jego twórcy (w tym reżyser) uciekli z Iranu. Same nagrania trzeba było przeszmuglować do Niemiec i tam dopiero zmontować. Między innymi dlatego otrzymaliśmy obraz bardzo surowy, niezbyt dynamiczny, ale jednocześnie elegancko i “porządnie” nakręcony. Bardzo podobała mi się oszczędna i precyzyjna praca kamery, dużo długich ujęć i świetnie, naturalistycznie zagrane dialogi. W dużej części są to tylko obrazki z życia codziennego i chociaż zdarzają się też momenty dramatyczne, to wszystko jest pokazane w tym samym stylu, bardzo konsekwentnie, choć bez fajerwerków. Mnie się taki ocierający wręcz o paradokument styl bardzo podobał. Trochę gorzej wypadła przez to druga część filmu, ale nie uprzedzajmy faktów.
Zanim o zakończeniu, trzeba wspomnieć jeszcze o Imanie. Przez większość czasu wydaje się, że to postać tragiczna. Awans początkowo jawi mu się jako spełnienie marzeń. Otrzymany pistolet – symbol władzy nad życiem i śmiercią – jest dla niego powodem do dumy. Szybko jednak nachodzą go wątpliwości, kiedy przełożeni wywierają presję na podpisywanie wyroków (także śmierci) nawet bez zbadania sprawy. Co prawda sumienie da się uciszyć, tłumacząc, że może druga instancja uchyli niesprawiedliwy wyrok i w ten sposób wilk będzie syty i owca cała, ale Iman tak naprawdę zdaje sobie sprawę z tego, że jest elementem maszyny niosącej śmierć niewinnym. A przynajmniej takie sprawia wrażenie. W pewnym momencie bohater musi jednak skonfrontować się z własną rodziną. Pretekst jest, zdawałoby się, błahy, ale sytuacja szybko eskaluje. Spirala podejrzeń prowadzi do coraz bardziej dramatycznych wydarzeń, a w międzyczasie bardzo zmienia się forma filmu.
Niestety nie mogę powiedzieć, że była to dobra decyzja. Przez około dwie godziny “Nasienie świętej figi” to znakomity, trzymający w coraz większym napięciu film, który można było po tym czasie zakończyć na kilka ciekawych sposobów. Gdyby konfrontacja nastąpiła przed wyjazdem z Teheranu, albo w trakcie podróży, można ją było zaaranżować w naprawdę dramatyczny sposób. Niestety Rasoulof postanowił dokręcić ponad trzydzieści minut zupełnie innego, dużo gorszego filmu. Co więcej, zburzył w pewnym stopniu to, co wcześniej tak dobrze zbudował. W tym drugim akcie Iman traci wszystkie dodatkowe wymiary, staje się płaskim symbolem. Rozumiem, że intencją było podkreślić, że reżim ma męską twarz, a walka kobiet o wolność to również symbol walki całego uciśnionego narodu. Tylko wcześniej udało się pokazać coś więcej. Że aparat opresji tworzą ludzie, którzy też mają własny rozum i sumienie. Bynajmniej nie chodzi mi o to, żeby rozgrzeszać zbrodniarzy, ale ile mocniej wybrzmiałby finał, gdyby Iman musiał w jakiś sposób wybrać między posłuszeństwem i karierą, a własną rodziną? Albo gdyby jego działania dobrej wierze, mające ochronić bliskich, doprowadziły do katastrofy. Wiem, to by znowu oznaczało, że niezależnie od okoliczności to mężczyźni mają wolę sprawczą, a chodziło o coś dokładnie przeciwnego – że kobiety też mają do tego prawo. Ale wyszło jakoś tak koślawo i nieautentycznie.
Mam przez ten ostatni akt duży problem z ostateczną oceną. Przez większość czasu “Nasienie świętej figi” to znakomity, mocny, świetnie nakręcony i zagrany film, który pokazuje irańskie społeczeństwo od strony, którą widzimy bardzo rzadko. Rasoulof nadał mu europejski, surowy sznyt, uchwycił wiele ciekawych detali i sytuacji (jedzenie w tym filmie wygląda oszałamiająco pysznie), przez co nawet mimo powolnej akcji ani na moment nie straciłem zainteresowania. Postawy bohaterów chociaż archetypiczne, to cechują się autentyzmem, a doskonałe dialogi tylko dopełniają tego obrazu. Dzięki temu łatwo uzmysłowić sobie, jak trudna jest sytuacja obywateli, a przede wszystkim obywatelek Iranu. I nie chodzi tu o żadne powierzchowne amerykańskie “girl power”, tylko autentyczny dramat rodzin dosłownie rozerwanych przez zatrute pędy religijnego fanatyzmu w służbie władzy. Gdyby tylko udało się postawić tę przysłowiową kropkę nad i… Niestety puenta mnie nie zadowoliła, a nieudolnie zrealizowany finał zepsuł świetne wrażenie. Zabrakło w nim finezji, delikatności i trójwymiarowości, a została prosta, żeby nie powiedzieć prostacka symbolika, której ten film wcale nie potrzebował. Wcześniej wszystko zostało pokazane w znacznie bardziej delikatny i inteligentny sposób. Mimo to polecam “Nasienie świętej figi”, bo to dobry i ważny film. Jeśli nie bezpośrednio dla nas – Polaków – to na pewno dla Irańczyków i samych twórców, którzy jego produkcję nieomal przypłacili życiem.
Nasienie świętej figi (2024)
-
Ocena Crowleya - 7/10
7/10
Wywiad z twórcą filmu był w niedawnym Raporcie o stanie świata Dariusza Rosiaka.