
56… słownie: pięćdziesiąt sześć. Tyle było miejsc na sali kinowej, w której oglądałem film „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat”. W sobotę, w trakcie premierowego weekendu. Bez problemu zarezerwowałem to miejsce dwa dni wcześniej, a na miejscu okazało się, że ze wspomnianej liczby miejsc zajęte było może 2/3. Ekran wielkości czterech OLEDów 60″, sala gdzieś na uboczu. Tego dnia (przypominam, pierwszy weekend wyświetlania) były w sumie cztery seanse – dwa z dubbingiem, dwa z napisami. Dlaczego o tym piszę? Pamiętacie premierę „Endgame”? Kilkanaście seansów dziennie, bilety wykupione na tydzień-dwa wprzód, większość sal gra tylko jeden film. No więc jeśli to nie jest miarą upadku MCU, to nie wiem, co mogłoby nią być.
Wiem, „Endgame” to był absolutny szczyt. Z kolei nie pamiętam innego tytułu z tego uniwersum tak bardzo przegranego już na starcie jak „Nowy wspaniały świat”. A musicie wiedzieć, że sieci kin są jak bukmacherzy – oni wiedzą, analizują, potrafią przewidywać. Szansa, że niechcący nie docenili perełki, jest bliska zeru. Po obejrzeniu najnowszych przygód – w teorii – Kapitana Ameryki, śpieszę donieść, że tym razem nikt się nie pomylił. Film zniknie z ekranów najdalej za dwa-trzy tygodnie, a na streamingu czy VOD wyląduje pewnie w połowie marca, może na początku kwietnia.
„Nowy wspaniały świat” opowiada nam historię nowego Kapitana Ameryki, którym – jak wiemy – został Sam Wilson. Miał już kilka przygód ramię w ramię z Buckym w serialu „Falcon i Zimowy Żołnierz” (całkiem niezły, podobał mi się), a teraz dostaje pełnometrażowy debiut, ale czy aby na pewno? Thaddeus „Thunderbolt” Ross (Harrison Ford) zostaje prezydentem USA. Jako pierwszy cel, stawia sobie sojusz podpisany z Japonią, Indiami i Francją w sprawie „celestialnej” wyspy, która pojawiła się na Oceanie Indyjskim. Nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, nie ma żadnej ekspozycji. Wiemy tylko, że się pojawiła i że jest zbudowana z adamantium. Fabuła przechodzi nad tym do porządku dziennego, jakby to było coś oczywistego. Może pojawiło się w którymś z poprzednich filmów? W serialu? Nie wiem, nie śledzę na bieżąco od dawna1Chodzi o szczątki Tiamuta z filmu Eternals – dop. Crowley. W każdym razie nic nie idzie tak jak powinno. Przeszłość dopada Rossa w postaci wyjątkowo mściwego człowieka-żaby o mózgu tak mądrym, że w głowie się nie mieści. Dosłownie.
Wszystko fajnie panie SithFrogu, ale gdzie tytułowy bohater? No właśnie. Nigdzie. Ten film powinien mieć tytuł „Red Hulk” albo „Incredible Hulk 2”. Kapitan Ameryka nie jest tu pełnoprawnym bohaterem, nie ma nic ciekawego do zrobienia, nie przechodzi żadnej przemiany, nie przytrafia mu się nic ciekawego. Po prostu jest. Biega, lata, kopie, rzuca tarczą, ale mógłby to być dosłownie ktokolwiek inny. Żeby nie było zupełnie nudno, nowa inkarnacja „Capa” ma gadżety w stylu Starka, technologię z Wakandy, hełm Ant-Mana i kilka innych bajerów. Człowiek-Avengers. Nie pomaga to jednak w niczym, bo facet we własnym filmie jest statystą. Prawdziwą przemianę (dosłownie i w przenośni) przechodzi postać grana (całkiem ciekawie) przez Harrisona Forda. Ross ma rozterki, mierzy się z przeszłością i w pewnym momencie musi wybierać między byciem starym sobą a zmianą. Jest to jedyny ciekawy wątek w filmie, ale można go upchnąć w maksymalnie dwudziestu minutach materiału.
Pojawia się jeszcze jedna interesująca kwestia, gdy Sam Wilson zaczyna się zastanawiać nad tym, czy jest w stanie zastąpić Rogersa i czy nie powinien był zażyć tego samego serum, żeby wzmocnić swój potencjał. Problem w tym, że to pierwsze już się pojawiło w serialu i wyglądało na wątek kompletny (Sam stwierdził, że da radę), a to drugie jest zamknięte w jednym krótkim dialogu. Szkoda. Pojawia się też kilka scen próbujących kopiować czy to „Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz” czy „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów”, ale wychodzi z tego piąta woda po kisielu. Popłuczyny.
W filmie pojawia się jeszcze przyboczny tytułowego bohatera, Joaquin Torres, jako nowy Falcon (w tej roli Danny Ramirez), który jest tak nijaki, że aż boli. Anthony Mackie jako Kapitan Ameryka naprawdę się stara i wiem – z serialu – że mógłby udźwignąć tę tarczę po Rogersie, ale tu potrzeba dobrej historii, pasjonującego scenariusza, jakiejś drogi bohatera, a nie bycia gościem we własnym filmie. Nie wiem, po co i na co jest w filmie Giancarlo Esposito. Jako Sidewinder też trochę biega i trochę strzela, i trochę się odgraża, ale gdyby go nie było – nikt by nie zauważył. Kolosalne marnotrawstwo.
Sceny akcji w większości przypadków wyglądają źle. Walki wręcz są powolne i źle sfilmowane, bez żadnej dynamiki, a CGI momentami zatrważa fatalną jakością, a także… scenami, w których użyto efektów specjalnych. Jest jedna taka pod koniec filmu (z kwitnącymi wiśniami w tle), kiedy bohater dosłownie stoi i gada na środku ulicy i nie mam wątpliwości, że to bezczelny green screen. Który mamy rok przepraszam? 2002?
Najnowsza produkcja Marvel Studios jest niestrawną papką o smaku waty i kartonu. Słabo zrealizowane pojedynki, kiepskie efekty specjalne (tradycja od jakiegoś czasu), miałkie postacie, czerstwe dialogi i jeden udany żart na piętnaście prób. Dawno żaden film mnie nie zmęczył tak bardzo. MCU kona w bardzo nieładny sposób. Jeśli mają się odbić, to chyba to jest ostatni moment. Bo jeśli odbijać się to od dna, a tym właśnie jest „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat”. Ciężko nawet powiedzieć, że to film zły sensu stricte. To film nijaki i o niczym. Bohaterowie biegają, krzyczą, biją się, ale nie ma tu absolutnie nic wartego uwagi. Tak fabularnie, jak i pod kątem realizacji. Jestem niemal pewien, że gdyby komuś nieobeznanemu puścić po kolei „Hulka” z 2008 roku i najnowszego Kapitana to stwierdzi, że oba tytuły są z tego samego okresu. Szkoda kasy, szkoda czasu. Jak ktoś czuje powinność w śledzeniu wszystkich produkcji z tego uniwersum, to zalecam streaming. Jak już pisałem, raczej dość szybko będzie taka możliwość.
Na koniec anegdotka. W sali zgasły światła i zaczął się seans. Oczywiście obowiązkowo 30 minut (z zegarkiem w ręku) reklam. Dźwięk jest, obrazu brak. Trwało to dobre 7-10 minut. W końcu – z braku reakcji innych – poszedłem do obsługi i w 2 minuty włączyli obraz. Jak tak patrzę na emocje i wrażenia po seansie – mogłem siedzieć na tyłku. Może wyszedłbym mniej zdegustowany.
Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat (2025)
-
Ocena SithFroga - 3/10
3/10
A ja się zastanawiałem czemu w Kinder Niespodziance Kapitan Ameryka zrobił się czarny. Wszystko jasne 🤣
Żarty żartami, ale naprawdę polecam serial o Falconie i WS, solidny czasoumilacz.
Dla mnie, to było jak lektura komiksu wyciągniętego ze środka dłuższego runu , w którym zostają kontynuowane wątki z reszty uniwersum, a sam nawet nie próbuje udawać samodzielnej rzeczy. I to prawda, że jednak mogłem poczekać parę tygodni na VOD, ale nie mogłem oprzeć się pokusie pójścia na seans, na którym miałem praktycznie pustą salę kinową. A co do scen akcji, to mi się podobały. Oczywiście CGI nawet bym nie porównał do tych z 2008( broń cię panie Boże) ,nawet w Hulku z Nortonem to lepiej wyglądało , ale mi sama choroegrafia się podobała, i praca kamery w scenach akcji , nawet bitwa nad oceanem była spoko, mimo że trochę przesadzona, to miała dużo fajnych momentów, ale dla mnie najlepszy był pojedynek na samym końcu. Żadna z tych scen nie miała praktycznie żadnego ciężaru emocjonalnego ,moja ocena tego filmu jest całkowicie przeinaczona przez podejście , czyli takie że już na etapie oglądania zwiastuna , jestem na sto procent pewien że to będzie kiepski film , więc idę na seans w celu obejrzenia sobie takiego wysoko budżetowego odcinka kreskówki czy coś. A z resztą recenzji się zgadzam. Naprawdę, Marvel już szoruje po dnie
Masz rację, scena z samolotami była całkiem niezła, przez narzekactwo trochę o niej zapomniałem. Natomiast nie zgodzę się z walkami wręcz: akurat idę przez pierwsze fazy MCU z synem i tam choreografia i zdjęcia były na bardzo wysokim poziomie. Tu wszystko wydaje się statyczne i bez werwy.
Czy tylko mnie bawi, że prezydentem USA został Tadeusz Ross? IRL dochrapałsię tylko bycia wodzem plenienia Zulu Gula i posłowania w polskim sejmie 😉
– Dwa razy dwa?
– Cztery.
– Za dokładnie!
– Pan spyta jeszcze raz.
– Dwa razy dwa?
– Czczeryy…
– Dobrze!
– Fronczewski.
– Rosssssssss….
– A co tu tak syczy?
– …ssss. A teraz?
– Przestało.
– A widzi pan!
A widzisz, a pośmiertnie zasłużył na przewodzenie hegemonowi!
Co ciekawe nawet podobny do Forda… wiesz, na zasadzie „mamo ja chcę Harrisona Forda; mamy Harrisona Forda w domu”.
https://ocdn.eu/pulscms-transforms/1/HcCk9kqTURBXy84YzlmNjlkYzQ5ZDdkYjFkYzE4Mjg2MTFiNjBkMjBlNi5qcGVnkpUDAQDNDInNBw2TBc0EsM0CWN4AAaEwAQ
Kapitan Ameryka jako czarnoskóry xdd? To dość…paradoksalne w jakiś sposób
Dlaczego?
To uniwersum dostało już chyba więcej produkcji, niż było miejsc na sali kinowej, w której Sith ogladał flm. Zużyła się pierwsza, charyzmatyczna obsada aktorska. Możliwe, że widownia jest już trochę zmęczona (ja na pewno 😀 ). Średnia jakość filmów systematycznie się obniża. Nie znam się ale możliwe że takie filmy postarane na 30% w ostatecznym rozrachunku z kin i streamingu przynoszą wystarczający zysk i nic lepszego już tutaj nie będzie.