„Star Trek”, o którego nikt nie prosił, ale którego wszyscy potrzebowali. W dodatku stworzony przez Setha MacFarlane’a, scenarzystę najbardziej znanego jako twórca kreskówki „Family Guy”. W „The Orville”, oprócz pracy nad scenariuszem, wciela się też w kapitana tytułowego statku, U.S.S. Orville. Serial mocno bazuje na starszych odsłonach „Star Treka”, zwłaszcza „The Next Generation”. Nie jest przy tym dziełem na licencji, więc nie znajdziemy tu znanych nam z kultowej serii ras czy statków. To bardziej na zasadzie „no dobra, możesz spisać, tylko pozmieniaj trochę”. Czyli „Star Trek” z innymi teksturami. Czy to źle? Absolutnie nie, bo „The Orville” czerpie z oryginału to co najważniejsze – ducha.
Już od pierwszej minuty serial nie pozostawia wątpliwości co do tego, jaki charakter ma ta produkcja. Cała realizacja jest bardzo startrekowa – od muzyki, przez stronę wizualną (statki, uniformy, obce rasy), aż po pracę kamery. Mamy tu eksplorację, rozwiązywanie międzygwiezdnych konfliktów, kosmiczne anomalie i konieczność wykorzystania zarówno naukowej wiedzy, jak i sprytu, by sobie poradzić z różnymi sytuacjami. Będzie też trochę akcji i kosmicznego piu-piu, ale to bardziej jako dodatek, niż danie główne. Serial skupia się raczej na postaciach, ich relacjach, problemach i dylematach moralnych – zupełnie jak swoi duchowy przodkowie.
Trailer pierwszego sezonu kreuje serial na niemalże komedię w kosmosie; faktycznie jednak całość ma sporo głębi i porusza wiele ważnych tematów. Tak, Orville stawia większy nacisk na humor niż pierwowzór, ale udaje mu się dobrze wyważyć lżejsze i cięższe momenty, nie przeginając w żadną stronę. Dzięki temu kolejne odcinki ogląda się szybko i przyjemnie, łatwo zaangażować się w perypetie załogi i ją zwyczajnie polubić. Wątki dotkną takich tematów jak nierówności wszelkiego rodzaju (klasowe, rasowe), uroki demokracji bezpośredniej czy kwestie tożsamości sztucznej inteligencji. Co istotne, serial prowadzi te wątki z gracją.
The Orville pokazuje przyszłość w jasnych barwach. Wszystkie potrzeby ludzkości, takie jak żywność, zakwaterowanie czy opieka zdrowotna są z góry zagwarantowane, nie ma potrzeby pracy zarobkowej. Ludzie wyruszają w kosmiczne podróże, bo chcą się sprawdzić w nowych warunkach, poszerzać swoje horyzonty, zdobywać wiedzę. Mają przy tym też czas na kultywowanie innych zajęć natury hobbystycznej. I muszę przyznać, że jest to wizja piękna i ciepła. Może nie czysta utopia, ale daleko jej do mrocznych, dystopijnych klimatów, których ostatnio sporo widzimy na ekranie. Miła odmiana.
Pod względem wizualnym serial wypada bardzo dobrze – kosmiczne widoki robią robotę, do lokacji na planetach też nie mogę się przyczepić, a i same statki oraz ich wnętrza wyglądają zupełnie przyzwoicie. Podobnie charakteryzacja obcych – mamy ich głównie w typowo startrekowym stylu, czyli humanoidzi na tysiąc sposobów, ale ich design jest niezły, więc nie przeszkadzało mi to ani trochę.
Pierwsze dwa sezony są dość lekkie. Trzeci natomiast, wyraźnie poważniejszy, z odcinkami po 60-80min to w zasadzie bardziej seria filmów niż odcinki serialu. Dostał on też chyba większy budżet, bo kostiumy i lokacje prezentują bardziej okazale niż wcześniej. Osobiście wolałabym chyba jednak klasyczny trzeci sezon, ale pomimo tego przyznaję, że stoi on na wysokim poziomie. Czy będzie sezon 4? Póki co nie wiadomo, bo nie ma ani potwierdzenia kontynuowania serii, ani informacji o zakończeniu projektu.
Jako fanka „Star Treka”, zawiedziona nowymi produkcjami z tego uniwersum, które mają niewiele do zaoferowania (może poza całkiem udanym „Strange New Worlds”), byłam miło zaskoczona tym, co pokazał The Orville. Seth MacFarlane udowadnia, że można zrobić solidne widowisko sci-fi, garściami czerpiące z tego, co najlepsze w starych odsłonach „Star Treka”. Umiejętnie dosypał do tego nieco komedii, dodał współczesne dylematy, a całość skupił na postaciach i opowiadaniu historii, zamiast pustej akcji i wybuchów. I tego właśnie ludzie potrzebowali.
Trzy grosze DaeLa:
„The Orville” był dla mnie ogromną niespodzianką. Nie wiem, czy mogę nazwać go powiewem świeżości, w końcu serial dość bezczelnie skopiował formułę „Star Treka” (zwłaszcza – jak słusznie zauważyła Alexandretta – „Następnego Pokolenia”), ale na pewno był czymś nietypowym. W sytuacji gdy kolejne produkcje z oficjalnego uniwersum „Star Treka” zawodziły na całej linii (z jednym chwalebnym wyjątkiem, czyli trzecim sezonem „Picarda”), a ich twórcy chyba nie do końca rozumieli istotę idei Gene’a Roddenberry’ego, tudzież nieumiejętnie ją modernizowali, Seth MacFarlane stanął na wysokości zadania, wracając do pytań o przyszłość ludzkości, i prezentując bardziej optymistyczną (a zarazem – bardziej intelektualną) wizję eksploracji kosmosu. Co ważne, humor, z którego słynie MacFarlane, naprawdę niezłe współgra z poważniejszymi wątkami fabularnymi. Zamiast przytłaczać czy deprecjonować dramatyzm, dodaje lekkości, która pozwala widzom jeszcze bardziej zanurzyć się w opowiadanych historiach. A przynajmniej tak jest na ogół, bo zdarzają się scenarzystom pojedyncze wtopy, gdy żarty są nie na miejscu. Ale koniec końców „The Orville” to serial, który bawi, ale też skłania do refleksji – zupełnie jak „Star Trek” w swym najlepszym wydaniu. Dla fanów kosmicznych przygód, którzy szukają czegoś więcej niż tylko akcji i efektów specjalnych, jest to pozycja obowiązkowa.
Trzy grosze SithFroga:
Mam podobnie jak Dael, ale bardziej. Kiedy zobaczyłem, że za wszystkim stoi (i gra główną rolę) Seth MacFarlane to spodziewałem się parodii „Star Treka” z humorem z „Family Guya”. Nic bardziej mylnego! „The Orville” to najlepszy „Star Trek” od sam nie wiem jak dawna. Z jednej strony jest sporo humoru, ale to raczej humor abstrakcyjny i absurdalny, a nie – jak się spodziewałem po autorze – prostacki i nawiązujący w kółko do seksu i wszelkich -izmów (seksizm, rasizm itp.). Natomiast jest w serialu kilka tematów potraktowanych bardzo poważnie i z odpowiednią dozą dramatu. Są trudne wybory, jak stawianie się w kontrze do własnych pobratymców w obronie najbliższych, kilka dylematów przeniesionych wprost z naszego świata, a także odkrywanie nowych i ciekawych, czasem naprawdę zakręconych światów. Jak – no wypisz wymaluj – w typowym „Star Treku”.
Jeśli lubicie oryginalną serię, „Next Generation”, filmy pełnometrażowe – „The Orville” to pozycja obowiązkowa. Humor, którego się obawiałem, jest na innym poziomie niż zazwyczaj u McFarlane’a i doskonale pasuje do konwencji. Można się wzruszyć, pośmiać i kilka razy zastanowić nad poważnymi tematami, które mają odbicie w naszym własnym, życiowym uniwersum. Polecam gorąco, bo warto dać szansę i nie zakładać z góry, że to jedynie bezczelna parodia popularnego świata s-f.
The Orville (sezony 1-3)
-
Ocena Alexandretty - 9/10
9/10
-
Ocena DaeLa - 8/10
8/10
-
Ocena SithFroga - 9/10
9/10
Ten serial akurat mi strasznie nie przypadł do gustu, obejrzałem 2 sezony ale już 3 nie mogłem skończyć, niestety
W moim odczuciu Orville zachował pierwotny startrekowy optymizm, a odrzucił patos, który nieco dawał się we znaki w nowszych seriach. Widziałem tylko trochę odcinków, ale z tych co widziałem, podobały mi się wszystkie <3
Wow, jestem w szoku że aż tak wysokie oceny u recenzentów.
Sam miałem mieszane uczucia na początku i nie dziwię się ludziom, którzy odpadli po kilku odcinkach. Poza problemami, które opisze później, były dość kiepskie efekty na początku i do głosu dochodziły uprzedzenia w stosunku do Setha.
Ale później… zanurzyłem się w historie i nie mogłem przestać. Chyba gdzieś w momencie, gdy Isaac musiał się zacząć opiekować dziećmi Dr Finn.
Nawet przestałem słyszeć Briana z Family Guy i zacząłem po prostu Setha. Każdy kolejny problem, zwłaszcza w 2 i 3 sezonie, był rozwiązywany z (wspomnianą świetnie) gracją, która myślałem jest w dzisiejszych czasach niemożliwa. Wątek przekonań Moclan, sprawa Kaylonów, Krillów itd. Była też kwestia tego świata, który się kręcił wokół znaku zodiaku. Dla mnie to było mistrzostwo i serial zasługuje na wielkie pochwały.
Nie rozumiem, że czemu od kilku lat słyszę tylko o durnych produkcji Marvela, abominacji Amazona czy kolejnych serialach Gry o Tron, podczas gdy taka perełka przeszła bez echa.
Serce chciałoby dać 9/10 jak inni, ale niestety musi być 8. Po pierwsze, część I sezonu nie była aż tak znakomita. Po drugie, na początku 3 sezonu też nie przypadła mi do gustu wersja filmów pełnometrażowych. Wątek Charly na początku wkurzał i dziewczyna już zaczynała się piąć w zaszczytnym rankingu „durnych bab”, ale jednak na koniec rozwiązali to świetnie 🙂
Są też niestety zastrzeżenia, które przez wiele odcinków miałem z tyłu głowy:
– walki w większości przypadków były średnie. Ale rozumiem, ze nie o to tu chodziło
– wszyscy gadają po angielsku! Poza jednym czy drugim stworem na statku, każda rasa jaką napotkali rozmawiała z nimi po angielsku. A przecież były to rasy czy planety dopiero poznane! Jak to możliwe, nie rozumiem.
– na każdej planecie da się oddychać tak samo? Rozumiem, że skanowali przed dotarciem, ale mimo wszystko, sceptyczny umysł może mieć tu problem 😀
– ten odcinek gdy spotkali tę rasę co oddawała cześć Kelly. Jeden ze słabszych i niepotrzebny kompletnie.
– i największy problem, który równocześnie jest bzdurą, ale mnie uwierał. Jest 25 wiek, a oni… nawiązują ciągle do popkultury i to nawet nie XXI wieku, tylko XX! 😀 Wiem, że to czepialstwo level hard, ale momentami psuło mi to odbiór. 😛
Ale to tylko w sumie drobne zastrzeżenia, bo plusy są ogromne.
– wspomniane wcześniej głębsze wątki. Chociażby ten odcinek o planecie, która wierzy w układ gwiazd. Dla mnie najlepsze w tym wszystkim było to jak wybrnięto z szydery (kto by się nie skusił?) i rozwiązano sprawę ze zrozumieniem. Naprawdę zacząłem wierzyć, że mamy do czynienia z ludźmi mądrzejszymi o 4 wieki!
– wymieszanie rasowe zrobione z gracją
– wątek Isaaca i Dr Finn to mistrzostwo świata.
– postacie, których nie dało się nie lubić. Bortus z wąsami czy papierosami. I jego rozwój wobec przeciwności losu. Wspaniałe.
– za samą scenę Isaaca wywalającego stół na randce należą się owacje na stojąco! 😀
– od pewnego momentu zdjęcia i efekty były świetne. Uczta dla oczu.
I coś co wydaje mi się dziwne, ale uderzyło mnie kilka razy. Uśmiech Setha, który potrafi zaczarować. Jakbym był kobietą, to bym się pewnie zakochał. W ogóle uśmiechniety serial i ludzie. Nawet Klyden na koniec zaczął być radosny.
Serial nie tylko świetny, ale pozytywny!
Serce mówi 9/10
Rozum 8/10
Więc dajemy 8,5 🙂
4 sezon ma powstać. Na jakimś konwencie w zeszłym roku zdradził to aktor grający Gordona. Mają niebawem ruszać zdjecia.
A tak w ogóle, to nigdy nie oglądałem żadnego Star Treka czy Stargate 😀