Seriale

Franczyza (sezon 1)

To nie jest kolejna komedia w stylu „The Office”

W internecie można natknąć się na opinie, że „Franczyza” to serial z humorem jak legendarne „Biuro”. Moim zdaniem nie ma w tym krzty prawdy. Jeżeli już mielibyśmy porównywać, to raczej do „Statystów”, tyle że praktycznie pozbawionych żartów. Cały komizm tego serialu bierze się bowiem z faktu, że opowiada on praktycznie samą prawdę. Nieco przejaskrawioną, ale jednak prawdę. Z tego, co czasami wychodzi na jaw w mediach na temat produkcji filmowych, wynika, że mniej więcej tak to właśnie wygląda – i to jest siła „Franczyzy”.

Jest to krzywe zwierciadło, ale jednak czerpiące z prawdziwych wydarzeń w branży. Dosłownie kpi z przemysłu filmowego zajmującego się produkcją filmów o superbohaterach. Pokazuje typowych dla takich produkcji producentów, reżyserów, aktorów i mechanizmy stosowane w dzisiejszym, bardzo wrażliwym świecie.

Superprodukcja po amerykańsku

Pełno w tym serialu gagów, które mogą nie zostać w pełni zrozumiane, przez co odbiór projektu może nie być taki, jaki być powinien. Nie każdy interesuje się kulisami kinematografii, nie każdy wyłapie pewne smaczki. Nie wszyscy będą czerpać przyjemność z oglądania na pierwszy rzut oka naprawdę bardzo mało śmiesznego serialu.

Jednak każdy, kto słyszał choćby plotki na temat tego, jak powstają tego typu filmy, powinien naprawdę dobrze się bawić. Uśmiechnie się za każdym razem, kiedy na planie dochodzi do zmiany koncepcji i obrócenia wszystkiego o 180 stopni. Są tu aluzje do przekroczonego ponad miarę budżetu, zamykania produkcji, które są niemal ukończone, mimo wpakowania w nie setek milionów dolarów. Przedstawiono też relacje z trudnymi aktorami i jeszcze trudniejszym reżyserem, który nie życzy sobie ingerencji studia i nie chce iść na kompromisy.

HBO dostrzegło pole do zagospodarowania – rosnące zmęczenie kinem superbohaterskim i coraz większą liczbę osób nabierających dystansu do tego typu filmów. Postanowiono więc wykorzystać ten trend. Dodatkowo w serialu pokazano coś, co znamy choćby z takich filmów jak „Nic śmiesznego” – karykaturę pracy filmowców, oświetleniowców, dźwiękowców czy specjalistów od efektów specjalnych.

Najważniejszy jest balans

Twórcy zrozumieli, że nie mogą przegrzać tego tematu. Dlatego odcinki serialu są krótkie (przeważnie trwają około 20 minut), ale wypełnione treścią. Nie stronią od mocnych słów, ale nie przekraczają pewnej granicy. Uniknięto też przesadnej ekspozycji zarówno feminizmu, jak i antyfeminizmu – jest coś zarówno dla jednych, jak i dla drugich, w przystępnej, nieprzytłaczającej formie. Ten serial jednocześnie chce obrazić wszystkich i nikogo. Zachowuje balans: uderza, ale tak, by mógł w razie potrzeby wycofać się z tego bez ponoszenia konsekwencji.

Fabuła serialu płynie wolno, jakby z boku wszystkich wydarzeń. Toczy się niemal bezwiednie, brnąc do końca, nie zważając na przeszkody. „Franczyza” konstruuje, jednocześnie dekonstruując. Prawie wszystko jest tutaj na opak. Główni bohaterowie nie są ważni – trudno się z nimi zaprzyjaźnić. Wchodzą na „scenę”, wykonują mechanicznie swoje zadanie i schodzą. Poczucie monotonii i brak pasji biją od każdego z nich.

Sztuka robienia filmu

Ten serial idealnie trafia w dzisiejsze czasy. Czasy, w których budżety filmowe przerażają przeciętnego widza, w których setki ludzi tracą efekty swojej pracy, a filmy „ratuje się” tragicznymi dokrętkami. Czasy, w których internetowe trendy kształtują fabułę. Wydawać by się mogło, że robienie filmów powinno być przynajmniej w teorii łatwe. Ten serial pokazuje, że to nieprawda. Ekipa przychodzi na plan ze scenariuszem pisanym na bieżąco, producent dorzuca swoje trzy grosze, a w międzyczasie podpisuje jakiś kontrakt sponsorski, co wymusza „ulokowanie” w filmie produktu zupełnie niepasującego do fabuły.

Plan zamienia się w jeden wielki bajzel. Nikt nie wie, w jakim kierunku zmierza produkcja, a wytwórnia tylko płaci i płaci. To wszystko zostaje w „Franczyzie” zarówno ukazane jako problem, jak i wyśmiane. Obok komediowych gagów mamy tu ludzkie dramaty. Serial wchodzi na mistrzowski poziom w ukazywaniu czarnego humoru. I choć do „Statystów” jeszcze mu daleko, nie można powiedzieć, że jest pozbawiony ikry. Wręcz przeciwnie – ma własny, ciekawy pomysł na siebie.

Podsumowanie

Spróbujcie dać „Franczyzie” szansę – niezależnie od tego, czy jesteście fanami MCU, czy jego przeciwnikami. Odcinki naprawdę nie są długie. Jeśli jednak po pierwszych trzech epizodach serial nie przypadnie wam do gustu, lepiej zrezygnujcie – dalsze odcinki przynoszą tylko większą dawkę tego samego. Ostatni odcinek pokazuje, że praktycznie od początku nic się nie zmienia – serial kręci się w kółko. Nie jest to jednak wada.

Nie nastawiajcie się na mockument w stylu „The Office”. „Franczyza” nie ma z produkcją o biurze nic wspólnego. Nastawcie się raczej na drobne detale, które wywołają lekkie drgnięcie kącika ust, na delikatny śmiech i ciekawy, oryginalny sposób obśmiewania samego siebie. Ja jestem tym seansem ukontentowany.

Franczyza (sezon 1)
  • Ocena kuby - 7/10
    7/10
To mi się podoba 3
To mi się nie podoba 1

Related Articles

Komentarzy: 3

  1. Na początku było odwołanie do Extras, ale po dalszej treści wnioskuję, że podobną produkcją będzie raczej Episodes – również fajny serial, jeśli nie widziałeś to polecam, a ja mimo wielkiej niechęci do kina w rajtuzach chyba spróbuję tej produkcji 😉

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  2. Mi niestety nie podszedl. Był po prostu nudny, a humor mnie nie bawił. A liczyłem że może być dobry bo głównego bohatera znam z uwielbianego przeze mnie station eleven.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Rozumiem bo ten serial jest bardzo specyficzny. Tu prawie nie ma takich prawdziwych żartów, a humor jest mocno umowny.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button