Nie ekscytuję się specjalnie każdym nowym Call of Duty i nie popadam nad w nim zachwyt. Ot, kolejna seria, towarzysząca nam już przeszło 20 lat. Chociaż cykl znam niemal od jego początków, to moja przygoda skończyła się wraz z nadejściem Modern Warfare w 2007 roku, kiedy zaczęły się marudzenia o przyjętej nowej ścieżce rozwoju i porzuceniu chwilę potem (ale jak się okazało na lata) klimatów drugowojennych. Marudząc czy nie, Modern Warfare ukończyłem i po dziś dzień twierdzę, że była to jedna z najlepszych rzeczy, jakie zdarzyły się w grach. Później o serii w sumie zapomniałem na długi czas, co częściowo było spowodowane zorientowaniem kolejnych gier z serii coraz bardziej w kierunku multi, z którym średnio mi po drodze. Jestem bowiem typem gracza-samotnika, który w singlu czuje się najlepiej.
Nie zmienia to faktu, że swoich sił próbowałem później w multiplayerowym Warzone, ale wszyscy w to swego czasu grali, głównie za sprawą dostępności – gra jest za darmo, a jak wiadomo, za darmo to i ocet słodki. Moja relacja z Warzone nie trwała jednak długo. Gdzieś jeszcze po drodze przewinęło się też Black Ops III. Niby miało jakąś kampanię, dla której to właściwie kupiłem grę, ta jednak obeszła mnie tyle, co zeszłoroczny karp. A że karpia nie jem, bo nie lubię, to… Za to zupełnie przepadłem w multi. Pamiętam, jak chwilę przed premierą udostępnili jakąś otwartą betę lub coś podobnego, w której można było przetestować multiplayer. Dwa zespoły, kilka map, jetpacki oraz możliwość biegania po ścianach. Początkowo moja reakcja była delikatnie mówiąc sceptyczna – co wyście uczynili z tą grą? Co to wszystko ma zaznaczyć? Jak tak można było to zepsuć? Generalnie samo zło, popsuli grę więc się obraziłem, zrobiłem rage quita i wywaliłem z dysku.
Nie oznaczało to jednak końca mojej przygody z Black Ops III. Po grę sięgnąłem jakiś rok temu. Odpaliłem na nowszym sprzęcie i wessało mnie totalnie. Inne tytuły praktycznie przestały się liczyć. Przez pewien czas popadłem w pewnego rodzaju rutynę, po powrocie z roboty pierwsze co robiłem, to odpalałem CoD: BO3 i naparzałem w multi. A jak kampania? A kogo to interesuje? 😉 Rozegrałem kilka misji, ziewnąłem i wróciłem do multi, ganiać się po ścianach.
No ale dobra, zostawmy przeszłość za sobą i skupmy się na najnowszej odsłonie serii, czyli Black Ops 6. To, że gra wylądowała w Game Passie, jest niewątpliwą zaletą. Inaczej pewnie nawet nie sięgnąłbym po ten tytuł, bo zaporowa cena – ponad 300 zeta – skutecznie odstrasza. Z drugiej strony czy wydawanie tyle na grę ma sens przy założeniu, że grana będzie głównie kampania, która starcza na jakieś 10 godzin z kawałkiem, a multi będzie co najwyżej liźnięte? No tak średnio. Ale skoro dobry Pan Microsoft daje w GP, to czemu by nie sprawdzić?
Zanim jeszcze przejdziemy dalej i przyjrzymy się bliżej najnowszej odsłonie Call of Duty, proponuję sobie w tle włączyć jeden z najlepszych utworów, jaki towarzyszy podczas rozgrywki. Co prawda akurat w tym przypadku jest on wykorzystany w multi, ale nie ma to chyba większego znaczenia.
Skoro już mamy odpowiednie tło dźwiękowe, to możemy zaczynać.
Jak jest? Dobrze jest!
Kampania jest świetna, żeby nie powiedzieć rewelacyjna. Jej fabuła została osadzona na początku lat 90 w czasach wojny w Zatoce Perskiej. Akcja toczy się tuż po wydarzeniach z Black Ops: Cold War, w momencie, gdy świat zaczyna się układać po zakończeniu zimnej wojny. Powracają więc starzy znajomi, a w samej grze znaleźć można nawiązania do poprzednich wydarzeń, jednakże nie ma konieczności znać poprzedniej gry, żeby dobrze się bawić (ja nie znam i nie odczuwałem żadnych braków z tego powodu). Raven Software słusznie założyło, że nie każdy, kto gra w kampanię, musi znać wszystkie szczegóły i niuanse fabularne z poprzednich odsłon.
W trakcie kampanii pokierujemy grupą najemników, byłych agentów CIA, którzy działając w ukryciu, ruszają tropem tajemniczej organizacji terrorystycznej. Nie zdradzając zbyt wielu szczegółów wspomnę tylko, że stawka jest niezwykle wysoka – w grę wchodzi uratowanie milionów ludzi i zapewnienie światowego bezpieczeństwa.
Grę rozpoczynamy z przytupem. Wysyłają nas do Kuwejtu, gdzie za cel mamy przejęcie pewnego konwoju. Łatwo jednak nie będzie. Pociski latają wokół, kule świszczą, przelatując koło uszu. Poezja, a im dalej, tym lepiej. Początkowo byłem nieco zniesmaczony tym, że nie można wchodzić pod ciężarówki i prowadzić spod nich ostrzału, a audio czasem płata figle z miksowaniem dźwięku. Szybko jednak zapomniałem o tych niedoskonałościach, zatapiając się w rozgrywce. Od pewnego momentu robi się bowiem na tyle intensywnie, że przestaje się zwracać uwagę na jakieś mało znaczące detale. Nawet to, że dziewczęta w zimie latają w letnich, odkrytych pantofelkach, a niektórym postaciom robiącym za tło na ulicy zapomniano podłożyć voiceovery, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Generalnie kampanie w Call of Duty czy Medal of Honor przyzwyczaiły nas do krótkich, acz intensywnych doświadczeń. Tutaj dodatkowo autorzy zafundowali nam różnorodność, na szczęście pozbawioną taniego efekciarstwa. Kampania oferuje kilka klasycznych rozwiązań, takich jak wspomniany wcześniej pełen akcji atak na konwój. Nie zabrakło również etapu skradankowego, związanego z zadaniem w Waszyngtonie, w którym niczym w Hitmanie trzeba będzie niepostrzeżenie dostać się do pilnowanego zakładnika. Najbardziej jednak zaskoczyła mnie misja w klimatach gry Control, która była totalnie odjechana, z wplecionymi motywami z trybu Zombie. Choć fabularnie zdawała się być całkowicie oderwana od reszty i po prostu nie na miejscu, to w ogólnym rozrachunku tworzy niesamowite doznanie.
Wisienkę na torcie stanowi jednak misja w Iraku z otwartą mapą, po której pojeździmy sobie opancerzonym autem. Przywodzi ona trochę na myśl typowe gry od Ubi, gdzie dysponujemy jedną dużą mapą z kilkoma znacznikami symbolizujących cele główne oraz zadania opcjonalne. To tutaj spędziłem najwięcej czasu, odkrywając każdy zakamarek mapy i błądząc po całym obszarze poszukiwałem skrzyń z wyposażeniem oraz likwidowałem liczne posterunki. Tutaj także ma miejsce jedno z najbardziej satysfakcjonujących zadań, polegające na zlokalizowaniu i zniszczeniu rakiet dalekiego zasięgu.
Rakietę można zdetonować także już po starcie, w trakcie lotu. Z wrodzonej ciekawości sprawdziłem, czy można. Tak można 🙂
W kwestii uzbrojenia jest klasycznie. Nie ma tu chyba niespodzianki. Jest nieco różnorodnie, bo uzbrojenie zależy od miejsca, do którego nas wyślą. O ile nasz zespół będzie wyposażony w sprzęty made in USA, tak z wyposażeniem przeciwników będzie różnie. Łącznie z wariacjami AK-47 w misjach rozgrywanych na Bliskim Wschodzie – co ma sens. Co prawda w Black Ops 6 nie ma jetpacków i biegania po ścianach, ale za to w ramach gameplayowych różnorodności w jednej z misji dostajemy linkę z hakiem, za pomocą której będzie można nieco „polatać”.
Gunplay jest bardzo przyjemny, a wszelkie headshoty „wchodzą” bardzo soczyście. Niestety wśród przeciwników pojawiają się tanki odziane w zbroje, stanowiące swego rodzaju gąbki na pociski lub, co gorsza, uzbrojone w tarczę, którą chyba tylko RPG jest w stanie przebić. Na takich nawet kilka bezpośrednich strzałów w głowę nie robi wrażenia, chyba że dysponujemy snajperką znacznego kalibru. Plus jest taki, że przynajmniej widać ich z daleka jak na dłoni po czerwonym pasku nad głową symbolizującym ich żywotność. Nieco to głupie, bez sensu i wybija z immersji, ale przynajmniej wiadomo dokładnie, ile takiemu jeszcze zdrowia zostało. Jak już przy wrogach jesteśmy, warto wspomnieć, że w tej odsłonie autorzy zaprezentowali nam klasyczne podejście do strzelanek z bossami i minibossami, których wykańczamy w kulminacyjnych punktach kampanii.
W ramach gameplayowego urozmaicenia otrzymaliśmy willę, służącą nam za miejscówkę-kryjówkę, w której będziemy planować kolejne wyprawy. To tutaj także porozmawiamy z ziomkami z naszej drużyny i dowiemy się nieco więcej na temat fabuły. Chatę w przerwach między misjami można zwiedzać odkrywając jej tajemnicę, kryje bowiem w swoich ścianach kilka zagadek, których rozwiązanie da nam dostęp do ukrytych pomieszczeń. Można ją także ulepszać kupując za walutę zebraną podczas misji stanowiska, takie jak strzelnica czy warsztaty, w których można kupować umiejętności oraz gadżety. Szczególnie spodobał mi się motyw rozwiązywania nieco podstępnych zagadek i poznawania tajemnic starej willi, co wprowadza do gry pewną nutkę tajemniczości.
Muzycznie i dźwiękowo również jest rewelacyjnie i równo. Może z wyjątkiem tego początku, w którym miksowanie dźwięku było dziwne – szczególnie kiedy odgłosy walki nagle się urwały. Dalej na szczęście już nie zauważyłem takich rewelacji. Za to muzycznie jest sztos już od pierwszych minut. Przez cały czas, zarówno w menu, jak i podczas starć towarzyszy nam bardzo filmowa ścieżka dźwiękowa. Mieszanka muzyki symfonicznej z elektroniczną, stanowiąca swego rodzaju muzyczny powrót do lat 90. Na potrzeby gry powstało ok 160 minut muzyki, z czego większość została wykorzystana w kampanii, podczas gdy tylko około 20 wykorzystano w trybie wieloosobowym. Ścieżka dźwiękowa od samego początku była tak przemyślana, by zapewniać maksymalnie filmowe doświadczenie, co moim zdaniem się udało. A że muzyki zdecydowanie lepiej słuchać, niż o niej opowiadać, to na poniższym filmie można obejrzeć krótką historię jej powstania. Moim zdaniem to jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych w grach.
Podsumowując
Osadzenie kampanii na początku lat 90 w czasie wojny w Zatoce Perskiej dawało nadzieję na bardziej szokujące sceny. Niestety nic z tego nie wyszło, kampania w najnowszym Codzie jest bowiem bardzo bezpieczna, a motyw wojny z wojskiem Saddama zdaje się być potraktowany po macoszemu. To jednak nie przeszkadza, by całkiem dobrze się w nią bawić. Kampania bardzo pozytywnie zaskakuje, szkoda tylko, że przy całej swojej filmowości jest niezmiernie liniowa. Do finału zmierzamy jedną drogą i nie ma tu miejsca na alternatywne zakończenia. Mimo wszystkich tych wad kampania to cud, miód i orzeszki. Zapewnia mniej więcej 10-12 godzin soczystej zabawy, oferując przy tym momentami iście filmowe doznania, których nawet Michael Bay by się nie powstydził. Może jedynie finał nieco nie dowozi – chciałoby się więcej i mocniej, a tu ciach – kilka QTE i wjeżdżają napisy końcowe.
-
Ocena kr4wca - 9/10
9/10
PS. Powyższa ocena dotyczy wyłącznie kampanii, w multi spędziłem bowiem zdecydowanie zbyt mało czasu. Opiszę jedynie ogólne wrażenia z tego trybu.
Multi
Wiele głosów wskazuje na to, że jest rewelacyjne, ale dla mnie to nic szczególnego. Owszem, fajnie się biega, mechanika strzelania jest bardzo przyjemna, ale do tego przecież przyzwyczaiły nas gry z serii. To pewne standardy, bez których żaden nowy CoD nie może się obejść – wszakże wiele graczy kupuje kolejną część gry tylko dla komponentu multi.
Przy tej odsłonie autorzy postawili na bardziej tradycyjną rozgrywkę. Zapewne doszli do wniosku, że sprawdzonej formuły nie ma co diametralnie zmieniać. Można więc zapomnieć o bieganiu po ścianach i wyskakiwania na kilka metrów do góry. Wprowadzono za to dość ciekawą mechanikę zwaną omnimovement.
W skrócie: mechanika ta znacząco zwiększa swobodę poruszania się. Daje możliwość sprintu prowadzonej postaci we wszystkich kierunkach, wykonywanie wślizgów w dowolnym kierunku, możliwość rzucania się do przodu oraz na plecy, co w połączeniu z możliwością celowania podczas leżenia w zakresie 360 stopni daje niesamowite pole do manewru i improwizacji. W szybkiej rozgrywce sprawia to, że multi jest bardzo dynamiczne, nieco chaotyczne i nieobliczalne. Trochę kojarzy mi się z leciwym Maxem Paynem, tylko bez możliwości chwilowego spowolnienia czasu.
Jeśli chodzi o liczbę map i trybów, jest całkiem przyzwoicie. Na start udostępniono 16 map. Kolejne mają dochodzić systematycznie, w tym moja ulubiona – NukeTown, którą dodano chwilę po premierze gry. W kwestii trybów rozgrywki, poza standardowym trybem Team Deathmatch, mamy do wyboru miedzy innymi Zabójstwo potwierdzone, Dominacja, Znajdź i zniszcz, Sztab oraz Kontrola. Sporo tego. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie.
W tej odsłonie powraca także uwielbiany przez graczy tryb zombie, którego drobny przedsmak mieliśmy już w kampanii. Trybu tego jednak póki co nie przetestowałem, gdyż skupiałem się głównie na rozgrywkach drużynowych.
Czy tegoroczna odsłona serii jest najlepszym Call of Duty ostatnich lat? Nie mnie oceniać, bo z serią mi średnio po drodze, jednak opinie krążące po internetach są zgodne, że tak. Polecam sprawdzić, zwłaszcza kampanię, która jest rewelacyjna. Mam wrażenie, że będzie ona stanowiła wyznacznik przy ocenianiu kolejnych produkcji, nie tylko w serii, ale także innych gier akcji.
Grę ogrywałem w ramach subskrypcji GamePass.
Bonus
Ten GamePass na PC, to jest jednak ułomny. Ponieważ teraz ostatnie gry z serii (Modern Warfare, Modern Warfare III oraz Call of Duty: Black Ops 6) są dostępne w ramach jednego launchera, z menu można wybrać, co się chce zainstalować. W teorii mamy możliwość wybrania, ile GB chcemy pobrać – od 60 do 300. W praktyce okazuje się jednak, że wybór nie ma żadnego znaczenia, bo launcher i tak ściąga ponad 300 GB. A jak nie będzie tyle miejsca na dysku, to wyświetli błąd. Jaki? Nieznany. Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz.
Postscriptum: Powyższy tekst nie jest tym, który był pierwotnie opublikowany 11 grudnia. Słusznie zwróciliście w komentarzach uwagę na pewne braki i niedostatki, w związku z czym recenzja została uzupełniona i przepisana od nowa.
No tak, dowiedzieliśmy się sporo o perypetiach autora z serią, ale ani słowa o czym jest Black Ops 6? Żadnego skrótu fabuły ani nawet wzmianki czy akcja dzieje się w teraźniejszości, przyszłości czy przeszłości (np. Zimna Wojna)? Dla mnie to ważne, bo nie sięgam po gry z nazbyt futurystyczną bronią.
Krytykę przyjąłem na klatę i zamiast zwinąć się w ciemnym kącie cichutko pochlipując przepisałem całą reckę, w nieco innym stylu, uzupełniając ją o brakujące mięsko. Enjoy.
,,To pierwsza gra w serii wprowadzająca hub w postaci miejscówki-kryjówki, z której będziemy planować kolejne wypady.”
Bzdura, mieliśmy to już w Black Ops 3, Infinite Warfare i Black Ops 5.
Laski latają w zimie w pantofelkach. Te laski to takie skrzydlate kryje z jednym butem u nasady? 😀 Co to za zdanie w ogóle.
Nie mnie oceniać <- kolejny hit w tekście zakończonym dziewiątką.
Strasznie mało treści i mięska w tej recenzji, niewiele o grze jako takiej, mechanizmach, broniach, więcej snucia opowieści jak to drzewiej bywało. Najcenniejsze info jakie wyciągnąłem z tego tekstu to o tym że launcher świruje i pobiera 300 gB.
Pogadałbym coś więcej o gierce, ale no, nie ma się gdzie zahaczyć.
Niestety muszę się zgodzić. Na przyszłość postaramy się o bardziej mięsiste recenzje.
Krytykę przyjąłem na klatę i zamiast zwinąć się w ciemnym kącie cichutko pochlipując przepisałem całą reckę, w nieco innym stylu, uzupełniając ją o brakujące mięsko. Enjoy.