Wiedźma, miecz, korona, wierny rycerz i niewierna żona
To nie jest seria filmowa sensu stricte, ale wszystkie omawiane dziś filmy w taki czy inny sposób operują wokół historii jednej postaci – legendarnego Króla Artura i jego rycerzy. Brytyjska epicka baśń o honorze, szlachetności, zdradzie i walce ze złem, a wszystko to wśród średniowiecznych zamków i wielkich pół bitewnych.
Przy okazji ta seria to także przekrój kinematograficzny, podróż przez epoki, gatunki filmowe i różne spojrzenia na tę samą opowieść.
Mała dygresja. W tym zestawieniu znajdzie co prawda jeden film, który miesza w sobie elementy baśniowe z teraźniejszością (zwyczajnie nie mogło go zabraknąć), ale poza nim pominąłem takie filmy jak: „Król Artur” z 1985 roku, który rozpoczyna się od autobusowej wycieczki po Stonehenge, czy filmy typu „Chłopak na dworze Króla Artura” z 1995 roku, gdzie młody członek szkolnej drużyny bejsbolu przenosi się do świata arturiańskich legend. Nie będzie tu też „Rycerza Artura” z Whoopie Golberg z roku 1998, czy którejkolwiek z adaptacji powieści Marka Twaina czyli „Jankesa na dworze Króla Artura”.
Słychać rżenie koni, brzęk stali, heroldowie dmą w rogi zapowiadając kolejną rzeź. Ogień płonie, czas więc zacząć opowieść o Królu Arturze.
Rycerze Okrągłego Stołu (1953)
Gdzieś w Internecie natknąłem się na informację, że jest to jeden z pierwszych filmów szerokoekranowych (pierwszy nakręcony w systemie CinemaScope przez wytwórnię MGM). Mamy rok 1953 (71 lat temu!), a dostajemy filmowe cacuszko. Rozmach tego filmu jest niesamowity, kolory i scenografie powalają i ogląda się go naprawdę dobrze, nawet po tylu latach. Oczywiście są pewne zgrzyty, których nie wolno pomijać w ocenie. Rzecz dzieje się po opuszczeniu Brytanii przez Rzymian, tymczasem bohaterowie wyglądają, jakby żywcem wyjęto ich z późnego średniowiecza. Stroje rycerskie i całe uposażenie nie przystoi do okresu, w którym ponoć się znajdujemy. Dodatkowo ten excalibur wbity w kowadło (niestety wygląda to komicznie, tak samo jak samo wyjmowanie oręża i wkładanie go z powrotem) albo przewracanie głazów Stonehenge.
Te minusy są jednak naprawdę bardzo małe i blakną przy wspaniałych, ogromnych bitwach, przy doskonałym wątku Lancelota i przy technicznej maestrii, którą ten film serwuje. 71 lat temu powstało dzieło sztuki, delikatnie tylko przybrudzone i ukurzone, ale wciąż warte zachwytów. Aktorzy nie grają sztywno, tempo jest naprawdę godne. Ten film mnie oczarował. Czasami do niego wracam i podziwiam tych, którzy w latach 50’tych uprawiali wielką sztukę tworzenia filmów.
Ocena: 9/10
Camelot (1967)
Uwielbiam dobre musicale. O tym filmie dowiedziałem się zabierając się za tę serię i jestem zaskoczony. Bo jest to film po pierwsze doceniony – nagrodzony trzema oscarami w kategoriach technicznych. A po drugie znakomicie obsadzony. Jednak zanim o aktorach, trochę o technikaliach. Ten film urzekł mnie niemal od razu wspaniałym zimowym krajobrazem, a potem pojawia się pierwsza naprawdę doskonała piosenka (modlitwa do świętej Genowefy). Twórcy mieli doskonały pomysł i doskonale wiedzieli, jak go zrealizować. Ten film bardzo lekko podchodzi do historii arturiańskiej legendy.
Sam Artur, w którego wciela się genialny Richard Harris (Marek Aureliusz z Gladiatora, czy Dumbledore z pierwszych dwóch Harrych Potterów), jest odrobinę dziecinny, lekkomyślny i lekceważący w stosunku do świata. To lekkoduch, jak większość postaci w tym filmie. Ginewra, do której król zwraca się per Gin (Vanessa Redgrave), także świetne odnajduje się w swojej roli. Jest przekonująca, ale raczej nie wzbudza sympatii (co stanowi ogromny atut historii). A na sam koniec jest Franco Nero jako Lancelot (dla przyjaciół Lance), francuski narcyz, zapatrzony w lustro, kochający samego siebie i to z wzajemnością. Scena jego przedstawienia jest długa i wspaniała, śpiew, plus zmieniający się krajobraz pokazujący, jaką drogę przebył. Doskonale zrealizowane i zagrane. Dodatkowo akcent Franco sprawdził się wyśmienicie, trafiając w punkt.
No, ale żeby nie było tak kolorowo, trzeba przyczepić się odrobinę do długości tego filmu – 179 minut! Trochę za dużo, zwłaszcza że to wszystko staje się w pewnym momencie dość monotonne. Muzyka w tle i piosenki przypominające te śpiewane w „Królewnie Śnieżce” nie są już tak świeże jak na początku. Spokojnie można było zabrać wyciąć godzinę i zamknąć film w 120 minutach. Zamiast tego mamy nieznośną lekkość bytu w świecie średniowiecznego zamku i powolne dochodzenie do tego, jak to właściwie jest z tym Lancem i Gin. Nie można także odmówić temu filmowi rozmachu. Zwłaszcza turniej rycerski to uczta dla oka.
A potem następuje akt trzeci z ciekawym podprowadzeniem do ostatecznych rozwiązań i ze swoistą tragedią, którą odgrywa sam Król Artur, niczym solista na scenie teatru. Sceny końcowe są delikatnie przekombinowane, ale to nie odbiera finałowi zbyt wiele magii.
Ocena: 9/10
Monty Python i Święty Graal (1975)
Ścisłe TOP 3 jeśli chodzi o moje ulubione komedie. Zbiór nieśmiertelnych gagów podanych z sosem z ironii i wyśmiewania wszystkiego i wszystkich. Tutaj obrywa się każdemu, nie ma tematów tabu, ani granicy, której nie wolno przekroczyć. Właśnie dlatego Monty Python zyskał taką popularność i sławę. Niedoścignieni mistrzowie komedii, tutaj dodatkowo bawiący się w pełnometrażowy film kostiumowy.
Wszystko w tym filmie jest doskonałe, nie ma jednego nietrafionego żartu. Ostatnio w Stanach Zjednoczonych obchodzona była okrągła 49 i 1/2 rocznica wypuszczenia tego filmu. Sale podobno były wypełnione do ostatniego miejsca na każdym seansie. Nie dziwię się, sam chciałbym ten film obejrzeć w kinie. To jedno z moich marzeń około filmowych. Humor się nie zestarzał, żarty wciąż śmieszą.
I dodatkowo historia jest angażująca. Każdy z rycerzy Króla Artura ma swój wkład w misję, a sam monarcha także nie próżnuje. Rozmowa z obrażającym Francuzem, Święty Granat Ręczny, Most zagadek. Można by wymieniać i wymieniać. Zamiast tego lepiej napisać, że jest to arcydzieło, film idealny, doskonały, niepowtarzalny. Historia kina i historia komedii. Kto nie widział (mam nadzieję, że jest niewiele takich osób), niech koniecznie nadrobi. Choć istnieje legenda, że są osoby, którym nie podpasywał humor Monty Pythona. Nie miejcie do siebie pretensji, nie obwiniajcie się, jeśli jesteście taką osobą. To tylko film, dla zdecydowanej większości ludzi doskonały, ale nie musicie mieć gustu takiego jak wszyscy.
Ocena: 10/10
Excalibur (1981)
Teraz narażę się pewnie sporej grupie czytelników. A stanie się tak, ponieważ film z 1981 roku jest według mnie małą katastrofą. I choć to najwierniejsza z możliwych adaptacja arturiańskiej legendy, to pod względem technicznym istnieje niebywała przepaść między tym filmem a jego kuzynem z 1953 roku. I choć sam początek zwiastuje coś efektownego, to później nie ma realizacji tej obietnicy. Aktorstwo niestety mocno kuleje, jest sztywno i drętwo. To są właśnie filmy, które tak ciężko mi się ogląda. Kamera w niektórych miejscach, nie wiedzieć czemu, nie nadąża za efektami, w innych natomiast aktorzy jakby robili sobie przerwę, grając do bólu wolno. Przejścia między scenami są statyczne, chyba że trzeba akurat od stołu przenieść się w koszmarny sposób do oblężenia miasta. Wybaczycie mi (albo nie), ale będę na ten film mocno narzekał.
Bo kocham niemal wszystkie filmy o czasach arturiańskich, a oglądanie tego sprawiło mi dość duży ból. Ten karykaturalny Merlin, te tragiczne kostiumy, zbroje nienaturalnie błyszczące niczym zbudowane z luster i te okropne hełmy. Jeśli komuś w tym filmie podobają się zbroje, to muszą podobać mu się także rozwiązania z pierwszego sezonu „Wiedźmina” od Netflixa, to jest ten sam poziom i nie mówcie, że jest inaczej.
Znowu jest odkładanie miecza z powrotem do kamienia. A potem jest jeszcze szkolenie w lesie trochę przypominające mi Yodę i Luke’a. Szkoda, że realizacja i technikalia tak w tym filmie nawalają, bo ta historia ma naprawdę bardzo dobry scenariusz. Niestety efekty specjalne wyglądają tanio i biednie, gra świateł to jest coś koszmarnego, a epicka, potężna muzyka jest tu tylko po to, by ukryć brak jakiegokolwiek rozmachu. Przykro mi, ale ten film to wielkie rozczarowanie. Pozwólcie mi nie lubić tego filmu, tak jak pozwólcie mi nie lubić Conana.
Ocena: 5/10
Rycerz Króla Artura (1995)
Było trochę klasyki, był musical, komedia, film z kategorii magii i miecza, to teraz czas na romans w średniowiecznych czasach. Jeden z najbardziej nieoczywistych filmów w mojej ścisłej czołówce tych ulubionych. Nie wiem, pewnie ktoś mnie zweryfikuje, ale nie dostrzegam w tym filmie rzeczy, do których specjalnie można by się przyczepić. Z jednej strony powolny flirt Lancelota (wspaniały Richard Gere) z Ginewrą, z drugiej Artur (zawsze obłędny Sean Connery) starający się być dobrym mężem dla dużo młodszej żony. Dodatkowo kilka zapadających w pamięć scen: przejście przez zabójczy tor przeszkód bez żadnego zabezpieczenia, efektowna bitwa, w której jeden fortel jest kontrowany przez drugi, czy wreszcie ostatnie chwile starego króla i jego wzruszająca śmierć podbita jeszcze doskonałą muzyką.
Nie jest to klasyczne podejście do legendy, ale scenariusz totalnie dowozi. Bez fałszywych nut, bez chodzenia na skróty i pomijania jakichś wątków. Tu każda scena jest potrzebna, a jednocześnie film nie wydaje się być zbyt długi. Seans mija szybko, gładko i doprawdy bardzo miło. Zaraz pewnie mi się oberwie, prawda? Ode mnie dycha. 🙂
Ocena 10/10
Król Artur (2004)
O ile w poprzednim filmie nie dostrzegałem wad, tak tutaj już zdecydowanie jest miejsce do przyczepienia się o pewne rzeczy. Po pierwsze jest to typowy film amerykański, gdzie prawda historyczna nie może przeszkadzać w opowieści. Są więc Sarmaci, których Rzymianie nie zdołali podbić, ale w zamian muszą oni oddawać swoje dzieci na służbę wojskową. Jest Artur – pół-Rzymianin pół-Celt. Jest dość dziwna obrona Wału Hadriana, który jest o dziwo solidny i bardzo wysoki. Na dodatek jest to pierwszy przykład filmu o Arturze, w którym Ginewra nie zdradza monarchy z Lancelotem.
Tyle narzekania. A teraz napiszę coś, za co znów mi się oberwie, ale nic mnie to nie obchodzi. Bo to jeden z filmów, które są tak zrealizowane, że zwyczajnie zapomina się o tych wszystkich rzeczach opisanych powyżej. Efekt wizualny jest tak doskonały, że nie można skupić się na niczym innym, jak chłonięcie oczami i uszami tego widowiska przez wielkie W. Na dodatek przebogata obsada: Clive Owen, (cudowna) Keira Knightley, Mads Mikkelsen, Ray Winstone, Ioan Gruffudd, Ray Stevenson, Stellan Skarsgard, Til Schweiger, Joel Edgerton, Stephen Dillane czy Graham McTavish. Ten film to wielka amerykańska produkcja, film-monument, technicznie dopieszczony w najdorodniejszym szczególe. Jest to, wydawałoby się, absurdalna wariacja na temat klasycznej legendy, ale jeśli film broni się wszystkim innym, to przecież jakże często widz przymyka oko na zgodność z historią (patrz chociażby Gladiator, którego łączy z Królem Arturem osoba scenarzysty).
Scena na zamarzniętym jeziorze do dziś jest jedną z moich ulubionych w historii kina. Śmierci kolejnych bohaterów (członków grupy Artura) są wzruszające. Opowieść się klei, a atmosfera strachu, zniszczenia i zepsucia wisi w powietrzu. Scenografia wspaniale oddaje klimat, który chciał pokazać reżyser. Chociażby brytyjskie wioski napadnięte przez Sasów.
Ten film w typowo amerykańskim stylu bardzo upraszcza opowiadaną historię, niemal cały czas idzie na skróty. W zamian daje jednak tak wiele dobrego, że nie da się o tym myśleć. Oszustwo idealne, takie, za które widz dziękuje i prosi o więcej.
Ocena: 9/10
Król Artur: Legenda Miecza (2017)
Sithfrog pisał o tym filmie. Zgadzam się w zdecydowanej większości, ale ponieważ to Ritchie, ocena idzie odrobinę w górę. Bo nie rozczarował stylem, nie kombinował i nie próbował udawać nikogo innego, tak jak w niedawnym filmie o pewnym „ministerstwie”.
Kilka zgrzytów owszem jest, jak na przykład cała ta akcja w mrocznym wymiarze i rzeczywiście miejscami dość biedne wyglądają efekty komputerowe. Mnie jeszcze średnio podoba się przesada na początku filmu. Nie kupuję tych gigantycznych słoni. W ogóle pierwsze dziesięć minut nieco mnie odrzuciło, kiedy widziałem go w TV po raz pierwszy. Dopiero za drugim podejściem, wiedząc już, że to Ritchie, obejrzałem ten film i nie żałowałem, bo humor plus styl reżysera sprawiają, że to kawał kina godny polecenia.
Ocena: 8/10
Zielony Rycerz (2021)
Mocno się na ten film nastawiałem i mocno się nim rozczarowałem. Dałem mu aż trzy szanse i żadnej z nich nie wykorzystał. Napiszę tak: jeśli jesteście fanami filmów takich jak na przykład „Wiking” Eggersa, to „Zielony Rycerz” powinien przypaść Wam do gustu. Mnie nie przypadł. Jest powolny, przeintelektualizowany i miałki. W zasadzie mogę wyróżnić tylko Seana Harrisa, który gra Króla Artura (a który wcześniej zachwycił mnie w „Makbecie” z Fasbenderem i w „Królu” z Chalametem).
A poza nim? Alicia Vikander jest zupełnie nijaka, to samo Barry Keoghan. Postaci drugoplanowe nie wybrzmiewają w tym filmie, tło praktycznie nie istnieje. Liczy się tylko Dev Patel ze swoją obrażoną miną głupka i jego powolna droga, która niczym nie emocjonuje. Ten film nie ma głębi, nie ma dobrego scenariusza i nie ma dobrego wykonania. Miało być nowe spojrzenie na legendę o Panu Gawainie i Zielonym Rycerzu, wyszła typowa „sztuka nowoczesna”: przypalony garnek na piedestale, który udaje rzeźbę. Do mnie nie przemawia, ale prawdę mówiąc rozumiem tych, którzy się zachwycają.
Ocena: 3/10
Filmy o Królu Arturze
-
Rycerze Okrągłego Stołu (1953) - 9/10
9/10
-
Camelot (1967) - 9/10
9/10
-
Monty Python i Święty Graal - 10/10
10/10
-
Excalibur (1981) - 5/10
5/10
-
Rycerz Króla Artura (1995) - 10/10
10/10
-
Król Artur (2004) - 9/10
9/10
-
Król Artur: Legenda Miecza (2017) - 8/10
8/10
-
Zielony Rycerz (2021) - 3/10
3/10
A gdzie „Merlin” z 1998 r.???
A to nie jest mini-serial?
No, ma 2 pełnometrażowe odcinki. Niemniej trochę go brakuje w tym zestawieniu…
3 odcinki z tego co sprawdzałem. Mini-serial to nie film 🙁
„Choć istnieje legenda, że są osoby, którym nie podpasował Conan. Nie miejcie do siebie pretensji, nie obwiniajcie się, jeśli jesteście taką osobą. To tylko film, dla zdecydowanej większości ludzi doskonały, ale nie musicie mieć gustu takiego jak wszyscy.” – parafrazując autora o autorze, bez złośliwości, a może z minimalna dawką.
Dlaczego złośliwość? Przecież o to właśnie mi chodziło pisząc te słowa.
To ja się lekko wyzłośliwiam, czepiając się tego, że nie lubisz Conana. Choć w skrytości dodam, że ja zawsze od Graala Monthy Pythona wolałem ich Żywot Briana 🙂
Ja chyba też minimalnie wolę Żywot Briana 🙂
Można też było do tego zestawienia dodać seriale, choć przyznam że wybór jest niewielki. Przychodzą mi do głowy trzy.
– Przygody Merlina(2008), powstało 5 sezonów, osobiście bardzo lubię ten serial, to taki lekki, przyjemny serial przygodowy połączony z fantasy.
– Camelot(2011), serial skasowany po 1 sezonie, z ciekawostek to Morgane grała tam Eva Green.
O kolejnym to nawet niewiem czy wspominać, powstał taki potworek jak.
– Zimowy Monarcha(2023), ciężko napisać o tym serialu coś dobrego.
Samych filmów „okołoarturowskich” jest jeszcze cała masa. Filmów, w których wątek Artura jest wspomniany także. Np: „Transformers Ostatni Rycerz” – jest delikatną wariacją na temat legendy arturiańskiej a na początku dostajemy nawet dość efektowne sceny bitwy między wojskami Artura a barbarzyńcami.
Akurat ta „seria” jest dość otwarta. Dodatkowo jeszcze seriale dość zwłaszcza te z większą ilością sezonów ciężko jest omówić w takim telegraficznym skrócie.
Ja wiem że z serialami macie problem, bo częściej omawiacie czy też recenzujecie filmy niż seriale, dlatego pojawiam się ja 😀 i podaję tytuły, bo może ktoś nie zna a chciałby obejrzeć.
ps. A serie Mumia masz w planach omawiać?, od razu powiem że chodzi mi akurat w tym przypadku o filmy.
Raczej nie mam takich planów 🙁
Hmm bardzo dziwne, Fantastyczne serie, filmy Mumia idealnie pasują do tej serii a nawet nie ma planów. Dziwne macie założenia.
Może jak się przemogę do obejrzenia Mumii z Tomem Cruisem. Założenie jest takie, że omawiam tylko te serie gdzie widziałem wszystkie filmy.
Jeszcze były „Mgły Avalonu” – miniserial na podstawie książki o tym samym tytule.
A gdzie „Mgły Avalonu”? 😄 to mój ulubiony artiuriański film :))
To także mini-serial a nie film
Ale wiesz, że serial to film? Gatunkowo to jest to samo? Serial=film odcinkowy?
Spokojnie mogłeś uwzględnić, albo przyznać się że nie oglądałeś. Rozróżnienie w tym przypadku nie ma większego sensu.
Idąc dalej tym tokiem rozumowania, trylogia Hobbita czy Władcy Pierścieni od PJ też są serialami. Wybacz, ale to absurdalne.
Mgły Avalonu, podobnie jak trzy-częściowy Merlin czy dwu-częściowy Pierścień Nibelungów lub telewizyjny Spartakus to typowe długie filmy telewizyjne podzielone na części tamtych lat. To nie były filmy z budżetem dzisiejszych blockbusterów i holywoodzkimi aktorami. Na przełomie tysiącleci taki był trend. Kilka miesięcy temu recenzowałeś Horyzont od Costnera, który miał mieć drugą i trzecią część. Tym wyżej podanym tytułom dużo bliżej właśnie do Horyzonta niż typowemu mini serialowi jak Czarnobyl, Kompania Braci, Gambit Królowej czy pierwszy sezon The end of F****ng World(drugi sezon kompletnie niepotrzebny). Czy Horyzont też uznajesz za mini-serial wypuszczony w kinie?
Jakby każda część Władcy Pierścieni albo Hobbita była podzielona na trzy części to też nazwałbym to serialem i rzeczywiście twoja słowa są absurdalne, ale przychylam się do twojej prośby i wybaczam.
Racja, sprawdziłam na filmwebie i tam jest opisywany jako serial 🙂 to może propozycja na następny artykuł – seriale arturiańskie 😀
Ja tylko krótko do Króla Artura z 2004, bo starszych już nie pamiętam, a tych nowszych nie oglądałem. 🙂 Otóż film jest dość dobrze umocowany w warstwie historycznej. „Oddawanie dzieci”, o którym wspomina autor, to przecież nic innego, jak służba w auxiliach, rzymskich wojskach pomocniczych, rekrutowanych z narodów wcielonych do imperium, które nie posiadały jeszcze obywatelstwa (można je było otrzymać po ukończeniu służby). Sarmaci byli akurat bardzo cenieni jako wyśmienita jazda. I faktycznie w owym czasie stacjonowali na Wyspach Brytyjskich co potwierdzają współczesne badania genetyczne prowadzone wśród Brytyjczyków. Również postać Artura została dość dobrze przeanalizowana przez konsultantów historycznych filmu i pokazana w sposób najbardziej zgodny z dzisiejszym stanem wiedzy, na ile to w ogóle jeszcze możliwe. Oparto się w głównej mierze na tym co wiemy o Bitwie pod Mons Badonicus, stoczonej między miejscowymi Romano-Brytami a anglosaskimi najeźdźcami.
Dziewiątki jednak filmowi bym nie dał. A nie podoba mi się w nim to, co autor najbardziej chwali. Tak idiotycznie zrealizowane, nierealistyczne sceny walk i bitew możemy zobaczyć chyba tylko w filmach chińskich. 🙂
A to akurat bardzo ciekawe. Zdawałem sobie sprawę z większości z tych rzeczy poza stacjonowaniem w Brytanii. O Auxilia słyszałem, ale myślałem że wyglądało to odrobinę inaczej. Zawsze odbierałem ten film jako luźno powiązany z historią. Ciekawe.
Jako ciekawostkę dodam również, że nawet tych pism o zwolnieniu ze służby przywiezionych przez biskupa autorzy filmu nie wymyślili sobie. Faktycznie wystawiano takie dokumenty, choć najczęściej nie w formie zwojów tylko tabliczek. Wiązała się z tym spora uroczystość, bo dokument nie tylko potwierdzał odbycie służby wojskowej, ale często również nabycie obywatelstwa przez żołnierza i jego rodzinę, prawo do osiedlenia się itd.
Przygody Merlina FTW
Argument z tym, że akcja dzieje się po opuszczeniu Brytanii przez Rzymian, a bohaterowie są jak wyjęci z późnego średniowiecza uważam za kompletnie nietrafiony. Zwróćmy uwagę, że taka niespójność była już cechą oryginalnego dzieła. Rzymianie niedawno wyjechali, a my mamy kulturę rycerską w pełnej krasie, turnieje, miłość dworską i wiele innych 😉
Mnie przede wszystkim brakuje
„Lancelot du Lac” – francuski z 1974
David Beckham pilnujący Excalibura w Król Artur: Legenda Miecza wymiata