USA, rok 2017. Telewizja została zdominowana przez teleturnieje i brutalne reality shows, do których trafiają najróżniejsze szumowiny, a także ci, którzy pragną szybko się wzbogacić. Ben Richards (w tej roli uwielbiany przez kino tamtego okresu Arnold Schwarzenegger), niesłusznie oskarżony, z łatką Rzeźnika z Bakersfield, trafia do jednego z tych programów, by walczyć o przeżycie.
„Uciekinier” z 1987 roku w reżyserii Paula Michaela Glasera jest bez wątpienia jednym z moich ulubionych filmów akcji złotej ery VHS. To typowe amerykańskie kino tamtego okresu, przesycone testosteronem i suchymi onelinerami, którymi Arnold sypie jak z rękawa przy każdej nadarzającej się okazji. OK, może trochę przesadzam, ale czerstwe żarty padają tu naprawdę często, podkreślając kuriozum jakiejś sytuacji.
Był to bowiem kolejny po „Predatorze” film Schwarzeneggera, który miał powtórzyć sprawdzoną wcześniej formułę „zabij i zażartuj”. Ba, wyniósł ją nawet na wyższy poziom, przekuwając powieść Kinga w nabuzowaną testosteronem orgię mordu, w której Ben Richards pozbywa się jednego po drugim występujących w teleturnieju zabójców o iście kretyńskich ksywkach, śmierć każdego z nich kwitując jakimś durnym tekstem. I tak… Po przecięciu Buzzsawa jego własną piłą podsumowuje: He has to split. Po uduszeniu SubZero drutem kolczastym: Here is Subzero. Now plain zero. Przy podpaleniu Fireballa: How about a light? Oraz chwilę później, gdy tamten zaczął się jarać niczym pochodnia, podsumowuje: What a hothead!
Jak na typowe kino akcji, to mało tu w sumie strzelania. Przez większą część filmu Arnold ucieka w towarzystwie dwóch „kolegów”, których poznał w więzieniu, ale którzy głównie robią za mało istotne tło. Ich postaci do fabuły niewiele wnoszą, egzystując tam tylko po to, aby prędzej czy później bezsensownie zginąć – i to wcale nie w trakcie heroicznego aktu pomocy Arniemu. Wbrew utartym schematom, ich śmierci są raczej mało spektakularne. W późniejszym czasie do tej zgrai dołącza jeszcze typowa dama w opałach – Amber (w tej roli świetna María Conchita Alonso), która już do końca filmu będzie towarzyszyć Benowi.
Scenariusz „Uciekiniera” napisał na podstawie powieści S. Kinga (pod tym samym tytułem – polecam, bo dobre) Steven E. de Souza, który na swoim koncie ma wiele udanych scenariuszy do akcyjniaków tamtego okresu: Commando (1985), Die Hard (1988), Die Hard 2 (1990), Hudson Hawk (1991), The Flintstones (1994), Street Fighter (1994), Judge Dredd (1995) to tylko niektóre z nich. Zarówno książka, jak i film znacząco się względem siebie różnią, choć podstawowa koncepcja pozostała bez zmian. Mamy tu do czynienia z dość luźną interpretacją. Ben Richards w oryginale jest ojcem ciężko chorej, malutkiej córeczki. Ponieważ rodziców nie stać na jej leczenie, Ben podejmuje ciężką decyzję, by wystartować w teleturnieju The Running Man i powalczyć o miliard dolarów, które zgarnie za wygraną. Od tej pory wszyscy będą przeciwko niemu – zwykli postronni przechodnie, gotowi podkablować jego pozycję włodarzom widowiska, oraz policja. Jakby tego było mało, jego tropem ruszą profesjonalni zabójcy, gotowi go wyeliminować za wszelką cenę. W filmie natomiast jest on policyjnym pilotem śmigłowca, który odmawia wykonania rozkazu, za co trafia do więzienia. Dzięki pomocy dobrych ludzi – aczkolwiek początkowo nastawionych do niego wrogo – udaje mu się zbiec i dziwnym zrządzeniem losu trafia do teleturnieju, w którym jego głównym zadaniem będzie przeżycie.
Film jest oczywiście kiczowaty. Podobnie jak kiczowate są kostiumy czy scenografie, o czym zdają się wiedzieć sami siepacze. Mamy tu scenę, w której Captain America (tak, wiem, że Captain Freedom) odmawia założenia „tego badziewia” na siebie, kwitując: I don’t need this crap. This stuff is garbage.
Film nie ustrzegł się kilku błędów czy innych bzdurek. Najśmieszniejszy z nich to cyferblat – kiedy Ben wpisuje kod do drzwi mieszkania brata, zamiast standardowych cyfr od 1 do 9, 0 i dwóch znaków specjalnych, mamy zestaw cyfr od 1 do 12. BTW, kod do drzwi też nie jest jakiś super wyszukany. Uprzedzając pytania – tak, mam za dużo czasu. 🙂
W jednym miejscu montażysta zapomniał dołożyć audio do wypowiadanej kwestii przez Dynamo. W wyniku tego porusza on ustami, i tyle. Jest jeszcze trzecia, najmocniejsza wpadka, bądź głupotka, z której filmowcy zgrabnie wybrnęli. Otóż w pewnym momencie, ganiając się po ruinach, Ben z partnerującą mu Amber trafiają na zakamuflowaną komórkę ruchu oporu, która przyjmuje ich w swoje progi. Zastanawiają się, jak zhackować sygnał stacji, by móc wysłać swoją transmisję. W tym momencie Amber wystrzeliła jak filip z konopi z radosną nowiną, że ma oryginał kasety z zapisem tego, co naprawdę stało się podczas rzezi w Bakersfield. No i fajnie, tylko gdzie ją do tej pory trzymała? Tego nie chciała zdradzić. Wspominałem już, że film jest samoświadomy?
W końcówce przełamano pewien utarty schemat. Kiedy w finale dochodzi do konfrontacji Bena oraz prowadzącego show – Killiana, widzowie oczekują, że dojdzie zaraz do walki dwóch napompowanych testosteronem herosów – Bena i równie wielkiego ochroniarza Damona, Svena. Ten jednak (ochroniarz) stwierdza, że musi iść to score some steroids. Z jednej strony rozczarowanie, z drugiej świetnie to rozegrano, grając na nosie widzowi, który oczekiwał srogiej jatki na ekranie.
Film ponad 30 lat temu przewidział przyszłość i powstanie deepfake video. W scenie, w której włodarze stacji postanowili w akcie desperacji wyemitować walkę pomiędzy Captain America a Benem, do której tak naprawdę nie doszło, została ona sfingowana. Zamiast Bena podstawiono dublera, któremu podmieniono komputerowo twarz.
Przeglądając listę płac, trudno przeoczyć informację o tym, że Arnold miał dublera. Jednakże, znany ze swojego zaangażowania i utrzymywania doskonałej kondycji fizycznej, Arnold wykonał większość scen osobiście, bez potrzeby wyręczania się kaskaderem, co zaowocowało intensywną i wiarygodną kreacją.
„Uciekinier” pod pozorem typowego filmu akcji porusza głębsze tematy, ukazując nam przerażającą wizję przyszłości zdominowanej przez media. Film pokazuje, jaki wpływ na społeczeństwo może mieć medialna manipulacja oraz jak media mogą zniekształcać rzeczywistość w walce o władzę i kontrolę nad ludźmi. W świecie przedstawionym w filmie brutalne teleturnieje służą do odwracania uwagi społeczeństwa od rzeczywistych problemów. Niestety, ta mroczna wizja przyszłości znajduje swoje odzwierciedlenie w niektórych aspektach współczesnej kultury medialnej, w której jesteśmy zdominowani przez głupie programy i zmanipulowane przekazy. To także esencja kina akcji oraz filmów z końcówki XX wieku.
Budżet filmu wynosił 27 milionów dolarów. Box office: 38,1 milionów dolarów (w samym USA). Nie udało mi się dotrzeć do informacji, ile film zarobił na świecie.
Uciekinier (1987)
-
Ocena Kr4wca - 7.5/10
7.5/10
W 2021 roku wytwórnia Paramount Pictures zapowiedziała, że planuje nakręcić remake tej historii. Reżyserią zajmie się Edgar Wright, a scenariusz napisze Michael Bacall. To nie będzie ich pierwsza współpraca, ponieważ wcześniej nakręcili razem film Scott Pilgrim kontra świat z 2010 roku. Projekt nowego „Uciekiniera” rozwijał się jednak powoli, aż w kwietniu tego roku ogłoszono, kto zagra główną rolę – Glen Powell. Zdjęcia mają rozpocząć się jesienią, a premiera planowana jest na przyszły rok. Czy tylko ja się obawiam, że to będzie kolejny film, który zniszczy mi dzieciństwo?
To jedna z moich największych zaległości w kategorii filmów testosteronowych. Książkę czytałem, ale nie porwała mnie.
Fajna recenzja. Nie miałem pojęcia, że jest to oparte o książkę Kinga!
Książka lepsza, film jest dużo bardziej spłycony względem oryginału.
Miło by było jakby ta nowa wersja co ją robią była bliższa książkowemu oryginałowi, bo tam zdecydowanie więcej się dzieje. Może nie ma przepakowanych testosteronem morderców, za to dostajemy bardziej brutalną, heroiczną i w sumie smutną historię.
Cieszy mnie, że się recka podobała, bo w sumie nie wyszła z tego typowa recka 😉
BTW, polecam książkę „Bohaterowie ostatniej akcji” w której jest cała masa smaczków o filmach akcji końcówki XX wieku.
Może właśnie dlatego mi się tak spodobała, że była nietypowa:) Fajne zaprezentowanie tematu. Dzięki za polecenie, poszukam.
Jak nie recka? To pełnoprawna, rzetelna recenzja. Rozbudowany kontekst historyczny plus ciekawostki. Do tego nieco ironiczne refleksje autorskie (z którymi notabene się nie zgadzam), czyli elementy felietonu. Dobra recenzja właśnie taka powinna być.
Niezły tekst, choć czytałem tu lepsze. Jestem pewien, że stać Cię na wiecej,szkoda że tak mało piszesz bo ewidentnie potrafisz.
Dziękuję.
Z czasem pewnie będzie się tu pojawiać więcej moich tekstów 🙂
Co do samego filmu – dla mnie meh. To jeden z tych klasyków VHS który do mnie nie przemawia (mało się już o tym mówi, ale dzisiejsze kultowe filmy z tamtych czasów wcale nie były powszechnie uważane i poważane,to dzisiaj się je mitologizuje przez sentyment). Dziwi mnie to, bo autor scenariusza jest swoistym geniuszem tamtych czasów (Commando to najlpeszy film wszechświata).
Nużący jest ten teleturniej, a Arnold sprawia wrażenie zmęczonego. Ja też się mecze jak go oglądam. No i wątek tamtej kobiety w ogóle mnie nie kupił, jest strasznie doklejony i niepotrzebny. Poza tym słusznie zauważyłeś, że film jest niedopracowany i dzisiaj już dość kiepsko się zestarzał. Ale co tam. Jak następnym razem poleci w kablówce, a lata średnio co dwa miechy, to znowu dam mu szansę.
To nigdy nie było ambitne kino wysokich lotów. Te wszystkie klasyki to tak naprawdę średniaki, warte co najwyżej szóstki, bo na więcej nie zasługiwały. Zgodzę się ze stwierdzeniem, że dzisiaj te filmy się idealizuje, głównie pewnie z tego powodu, że jak kiedyś kręcono tego na pęczki, tak w dzisiejszych czasach Hollywood woli postawić na sprawdzone motywy o facetach w rajtuzach, które dobrze się sprzedają, przez co akcyjniaki stały się prawie wymarłym gatunkiem.
W latach 90/00 oglądałem praktycznie wszystko co było dostępne w przydomowej wypożyczalni kaset z gatunku sc-fi. A, że w większości przypadków było to kino klasy B, no cóż, nikt się wtedy tym specjalnie nie przejmował. Brało się to co było.
Jak większość filmów z lat 80 tak i ten pierwszy raz obejrzałem dopiero na początku lat 90, kiedy to powstały wypożyczalnie kaset, a ja wyszedłem z wojska i stałem się szczęśliwym posiadaczem video. W mojej hierarchii filmów z Arnim to raczej druga półka (jest też trzecia i czwarta) razem z np. Pamięcią Absolutną.
A czy to dobre filmy? Dzisiejsze akcyjniaki nawet się nie umywają. Niech sobie różni milenialsi i zetki ględzą co chcą, my swoje wiemy. 😛
Pamięć absolutna? O nie! To jest turbo klasyk akurat. Uwielbiam pod każdym względem.
Kurcze, musiałbym się doszkolić, bo nie widziałem wszystkiego, ale ranking filmów z Arnoldem brzmi znakomicie.
Oczywiście, że klasyk. Druga półka u mnie to wcale nie tak źle. To tylko nieco niżej od ścisłego topu. 🙂 A jaki jest ten top? Skoro planujesz ranking to na razie się wstrzymam. 😉
Jak się zastanowić, to wszystko zależy od tego, jak długie są półki i ile ich jest. 😀
W przypadku Arniego cztery. I raczej mają strukturę piramidy. 🙂
Tak, zniszczy ci dzieciństwo, boomerze
Oczywiście musiał się trafić jakiś komentarz poniżej poziomu 😂
W dodatku nie trafiony, bo nie jestem boomerem, nie to pokolenie 😜
Z dystansem: czemu ew. remake miałby Ci zniszczyć dzieciństwo? Pojawi się jakiś słaby film, zignorujesz, dasz 2/10 i będziesz dalej cieszył się klasykiem.
Trochę tego nie rozumiem, to tak jakbym miał nie wrócić do książkowego Hobbita po tym jak nie spodobał mi się film. 😉