Po ukończeniu pierwowzoru, czyli „Senua’s Sacrifice”, bardzo liczyłem na kontynuację. Niezmiernie chciałem poznać dalsze losy bohaterki tej wyjątkowej gry. Kiedy ogłoszono, że prace nad drugą odsłoną ruszyły, a studio zostało wykupione przez Microsoft, byłem szczerze podekscytowany, ale także zaniepokojony. Dużo większy budżet oraz smutny pan w garniturze zarządzający produkcją może oznaczać z jednej strony większe możliwości, ale z drugiej mniejszą swobodę twórczą. Jak zatem wypada „Hellblade II” w porównaniu do jedynki? Czy twórcom udało się dowieźć? Czy było warto czekać 7 lat na kontynuację?
Moim zdaniem to nie ma tak, że warto albo nie warto. Pytanie, jakie powinniśmy sobie zadać przed rozpoczęciem rozgrywki, powinno brzmieć: czy jestem fanem przygód Senuy?
Dlaczego to takie istotne? Ponieważ od tego w dużej mierze uzależniony jest odbiór gry. Dla większości będzie ona bowiem stanowiła mało interesujący symulator chodzenia ze szczątkowym gameplayem, dla innych zaś niesamowite, ponadczasowe doznanie, którego długo nie zapomną. Wiele zależy od tego, jak się do gry podejdzie i czy zechce spojrzeć się głębiej poza pryzmat rozgrywki.
Jak wiemy z pierwszej części, Senua nie miała łatwego życia – ojciec-tyran, śmierć matki, utrata ukochanego. Po krótkiej chwili obcowania z „Hellblade II” można zauważyć, że dziewczyna nie rozliczyła się z echami przeszłości, nie przepracowała swoich traum, a zamiast tego tłamsi je głęboko w sobie. Tyle tylko, że one próbują się wyrwać i wydostać na zewnątrz. Co i raz dają o sobie znać. Ma to chociażby odbicie w zachowaniu bohaterki, jej sposobie wypowiadania się (często cedzi słowa przez zaciśnięte zęby). Jest permanentnie wkurwiona, a kiedy mówi o zemście, to wyraźnie można wyczuć ledwie powstrzymywaną furię w jej głosie. A najchętniej to zarżnęłaby wszystkich, którzy staną jej na drodze.
W żadnej innej grze nie czułem takiego ładunku emocjonalnego protagonisty jak tutaj. Emocje nie tylko towarzyszą wypowiadanym słowom, ale żywcem wymalowywane są na twarzy bohaterki – dzięki niesamowicie odwzorowanej mimice twarzy niemal namacalnie widać napięcie, ból, gniew, złość, czy furię.
Szaleństwo głównej bohaterki podkreśla muzyka, tworząca immersyjne i emocjonalne tło, doskonale współgrające z rozgrywką. Prymitywna, plemienna, stanowiąca mieszankę stylów etnicznych, stanowi idealne dopełnienie niesamowitej oprawy audio.
Najlepiej to wszystko jest widoczne podczas walk na miecze, kiedy nasza wojowniczka spotyka się twarzą w twarz z łowcami niewolników oraz draugrami. Starcia te są niemal intymne, kiedy obserwujemy je z tak bliskiej odległości, przepełnione emocjami, a kiedy przeciwnicy naturalnie reagują na zadawane ciosy, cofając się, zasłaniając czy wykonując uniki, możemy podziwiać kunszt, z jakim zostały wykonane animacje. Szczególnie kiedy Senua, korzystając z chwilowego zwolnienia czasu, wpada w szał zabijania, rozdając ciosy na prawo i lewo, z morderczą furią w oczach zabija przeciwników. Coś niesamowitego. Tak brudnych i autentycznie prawdziwych starć chyba nie widziałem do tej pory w żadnej innej grze.
Troszkę szkoda, że wszystko to psuje szczątkowy gameplay.
Zawsze zdążysz zawrócić, lecz czy odważysz się pójść naprzód? Spojrzeć diabłu w oczy?
W odróżnieniu od pierwszej części, w której gracz miał więcej swobody w eksploracji, kontynuacja stawia większy nacisk na narrację i opowiadanie historii. Pojawiają się pewne problemy z dynamiką, fabuła wydaje się momentami niespójna, rozgrywka zbyt liniowa, a pod koniec męcząca za sprawą Furii (które w pewnym momencie stają się cholernie irytujące) oraz przedłużanych na siłę etapów eksploracyjnych z odnajdywaniem ukrytych przejść czy symboli. Nie ma to jednak większego znaczenia, ponieważ mimo wszystko było to jedno z najlepszych doświadczeń w mojej growej karierze. To absolutnie niesamowite, narracyjne doznanie – ale średnia gra. Niemniej dla tych, którzy cenią sobie głęboką fabułę z iście filmowym zacięciem, to może być świetny tytuł, który długo będą wspominać.
Senua's Saga: Hellblade II (2024)
-
Ocena kr4wca - 8/10
8/10
Gra zakupiona we własnym zakresie.
Eh Dark souls rozpuścił rynek growy. Teraz połowa tytułów to takie wydmuszki, które dobrze wyglądają i mają „epickie” animacje i przydługa walkę i dosłownie nic poza tym
Eee tam. Moim zdaniem żyjemy w dobrych czasach. Każdy znajdzie coś dla idealnego dla siebie.