Filmy

Fantastyczne serie #1 (Piraci z Karaibów)

Całkiem nowy cykl

Postanowiłem przyjrzeć się bliżej kilku znanym filmowym seriom i przekrojowo opisać każdą z jej części. Ocenić je, wskazać, gdzie było lepiej a gdzie gorzej. Zastanowić się, czy jest szansa na uratowanie marki, a może powinna ona była zakończyć swój żywot już jakiś czas temu. Na pierwszy ogień idą „Piraci z Karaibów”. Wielka i wspaniała seria, która ma rzeszę fanów i zarobiła miliardy dolarów. Już miałem zarządzić podniesienie kotwicy i wciągnięcie bandery, ale wtedy przyszedł Crowley i wywiązała się z tego poniższa rozmowa.

Uwaga tekst zawiera spojlery z filmowej serii „Piraci z Karaibów”!!!

 

Część pierwsza – Klątwa Czarnej Perły (2003)

Crowley: W 2003 roku gatunek filmów o tematyce pirackiej był martwy. W znacznym stopniu przyczyniła się do tego katastrofa finansowa „Wyspy Piratów”, a poniekąd także „Wodnego świata”, które pogrążyły swoje wytwórnie. Ludzi nie interesowały żaglowce i morskie przygody, a że były to kosztowne produkcje, zostały zamknięte w szafie. Aż tu nagle, już w nowym tysiącleciu, Jerry Bruckheimer wykłada 140 milionów dolarów, zatrudnia mało znanego reżysera i… rozbija bank.

kuba: To była zupełnie nowa jakość. Johnny Depp jako kapitan Jack Sparrow, nieumarli piraci, awantura na morzu, dźwięk dział i wielka klątwa, którą zdjąć można przelewając krew. Chyba najmocniejszym punktem filmu jest obsada. Wspomnianemu Deppowi towarzyszą zjawiskowa Keira Knightley (Elizabeth Swann), Orlando Bloom (jako Will Turner) oraz nieoceniony Geoffrey Rush w roli upiornego Barbossa.

Crowley: Deppowi należał się wtedy Oscar, ale też trzeba powiedzieć, że rola Jacka Sparrowa mocno zaważyła na jego późniejszej karierze. Wcześniej był przede wszystkim amantem z piękną buźką. Po „Czarnej Perle” grał głównie Jacka Sparrowa. Knightley wspaniale sprawdziła się w roli pięknej damy w opałach, ale jeszcze lepsza była jej przemiana w kolejnych częściach serii. Z Bloomem jest ten problem, że on ze swoją gładką, młodzieńczą twarzą był idealnym elfem, ale już kowalem przekwalifikowanym na pirata niekoniecznie. Podobnie było w późniejszym „Królestwie niebieskim”. Za to seria bez wątpienia miała (ma?) szczęście do czarnych charakterów, z których pierwszym był kapitalny kapitan Barbossa. Geoffrey Rush to aktor klasy światowej i ewidentnie cudownie bawił się na planie. Idealnie wyczuł balans między kreskówkowym czarnym charakterem, a budzącym grozę nieumarłym piratem.

kuba: „Klątwa Czarnej Perły” wyniosła kino przygodowo-awanturnicze spod znaku czarnej flagi z białą czaszką na nowy poziom. Atak umarlaków na miasto przeprowadzony pod osłoną nocy jest wizualnym majstersztykiem. Późniejsza ucieczka Sparrowa i Turnera z portu jest zwyczajnie zabawna (w pozytywnym znaczeniu tego słowa). Nie można też zapominać o Tortudze – wspaniale przedstawionym porcie piratów, mordowni pierwszej wody, która ma swój niepowtarzalny pięknie napisany i wyreżyserowany klimat.

Crowley: To był początek XXI wieku, początek epoki blockbusterów. Znane nazwiska nie wystarczały już, żeby przyciągać ludzi do kina, potrzeba było WIDOWISKA. I Verbinski trafił w dziesiątkę, bo poszedł sprawdzoną drogą: połączył efektowną akcję z humorem. Do tego wspomógł się przełomową technologią. Efekty CGI w tej serii do dziś wyglądają znakomicie, w przeciwieństwie do wielu nowszych produkcji.

kuba: Właśnie, „Klątwa Czarnej Perły” to przede wszystkim humor, dobra zabawa, efektowne sceny (przemarsz umarlaków po dnie morza) i kawał dobrze napisanej historii. Nie ma w niej luk logicznych, ani chodzenia na skróty. Jest tylko morze, piraci i Karaiby.

Crowley: I odrobina magii! Wrócę do tego przy okazji kolejnych filmów, ale tu pierwiastek nadprzyrodzony był użyty w idealnej ilości. Mnie się to kojarzyło przede wszystkim z fantastyczną serią gier spod znaku „Monkey Island”.

kuba: To, co było dobre 21 lat temu, jest dobre i teraz. Ten film się nie zestarzał, nie razi po oczach tanimi efektami komputerowymi, a muzyka skomponowana oczywiście przez Hansa Zimmera to jedno z jego najlepszych dzieł.

Ocena kuby: 9/10
Ocena Crowleya: 8/10

 

Część druga – Skrzynia umarlaka (2006)

kuba: „Skrzynia umarlaka” była filmem przejściowym, między jedynką a trójką. Można powiedzieć, że to wydłużony prolog do prawdziwej historii. Zaczyna się wspaniale, sceną troszeczkę przypominającą teledysk Gunsów do piosenki „November Rain”. Mamy też pokazanego głównego antagonistę, mordercę o twarzy dziecka, arystokratę, który słodko uśmiecha się skazując ludzi na śmierć – Lorda Cutlera Becketta.

Crowley: Mamy tu podobną sytuację jak z oryginalnymi „Gwiezdnymi wojnami”. Ogromny sukces części pierwszej sprawił, że wytwórnia zamówiła dwa kolejne filmy, niestety stanowiące jedną fabułę. Mówię niestety, bo nie lubię takich zabiegów. Kiedy się da, film powinien być zamkniętą historią, nawet jeśli jest częścią dłuższego cyklu. Słusznie zauważyłeś, że środkowa część trylogii wygląda bardziej jak rozciągnięty prolog, niż pełnoprawny film. To rzuca się w oczy na tle pierwszej, klasycznie napisanej części.

kuba: Owszem, „dwójka” tylko zarysowuje wątki, które trójka będzie kończyć. Jednak w przeciwieństwie do „jedynki” jest tu zbyt wiele zapychaczy, jak choćby cała akcja na wyspie z krwiożerczymi tubylcami. Niemniej to wciąż bardzo wysoki poziom opowieści.

Crowley: Mnie nie przekonało przestawienie wajchy w stronę fantastyki. Oczywiście „Klątwa Czarnej Perły” była pełna elementów nadprzyrodzonych, ale jednak trzonem historii byli piraci i Karaiby. Odniosłem wrażenie, że w „Skrzyni umarlaka” (powinna być „umrzyka”, tak na marginesie) to już nie są Karaiby, a jakaś baśniowa wariacja na ich temat. No ale trzeba przyznać, że wizualnie jest nawet lepiej niż za pierwszym razem.

kuba: O tak. Wystarczy choćby spojrzeć na „Latającego Holendra” – ani grama sztuczności, wszystko dopieszczone do ostatniego porostu czy skorupiaka. Sceny z krakenem są obłędnie zrobione. A na szczególną uwagę i największe brawa zasługuje Davy Jones. Prawdziwy dobrze napisany adwersarz z głową ośmiornicy oraz jego pupilek, który dopiero się nam objawi. Ciekawą ewolucję przeszedł znany z „jedynki” były komodor, który pragnie odzyskać swoje dawne życie. Niestety przez mnogość wątków tempo odrobinę kuleje, a Jack staje się mimo wszystko zbyt karykaturalny.

Crowley: Karykaturalny to dobre słowo. W „Perle” Jack był pijakiem i łajdakiem, ale nie sposób było go nie polubić. Tym razem robi wszystko „bardziej”. Nie wiem, czy to wina samego Deppa, czy raczej scenariusza, ale według mnie nowemu Sparrowowi zwyczajnie brakuje polotu i lekkości. Za to nie brakuje głupkowatości.

kuba: Pewnie pijesz do chyba najbardziej znanej sceny, tej z toczącym się kołem młyńskim.

Crowley: Tak. I jeszcze tej z huśtaniem się w kulistych klatkach. To było jakby żywcem wyjęte z kreskówek.

kuba: A jest jeszcze zdecydowanie przeciągnięty wątek walki o skrzynię. Dla mnie „Skrzynia Umarlaka” nie jest przez to do końca pełnoprawnym filmem. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do „jedynki”, ta część nie ustrzegła się pewnych wad. Choćby ciągłe zmienianie frontu przez Elizabeth, Willa i Jacka jest odrobinkę irytujące. Fajna jest za to scena, w której Elizabeth postanawia bez mrugnięcia okiem poświęcić Jacka.

Crowley: Ja tego trójkąta miłosnego nie zrozumiałem ani w tym, ani w kolejnym filmie, ale doceniam fakt, że bohaterowie trylogii przechodzą na przestrzeni trzech części dużą przemianę. Elizabeth i Will, których poznaliśmy na początku, to zupełnie inne osoby, niż te na koniec trzeciej części. To się chwali, ale w moich oczach nie rekompensuje to innych braków.

kuba: No ale nie powiesz, że rekompensatą nie jest ostateczne starcie z Krakenem?

Crowley: Jest efektowne, jak cały film. Ale wolałem tradycyjne walki żaglowców i abordaże, niż walki z mitycznymi stworami.

kuba: Nie znasz się. Ostatecznie to i tak udany film, a kończąca go scena to pierwowzór marvelowskich scen po napisach. Wielki powrót z zaświatów kapitana Barbossy z pewnością zaostrzył apetyty na wielki finał.

Ocena kuby: 8/10
Ocena Crowleya: 5/10

 

Część trzecia – Na krańcu Świata (2007)

kuba: Moim zdaniem najlepsza część serii. Już początek zwiastuje, z czym będziemy mieć do czynienia. Widzimy marsz skazańców wyśpiewujących piosenkę i dzieciaka powieszonego za piractwo. Jest moc, są ciarki na plecach. Rozsiadam się wygodniej przed ekranem i chłonę tę niemal doskonałą część oczami i uszami. Ale co w nim takiego niezwykłego? Otóż ta część już nie musi tracić czasu na wprowadzenia. Od samego początku, do ostatniej sekundy może nam serwować nieprzerwaną akcję.

Crowley: Tu nasze drogi ostatecznie się rozchodzą. O ile „Skrzynię umarlaka” obejrzałem z jako takim zainteresowaniem, to „Na krańcu świata” mnie pokonał. Wiem, że wiele osób uważa go za najlepszy z serii, SithFrog kiedyś próbował mi to wykrzyczeć prosto z ekranu, ale ja nie dałem rady. Wszystkiego jest tu za dużo, a z kolorowej prostoty i elegancji „Czarnej Perły” nie zostało nic. Ja już nawet nie pamiętam, o co chodziło w tej pogmatwanej na siłę historii.

kuba: Wyprawa na kraniec świata i szantaż na Davym Jonesie to dwie główne osie fabuły. Pierwsza jest doskonała wizualnie, a druga to mistrzostwo scenariuszowe. Nie uśmiechnąłeś się widząc kraby niosące na swoich plecach Czarną Perłę? Nie wzruszyłeś ani trochę płynących na łodziach zmarłych, w tym ojca Elizabeth? Nie zrobiła na tobie wrażenia scena z obracaniem łodzi? Według mnie to są prawdziwe cuda.

Crowley: Kraby i obracanie statku to dobry przykład, jak daleko odlecieli scenarzyści. To już nie są „elementy fantastyczne”, ale jakaś bajeczka. Nie umiem się ekscytować zagrożeniami, wobec których stają bohaterowie, skoro w tym świecie wszystko jest możliwe. Musi być jakaś odrobinka realizmu, będąca nicią łączącą obraz z rzeczywistością. Inaczej to tylko bzdurne animacje, jak w grze komputerowej, bez żadnej stawki.

kuba: Zostawmy światotwórstwo. Wielką zaletą tego filmu jest to, że każdy działa na własną rękę, każdy chce zyskać coś dla siebie, ma własne motywacje i każdy jest gotowy do zdrady i pójścia własną ścieżką. Najbardziej skołowany jest rzecz jasna Jack, o czym świadczy chociażby wariowanie jego kompasu.

Crowley: Może jestem za głupi, ale ja się w tym wszystkim pogubiłem. Liczba stronnictw w „Krańcu świata” mnie po prostu przytłoczyła. Jack, Elizabeth i Will grają pod siebie. Becket zabija piratów. Jest Barbossa (już nie tak groźny jak kiedyś?), jest Davy Jones, każdy ze swoimi planami, wreszcie pojawia się Sao Feng i cała ta singapurska część przygody. Gdzie Singapur, a gdzie Karaiby? Wszyscy knują przeciw wszystkim, więc skoro ja wiem, że oni wiedzą, że wszyscy kłamią i kombinują, to po co w ogóle mam się zastanawiać, kto trzyma z kim? To jest groch z kapustą i wodorostami, a Azjatów dodano wyłącznie po to, żeby zarobić na dalekowschodnich rynkach.

kuba: Ale ten rozmach ma sens. Mamy przecież piracką naradę i wybory króla. Tutaj chyba po raz pierwszy pojawia się ojciec Jacka, strażnik „kodeksu” – Keith Richards (gitarzysta Rolling Stonesów), który wygląda po prostu obłędnie. A dalej jest już tylko samo gęste, prawie godzina wielkich wydarzeń, od których nie można oderwać wzroku. Najpierw negocjacje na piaszczystej łasze. Później przegenialna, wywołująca ciarki przemowa Elizabeth (to jest naprawdę kawał dobrze napisanego scenariusza). Następnie wypuszczenie Kalipso i wreszcie ona – walka dwóch legendarnych statków, wewnątrz gigantycznego wiru wodnego. Toż to uczta dla oczu. Abordaż, armaty, zwroty, wszystko skąpane w strugach deszczu, walka na szpady i… ślub. Mów, co chcesz, ale ja uwielbiam tę scenę. Może i jest głupia i na wskroś amerykańska, ale co z tego? Pasuje idealnie i nic bym w niej nie zmienił. Podobnie jak w słodko-gorzkim zakończeniu, gdzie Will zostaje kapitanem Holendra, ratuje ojca, ale wielce gmatwa swoją relację z ukochaną.

Crowley: Ja na tym etapie byłem już tak wszystkim znużony, że całe zakończenie oglądałem na autopilocie. Przyznaję, widoczki są niezgorsze, a akcja bardzo efektowna, ale tego by starczyło na trzy filmy. Upchnięcie wszystkiego w kilkudziesięciu minutach, bez chwili oddechu, jest dla mnie męczące. Znowu wrócę do „Klątwy Czarnej Perły”. Tam walka ze szkieletami była kulminacją wcześniejszych wydarzeń i dlatego robiła wrażenie. Pod koniec „Krańca świata” widziałem już tyle, że wielki wir mnie nużył. Równie dobrze mogliby zacząć strzelać laserami.

kuba: Widać zupełnie inaczej postrzegamy efektowność w kinie. Ale co do jednego na pewno się zgodzisz. W tym miejscu ta seria powinna się skończyć.

Crowley: Powinna wcześniej, ale faktycznie, pozostałe części mogłyby nie istnieć.

Ocena kuby: 9/10
Ocena Crowleya: 4/10

 

Część czwarta – Na nieznanych wodach (2011)

kuba: Edward Teach, czyli Czarnobrody wkracza do uniwersum Piratów. Ta część bardzo mocno obniżyła loty. Co prawda dzieje się dużo, ale rzadko z sensem. Pełno tu dziwnych pomysłów, jak udawanie sędziego na procesie Gibbsa i późniejsza ucieczka Jacka przed królewskimi żołnierzami, cała postać jednonogiego Barbarossy, czy samo uganianie się za źródłem wiecznej młodości. Można by tak wymieniać i wymieniać. Nie brzmi to wszystko zbyt zachęcająco i rzeczywiście nie jest.

Crowley: Ciężko się nie zgodzić. To znaczy ja te złe sygnały widziałem już poprzednio, ale dopiero bez Verbinskiego i części obsady widać efekty tych wszystkich niedorzeczności. Czwarta część bierze wszystko co najgorsze z poprzednich filmów i nie dodaje do tego nic od siebie. Fabuła jest pretekstowa, realia nijakie, nie ma żadnego powodu, żeby ekscytować się „Nieznanymi wodami”. Sprawy nie poprawia brak Willa i Elizabeth. Nowi członkowie obsady zdecydowanie nie dorastają im do pięt.

kuba: Występ Penelopy Cruz ma się nijak do tego do czego przyzwyczaiła nas Keira Knightley. Nie ma ani naturalnej charyzmy, ani zawadiactwa, tej iskry w oku. Jest po prostu nijaka, jakby grała na pół gwizdka, chociaż może to przede wszystkim wina scenariusza.

Crowley: Dziś powiedzielibyśmy, że scenariusz pewnie pisała sztuczna inteligencja. Ganiłem poprzednią część za pogmatwaną historię, ale jak widać, prostota granicząca z prostactwem jest jeszcze gorsza, jeśli nie ma się nic ciekawego do pokazania.

kuba: W tym filmie kuleje prawie wszystko, niektóre wątki są całkowicie zbędne (chociażby ten z księdzem), jednak, żeby nie ograniczać wywodu o tym filmie do samego narzekania, trzeba przyznać jest w nim kilka scen godnych uwagi. Jedną z nich jest niezwykle widowiskowe polowanie na syreny.

Crowley: Wiesz co? Musiałem sobie odpalić Disney+ i odświeżyć, bo w przeciwieństwie do trylogii, z tego filmu naprawdę niewiele pamiętałem. Jest kompletnie bezpłciowy i niezapadający w pamięć, a im bliżej końca, tym gorzej.

kuba: Wszystko po syrenach to już tylko śmierdząca padlina, karykatura ośmieszająca poprzednie doskonałe filmy. Ta część jest po prostu beznadziejna i szkoda na nią czasu. Na nieszczęście dla „Piratów” osiągnęła ona taki wynik w box-officie, że powstał, o zgrozo, jeszcze jeden film.

Ocena kuby: 3/10
Ocena Crowleya: 3/10

 

Część piąta – Zemsta Salazara (2017)

kuba: Dopiero zauważyłem, że o tym filmie wypowiedział się niezawodny redaktor SithFrog. Nie wiem, czy dzisiaj podtrzymałby ocenę, on jest z reguły bardzo łaskawy dla filmów. A co ty sądzisz?

Crowley: W zasadzie mogę się zgodzić z większością tamtej recenzji i to nawet biorąc poprawkę na to, jak wielkim fanem oryginałów jest SithFrog. Akurat tę część obejrzałem specjalnie na potrzeby pisania tego tekstu, więc jestem na świeżo. I w zasadzie zupełnie nie żałuję, że wcześniej darowałem sobie seans. Film do zapomnienia.

kuba: To ja zacznę od tłumaczy, którzy odpłynęli z przełożeniem tytułu. W oryginale jest „Dead Men Tell No Tales” – zamiast bawić się w słowne łamigłówki, poszli w pewną i dość bezpieczną „Zemstę Salazara”.

Crowley: Ciężko to inaczej przetłumaczyć. Martwi nie zdradzają tajemnic? Martwi nie opowiadają historii? Martwi nie snują opowieści? Jakoś tak koślawo to brzmi. „Zemsta Salazara” musi wystarczyć.

kuba: Tytuł to i tak najmniejszy problem tego beznadziejnego filmu. Skąd się w ogóle biorą takie pomysły? Przecież ta scena z kradzieżą banku (tak, dobrze czytacie, kradzież banku, nie jego okradanie) jest tak zła, że oczy krwawią.

Crowley: Myślałem, że koło młyńskie z „dwójki” było cudaczne, ale muszę posypać głowę popiołem. Kradzież banku bije wszystkie inne głupoty na głowę.

kuba: Dodatkowo Depp już całkiem przesunął wajchę w stronę narkotykowego Sparrowa, którego nie da się lubić.

Crowley: Powiedziałbym więcej. O ile już wcześniej był parodią siebie samego z pierwszego filmu, tak teraz nawet nie udaje, że go to jeszcze w jakikolwiek sposób bawi. Błaznuje, ale bez życia i pomysłu.

kuba: Jest za to młoda krew w serii: Brenton Thwaites jako syn Willa Turnera i Kaya Scodelario jako Carina. Żadne z nich nie gra dobrze, bo żadne nie ma nic ciekawego do zagrania. Nie próbują dodać nic od siebie poza rzemieślniczym odbębnieniem scenariusza. Albo powiedz mi, jak można było odmłodzić Jacka Sparrowa w tak makabrycznie fatalny sposób? Kto, widząc efekt finalny, powiedział: „tak, to jest dobre, dajemy”? Przecież to jedna z gorszych rzeczy, jaką widziałem na ekranie. Paskudna, groteskowa i byle jaka.

Crowley: Taki znak czasów. To znamienne, że każda kolejna część wygląda coraz gorzej pod względem efektów specjalnych. CGI jest tu słabsze niż w „Czarnej Perle”, a dzieli je 14 lat. Co do młodej obsady, to zupełnie mnie nie przekonali. Ani bohaterowie, ani grający ich aktorzy nie umywają się do Willa i Elizabeth, chociaż ewidentnie są ich kopią.

kuba: Zresztą cały film to odgrzewanie nienadającego się już do zjedzenia kotleta. Kolejny jeszcze groźniejszy oponent, kolejny morderczy statek, kolejna przeklęta załoga (a propos załogi, nie pamiętam, żebym wcześniej albo później widział coś tak żenującego). A wisienką na torcie jest trójząb Posejdona, za którym wszyscy się uganiają. Artefakt, który jest w stanie zdjąć każdą klątwę.

Crowley: Niestety cały film to tylko pogoń za MacGuffinem i odhaczanie kolejnych nawiązań do wcześniejszych filmów. Ale jednak trochę na przekór powiem, że Salazar był całkiem fajnym złodupcem. Może i niezbyt oryginalnym, ale całkiem efektownym. A już na pewno efektowny był jego okręt, pożerający przeciwników niczym jakiś robal. Sensu w tym nie było, ale wyglądało całkiem nieźle. Tyle że to takie odnajdywanie czegoś do zjedzenia w misce z odpadkami.

kuba: Nie chcę się zbytnio nad tym filmem rozwodzić, ani go sobie kolejny raz przypominać. Wolałbym zapomnieć, że go widziałem. To jest śmierć serii, którą rozpoczęła wybitna pod każdym względem trylogia i która nie powinna była być zarzynana kolejnymi odcinkami. Jedynym dobrym akcentem w „Zemście Salazara” jest końcówka, w której Will Turner wreszcie może na stałe połączyć się z Elizabeth. Myślę, że dla fanów serii akurat ta scena może wiele znaczyć i być zwyczajnie miła dla oka i serca.

Crowley: Odnoszę wrażenie, że w przypadku tej serii mam zdecydowanie niższą niż przeciętna tolerancję na słabe elementy. Już od drugiej części zacząłem dostrzegać poważne wady i potężny zjazd w dół. „Czarna Perła” była wspaniałym filmem rozrywkowym, zrobionym z pasją i pomysłem. Każda kolejna coraz bardziej stawiała na wydumaną fantastykę zamiast na awanturniczą przygodę ze szpadą w ręku. Paradoksalnie wcale nie uważam, żeby „Zemsta Salazara” była słabsza od poprzedniej części, a i od „trójki” odstaje niewiele. Wiem, nie znam się.

Ocena kuby: 2/10
Ocena Crowleya: 3/10

To mi się podoba 4
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 5

  1. Heh, uwielbiam takie artykuły… Znowu Was trochę pogrzało, zwłaszcza Crowleya.
    Orginalna trylogia Piratów to wielkie kino, jakościowo opadające wraz z chronologia premier.
    Pierwszy jest najlepszy, drugi niewiele gorszy, trzeci zauważalnie słabszy (ach ten ślub), a reszta – pozostałe dwa robione przez zupełnie innych twórców – to zwykle odcinanie kuponów. Przy czym ten drugi film jest ciut lepszy od tego koszmarka z Penelope Cruz.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
  2. Myślę Crowley, że ocena drugiej i trzeciej części powinna być razem, bo to tak naprawdę jeden film-dopiero wtedy dostrzega się wszystkie smaczki. Masz rację co do jednego-gdzieś czytałem, że trójka była dla ludzi zbyt skomplikowana (co akurat uważam za zaletę) i dlatego powstała prostaczka, katastrofalna czwórka jako prosty i nijaki film. Sporo osób, w tym przyznaje ja za pierwszym razem, nie zrozumiało skąd np znalazły się kraby na pustyni, które wyciągnęły czarna perłę. A takich niuansow było sporo więcej, dlatego dobrze było obejrzeć ten film więcej niż raz. Akurat to, co dla Ciebie jest wada, czyli pójście w stronę fantastyki, dla mnie jest zaleta, bowiem tak naprawdę wyciągnięcie postaci z legend marynarskich, czyli Dave jonesa, wymagało takiego ukształtowania historii. To już nie jest opowieść o zemscie na nielojalnych kompanach i poszukiwaniu skarbu, które można było przedstawić bez jakiejkolwiek fantastyki, lecz odwołania to życia pozagrobowego oraz o przeznaczeniu, którego nie da się uniknąć. Trudno przy takich założeniach zrobić ponownie historie czysto piracka. Uważam jednak, że niezależnie od stosowanej przez ciebie skali (oceny są w stosunku do wszystkich filmów w historii, czy tylko w ramach serii?), to jednak duża przesada z tak niska ocena dwójki i trójki. Zwłaszcza z porównaniu z katastrofa czwórki i piątki.

    To mi się podoba 2
    To mi się nie podoba 0
  3. Mnie z kolei jedynka nigdy nie zachwyciła. Film widziałem chyba dwa razy, ale mnie nie kupił jak wszystkich. 7/10
    Drugi był według mnie lepszy. 8/10
    Trzeci to w niektórych momentach była totalnie przekombinowana, a w innych świetna. Też 7/10.
    Z czwartej części nic już nie pamiętam. Chyba tylko że kuriozum goni inne kuriozum.
    Piątej nie widziałem i nie zamierzam.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  4. Lubię tylko pierwszą część i tylko ją oglądam w telewizyjnych powtórkach. Reszta jest wręcz groteskowo przekombinowana. Nie do ogarnięcia dla kogoś, kto szuka tylko rozrywki na sobotni wieczór. Poza tym, jak ktoś wspomniał w artykule, to już nie filmy o piratach, a jakieś dziwaczne fantasy. Jedynce dałbym ósemkę, reszta – dół z wapnem.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 1
  5. Wspaniała filmowa seria ale tylko 3 pierwsze części bo to trylogia jest najlepsza, tam wszystko się zgadza świetne aktorstwo, niesamowity klimat, wizualnie wszystko było wspaniałe, piękne kostiumy, scenografia, cudowna muzyka, akcja, humor. Johnny Depp jako Jack Sparrow był genialny, a Keira i Orlando byli w swoich rolach bardzo dobrzy. Te filmy pomimo lat w ogóle się nie zestarzały, ogląda się je tak samo świetnie jak lata temu, zawsze jak w tv emitują to oglądam. To znakomite filmy przygodowe które zapewniają rozrywke, świetną zabawę i dużo radochy. Trylogia ma też genialne zakończenie i na tej części powinni tą serie zakończyć. Niestety powstały jeszcze dwie które były gorsze pod każdym względem. Ogólnie cieszę się że te filmy powstały, zapisały się w popkulturze już na zawsze.
    Klątwa Czarnej Perły 9/10
    Skrzynia Umarlaka 9/10
    Na Krańcu Świata 9/10
    Na nieznanych wodach 4/10
    Zemsta Salazara 4/10

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button