FilmyRóżne

Absurdalnie subiektywny ranking odcinek 6 (MCU)

Marvel Cinematic Universe, czyli MCU, to fenomen na skalę historyczną. W świecie filmu nie było dotąd franczyzy, która stworzyłaby tak wiele filmów, a przede wszystkim, która zarobiłaby tak ogromne pieniądze. Niezliczona liczba hollywoodzkich gwiazd wystąpiła w produkcjach Marvela. I choć co jakiś czas ktoś wyraża pogardę, nazywając je „parkami rozrywki” lub czymś w tym stylu, kolejne produkcje wciąż powstają, a biznes kwitnie.

Mam jednak wrażenie, że to może nie potrwać wiecznie, ponieważ od co najmniej kilku lat obserwujemy powolny upadek MCU. Seriale, nowy produkt w portfolio marki, stoją na żenująco niskim poziomie. W tym rankingu postanowiłem przyjrzeć się wszystkim filmom Marvela i wybrać te, które są zdecydowanie najlepsze. Zapraszam do lektury.

<Crowley: Jako że jestem w miarę świeżo po maratonie Sagi nieskończoności, a  pozostałe produkcje (poza jedną) widziałem i nawet coś z nich pamiętam, nie mogę przegapić okazji, żeby dorzucić swoje trzy grosze. Marvela lubię, znam nawet trochę komiksów, a filmy oglądam, ale jeszcze żaden mnie nie zachwycił. To bywają porządne letnie akcyjniaki, ale co najmniej połowa to produkcje najwyżej przeciętne. Jako że tytuły dobierał Kuba, będę się odnosił do jego wyborów.>

Wyróżnienia

1 wyróżnienie: Incredible Hulk

Choć bardzo lubię ten film, to ciężko mi jest uznać go za część MCU. Przede wszystkim ze względu na Edwarda Nortona, który szybko zrezygnował (albo to z niego zrezygnowano) z dalszego udziało w uniwersum. Ten film, choć bardzo dobry, ma zdecydowanie inną specyfikę niż pozostałe produkcje MCU. Najzwyczajniej nie pasuje do całej reszty franczyzy.

<Crowley: To ten jeden film, którego nie widziałem. Może kiedyś nadrobię. Dziwne jest to, że najpierw zarzucono niemal zupełnie wątki w nim rozpoczęte, zastąpiono Nortona Markiem Ruffalo, a potem po paru ładnych latach wygrzebano wszystko spod ziemi. Najpierw Tim Roth powrócił w serialu „Mecenas She-Hulk” (brrrrr), a teraz Generał Ross siłą rzeczy grany przez nowego aktora, będzie przeciwnikiem nowego Kapitana Ameryki. Pomieszanie z poplątaniem.>

2 wyróżnienie: Spider-man Homecoming

Pierwszy film o spider-manie w MCU. Nowe otwarcie i zupełnie inne spojrzenie na tego bohatera, który tym razem jest nastolatkiem z nastoletnimi problemami. Film nie wybitny, ale mający swoje plusy no i wyróżnienie za wprowadzenie nowej, chyba najfajniejszej jak dotąd filmowej wersji człowieka-pająka.

<Crowley: Poprawny film. U mnie byłby gdzieś w okolicach połowy listy (uwzględniając wszystkie 34 filmy). Bardzo podoba mi się wybór Hollanda do roli Petera. Nareszcie wygląda odpowiednio młodo, a jego przygody są lekkie i bez kija w tyłku. Jego interakcje z Nickiem Furym w kolejnych filmach są znakomite. Duży minus za słabą MJ, która nawet nie jest MJ, nie mówiąc już o Gwen.>

Właściwy ranking

Miejsce 17: Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni

Film nieoczywisty na liście, ale musiał się tu znaleźć, bo to kawałek fajnie opowiedzianej historii z odpowiednią dawką humoru i rozróby. Szkoda, że przypadł na fazę, gdzie wszystko zaczęło się rozjeżdżać i brakuje pomysłów na jakiekolwiek połączenie między kolejnymi filmami. Scena po napisach zapowiadała, że chiński superbohater odegra jakąś rolę w MCU, ale póki co się na to nijak nie zanosi.

<Crowley: Tu dla odmiany się nie zgodzę. Liczyłem na coś nowego, bo kopanego Marvela jeszcze nie mieliśmy. Niestety kung-fu jest w Shang-chi niewiele, za to dostaliśmy krainę za górami i lasami, smoki, ratowanie świata oraz strzelanie z bransoletek, czyli po raz kolejny to samo, tylko w azjatyckiej otoczce. Kompletnie zabrakło odwagi. Szkoda, że nie powstało coś brawurowego, na modłę filmów z Jackiem Chanem.>

Miejsce 16: Doktor Strange

Naprawdę solidny film, z ciekawą ludzką warstwą tej historii. Fajnie wprowadzona nowa postać do uniwersum,  tylko ten pomniejszy złol taki mało złolowaty, a ten większy okazuje się być mało śmiesznym żartem. Ogólnie to ten etap MCU, gdzie jest mało dobrych czarnych charakterów. No dobra wszystkie etapy MCU na tym cierpią, a odchyłki od tej normy są rzadkością.

<Crowley: Właśnie miałem pisać, że dobrych złoczyńców można w MCU policzyć na palcach jednej ręki. Niestety faktycznie Dormammu jest w tym filmie słaby. Za to casting Cumberbatcha był strzałem w dziesiątkę. Facet jest idealnym Strangem, nie brakuje mu tej odrobiny arogancji, ma odpowiednią oryginalną aparycję i fantastyczny tembr głosu. O dziwo również obsadzenie Tildy Swindon jako postaci, która w komiksach była starym Azjatą, okazało się całkiem niezłym pomysłem. Ona jest na tyle dziwna (w pozytywnym znaczeniu), że równie dobrze może być Starożytnym. Pokręcone efekty specjalne też robiły robotę, tak jak wygląd tych iskrzących krążków. Widać, że ktoś przysiadł na etapie koncepcji i wszystko sobie zaplanował tak, żeby było spójnie. To niestety nie jest regułą. Gdyby przeciwnicy byli lepiej zrobieni, to Doktor Strange (Doktor Dziwago!) byłby zdecydowanie jednym z najlepszych filmów w MCU, ale i tak umieściłbym go w okolicach 10 pozycji.>

Miejsce 15: Avengers: Czas Ultrona

Nieoczywisty film na mojej liście. Lubię drugą część Avengersów, nic na to nie poradzę. Lubię nawet bardziej niżby wskazywało miejsce, które temu filmowi daję. Ultron jest ciekawym złoczyńcą, bardzo lubię scenę jego wejścia na imprezę Avengerów (sama impreza swoją drogą też jest fajna). Jednak czegoś temu filmowi rzeczywiście brakuje, jest trochę za mały, jak na wieńczenie pewnego etapu (a tego oczekuje się od zbiorowego filmu pod nazwą Avengers). Ot po prostu zwykła historia, która mogłaby być Iron-manem 4 na przykład. No i nie powiecie mi chyba, że walka Hulka ze wzmocnionym Iron-manem nie jest kozacka?

<Crowley: Ja nie powiem. 😀 Uważam dwie pierwsze części Mściwojów za bardzo słabe filmy. Czas Ultrona może odrobinę lepszy od jedynki, ale z dość nieoczywistego powodu. Otóż ten film błyszczy w zupełnie nieoczekiwanych momentach. Jest to 9 film głównej ekipy i fantastycznie widać w nim, jak świetnie dogadują się aktorzy na planie. Te spokojniejsze momenty, kiedy ze sobą gadają pomiędzy scenami akcji, wypadły rewelacyjnie. Chemia między postaciami jest wręcz namacalna. I to jest niezaprzeczalna zaleta drugich Avengerów. Szkoda, że poza tym wszystko znowu sprowadza się do pif paf.

Zwrócę jeszcze uwagę na coś, co można powiedzieć o właściwie całej Sadze nieskończoności – jak znakomicie i naturalnie są tam wprowadzane nowe postacie. Najpierw pojawiają się w epizodach, albo scenach po napisach, potem wchodzą na drugi plan, a dopiero później niektóre z nich otrzymują własny film. Ta naturalna progresja sprawiała, że pomimo ewidentnych wad, cały ten serial dobrze się ogląda. Postacie/aktorzy rekompensowali wiele niedostatków scenariuszy. Po Końcu gry wszystko to wzięło w łeb.>

Miejsce 14: Avengers: Koniec gry

Mimo miejsca w rankingu i wyprzedzenia kilku filmów nie uważam Endgame za bardzo dobrą produkcję. Jest dosłownie kilka elementów wartych zapamiętania: Kapitan Ameryka podnoszący Mjolnir, cała akcja z grubym Thorem, spotkanie Tony’ego z ojcem i jego późniejsza EPICKA śmierć. Niemniej Endgame to festiwal niewykorzystanych szans i początek końca MCU, jakie znaliśmy. Finalna walka to kpina, nie ma podjazdu do bitwy o Wakandę. Dodatkowo Thanos łoi wszystkich bez kamieni nieskończoności? Nie lubię tego filmu.

<Crowley: Tu muszę przyznać sporo racji. Co prawda zaliczam Koniec gry do marvelowych średniaków, ale pamiętam z niego przede wszystkim koszmarne końcowe starcie, zwłaszcza idiotyczne „girl power”. Pomysł na wątek podróży w czasie był znakomity, gorzej z wykonaniem. Momentami historia jest zbyt mocno zagmatwana i niepotrzebnie skomplikowana. Za to polecam komiks pt. „Avengers Forever”, z którego scenarzyści sporo zaczerpnęli. Tam też bohaterowie odwiedzają wydarzenia z przeszłości, ale muszą stawić czoła Immortusowi, czyli… Kangowi.>

Miejsce 13: Iron Man 2

Trochę na siłę ten film się tutaj znalazł, ale przeglądając listę produkcji MCU stwierdziłem, że nie ma aż tak dużo filmów super dobrych w tym uniwersum. Tu mamy natomiast fajne połączenie, a raczej rozdzielenie Tony’ego Starka i Iron-man. Widzimy, że to trochę dwie różne postaci o często zupełnie sprzecznych oczekiwaniach i zachowaniach. Znośny złol, fajne sceny w Monako i trochę zabawy z przesłuchaniami przed senatem czy innym kongresem USA (jeden pies). Ogólnie nie jest źle. No i majsterkujący Tony w swoim warsztacie to zawsze jest +1 do frajdy.

<Crowley: Niskie stany średnie jak dla mnie i najsłabsza część trylogii Iron Mana. Jedyne co mi się naprawdę podobało, to interakcje między Tonym i Pepper. Można nie lubić Gwyneth Paltrow, ale jako panna Potts jest znakomita i nie da się wybaczyć tego, że ostatecznie jej postać wylądowała później zakuta w zbroję. Nie każda bohaterka musi strzelać laserami. Pepper swoją troską o Tony’ego i trwająca przy nim pomimo wszystkich jego głupot była wystarczająco bohaterska i ludzka. Nie trzeba było jej psuć.

Największym minusem jest oczywiście typowa dla Marvela nawalanka na koniec. Robiona w myśl zasady „więcej wszystkiego.>

Miejsce 12: Thor

Kolejne zaskoczenie, bo to kolejny film, który nie cieszy się dużą sympatią fanów MCU. A dla mnie jest taki… swojski. Popisy Lokiego, rozróba w Jotunheimie, cudowna Natalie Portman, no i trochę klasycznego westernu przeniesionego w marvelowskie realia. Dla mnie fajne otwarcie historii Odynsona. Szkoda, że kolejne solowe spotkanie z tym superbohaterem to paszkwil nad paszkwile.

<Crowley: A ja już nawet wolę Dork World od pierwszego Thora. Owszem, Portman trzyma poziom, Hemsworth wiadomo, że jest kolejnym castingowym strzałem w dziesiątkę, elementy humorystyczne trzymają ten film w kupie, ale poza tym? Niestety komiksowy Asgard okrutnie się zestarzał i nie dało się go przenieść na ekran z sensem. Wyszła plastikowa pstrokacizna. Jedyne co można było z tego zrobić, to pastisz, co doskonale wychwycił Taika Waititi, ale do niego pewnie jeszcze wrócimy.>

Miejsce 11: Kapitan Ameryka Pierwsze starcie

Ach, jakiż ten film ma klimat. Całość dzieje się w czasach II WŚ i to totalnie czuć. Całe szkolenie Rogersa, rola Tommy’ego Lee Jonesa, znów całkiem znośny jak na standardy MCU złol. Przyjemna rola Stanleya Tucciego (bardzo lubię tego aktora), sceny w górach wyglądają świetnie, jest Natalie Dormer, która daje niezapomniany występ, ale przede wszystkim mamy walkę z naziolami w świecie Marvela. Klasyk, który zwyczajnie chce się oglądać raz po raz.

<Kapitan Maruda: Niestety muszę się znowu nie zgodzić. Pierwsza misja Kapitana Ameryki jest tak samo niestrawna jak pierwszy Thor. Najbardziej zapadła mi w pamięć komputerowo przeszczepiona głowa Chrisa Evansa z początku filmu. Poza tym jest efekciarsko (a nie efektownie), Cap jest jeszcze kompletnie zagubiony i w ogóle jakieś to wszystko nudne i rozwleczone. No ale bez tych pierwszych filmów nie byłoby kolejnych. One położyły fundamenty pod późniejsze, znacznie lepsze produkcje. Nie ma wystarczających słów, żeby wystarczająco odkreślić wagę tego świadomego, konsekwentnego światotwórstwa dla całego MCU.>

TOP 10

Miejsce 10: Strażnicy Galaktyki vol. 3

Któraś tam z kolei faza MCU, w której nie ma pomysłu na absolutnie żaden film i wtedy wchodzi on – James Gunn – ze swoimi zwariowanymi pomysłami. Szkoda, że ten film nie powstał kilka lat wcześniej. Disney długo się zastanawiał, czy można w formie żartu pisać, że sika się na dziecko, ale w końcu przemówiły pieniądze i Gunn mógł ukończyć swoją trylogię. Trójka jest najsłabszą częścią przygód Strażników, ale to wciąż super śmieszny film i fajna historia doskonale skomponowanej ekipy. Ja mam kilka zastrzeżeń, niektórych wątków spokojnie można by się pozbyć. Zabrakło dużo żeby znaleźć się w czołówce, ale otwarcie pierwszej dychy jak najbardziej pasuje.

<Crowley: Żeby nie było, że tylko narzekam, to ten film dałbym nawet trochę wyżej. Nie jest tak świetny jak jedynka, ale odrobinę lepszy od dwójki. Pięknie domyka wątki, chociaż momentami jest zbyt ckliwy. Ale tak naprawdę właśnie pomiędzy scenami akcji pokazuje prawdziwy pazur. To znowu historia jak z Avengerami. Po kilku latach grania ze sobą ta ekipa ewidentnie świetnie się ze sobą czuje na planie i to widać. Bardzo udane domknięcie trylogii i kolejny dowód na to, że te nowe filmy, bez podbudowy, sensownych scenariuszy i dobrze rozpisanych postaci, po prostu nie mają szans w starciu z dobrze przemyślanym starszym MCU.>

Miejsce 9: Avengers

Pierwsza zbiorowa akcja „Drużyny A”. Złol niezbyt oryginalny, ale za to świetnie zagrany. Cała sekwencja otwierająca ten film, to jest cud, miód, grzane mleko. Coś nieprawdopodobnego. Bitwa o NY rzecz jasna doskonała, no i te sceny ze Starkiem i atomówką (Tony musi za każdym razem ukraść całe show dla siebie?). Co tu dużo mówić? Film idealny na swoje czasy, niczego mu nie brakuje, ale MCU zwyczajnie potrafiło zrobić to jeszcze lepiej.

<Crowley: Ja tylko powiem, że Faza 1 sama w sobie była po prostu zła i ten film też był zły. Kitowcy zamiast wrogów, tona słabego CGI i pierwsza wielka, bezsensowna nawalanka na koniec. No ale mamy po raz pierwszy rodzące się więzi między Mściwojami. Dobre i to, ale nie chcę już nigdy wracać do tego filmu.>

Miejsce 8: Spider-man: Daleko od domu

Zaraz po średnim Endgame wydawało się, że świat MCU się zawalił. Ludzie jeszcze przeżywali żałobę po Tonym, a już dostali nowy film. Ale za to jaki film! Przepełniony humorem i akcją, z doskonałą grą Hollanda (Sceny w Holandii to jest popis aktorstwa tego młodego chłopaka. Ten realistycznie zagrany płacz i zrezygnowanie. Ukłony). Zendaya jest tutaj świetna, no ale ona w tej serii gra samą siebie, więc jak miałaby nie być w tym doskonała? Wreszcie Mysterio jako nieoczywisty zły charakter i absolutny szczyt CGI w Marvelu. Ostatnie podrygi efektów specjalnych w tej firmie. Wydawało się, że jest nadzieja, ale koncertowo zostało to zaprzepaszczone w kolejnych latach.

<Crowley: Fajny film, odpowiednie miejsce. To była miła odmiana po gigantycznym, pompatycznym Końcu gry. Mniejszy, wesoły, całkiem pomysłowy, w dodatku rozgrywający się w Europie, więc jakiś taki bardziej swojski.>

Miejsce 7: Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów – Bracia Russo w formie, dodatkowo mający do dyspozycji absolutnie wszystkie możliwe zabawki. Znów brakuje trochę złola, ale zamysł filmu sprawia, że praktycznie pozbyto się tego problemu. Średnio podoba mi się walka na lotnisku, ale już emocjonujący pojedynek Kapitana z Iron-manem to mistrzostwo. Bardzo fajna zabawa w thriller szpiegowski, która udała się poprzednio w Zimowym Żołnierzu i udała się tutaj. A, byłbym zapomniał o kolejnej doskonałej sekwencji otwierającej film. Lagos i walka z Crossbones’em była bardzo, bardzo udana.

<Crowley: Sam dałbym kilka miejsc niżej, ale to solidny film. Znów najciekawszy wtedy gdy nikt nikogo nie próbuje lać po ryju. Walka na lotnisku była fajna tylko dzięki komediowym występom Człowieka-pająka i Człowieka-mrówki.>

Miejsce 6: Thor: Ragnarok

Taika Waititi zrobił naprawdę udaną komedię w świecie MCU. Wycisnął naprawdę dużo fajnych rzeczy z duetu Hemsworth-Ruffalo. Dodatkowo Goldblum jako Arcymistrz. Zabrakło mi mimo wszystko (a jakże) lepiej przedstawionego złola. Hela finalnie nie okazuje się jakimś super zagrożeniem (ale o tym już mówiliśmy). Niemniej scenariusz się broni, żarty się bronią, nowe postaci póki co się bronią (głównie Korg i Walkiria). Jeden z lepszych filmów Marvela. Na trzecim miejscu w kategorii tych nie do końca poważnych.

<Crowley: Kupił mnie ten film od pierwszej minuty. Tak jak pisałem wcześniej – Thor i Asgard zestarzeli się tak bardzo, że tylko w formie pastiszu i komedii da się ich pokazać z sensem. Zatrudnienie Waititiego było bardzo odważnym posunięciem, takim, na jakie w tej chwili Disneya chyba nie stać. Ale się opłaciło! Gdyby nie słaba Hela i trochę niepotrzebnych typowych marvelowych głupot, byłoby idealnie. Suchar goni suchar, wszyscy dobrze się bawią, Led Zeppelin gra na cały regulator, no i Jeff Goldblum jest Jeffem Goldblumem. Moje top 5.>

Miejsce 5: Strażnicy Galaktyki

A skoro o filmach robionych nie całkiem na poważnie mowa, to mamy perełkę. Zatrudnienie Jamesa Gunna i oddanie mu pod opiekę projektu Strażników Galatkyki to nie był strzał w 10 a w 100. Pierwsza część to niemal niewyczerpana seria doskonałych żartów. Idealnie zbalansowana drużyna kosmicznych bohaterów no i ta obłędna muzyka. Szkoda, że wysoki poziom trylogii Gunna nie przełożył się na inne produkcje MCU, które wchodziły do kin w podobnym czasie, a wyraźnie odbiegały od nich poziomem. Na brawa zasługują przede wszystkim Drax i Rocket, ale Groot, Star Lord czy Gamora też mają swoje pamiętne momenty.

<Crowley: Nie ma się nad czym rozwodzić, Gunn rozbił bank. Pokazał, że adaptacja komiksu nie musi być śmiertelnie poważna. To jeden z trzech naprawdę dobrych filmów MCU. Nie „dobrych jak na film o trykociarzach”, ale dobrych bezwzględnie. W Strażnikach wszystko jest na swoim miejscu, produkcja jest wyjątkowo spójna, humor w punkt, a casting, tradycyjnie dla tych wcześniejszych odsłon, perfekcyjny.>

Miejsce 4: Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz

Debiut braci Russo w MCU i od razu wspaniałe widowisko. Zwłaszcza pierwsza połowa filmu to doskonały thriller szpiegowski. Do momentu zdjęcia maski przez tytułowego Zimowego Żołnierza jest to film niemal doskonały w swojej kategorii. Później minimalnie się to rozmywa, ale to wciąż jeden z najlepszych produktów ze stajni Marvela. Ach, jakże tęsknie za czasami kiedy Kapitan Ameryka był powoli i skrupulatnie budowany jako postać. W dzisiejszym MCU już w pierwszym filmie podniósłby mjolnir i ruszył na swoich wrogów. Brakuje w MCU cierpliwości, co mnie jako fana franczyzy ogromnie dziwi i rozczarowuje.

<Crowley: O tym mówię! W tamtym okresie na wszystko był czas. Wydarzenia wynikały z siebie, a bohaterowie ewoluowali w sensowny sposób. To moim zdaniem było prawdziwym kluczem do sukcesu MCU, o czym później twórcy zapomnieli. Sam film trochę mi się zlewa z „Wojną bohaterów”, ale to bardzo solidny, momentami wręcz znakomity akcyjniak. Niestety znałem komiks, więc tożsamość Zimowego Żołnierza nie była dla mnie tajemnicą.>

TOP 3

Miejsce 3: Iron Man

Nostalgia. Tak to się wszystko zaczęło (nieoficjalnie oczywiście, bo był jeszcze wspomniany wyżej Hulk), pierwszy film MCU, który obejrzałem. Powiem szczerze, że była to miłość od pierwszego wejrzenia do całej franczyzy. Sekwencja w jaskiniach talibów, a później budowanie kostiumu we własnym laboratorium to idealne rozpoczęcie tej gigantycznej historii. I jeszcze Robert Downey Jr., który bardziej niż samym Iron-manem stał się nieporwanym miliarderem Tonym Starkiem. Legendarna rola (mam nadzieję, że nie zniszczą tego niebotycznego pomnika swoimi decyzjami ogłoszonymi niedawno w San Diego). Ten film po prostu musi być w top 3, nie ma innego wyjścia. Kawał historii, niezła walka z finalnym bossem, ale przede wszystkim sporo dobrze rozpisanych wątków czysto ludzkich. To MCU już nie powróci.

<Crowley: Z czysto filmowego i technicznego punktu widzenia jest to najlepszy film w serii według mnie. Oglądałem go ponownie całkiem niedawno i byłem bardzo zdziwiony, jak brutalny, „brudny” i „analogowy” on jest. Nawet widać, w których ujęciach Downey siedział w prawdziwej zbroi, bo jest ona wtedy większa od animowanej komputerowo. Dbałość o detale i realizm jest w tym filmie zadziwiająca. Po raz pierwszy komiks zekranizowano tak, jakby kino było najbardziej naturalnym miejscem dla superbohaterów i zrobiono to na poważnie (co nie znaczy, że bez humoru) i w pełni profesjonalnie. Jak wiadomo, opłaciło się.>

Miejsce 2: Strażnicy Galaktyki vol. 2

Najlepsza komedia w ramach franczyzy. Milion doskonałych tekstów, świetny, nieoczywisty złol, kapitalny Yondu, żegnający się z uniwersum z pełną godnością. Co tu dużo mówić, Gunn zrobił coś, co wydawało się niemożliwe i stworzył film lepszy od pierwszej części Strazników. Jeszcze więcej humoru, jeszcze więcej akcji, jeszcze więcej kolorów i muzyki. Film bez wad i drugie miejsce w całym MCU. Baby Groot i scena otwierająca film = arcydzieło muzyczno–wizualno-choreograficzne.

<Crowley: Lubię, ale najmniej z całej trójki. Trochę nie pasuje mi zamiana Ego w jednego kolesia, trochę brakuje mi tempa w środkowej części, ale za to żartami można by obdzielić trzy inne filmy. Strażnicy za każdym razem stoją na wysokim poziomie i Vol. 2 nie jest wyjątkiem. Ten film pokazuje, że wcale nie trzeba wynajdować koła na nowo i wystarczy sprawnie poruszać się wytyczonym już szlakiem, jeśli ma się w zanadrzu dobry pomysł. Wątek rodzinny plus romans Quilla i Gamory to aż nadto materiału na dobrą historię. Wystarczyło nie zepsuć. I nie zepsuli.>

Miejsce 1: Avengers: Wojna bez granic

Naprawdę nie mogło być inaczej. Monumentalny film z nieprawdopodobną ilością akcji i dobrze poprowadzonych wątków. Zdecydowanie najpotężniejsza wersja Iron-mana, Kapitan Ameryka jako partyzant, szkoda troszeczkę Hulka, ale można zrozumieć i nieco usprawiedliwić zamysł twórców. Totalnie wzruszająca scena ze Spider-manem i Scarlet Witch. No i genialny Thanos, okrutny, ale posiadający też „ludzkie” uczucia. Żaden film MCU nawet się zbliżył poziomem epickości do tego dzieła. Każdy z bohaterów Marvela osiąga tutaj swój szczyt (poza Hulkiem), a każdy pomniejszy złoczyńca jest wyzwaniem dla kolejnych ekip.

<Crowley: To zdecydowanie lepszy film z dylogii, bo nie ma w nim aż tak kretyńskiej walki na koniec, jak w Końcu gry. Dzieje się dużo, czuć nieuchronne zagrożenie, a Thanos jest najlepszym ze wszystkich czarnych charakterów w serii. Jak zwykle też znakomicie wypada w momentach spokojniejszych, kiedy postacie mogą ze sobą po prostu pogadać, chociaż nie ma tych momentów zbyt wiele. Dobra rzecz, o kilka długości przed wszystkimi pozostałymi Avengersami.>

Nagrody publiczności

1 nagroda publiczności: Spider-man: Bez drogi do domu

Mnie zupełnie ten film nie przekonał. Jest zwyczajnie naiwny, a nawet więcej: jest na wielu poziomach głupi. Litowanie się nad złoczyńcami, dziwna, w ogóle nie pasująca śmierć pewnej ważnej osoby, która w sumie nikogo specjalnie nie obeszła. No, ale pojawili się poprzedni Spider-mani, czyli Tobby Maguire i Andrew Garfield. I to wystarczyło publiczności, by pójść do kina. 2 miliardy dolarów zarobione na świecie. Dla mnie naprawdę słaby film, ale publiczność, jak to się pięknie mówi, zagłosowała portfelami.

<Crowley: Mnie się podobało, chociaż nie piałem z zachwytu. Fajna zabawa konwencją multiversum (i na tym powinni byli zakończyć tę grę!), sympatyczne spotkanie trzech Pająków, w zasadzie ciężko się do czegoś przyczepić. Szkoda tylko, że nie udało się jakoś wpleść w to Mary Jane i Gwen.>

2 nagroda publiczności: Marvels

Jeden jedyny film w MCU, którego nie obejrzałem, ale liczba komentarzy w Internecie na jego temat świadczy o tym, że chyba odniesiono sukces. Odniesiono, prawda? Trzy silne postaci kobiece, każda z innej parafii, zero podbudowy, dodatkowo jeszcze wspaniały marketing polegający na obrażaniu ludzi na lewo i prawo. Tak zdobywa się serca publiki.

<Crowley: Ja już się wypowiedziałem w temacie tego dzieła, będącego idealnym podsumowaniem sytuacji, w jakiej aktualnie jest MCU. Sukces jest tak ogromny, że skasowano wszelkie plany z Kapitan Marvel w wykonaniu Brie Larson. A mówiłem, że zamiast Danvers trzeba było do MCU wrzucić oryginalnego Mar-Vella, czyli chłopa. Przynajmniej nie wyzywałby fanów od szowinistów.>

3 nagroda publiczności: Eternals

Angelina Jolie, Salma Hayek, Kit Harrington, Harry Styles i wielu wielu innych. Jakiż bajzel do świata MCU wprowadza ten film. No bo dlaczego takie wszechmocne kozaki nic nie robiły w trakcie ataku Thanosa? Dlaczego nikogo nie zainteresowała wielka łapa wystająca z ziemi? Ten film jest za długi, jest o niczym i zupełnie nic nie wznosi do uniwersum. Tragedia? No tak, ale znam co najmniej jedną osobę, która ten film bardzo lubi.

<Crowley: Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. A tak serio, to nie był jakiś bardzo zły film. To były dwa filmy w jednym. Pierwszym była powolna (poooowoooolnaaa), kameralna opowieść o rasie dziwnych bogopodobnych bohaterów w reżyserii Chloe Zhao. I to nawet jako tako się udało, przy odrobinie wysiłku można było z tego zrobić oryginalny i ciekawy film. Niestety drugą częścią składową była nawalanka z jakimiś stworami z najgorszych czeluści piekielnego CGI. Ktoś wyraźnie uznał, że film w MCU nie może być powolny i koniecznie trzeba się lać po ryjach. Wyszedł groch z kapustą, o którym nawet w Marvelu zapomnieli, bo potem nikt już nie zwracał uwagi na tego wielkiego kamiennego kolesia wystającego z oceanu. To właśnie mam na myśli mówiąc o braku ciągłości w nowszych filmach z serii. Wrzuca się w nie tony materiału, jakieś niepotrzebne wątki i postacie, a następnie o nich zapomina, jeśli reakcja widzów nie jest wystarczająco ciepła. Gdyby od początku tak działali, to Kapitana Ameryki pewnie by w MCU nie było, bo Pierwsze starcie nie było jakimś gigantycznym sukcesem komercyjnym.>

To mi się podoba 5
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 7

  1. „Złol”? Nie mówię, żeby FSGK wyglądało jak praca zaliczeniowa na filmoznawstwo, ale „złol”? Litości xD

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 2
    1. O co chodzi? Dla ciebie lepiej brzmiałoby adwersarz, oponent, rywal? W kontekście komiksowego złego charakteru słowo złol w moim mniemaniu brzmi dobrze.

      To mi się podoba 2
      To mi się nie podoba 0
    2. E tam. Kolokwializm, ale chyba już zakorzeniony w języku. Nawet niedawno widziałem gdzieś piwo o nazwie „Wielki złol”. Wydaje mi się, że u nas też już się pojawiało to słowo.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  2. Lubię czytać twoje recenzje Kuba bo z żadną praktycznie się nie umiem zgodzić i mam za każdym razem odmienne zdanie.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  3. Z grubsza git, ale: ten iron man 2 to nie wiem co tu robi. To jest fatalny film. Podobnie Thor, Hulk i pierwszy kapitan ameryka (ten ostatni broni sie klimatem) sa po prostu nudne i sa strasznie sztampowe.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button