Zanim cokolwiek napiszę, najważniejsza informacja: w tekście nie znajdziecie żadnych detali opisujących film ani wplecionych dla fanów szczegółów. Widziałem już nawet miniaturki na youtube, które (moim zdaniem) za dużo pokazują. Im mniej wiecie, im mniej czytaliście albo widzieliście – tym lepiej. Idźcie do kina w trybie maksymalna „tabula rasa”, a liczba momentów, gdzie zbierzecie szczękę z podłogi, westchniecie głośno albo zaczniecie wiwatować, będzie nadspodziewanie duża. To powiedziawszy, do rzeczy!
Jestem w mniejszości, bo lubię obie części Deadpoola tak samo mocno. Pierwszą uważam za (przy zachowaniu proporcji) niezłą komedię romantyczną (i tak była reklamowana), a drugą za niezły film o rodzinie. O tym, że nie da się rodziny wybrać, ale czasem rodzina wybiera ciebie. Taka nietypowa familia niekoniecznie oparta o więzy krwi. Oczywiście oba przesłania podlane sosem deadpoolowym, czyli: seks, dragi, broń, krew, urwane kończyny, przełamywanie czwartej ściany i milion głupich/obleśnych/suchych żartów na sekundę. W ramach przygotowań odświeżyłem sobie obie odsłony i nic się nie zestarzały. Mają swoje drobne problemy, ale pomijalne w ogólnym rozrachunku.
Kiedy gruchnęła wiadomość o trójce, byłem podekscytowany, ale kiedy Ryan Reynolds wrzucił słynne wideo z Hugh Jackmanem – świat dosłownie oszalał. Oczywiście sporo osób (w tym ja) miało wątpliwości, czy jest sens wracać do postaci Wolverine’a w tak prześmiewczej i karykaturalnej serii po idealnym zakończeniu w „Loganie”, ale… no właśnie. Jak ktoś wie jak, ma pomysł i lubi tę postać – wszystko jest możliwe. Dlatego śpieszę wam donieść, że udało się! Udało się jak cholera!
Nie napiszę nawet pół słowa o fabule. Jest średnia i bardzo pretekstowa. Stanowi wątły szkielet, istniejący tylko po to, żeby śledzić rodzącą się w bólach relację na linii Wolverine – Deadpool. Najnowsza część to bowiem typowa – z braku polskiego odpowiednika – „buddy comedy”. Wiecie, jak „Zabójcza Broń”, „Równi goście”, „Bad Boys” czy inne „21/22 Jump Street”. Tytułowi bohaterowie przemierzają świat(y) mając pewną misję, ale tak naprawdę chodzi o eksplorację ich samych. To film trochę o Deadpoolu, trochę o obu, ale chyba przede wszystkim o Loganie i to pod kątem jaki trochę znamy, ale jednak inaczej. Dlatego mimo gigantycznej liczby gagów, żartów i easter eggów, momentami jest – jak w poprzednich odsłonach – naprawdę poważnie.
Kiedy jednak poważnie nie jest, mogą polecieć łzy ze śmiechu. Reynolds nie przestraszył się zmiany szefa (Disney w międzyczasie kupił studio Fox) i mimo Kevina Feige nad głową, nie ma tu miejsca na ugrzecznienie i tonowanie. Znów mamy jazdę bez trzymanki, gore, obśmianie MCU i serii filmowych porażek po „Endgame”, dostało się Kevinowi Feige, pokręconym serialom Marvela (przy okazji, przed seansem warto znać pierwszy sezon Lokiego, nie jest to bezwzględnie konieczne, ale jak macie czas…), dostało się dosłownie wszystkim. Jackmanowi i Reynoldsowi też, a jakże! Jednocześnie nie jest to kilka żartów powtarzanych w kółko, wszystko ma swój czas i miejsce, a kreatywność scenarzystów powala.
Podobnie jest z klimatem i pewnymi postaciami czy pojedynkami. Mam wrażenie, że osoby odpowiedzialne za scenariusz zebrały listę najbardziej zakręconych i wymarzonych (przez fanów komiksów/MCU) scen i ostatecznie żal im było cokolwiek wykreślić więc zrealizowali wszystko. „Deadpool & Wolverine” to największy nerd-fest od czasów „Endgame”. Dawno nie siedziałem na sali kinowej gdzie co chwilę były brawa albo ktoś wiwatował. Publiczność żyła filmem, a kolejne fajerwerki dosłownie wyrywały z foteli.
Aktorsko nie mam żadnych zarzutów, ale umówmy się – nie było miejsca na takie. Jackman urodził się do roli Logana, Reynolds do Deadpoola. Świetnie wypadła Emma Corin w roli głównego czarnego charakteru, ale – tradycyjnie dla MCU – antagonista jest tu raczej tłem i pretekstem. Mam nadzieję, że jeszcze wróci, bo jej postać może wnieść więcej ciekawego niż pożal-się-Boże Kang. O reszcie napiszę tylko, że fantastycznie było ich zobaczyć i zagrali na wysokim poziomie, bez jazdy na autopilocie, ale nazwisk nie zdradzę, bo… no sami wiecie dlaczego.
Pisałem o tym, że film mocno drwi z MCU. Owszem, ale jednocześnie też oddaje mu szacunek za wielkość i skalę sukcesu. Co jednak dla mnie osobiście ważniejsze – mam wrażenie, że produkcja jest trochę epitafium, a trochę gigantycznym hołdem dla komiksowych filmów studia 20th Century Fox. Tyle rzeczy się przewija, że nie sposób wszystko zauważyć i docenić po jednym seansie (dlatego mam bilet na drugi, a w planach trzeci), ale ogrom miłości dla Foxa jest wręcz namacalny. O pierwszej quasi-scenie po napisach nawet nie wspominam, bo po prostu oczy mi się zaszkliły.
Efekty specjalne wyglądają lepiej niż na zwiastunach, ale generalnie nie jest to element, który akurat tutaj stanowiłby jakiś problem. Choreografia walk świetna, mały minus stawiam tylko przy dynamicznych ujęciach. Trochę za dużo szybkich cięć i momentami bywa jak w trzeciej odsłonie przygód Bourne’a. Miałem nadzieję, że ten sposób przedstawiania akcji mamy już za sobą.
Na plus zaliczam dobrze dobrane utwory muzyczne, niektóre oczywiście ironicznie obrazują pewne sceny, ale mile pieszczą ucho i dobrze stoją w kontrze do tego co się dzieje na ekranie. Aranżacja „Like a prayer” Madonny w finale, ta z chórem jest po prostu niesamowita. Miałem ciarki na plecach.
Jedyne większe zastrzeżenie mam do pewnej sceny z muzyką pewnego boysbandu. Sama scena jest przezabawna i genialnie zrealizowana. Problem w tym, że nawiązuje do innej, z innego filmu. Tamta była wzruszająca, wręcz miażdżąca emocjonalnie i trochę miałem poczucie jakby ktoś (nomen omen) dewastował grób bliskiej mi osoby. Nie napiszę więcej, może tylko ja tak mam, w każdym razie, nie rzutuje to przesadnie na jakość seansu. Szczególnie, że potem pewien dialog pewnej osoby (no nie mogę inaczej, to dla waszego dobra) z Loganem sprawia, że należyty szacunek zostaje oddany.
Jeszcze dwa małe kamyczki do ogródka zanim skończę. Pierwszy to pewien gag z pewnym psem. Za pierwszym razem bawi, ale potem spełnia mniej więcej tę samą funkcję co wrzeszczące kozy w „Thor: Love and Thunder„. Niczego fajnego nie wnosi, ale za to irytuje i zabiera czas antenowy lepszym postaciom. Druga sprawa to klasyczne mieszane uczucia. Bo z jednej strony cudownie w końcu zobaczyć na ekranie Logana w słynnym żółto-czarnym stroju, legenda w końcu się zmaterializowała i… rety. Po paru minutach już wiem czemu niektórych rzeczy nie warto ekranizować i przy transferze z jednego medium do drugiego należy dokonać pewnych zmian. Gdyby w X-men 1/2/3 Jackman próbował grać dramatyczne sceny w tym kostiumie… ajajaj…
„Deadpool & Wolverine” to starannie wydestylowana, czysta rozrywka dla wszystkich. Raj dla wszelkiej maści nerdów, geeków i innych fanów tego uniwersum. Jeśli potrzebujecie zwartej, spójnej fabuły z klasycznymi trzema aktami w sztywnych ramach – możecie się rozczarować. Jeśli wystarczy wam jednak opowieść o zabawnej i trudnej relacji dwóch typów mających razem genialną chemię; jeśli chcecie obejrzeć jedną z najlepszych „buddy comedy” w XXI wieku; jeśli chcecie głośno wybuchać śmiechem, ale też poczuć razem z bohaterami smak goryczy i rozczarowania, zobaczyć promyk nadziei – ten film jest pozycją obowiązkową! Niniejszym stawiam trylogię Deadpoola na równi z trylogią Strażników Galaktyki. Obie nie mają wyraźnych słabych stron ani wyraźnie odstających jakościowo odsłon. Miałem wielkie nadzieje i jeszcze większe obawy. Te pierwsze spełniono z nawiązką, te drugie szybko się rozwiały. Podarujcie sobie prezent i idźcie do kina na prawdopodobnie najlepszy rozrywkowy film tego roku. Polecam jak cholera!
Deadpool & Wolverine (2024)
-
Ocena SithFroga - 9/10
9/10
Overhype level master, muszę teraz to zapomnieć i iść na neutralu 😉
„Dawno nie siedziałem na sali kinowej gdzie co chwilę były brawa albo ktoś wiwatował. Publiczność żyła filmem, a kolejne fajerwerki dosłownie wyrywały z foteli.”
może i zachęciłeś do obejrzenia filmu, ale na pewno nie do pójścia do kina. w sumie nie chodzę do kin już od dawna i sobie przypomniałem dlaczego… tak to można się zachowywać w cyrku czy innym kabarecie, a w kinie to oczekiwałbym jakiejś kultury i ciszy, by móc w spokoju obejrzeć film, no ale nie da się, bo tłum bydła musi się głośno ekscytować i reagować na każdą scenę. no i oczywiście wpieprzać popcorn i śmiecić, bo nie da się obejrzeć filmu w kinie bez popcornu xD
To akurat prawda, niby na drzwiach wejścia do sali kinowej jest wielki napis zakaz wnoszenia napojów i jedzenia, ale dwa metry dalej jest wielki bufet gdzie można kupić absolutnie wszystko. Nie rozumiem tego umiłowania do nachosów, popcornu i innych syfów w kinie, dodatkowo szeleszczenie paczkami. Koszmar.
Wiesz co, ja Cię rozumiem, ale zgadzam się połowicznie. Dla mnie czym innym jest brak kultury w kinie (nogi na fotel, kopanie w fotel, gadanie, świecenie telefonem, żarcie głośno, śmiecenie, mógłbym tak długo), a czym innym jest oglądanie dzień przed premierą wyczekiwanego filmu, który jest festiwalem scen dla nerdów. A na sali same nerdy. To jest bardziej jak oglądanie meczu swojej ulubionej drużyny, która co chwila punktuje. Obejrzę jeszcze kilka razy i pewnie nie raz w ciszy, ale to było wspaniałe 🙂
Trochę popadacie w nowatorską skalę, która niby jest od 1 do 10, ale w rzeczywistości od 7 do 10. Wszystko co średnie dostaje 8-9, dobry film ma od razu 10 jak gdyby był przełomowy. Nie idźcie tą drogą błagam
No nie do końca 🙂 Garfield dostał 3. Ministerstow jakiśtam drani 1. Najnowszy Gliniarz z Beverly Hills 4, tak samo jak Back to Black. Horyzont 6. A to przykłady tylko z ostatnich dwóch tygodni…
Pewnie zalezy od autora… ale czy ten film naprawde moze dostac 9? Serio ktos sobie go wyobraza np na szczycie rankingu na filmwebie? No chyba nie 🙂
Ale skąd pomysł, że to skala niezależna od gatunku itp.?
Jakby patrzeć pod takim kątem to jaka komedia w historii kina może rywalizować z Listą Schindlera albo Amadeuszem? Albo nie wiem, z Lotem nad kukułczym gniazdem? Który musical może być na tej samej półce co Czas Apokalipsy albo Wściekły Byk?
Film oceniam jako przedstawiciela gatunku, uwzględniajhąc budżet, wa;lory artystyczne, popisy aktorskie i masę elementów, ale to nie jest uniwersalna skala przykładana do wszystkiego w ten sam sposób. Inaczej 9/10 byłoby raz na 5 lat, a 10/10 nie wiem, raz na 20-30?
Rozumiem, ale nie rozumiem
Przyjmuję. W razie czego pytaj 🙂 Pozdro!
A ja myślę, że trzeba to gdzieś wypośrodkować. Z jednej strony, tak jak piszesz, trzeba brać poprawkę na gatunek i rodzaj filmu, bo jak inaczej oceniać obok siebie Ojca chrzestnego, Potop i Nagą broń? Ale z drugiej trzeba jednak według mnie brać pewną poprawkę na to, że Ford Focus nigdy nie będzie Rolls Roycem. Dlatego nawet jeśli uwielbiam niektóre lekkie filmy, zwłaszcza komedie, i mogę je oglądać dziesiątki razy, to nie ocenię ich wyżej niż te 7-8, bo aż nie wypada.
Ale z tymi ocenami to jest wieczna udręka. Jak patrzę na swoje niektóre oceny na Filmwebie, to się zastanawiam, co wtedy piłem (i nie chodzi tu o pewien film z Nicholasem Cagem Sith :P). Trzeba je traktować poglądowo i mocno z przymrużeniem oka. Ale tak zupełnie bez oceny to jednak czegoś brakuje.
Pierwszy film był dla mnie tak tragiczny że skutecznie obrzydził mi całe uniwersum. Nawet jakbym miał ochotę i czas oglądać ten pierdyliard bezsensownych produkcji, to bym przez ten film pewnie tego nie zrobił.
A na pewno perełki są, nie mógłbym tego zaprzeczyć, bo akurat Iron Man mi się całkiem podobał.
Ale nie mógłbym zdzierżyć kolejnego filmu z tą postacią. Po prostu nie.
Tragiczny, bo? Nie Twój typ rubasznego humoru?
Nie mój typ wszystkiego.
Poza humorem, gagami czy całą resztą tych na siłę śmiesznych wstawek, to jeszcze sposób przedstawienia akcji mi się nie podobał.
Jak widze film, który robi coś w stylu „pozwól że ci powiem jak tu się znalazłem”, to mnie strzela.
To działało może w pojedynczych epizodach kilku seriali.
2 wg mnie lepsza ale 3 to nadal przegenialny film.
Dwójka na pewno bardziej spójna fabularnie i mniej bazująca na fanserwisie i wspominkach.
A mi się dwójka podobała zdecydowanie najmniej z całej serii. Trójka na równi z jedynką.