Polscy tłumacze znów dali popis. Nie uwierzyli, że ktoś może skojarzyć tytuł najpopularniejszej piosenki Amy Winehouse z samą artystką. Musieli dodać więc podtytuł, żeby było wiadomo, że jest to „Historia Amy Winehouse”. Polska Szkoła Tłumaczeń trzyma się mocno.
Istnieje obecnie dość mocny trend w Hollywood, by robić biografie muzycznych gwiazd. Elton John, Elvis Presley, Whitney Houston, Bob Marley. To tylko pierwsze cztery w tej tematyce, przychodzące mi na myśl, jakie powstały w ciągu ostatnich dwóch lat. Jedne były udane, inne zupełnie nie. Jeszcze inne, takie jak Back to Black, to produkcje najzwyczajniej w świecie średnie.
Historia Amy Winehouse to materiał bardziej na serial niż film. Bo choć Brytyjka nie była najwybitniejszą piosenkarką, to była postacią niebanalną, a jej kariera toczyła się niezwykle niekonwencjonalnie. Było w niej wiele zwrotów akcji, tyle samo wzlotów, co katastrofalnych upadków. Tymczasem producenci zdecydowali się zrobić jeden, wcale nie za długi film, wciskając weń, często na siłę, wszystkie dostępne pod ręką fakty.
Akcja pędzi więc na łeb na szyję, żeby zdążyć wszystko pokazać, a Marisa Abela – aktorka grająca Amy – zdążyła zaśpiewać wszystkie radiowe przeboje. Podczas oglądania filmu miałem skojarzenia z „Napoleonem”: zbyt wiele treści na zbyt małym odcinku czasu. Dochodzi do takich absurdów, że Amy w ciągu dosłownie dziesięciu minut zakochuje się w mężczyźnie, odciąga go od aktualnej dziewczyny, kłóci się z nim, rozchodzi, nagrywa o nim kawałek, znów się schodzi i bierze ślub. Tyle dzieje się w ciągu niecałego kwadransa!
Żadne wydarzenie z życia Amy nie wybrzmiewa w pełni. Widz nie angażuje się w tę historię, bo nie zdąży jeszcze pomyśleć, co tu się właściwie stało, a nadchodzi kolejny zwrot akcji. Gdyby trzeba było opisać ten film jednym słowem, byłby to: „chaos”.
Wśród niewielu plusów ja wymieniłbym mimo wszystko główną aktorkę. Marisa Abela, choć kompletnie nie wygląda jak Amy, to jednak starała się jak mogła, by oddać charakter piosenkarki. I chyba się to udało. Ogólna opinia jest taka, że Marisa nie dała rady, ale ja mam zupełnie odwrotne odczucia. Dostała ciężkie zadanie, praktycznie nikt nie pomaga jej na ekranie, a jednak ona to uniosła.
Dobrze wypada Eddie Marsan, bardzo niedoceniany brytyjski aktor. Zwłaszcza jego role komediowe zawsze stoją na wysokim poziomie. Tutaj gra rolę poważną i wypada bardzo dobrze. Oczywiście na tyle, na ile można było zagrać dobrze w tak średnim filmie. Na tych dwóch aktorskich kreacjach nie dało się uciągnąć reszty tej produkcji.
Szkoda, że tak bardzo zmarnowano potencjał historii Amy Winehouse. Brytyjka swoim życiem zasłużyła na to, by pokazać ją nieco inaczej. Nie chodzi tu o upiększanie, o stawianie jej pomnika, ale o rzetelne przedstawienie blasków i cieni. Chodzi o pełnoprawny obraz, a nie marnej jakości kolaż zrobiony z gazetowych wycinków.
Nie ma co zbyt wiele pisać o muzyce, bo są to po prostu przeboje samej Amy. Jeśli ktoś je lubi, to przynajmniej ich słuchanie sprawi mu przyjemność. Ogólnie jednak na każdy plus filmu przypada co najmniej pięć minusów. To również kolejny film wybrakowany na poziomie scenariusza, co tylko potwierdza, że scenarzyści są najbardziej zaniedbaną profesją w Hollywood.
Back to Black. Historia Amy Winehouse (2024)
-
Ocena kuby - 4/10
4/10
Utalentowana i niemądra nastolatka robi karierę muzyczną. Zamiast szanować swój sukces odbija jej sodówka, przez co pogrąża się w uzależnieniach i depresji. Kończy żałośnie jak wielu przed nią. Ot i cała historia Amy. Nic ciekawego, to powinna być lekcja dla innych, ale jak widać nikt nie chce się uczyć.
Back to black to w sumie bardziej z ac dc by mi się kojarzyło, więc może dobrze, że dodali podtytul dla osób nie zaznajomionych z twórczością Amy.
Mogło się skojarzyć, ale AC DC to „Back in Black”
Mnie też by się z AC piorun DC skojarzylo, tytuł mógłbym pomylić, bo ich specjalnym fanem nie jestem. A już Amy Winehouse tak bardzo nie kojarzę, że właśnie uświadomiłem sobie, że ona nie nazywa się Amy Whitehouse xD