Przebrzmiały (ale paradoksalnie coraz mniej nabrzmiały, posiłkujący się niebieskimi tabletkami) aktor porno, Mikey Saber (Simon Rex) wraca do prowincjonalnego Texas City jako całkowity gołodupiec. Charyzmą, bajerą i żebraniem przekonuje byłą (praktycznie, bo teoretycznie wciąż bez rozwodu) żonę Lexi (Bree Elrod) i jej matkę Lil (Brenda Deiss), żeby przyjęły go pod swój dach. Powoli wkrada się na nowo w łaski obu pań, rzecz jasna obiecując poprawę, a potem przenocowanie kilku dni zamienia się w dłuższy okres, gdzie wszystko – pozornie – zaczyna się układać. Pozornie, bo nasz „protagonista” (cudzysłów nieprzypadkowy) w tym samym czasie bierze się za handel ziołem, spędza czas z sąsiadem oszustem (udaje weterana, żeby wyciągać kasę) i nawiązuje romans z nieletnią „Truskawką” (Sozanna Son), w której widzi swoją przepustkę na powrót do raju (czytaj: na szczyt porno-biznesu).
Jeśli znacie twórczość Seana Bakera, wiecie, czego się spodziewać. Brud, smród i ubóstwo. Życiowe, finansowe, emocjonalne, każde. Nie ma tu bohatera czy bohaterki, którym można kibicować, albo są w stanie wzbudzić naszą sympatię. Wszyscy są w jakiś sposób zepsuci, poranieni i wypaczeni. Lexi także pracowała w branży porno i została przez nią pożarta, przetrawiona i wypluta. Żyje z matką w brudnym, zawalonym śmieciami domu i doraźnie zarabia uprawiając prostytucję. Sąsiad Lonnie to – jak już wspominałem – oszust i kombinator, pali trawkę i żeruje na ojcu, który po śmierci matki jest skorupą człowieka. Nawet młodziutka i ładniutka Truskaweczka jest znudzoną i zepsutą gówniarą. Galeria osobliwości aż (nie)miło.
Na osobny akapit zasługuje Mikey. Oglądanie go jest jak patrzenie na okropny wypadek samochodowy. Z jednej strony tragedia, okropny widok, ranni, być może zabici, z drugiej – jest w tym coś odrealnionego, fascynującego, na tyle, że nie możesz odwrócić wzroku. Facet jest zepsuty do szpiku kości. Nie wiadomo momentami, czy to cynizm, czy czysta głupota, ale cały jego świat kręci się wokół desperackiej próby powrotu na szczyt. Szczytem jest ponowna praca w branży i zdobycie kolejnego porno Oscara, czyli nagrody AVN (Adult Video News). Zrobi wszystko, żeby to osiągnąć. Nie ma kłamstwa, którego nie powie, nie ma okropności, której nie popełni, żeby tylko dojść tam, gdzie mu się marzy. Jeśli po drodze trzeba będzie złamać życie innym – nie ma problemu. Nawet powieka nie drgnie.
Z drugiej strony nie można mu odmówić swoistego czaru i uroku, który na głębokiej prowincji może uchodzić za hollywoodzki sznyt i obycie. Bywa miły, komplementuje i bez problemu powoli owija sobie wokół palca wszystkich, z którymi wchodzi w interakcję. Wielka w tym zasługa Simona Rexa. Człowieka, który – jak Rurke w „Zapaśniku” – zagrał tu trochę samego siebie. Życiorys aktora to materiał na film… być może bardzo podobny do „Red Rocket”. Nie wierzycie? W wieku siedemnastu lat zatrzymany za oszustwo, próbował kariery rapera jako Dirt Nasty, zagrał w Strasznym filmie 3 i dwóch kolejnych sequelach, spotykał się z Meghan Markle i Paris Hilton. Na początku kariery aktorskiej grywał… w filmach porno (a jak!) i jest nawet laureatem wspomnianego świętego Graala branży, czyli AVN. W 1997 roku film Hot Sessions 3 (1994) z jego udziałem otrzymał nagrodę AVN Award w kategorii „Best Gay Solo Video” (za wikipedią). Dlatego właśnie z jednej strony kreacja Rexa w „Red Rocket” jest hipnotyzująco-porażająca, z drugiej: zastanawiam się, ile tu potrzeba było talentu, a na ile po prostu zagrał podkręconą wersję samego siebie. Tak czy siak – ludzie dostawali nominacje do Oscara za mniej i brak Rexa w nominowanych za 2021 rok uważam za gruby błąd Akademii.
Na osobne słowa uznania zasługuje techniczna część produkcji. Nierówne kadry ucinające istotne fragmenty bohaterów, fantastycznie okropna i odrzucająca scenografia (albo realizm, bo dom, w którym rozgrywa się akcja, wygląda na znaleziony, a nie stworzony na potrzeby filmu), nierówne i głównie naturalne oświetlenie – te wszystkie elementy sprawiają wrażenie, że nie oglądamy filmu fabularnego, ale jakiś para-dokument. Nie tyle słuchamy aktorów idących według zadanego scenariusza, co po prostu śledzimy częściowo ukrytą kamerą losy prawdziwych ludzi. Z tego powodu nie raz widz może się wzdrygnąć albo wręcz czuć obrzydzenie. Ja z pewnością przez większość czasu czułem zażenowanie i duży dyskomfort. Mało kto potrafi tak dobrze jak Sean Baker zobrazować perypetie patologicznych nizin społecznych, żeby jednocześnie wzbudzić fascynację, niesmak, ale też poczucie, że jest w tym prawda, a nie hollywoodzka wizja prawdy.
Dodatkowo film nagrano na taśmie 16 mm, więc ziarnistość obrazu przywołuje na myśl produkcje z późnych lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. A są jeszcze kolory. Wyblakłe pastele, szarości i zgniła żółć oraz zieleń świata, w którym przebywa Mikey kontra ostre, jaskrawe, czyste i intensywne kolory pączkarni, gdzie pracuje Truskaweczka. Swoiste miejsce ucieczki głównego bohatera, wymarzonej przepustki do lepszego świata, który go wcześniej (rzecz jasna niesłusznie i bez jego winy) wypluł.
„Red Rocket” zobaczyć warto, przy czym to nie jest film dla każdego. Paskudna historia z paskudnymi postaciami, które mają paskudne zachowania i jeszcze gorsze motywacje. Wszystko dzieje się w paskudnym i brudnym miejscu. To taka produkcja, która wchodzi pod skórę, trzyma w dużym poczuciu dyskomfortu, a po seansie masz ochotę wziąć prysznic, żeby zmyć z siebie emocje i uczucia, jakie wzbudził w tobie seans.
Red Rocket (2021)
-
Ocena SithFroga - 8/10
8/10
Film trafia na moją listę „obejrzeć, jak będzie w telewizji”. 🙂
>”te wszystkie elementy sprawiają wrażenie, że nie oglądamy filmu fabularnego, ale jakiś para-dokument”
Oglądałem go już jakiś czas temu, ale miałem dokładnie odwrotne wrażenie – przesadzona gra kolorami miała odebrać mu realizmu i trochę wygładzić. Trochę podobne wrażenie miałem przy Florida Project.
W pączkarni tak, ale w tym zapyziałym domu wszystko było tak realistyczne, że do teraz zastanawiam się czy to był plan czy po prostu znaleźli taką melinę…
Ja jeszcze tylko dodam, że film dostępny jest tylko do końca czerwca na amazon prime video