Akolita zapowiadany był jako petarda, która wybuchnie nową jakością w świecie Gwiezdnych wojen. W ubiegłym tygodniu napisałem, dlaczego pierwsze dwa odcinki okazały się co najwyżej kapiszonami i to takimi zawilgotniałymi. Tym razem może być jeszcze lepiej. Odcinki numer 3 i 4 były ostatnimi, które oglądali wybrańcy przed premierą i z ich relacji wynikało, że ten pierwszy niczym Anakin Skywalker zniszczy moc, zamiast przywrócić jej balans. Czy tak się stało?
Odcinek 3: Przeznaczenie
Od razu na początku dostajemy informację, że będzie to odcinek retrospekcyjny. Wracamy do wydarzeń sprzed 16 lat na Brendok, ojczystej (chyba) planecie Mae i Oshy. To, że dostaniemy wyjaśnienie, co się wtedy stało, było oczywiste, ale rozpoczynanie nowego odcinka od planszy z napisem “16 lat wcześniej” jest dość dziwne. W filmie takie przejścia są często stosowane, zwłaszcza po jakimś wprowadzeniu, ale Akolita trwa już łącznie ponad godzinę. Do tego nowy odcinek pojawił się tydzień po poprzednich. Takie wejście sugeruje, że powinno się go oglądać ciurkiem za jednym posiedzeniem, ale na ten moment to niemożliwe. Dziwny zabieg, wydaje mi się, że poszatkowanie tego wątku na części i umiejętne wplatanie kolejnych fragmentów w pozostałą historię dałoby znacznie lepszy efekt.
Poznajemy główne bohaterki, gdy są jeszcze małymi dziećmi. Osha zachwyca się przyrodą Brendok, Mae znęca się nad motylem, zwraca też uwagę, że siostra bawi się pod trującym drzewem, na co ta druga odpowiada, że trujące jest wyłącznie wtedy, kiedy się je zjada. Nawiązanie do biblijnego drzewa poznania dobra i zła? Jeśli tak, to nic więcej na ten temat się nie dowiemy, ciężko też posądzać twórców o chęć cytowania Biblii. Jest to w każdym razie drzewo, z którego Qimir zrobił truciznę w poprzednim odcinku.
Osha boi się też tak zwanego rytuału Ascendencji, który bliźniaczki mają przejść. Cała ta otwierająca scena jest niestety fatalnie zagrana przez młode aktorki. Nie lubię krytykować dziecięcych artystów, bo zakładam, że zawsze większą winę za ich porażki ponoszą dorośli, którzy nie potrafią nimi odpowiednio pokierować. Zostańmy więc przy ogólnym stwierdzeniu, że dramatyzm w ich dialogach jest bardzo… amatorsko pokazany. Dowiadujemy się też, że dziewczyny nie zmieniały fryzur przez co najmniej 16 lat, że łączy je mocna więź i że lasy Brendok choć piękne, to są też z jakiegoś powodu niebezpieczne.
Na scenę wkracza Matka Korill, kosmitka z rasy Zabraków, czyli krajanka Dartha Maula. To oczywiście nawiązanie do wiedźm z Darthomiry, które poznaliśmy w Wojnach klonów. W Akolicie mamy bowiem również wiedźmy, ale inne. Te nasze mieszkają, czy też ukrywają się w ogromnej kamiennej twierdzy wrytej w pobliską górę (to dość istotny detal dla późniejszych wydarzeń). Atmosfera jest sielankowa niczym w Hobbitonie, wokół same kobiety, dzieci karmi się słodyczami, a wszystkim dowodzi Matka Aniseya. Wybiegając nieco do przodu napiszę, że dziewczynki mają dwie mamy – Korill i Aniseyę, i wcale nie chodzi tu o zapłodnienie in vitro.
Korill jest zasadnicza i zaniepokojona ucieczkami Oshy. Aniseya uważa, że należy dziewczynkom dać więcej luzu. Ot codzienne problemy rodzinne i zabawa w dobrego/złego rodzica. Z jakiegoś też powodu obie panie są zaniepokojone możliwością odkrycia ich siedziby przez Jedi. Według mnie łatwiej byłoby się schować w miejscu, które nie jest wielką twierdzą zbudowaną na szczycie góry i widoczną w promieniu wielu kilometrów, ale może to dlatego, że nie jestem wiedźmą.
Przechodzimy do… nie wiem czego. Aniseya robi córkom prezentację na temat mocy. Widz ma w tym momencie uwierzyć, że żyjąc od urodzenia wśród wiedźm, nie wiedzą nic na ten temat. Ba, wcześniej Mae używa mocy, żeby zatrzymać motyla w locie. Ten wykład i demonstracja jest przeznaczona dla kogoś, kto nie ma pojęcia, o co chodzi, więc tak naprawdę pokaz jest dla widza. I tu dochodzimy do owej straszliwej sceny, która zniszczy na zawsze Gwiezdne wojny. Dowiadujemy się, że nie ma żadnej mocy, a jest nić i nie można nią władać, można jedynie szarpać. I że we dwójkę można szarpać bardziej niż samemu. Bełkot? Owszem. Do tego ilustrowany absurdalną demonstracją przepychania się na odległość przez wiedźmy. W dodatku w tle bliźniaczki zaczynają się ze sobą szarpać i wszystko to wygląda jak paradokument w TVN. Jak ta scena przeszła przez kontrolę jakości? Ktoś musiał obejrzeć efekt końcowy i uznać, że się nada.
Czy zamiana mocy na nić burzy całą galaktykę George’a Lucasa? Nie. Były już w starym i nowym kanonie rasy, które postrzegały moc trochę inaczej niż Jedi, a to, co mówi Anisseya, tak naprawdę jest bezsensownym słowotwórstwem. Natomiast wspólne popychanie się mocą, czy też sam fakt, że dwie osoby mogą sobie pomagać, wygląda po prostu głupio. Domyślam się, że ostatecznie będzie chodziło o jakąś formę diady mocy, czyli więź podobną do tej między Kylo i Rey. Nic nowego, tylko powiedziane w inny sposób. Nie ma sensu spodziewać się czegoś oryginalnego po scenarzystach Disneya.
W kolejnej scenie widzimy Mae, Oshę i Anisseyę w jakiejś komnacie. Osha wyjawia, że nie chce poddać się rytuałowi i zostać wiedźmą, jak jej to przewidziano. Mae twierdzi, że siostra gada głupoty, a dobra matka uspokaja obie mówiąc, że wszechświat to miejsce niebezpieczne dla kobiet takich jak one. Nawet w odległej galaktyce lesbijki, znaczy wiedźmy, są traktowane z nieufnością i dystansem. Ważne, żeby trzymać się razem. Z kolei w trakcie przygotowań do rytuału Osha mówi, że chciałaby zobaczyć coś poza Brendok, na co Mae odpowiada, że tu jest jej dobrze. Widzimy też, że Osha rysuje coś w zeszycie, ale chowa to przed wzrokiem siostry. Wszystkie te następujące po sobie sceny mają ukazać nam więź między bliźniaczkami, ale jednocześnie różnice w ich charakterach. Pokazuje też wiedźmy z Brendok jako grupę kobiet prześladowanych w jakiś nieokreślony sposób za to, że postępują odmiennie od przyjętej normy. Aluzje i paralele do naszego świata są subtelne jak walec drogowy.
Następnie przechodzimy w końcu do rytuału, który to już doczekał się w internecie całego worka memów i prześmiewczych komentarzy. Niestety nie da się inaczej zareagować na kompletnie amatorsko zrobioną scenę, podczas której zawodzące kobiety w dziwnym uniesieniu machają bezsensownie rękami i wykrzykują kretyńskie “the power of one, the power of two, the power of manyyyyyy”. Żenada aż szczypie w zęby, a zupełny brak rozmachu i banalność choreografii sprawiają, że bolą też oczy. Na dodatek Anisseya wykorzystuje moment, by uraczyć wszystkich jeszcze raz farmazonami o tym, że nikt wiedźm nie rozumie, ich moce galaktyka uznała za czarną magię, a one same uciekły na Brendok, gdzie żyją w ukryciu. Niestety w trakcie samego rytuału, który polega na tym, że Anisseya znowu macha rękami i napełnia córki mocą (nicią?), pojawiają się intruzi. Co ciekawe, Mae zdążyła przyjąć “błogosławieństwo” matki, a Osha nie. W zalewie żenady ten moment umknął mi za pierwszym razem, a może być ważny dla późniejszych wydarzeń. Na scenę wkraczają Jedi. Dobrze znana nam czwórka: Sol, Indara, Torbin (jeszcze bez doklejonej brody) i Kelnacca – przyszłe ofiary Mae. Następuje pozbawiony logiki dialog między Indarą i Anissyą. Jedi myśleli, że planeta jest niezamieszkana, a mimo to przylecieli. Wygląda na to, że wiedźmy są jedynymi mieszkankami tej planety, więc zdecydowały się schować na szczycie najwyższej góry w okolicy. Jedi twierdzą, że na miejscu szkoli się dzieci w używaniu mocy, bez kontroli Republiki, a nawet wiedzą, że chodzi o dwie siostry, a Sol ewidentnie interesuje się dziewczynkami bardziej niż powinien. Ale mamy też największą rewelację: Mae i Osha nie mają ojca. Gdybym był złośliwy, napisałbym, że nawet w bajkach ciemnoskórzy nie znają ojców, ale byłoby to chamskie. Akolita w jakiś sposób opowiada na nowo historię z Mrocznego widma i najpewniej przed końcem sezonu dowiemy się, że w jakiś pokręcony sposób te historie łączą się ze sobą. Najpierw sequele kompletnie wypaczyły i zniszczyły poświęcenie i odkupienie Vadera, a teraz zabiorą nawet Anakinowi jego wyjątkowość jako wybrańca. Aż mi chłopa żal.
Tymczasem dla rozładowania napięcia Sol daje Oshy swój miecz świetlny – co wygląda dokładnie tak kuriozalnie, jak brzmi. Indara domaga się poddania sióstr testom, wobec czego Anisseya, udowadniając swoje pokojowe zamiary, zamienia Torbina w czarnookie zombie i grozi odebraniem mu władzy umysłowej, jeśli Jedi nie odejdą. Metoda równie skuteczna, jak uspokajanie żony tekstem “jesteś zupełnie jak twoja matka”. Na szczęście nikt nie ginie, bo ten scenariusz nie ma absolutnie żadnego sensu. Zamiast tego wszyscy rozchodzą się w przyjaźni bez najmniejszego powodu. Wiedźmy naradzają się nad dalszymi krokami: Korill chce zabić Jedi, grupa doradczyń oponuje, bojąc się reakcji Republiki, Anisseya stwierdza, że dziecko powinno samo zdecydować, kim chce być – kolejna aluzja subtelna niczym koncert Rammstein. Korill w gniewie sugeruje też, że stworzenie dziewczynek nastąpiło w sposób, który na pewno nie spodoba się reszcie świata. Wiedźmy wpadają więc na szatański plan – każą bliźniaczkom kłamać na teście. W ten sposób Jedi nie odkryją ich potencjału i sobie polecą. Jak to się ma do faktu, że oni w ogóle przylecieli na miejsce wiedząc, że czarownice władające mocą szkolą tu dzieci? Potem padają kolejne znamienne słowa: “nie chodzi o dobro ani zło, chodzi o władzę/moc i kto ma prawo ją mieć/nią władać”. Stawiam ukośniki, bo według mnie polskie tłumaczenie nie do końca oddaje sens wypowiedzi Anisseyi. Wydaje mi się, że mówiąc o mocy, ma jednocześnie na myśli władzę, którą ona daje.
Bliźniaczki zostają przyprowadzone na statek Jedi. Widzimy Kelnaccę spawającego śmigacz, bo jak wiadomo każdy Wookie to taki trochę Chewbacca łatający Sokoła. Na pokładzie Osha zostaje poddana testowi na zgadywanie zakrytych obrazków – kolejna scena skopiowana z Mrocznego widma. Sol niczym rasowy pedofil zapewnia Oshę, że nic jej nie grozi i wśród Jedi będzie jej wspaniale, czym udaje mu się ją przekonać. Tak na marginesie, jak dziewczynka w ogóle wie cokolwiek o zakonie? Żyje w enklawie, odcięta od reszty świata, wśród kobiet, które uciekły przed Jedi i Republiką. Logicznym byłoby, żeby nie mówić jej zbyt wiele o Jedi, a już na pewno nie pozwolić jej rozwijać fascynacji o byciu padawanką. To nie ma żadnego sensu. Za moment dostajemy kolejną kalkę z Epizodu I, kiedy Osha żegna się z matką niemal dokładnie tak samo jak Anakin przed odlotem z Tatooine. A potem następuje katastrofa.
Spakowana Osha spotyka Mae, która kocha ją tak mocno i tak bardzo nie chce, żeby odeszła, że… grozi siostrze śmiercią. Kradnie też zeszyt, w którym Osha malowała symbole Jedi i postanawia go spalić. Okazuje się, że stalowe drzwi osadzone w kamiennej ścianie są łatwopalne. Tu mam teorię, że budżet serialu, rozdęty do zawrotnych 180 milionów dolarów, to głównie kreatywna księgowość. Tak jak Rewiński w Superprodukcji Machulskiego opowiadał, że mostek ze sklejki zaksięgowano jako mahoniowy, tak tu ktoś musiał podmienić stal na dyktę. A jak już dekoracja się zajęła, to trzeba było do tego dopisać scenariusz i tak powstał Akolita. Inaczej tego pożaru nie sposób wyjaśnić. Dowiadujemy się też, że Osha ma zacięcie do majsterkowania, gdy udaje jej się na krótko odpalić zamek w jakiejś grodzi (gdybym był złośliwy, napisałbym coś o odpalaniu nie swoich samochodów, ale nie jestem). W czasie ucieczki słychać wybuch. Na pierwszy rzut ucha pożar się rozprzestrzenił i wywołał eksplozję reaktora, widocznego na początku odcinka. Skutkuje to katastrofą, w wyniku której giną wszystkie wiedźmy, a Mae spada na oczach siostry z walącego się pomostu. W ostatniej chwili Oshę ratuje Sol, który pojawia się na miejscu w magiczny sposób i razem z nią uciekają z płonącej budowli, mijając po drodze stosy ciał, w tym matki Anisseyi.
Odcinek kończy się na statku Jedi, gdzie Sol wyjaśnia Oshy, że pożar wzniecony przez Mae wywołał katastrofę, która zabiła wszystkich. Jest też dziwnie mocno poruszony i obiecuje wyszkolić ją jako swoją padawankę. Na sam koniec widzimy jeszcze Mae, stojącą pod drzewem z początku odcinka. Oczywiście wszystko od momentu podpalenia zeszytu jest fałszywym tropem. Nie poznajemy całej historii, a jedynie to, co wydawało się Oshy. Płonący świstek papieru nie mógł wywołać tak szybko ogromnego pożaru ani wybuchów. Jedi nie powinni byli być w pobliżu (zwłaszcza że mieli zgodę na zabranie jednej z sióstr). Torbin w ostatnim ujęciu ma na twarzy blizny, mogące świadczyć o walce, jaką stoczył wcześniej. Nigdzie też nie widać ciała matki Korinn. Najprawdopodobniej w którymś z późniejszych odcinków dowiemy się, co naprawdę wydarzyło się na Brendok i że to Jedi ponoszą winę za katastrofę. Z jakiegoś powodu znaleźli się wewnątrz fortecy i doprowadzili do zagłady jej mieszkańców. Od tej pory jasnym jest, że wszystko, co widzimy w poszczególnych odcinkach, będzie negowane w kolejnych. Według mnie to dość męczący zabieg, bo skoro nic nie jest tym, czym się wydaje, to nie ma za bardzo sensu zastanawiać się nad sensem poszczególnych scen i wątków. Mam też teorię, dotyczącą bardziej odcinka czwartego i kolejnych (ale nie tylko), że cały Akolita jest sprytną pułapką na fanów Gwiezdnych wojen. Od początku zdaje się wystawiać na maksymalną próbę tolerancję widzów na coraz to większe głupoty i podważanie zasad rządzących tym światem. Wzbudził przez to ogromne emocje, uruchomił radykałów ze wszystkich stron, spowodował lawinę negatywnych ocen na portalach typu IMDB, czy Rottentomatoes. Ma się rozumieć Disney i przychylne mu media odpowiedziały serią artykułów o homofobicznych, szowinistycznych i toksycznych fanach. Mam jednak podejrzenie, że wszystkie te kontrowersyjne wątki zostaną przed końcem w jakiś sposób wyjaśnione. Mniej lub bardziej z sensem, ale okaże się, że jednak nie burzą one doszczętnie uniwersum. A wszystko po to, żeby złapać wszystkich Critical Drinkerów i Nerdroticów tego świata na wykroku. Pokazać ich palcem i wytknąć, że pospieszyli się z ocenami i bili pianę zupełnie niepotrzebnie.
Czy tak będzie? Nie wiem. Jeśli tak, to jest to pomysł iście makiaweliczny. Nie wiem, czy Hedland i spółkę stać na tak wysublimowany spisek. Na razie więcej wskazuje raczej na to, że scenariusz Akolity faktycznie pisała sztuczna inteligencja i to taka nie najwyższych lotów. Czy zatem odcinek trzeci ostatecznie pogrzebał Gwiezdne wojny, jak wieszczą to niektórzy internauci? Nie. Wszystkie kontrowersyjne informacje – nazywanie mocy nicią, dziewczynki poczęte przez moc, źli Jedi – zostały przekazane bardzo, bardzo ogólnie i jest kwestią interpretacji, co tak naprawdę oznaczają. Na ten moment nic się nie klei, a twórcy zdają się szukać na siłę taniej sensacji. Jednocześnie dostajemy wiele przykładów na to, że wszystko prędzej czy później zostanie wywrócone do góry kołami. Pytanie tylko, czy będzie to zwykła finta, czy finta w fincie? Czy to, że ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem, miało znaczenie podczas pisania scenariusza? Tego dowiemy się z kolejnych odcinków.
Co do tej więzi to nie wyszło. Wygląda to tak, że Mae narzuca różne rzeczy tej drugiej. Na pocieszenie powiem, że odc. 4 jest gorszy. I jest więcej aspektów tego nonsensu. Tylko jeśli przyjmiemy że Jedi to siepacze mordujący różne grupy na terennie Republiki i poza.
Wiem. Oglądałem już 4, ale chcę go omówić wspólnie z 5, bo powinny być że sobą ściśle powiązane.
Niestety liczba nonsensów fabularnych jest w tym serialu po prostu powalająca.
No poszło info, że wytwórnia kazał im przeciąć odcinek na połowę. Forteca wiedźm wygląda zaś lepiej niż świątynia Jedi.
Najlepiej wygląda dżungla z kartonu. 😉
A co do odcinka, to 5 ma być dłuższy, bo właśnie kręcili go razem z 4 jako jeden i trzeba było przerwać w dramatycznym momencie. Ciekawe, czy będzie miał tytuł „Night”.
Z każdym kolejnym podsumowaniem utwierdzam się w słuszności podjętej decyzji o nieoglądaniu tego badziewia. Powiem banał, ale dla mnie Gwiezdne Wojny kończą się na prequelach, Starej Trylogii i Łotrze 1. Jakoś przegryzłem się przez sequele, te wszystkie Mandaloriany, Boba Fetty i Ahsoki, ale z perspektywy czasu stwierdzam, że to była strata czasu i niepotrzebne nerwy. Dla mnie uniwersum ostatecznie ląduje w koszu na śmieci, gdzie spoczywa już „Wiedźmin” Netflixa. :/
Masz rację niestety. I cieszę się, że nie oglądasz, a jeszcze bardziej, że czytasz. 😉
A wiesz, co mnie chyba najmocniej boli z tego wszystkiego? Przywykłem już do miernoty fabularnej i kiepskich postaci, ale oglądałem niedawno dokument o Industrial Light & Magic. LucasFilm zatrudniał najlepszych, najbardziej kreatywnych, najzdolniejszych. Ludzi, którzy potrafili na ekranie wyczarować dosłownie wszystko. Przecież wizualnie te filmy były dopieszczone do granic absurdu, a do tego wszystko to było wyczarowane z tektury i drutu. Później też byli pionierami cyfrowego tworzenia filmów. Dlaczego te seriale wyglądają i BRZMIĄ tak biednie? Gdzie są te pieniądze? To jest absurd.
Miałem podobną zagwozdkę, gdy dowiedziałem się ile kosztował 1 sezon „Wiedźmina”. Dość powiedzieć, że Gra o Tron osiągnęła ten poziom dopiero w 7 sezonie. Koszty dzisiejszych filmów i seriali to musi być jakiś przekręt. Nie widzę innej możliwości. :/ Choć z drugiej strony ciekawe ile z tych sum to rzeczywiste koszty produkcji, a ile pensje i premie dla „zarządu”? Znak czasów. Nigdy nie było tak bezczelnie bogatych ludzi jak dzisiaj. Coraz więcej światowego bogactwa jest w rękach coraz mniejszej grupy osób. Dziś to już przeszło 99% w rękach niecałego 1%. W latach 60 szef firmy zarabiał kilkanaście razy tyle co jego pracownik, dziś już kilkaset razy tyle. W czasach mojego dzieciństwa za najbogatszego człowieka na świecie uchodził sułtan Brunei. Dziś ze swoim ówczesnym majątkiem pewnie nie załapałby się nawet do pierwszej setki, a może i do drugiej. No i byle gówniany film z dykty i paździerza kosztuje 200 milionów, bo przecież szefostwo musi gdzieś zarobić na te odrzutowce i wyspy na Pacyfiku. :/
Czytając analizę odcinka nie wiedziałem, która z bliźniaczek to ta dobra, a która zła i prawdę mówiąc jest mi to totalnie obojętne.
Osha – dobra
Mae – zła
Ale będzie na odwrót do końca sezonu, tak czuję.
Mnie zastanawia to, że Bob Iger, gość który podobno nieźle prowadził Disneya w czasie 1 kadencji, teraz popełnia takie błędy że Disney nic nie zarabia na filmach czy serialach i dlaczego ta Kennedy po tylu wpadkach i stratach ciągle stoi na czele Star Wars???
Pal licho Igera i Kennedy. Pytanie powinno brzmieć: dlaczego inwestorzy i akcjonariusze zdają się nie reagować na straty, a nawet nie tak dawno dali Bobowi wotum zaufania?
Tam za kulisami muszą się dziać rzeczy, których nikt inny nie widzi. Ktoś tam w jakiś sposób pierze pieniądze, bo to nie ma prawa tak funkcjonować.
Też mi się tak wydaje – przecież od dawna większość filmów, nie tylko Disneya, się nawet nie zwraca, a deklarowane budżety konsekwentnie idą w górę.
Jak to „za pierwszym razem”? Jesteś masochistą, że robisz sobie powtórki? Jeśli to Dael Cię do tego zmusza mrugnij dwa razy 😛
Pomidor!
Muszę podczas pisania mieć otwartego Disneyplusa, żeby wiedzieć co po czym i kto co gada. Odcinki są tak krótkie, że to nie problem.