“Transmisja zakończona” – głosi biały napis na czarnym tle. Krzysztof zamyka okno przeglądarki zatytułowane “Ostatnie pożegnanie”. Zdążył się przyzwyczaić do transmisji pogrzebów online. Minęły już czasy jednej, słabo skadrowanej kamery o niskiej rozdzielczości. Dzisiaj pogrzeb to wysokiej jakości produkcja wyreżyserowana automatycznie za pomocą sztucznej inteligencji. Kilkanaście kamer, drony, dyskretne efekty specjalne zamieniające piękną wiosenną pogodę w pochmurny, smętny dzień.
Nie zostaje na – oczywiście również wirtualną – stypę. Taki format nigdy mu nie pasował. Przemówienia, wspomnienia i dyskusje wydają mu się zbyt nienaturalne. Razem z Saszą zwykle ironicznie się podśmiewał z tych internetowych spotkań.
Było już po dwudziestej trzeciej, deszcz bił w parapet. „Przyjaciel” to może nie do końca trafne słowo opisujące jego relację z Saszą. Może “kolega”? “Znajomy”? Mimo wszystko myślał o nim jak o przyjacielu, bo należał do grupy najbliższych mu osób – ale takich prawdziwych przyjaciół dawno już nie miał.
Saszę pochowano potajemnie, mimo że o jego śmierci mówił cały świat.
Krzysztof siedzi zamyślony i oddycha głęboko. 4, 13, 17, 20, 48, 49, 58, 100, 101, 102. Te wybrane kiedyś przypadkowo liczby wytatuowane na jego przedramieniu wyglądały teraz jak niewybredny żart. Przypominały mu zarówno o najszczęśliwszym dniu w jego życiu, jak i o wszystkich najgorszych. Ot, relikt po loterii okrzykniętej błędem tysiąclecia. Wpatruje się w nie zgarbiony, oparty o swoje stare biurko, praktycznie na nim leżąc. Zatopiony w depresji, usiłuje przepędzić niekończący się ból głowy.
Otwiera przeglądarkę internetową, bezrefleksyjnie, automatycznie, wchodzi na serwis z lokalnymi wiadomościami i od razu żałuje. Śmierć Highlandera to zawsze wielkie wydarzenie i temat numer jeden na co najmniej kilka tygodni dla wszystkich stacji telewizyjnych, portali internetowych i wszelakich influencerów. Jak spędzili swoje życie, co osiągnęli, jakie wydarzenia mieli okazję widzieć na własne oczy. Tradycyjny cyrk medialny, podobny do tego, gdy umiera gwiazda pop. Nie chce tego czytać. Chce myśleć o czymś innym, tylko nie wie o czym. Mimowolnie otwiera główny artykuł o śmierci przyjaciela.
“Jak to jest umrzeć, mogąc żyć wiecznie? Jeżeli zwyczajny człowiek umiera w wieku 50 lat, traci “tylko” połowę swojego życia. Highlander, który odejdzie w wieku lat 300, traci potencjalne setki, tysiące, czy dziesiątki tysięcy lat. Jest to niczym śmierć dziecka, przed którym stoi otworem jeszcze całe jego życie…” Zamyka przeglądarkę. Czego się spodziewał? Przecież czytał już wiele takich artykułów, nie ma tam nic nowego, nic ciekawego – przynajmniej dla niego. Przecież i tak to on siłą rzeczy jest ekspertem od życia i śmierci w świecie nieśmiertelnych. Ale przeciętny czytelnik najwyraźniej potrzebuje, by mu przypomnieć, co w tym eksperymencie poszło nie tak; i właśnie to dostaje, średnio raz na dekadę.
Krzysztof idzie do kuchni, by coś zjeść. W lodówce pasztet, masło orzechowe, dżem. Bierze pasztet, tylko dlatego że stał nieco bliżej. Robi kanapkę z miękkim chlebem, który w środowisku Highlanderów uchodzi za najbezpieczniejszy, bo niesie najmniejsze ryzyko zadławienia. Smakuje bardzo przeciętnie, ale smak pożywienia już od dawna go nie interesuje. Przyzwyczaił się, że tak po prostu wygląda jego przyjmowanie pokarmu. Bezpiecznie – to jest najważniejsze.
Krzysztof na autopilocie loguje się ponownie do komputera. Wpisuje hasło na klawiaturze, z której dawno już jego palce zdarły ostatnie resztki najczęściej używanych liter. Online jest nieco poniżej 200 Highlanderów. Na świecie jest ich 512. Krzysztof uśmiecha się lekko na wspomnienie swojej niedawnej rozmowy z Saszą, w której żartowali, że wystarczy tylko jeden zgon i będą mieli taką ładną, okrągłą liczbę członków. Chwila uśmiechu zamienia się jednak w falę smutku, która wezbrała po krótkiej, żałosnej próbie przysłonięcia jej ironią losu.
Ping! – dochodzi stłumiony dźwięk ze słuchawek leżących przy klawiaturze.
– Kurwa… – Krzysztof klnie pod nosem. Myślał, że dzień nie może już być gorszy. Wiadomość przesłała Monika, była żona Krzysztofa, także nieśmiertelna. W notyfikacji widzi, że wysłała tylko jeden symbol: serce. Monika doskonale zdaje sobie sprawę, że Krzysztof i Sasza byli blisko, jak i z tego, że Krzysztof nie chce z nią rozmawiać. Ale to nie do końca prawda, bo on próbuje od wielu dekad usilnie o niej zapomnieć, tak samo, jak nieco ponad sto lat temu ich córka, która chciała zapomnieć o nich.
Przegląda stare maile i logi dyskusji z Saszą. Sugerowano mu, że mógłby napisać na ich podstawie książkę, aby podreperować swoje finanse. Nie jest łatwo żyć z niskiej emerytury wynoszącej zaledwie 9 330 eurodolarów miesięcznie. Z konieczności stał się mistrzem oszczędzania i optymalizacji wydatków; zamawiania jedzenie na tyle hurtowo, by było taniej, lecz nie tak dużo, żeby zaczęło się psuć, zanim je zje.
Ich dyskusje z jednej strony przypominają rozmowy nastolatków, którzy mają zbyt dużo wolnego czasu, z drugiej zaś starców ciągle wspominających stare dobre czasy. Przewija logi, ale nie znajduje w nich nic, co w jego odczuciu nadawałoby się do opublikowania. Kilkanaście dekad znajomości obejmuje konflikty zbrojne, rewolucje technologicznie, rewolucje obyczajowe, pandemie, ale ich dyskusje pisane są z perspektywy niezrozumiałej dla “normalnego” człowieka. W dużej mierze są to narzekania, przy których nawet najmniejsze problemy pierwszego świata wydawały się błahostką.
Dla Krzysztofa najważniejsze są maile Saszy z jego podróży. Wyprawa do Paryża kilka dekad temu była szczególnie fascynująca, choć sam jej nie odbył. Dla zwykłego śmiertelnika opis Saszy, który ruszył pociągiem ze swego mieszkania w Berlinie, aby następnie spędzić kilka dni w stolicy Francji, to absolutna nuda, w najlepszym przypadku kuriozum. Krzysztof przegląda jego listę z opisami dzielnic Paryża, zawierającymi dokładne statystyki na temat przestępczości i wypadków. Analizie nie umknęły też środki transportu. Taksówka dopuszczalna od 08:00 do 18:00. Później przez dwie godziny akceptowalne jest metro, a w drodze wyjątku między 10:00 a 14:00 można poruszać się na piechotę. To wszystko podparte skrupulatną analizą przestępczości, epidemiologii i statystyk BHP.
Krzysztof zatrzymuje się na najświeższym logu obejmującym kilka ostatnich tygodni. Skrócony opis: “Wyjście Krzysztofa”. Są tam przede wszystkim statystyki typu “Liczba zgonów na ulicach Poznania: 23 na milion w ciągu roku”. Dalej to rozmowa w kółko na temat ryzyka, szans, możliwości, i że “przecież zaraz nie zginiesz potrącony przez rowerzystę!”. O ironio.
– Walić to! – mówi Krzysztof na głos, głośniej, niż sam się tego spodziewał i wstaje. Czy to nagły przypływ odwagi? Głupoty? Gdzie jest granica między jednym a drugim? A może to po prostu frustracja, żal i spora kropla FOMO popychają go do działania? Albo po prostu chęć wypełnienia nieformalnej, ostatniej woli przyjaciela?
– Klucze i buty. Nic więcej. Klucze i buty. Nic więcej. Klucze, buty…- Krzysztof powtarza te słowa jak mantrę. Taki był właśnie plan, który wypracowali z Saszą. Tylko te dwie rzeczy musi ogarnąć, by bezpiecznie wyjść na miasto. Swoją okolicę zna doskonale. Ostatnio z domu wyszedł co prawda 83 lata temu, ale pewnych rzeczy się nie zapomina. Miał i tak tylko przejść się kilka minut dookoła swojej kamienicy. Nie ma znaczenia, czy wychodząc przez drzwi wejściowe znajdzie się na doskonale sobie znanej Górnej Wildzie, czy na przypadkowej ulicy Singapuru. Przecież w te pięć minut się nie zgubi.
Staje w drzwiach. Stoją tam na wpół rozpakowane buty, które zamówił kilka tygodni temu po wcześniejszej nieudanej próbie wyjścia na zewnątrz. Potrzebował nowych, bo poprzednie rozpadły się, gdy usiłował je założyć. Żartował później z Saszą, że tyle czasu się do tego zabierał i nic nie wyszło. W głębi duszy czuł jednak ulgę.
Teraz wymówki się nie tyle skończyły, co wyblakły. Nie zmarnuje czasu, który spędził z Saszą na mentalnych przygotowaniach do wyjścia. Czasu, którego, jak się okazało, Sasza nie miał jednak nieskończenie wiele. Zgrzyt zamka, przejście przez próg. Krzysztof obraca się w nadal znajomym odruchu, wkłada klucz, przekręca. Dwa głębokie oddechy. Ręka na poręczy, ostrożnie po schodach z drugiego piętra. Dobrze, że schody są drewniane – mniejsza szansa na obrażenia, gdyby się potknął. Noga za nogą, do przodu. Staje przed drzwiami wejściowymi. Ręka na klamce.
Wychodzi.
Strasznie długo trzyma ta biegunka. I strasznie śmierdzi.
A teraz na poważnie – intrygujące, przypomina mi trochę to co Pq swego czasu opublikował o Twin Peaks.
Proszę o więcej bo jestem całkiem ciekawy o co tam będzie chodzić.
I proszę się nie zrażać komentarzami zakompleksionych nastolatków którzy potrafią jedynie nasrać komuś na głowę i patrzeć czy ktoś się z tego śmieje.
Próbowanie jest jedynym sposobem na rozwój, czego tacy przezarci żółcią gamonie nigdy nie zrozumieją.
Llothar jest legendą i człowiekiem o wielkich horyzontach, miło widzieć że ktoś taki zdobywa się na odwagę i stara się rozwijać choć już wcale nie musi.
Trzymam kciuki.
Dzięki :). Jest to próba krótszej formy, klasycznego po opowiadania SF. Zobaczymy co z tego dalej wyniknie.
Całkiem całkiem, oby więcej
Podoba mi się! Czekam na ciąg dalszy
Szkoda, że sam się nie stosujesz do własnych rad