Zły duch mnie podkusił i obejrzałem wreszcie najnowszego Marvela. Wiedziałem, że nie będzie dobrze, pewnie nawet bardzo źle, ale nie oszukujmy się – w MCU mieliśmy już niejeden kasztan, a nawet śmierdzące kupy. Muszę jednak przyznać, że nawet nie oczekując niczego dobrego, dałem się zaskoczyć. Tak fatalnego i nieinteresującego filmu nie widziałem od bardzo dawna. Uprzedzam, że dalej znajdują się mniejsze i większe spoilery, ale szczerze mówiąc – albo The Marvels już widzieliście, albo macie go głęboko w poważaniu, więc niczego wam nie popsuję.
Na początek warto wiedzieć, że żeby mieć jakiekolwiek pojęcie, co się dzieje, należy przypomnieć sobie wydarzenia z pierwszej części Kapitan Marvel, serialu WandaVision oraz być na tyle szalonym, żeby obejrzeć serial Ms. Marvel. Nie wykonałem żadnej z tych czynności (film był miałki, WandaVision jako tako pamiętam, choć bez szczegółów, a Ms. Marvel olałem po jednym odcinku). Byłem więc jak Samuel L. Jackson w tym filmie – zagubiony i niezbyt zainteresowany, z tą różnicą, że on zgarnął za film solidne wynagrodzenie, a ja musiałem za niego jeszcze Disneyowi zapłacić. W każdym razie jest sobie tajemnicza i złowieszcza pani, która wykuwa z jakiegoś kamienia magiczną bransoletkę, dzięki której będzie mogła zniszczyć wszechświat oraz uratować jej ojczystą planetę, niekoniecznie w tej kolejności. Tymczasem nasze trzy Marvelki, na skutek działania tajemniczych anomalii zostają ze sobą kwantowo splątane i zawsze, gdy korzystają ze swoich mocy, zamieniają się miejscami. Dlaczego? Nie pytaj, bo kociej mordy dostaniesz (do kotów jeszcze wrócimy). Rodzi to oczywiście wiele zabawnych sytuacji, kiedy niczego niespodziewająca się bohaterka nagle teleportuje się w przestrzeń kosmiczną, albo do rodzinnego domu Kamali Khan (to ta mała miss). Śmiechu jest co niemiara, paru przypadkowych kitowców dostaje przy okazji w twarz, ale w końcu trzeba brać się do roboty. Nick Fury wysyła dzielne dziewoje na planetę, gdzie Kree i Skrullowie negocjują jakieś porozumienie, ale wszystko szlag trafia i zaczyna się wielka nawalanka w rytm skocznej muzyki. Musicie bowiem wiedzieć, że na tej planecie się nie mówi, ale śpiewa. I tańczy synchronicznie. Ms. Marvel jest w końcu pierwszą bollywoodzką superbohaterką, więc publiczność w Indiach w tym momencie wstaje, bije brawo i też zaczyna tańczyć.
Dalej jest tylko lepiej. Intryga jest o tyle zabawna, że żywcem skopiowana z Kosmicznych jaj. Otóż zła kobieta zaplanowała sobie ukraść całą wodę planety i przesłać ją czarną dziurą na swoją własną. Co prawda u Mela Brooksa kradli powietrze i do tego mieli fantastyczną kosmiczną pokojówkę z odkurzaczem, a nie jakieś bezkształtne coś, ale idea jest taka sama. Zawsze mówię, że jak wzorować się, to na najlepszych. Babka chce zresztą podobną metodą ukraść nam Słońce. Nic z tego jednak, bo po pierwsze nie ma do pomocy Minionków, a po drugie Marvelki łączą swoje siły i bransolety, żeby w heroicznym wysiłku i z wielkim poświęceniem skopać złodziejce zadek, zamknąć tunel czasoprzestrzenny i przywrócić Ziemi spokój. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie, ale na szczęście już raczej tego nie zobaczymy, bo Disney wtopił na tym filmie tak grube miliony, że większość jego bohaterek poleci do kosza.
Jeśli jeszcze was nie zniechęciłem do oglądania, to będę próbował dalej. The Marvels może i jest bezdennie głupi oraz nudny, ale za to jest też brzydki. Disney od dłuższego czasu tnie budżety przeznaczone na komputerowe efekty, przez co jego filmy wyglądają gorzej niż kiedykolwiek. Paskudne animacje, ordynarne greenscreeny, kolorowa pstrokacizna, lasery z oczu, pioruny z tyłków i brak jakiegokolwiek zmysłu estetycznego. Tu jest nie inaczej i doprawdy nie rozumiem tej logiki. Jak głupim trzeba być, żeby jednocześnie ciąć koszty na efekty wizualne i dawać zielone światło filmowi, który trzeba w 90% stworzyć w pamięci komputerów? Zaczynam podejrzewać, że Myszką Miki rządzą ludzie z dyplomami Collegium Humanum.
No to skoro nie fabuła i nie wizualia, to może chociaż humorem cokolwiek nadrobili? Nope. Tu też film leży i kwiczy, ale bardzo próbuje. Co prawda Sam Jackson ewidentnie potraktował swój występ, jakby to była kolejna część Węży w samolocie i bawił się znakomicie, parodiując samego siebie, ale to by było na tyle. Chyba że bawią was wrzeszczące i piszczące kobiety, tego akurat nie brakuje. Kamala jest psychofanką Carol i zachowuje się jak niezrównoważona psychicznie miłośniczka K-popu na widok blondwłosego koreańskiego idola oraz wydaje nieartykułowane dźwięki przy każdej możliwej okazji. Jest też przemądrzała, luzacka jak Steve Buscemi udający nastolatka w 30 Rock i szalenie irytująca. Danvers połknęła kij od szczotki, dręczą ją jakieś wydumane wyrzuty sumienia i wiecznie chodzi wkurzona. O Rambeau można powiedzieć najwyżej tyle, że ma do innych pretensje od czapy, jakby miała gorsze dni. Jest też kot. Pamiętacie tego sierściucha Cthulhu, który ratował Fury’ego w pierwszej części? Śmiechom nie było końca, więc tym razem Puszek robi zarówno za bardzo nieśmieszny comic relief przy każdej możliwej okazji, jak i deus ex machina w jednej z bardziej „emocjonujących” scen. No i za pokaz absolutnie koszmarnych animacji komputerowych. Dowolne dziełko domorosłego amatora na YT wygląda lepiej od efektu pracy multimiliardowej korporacji, a te wszystkie żarty są zabawne jak polski stand-up.
Jednego tylko w Marvelkach nie brakuje. Girl power i różnorodności kulturowej. Wszystkie główne role powierzono paniom, reżyserowała też kobieta, na podstawie scenariusza napisanego do spółki z koleżanką. Mamy hindusów, ciemnoskórych, kosmicznego Koreańczyka, bollywoodzkie tańce, rapowane stękanie zamiast muzyki, nawet Walkiria wpada i ewidentnie ma śliskie zamiary wobec Carol. Jest więc wszystko, co potrzebne do osiągnięcia sukcesu według uśmiechniętych, różowowłosych ludzi od tabelek. Tylko filmu zabrakło.
The Marvels (2023)
-
Ocena Crowleya: - 1/10
1/10
tym filmem mogliby torturować więźniów w guantanamo. nie wiem, co trzeba mieć w głowie, by chcieć to oglądać z własnej woli 😛
Ale też obejrzałeś, kto cię zmusił i jak?
Byłem raz na Marvelach w kinie. Na Thor: Ragnarok i nie żałuję. Ale pozostałe oglądam w domu. Teraz, kiedy są na Disney+, a Mysz jeszcze nie walczy z dzieleniem kont, ciężko tego nie oglądać gdzieś przy okazji. Ale naprawdę tak złego filmu w MCU moim zdaniem jeszcze nie było. To jest o rząd wielkości gorsze od pierwszych Kapitanów Ameryków i Thorów.
no właśnie nie oglądałem.
A to polecam w ramach udręczania się. 😉
Od paru lat coś złego dzieje się z kinem. Wygląda to, jakby w branży nagle zabrakło ludzi utalentowanych. A w każdym razie, jakby nie byli dopuszczani do procesu tworzenia. :/ Kolejna odsłona politycznego szaleństwa, które przewaliło się przez uniwersytety? Gdzie profesorowie głoszący prawdziwą naukę są zastraszani i sekowani przez młodocianych współczesnych hunwejbinów?
Niestety coś w tym jest. Kino rozrywkowe nigdy nie będzie już takie jak pod koniec XX wieku, kiedy tworzyli je wybitni filmowcy. Często nie było łatwo, bo praktycznie każda kultowa produkcja powstawała w bólach, ale mimo to jednak powstała. Dziś chyba po prostu nie kalkuluje się takie ryzyko i wytwórnie mówią: pas. Co jest o tyle dziwne, że przecież jednocześnie topią bazyliony dolarów na naprawdę gówniane produkcje robione według tabelek. Chyba wiele osób żyje jeszcze stanem sprzed Covidu, kiedy praktycznie na dowolnej szmirze dało się zarobić krocie. Teraz koszty poszły w górę, oczekiwania pozostały, więc oszczędzają gdzie się da – na scenarzystach na przykład, co jest po prostu kuriozalne.
Pod koniec XX w narzekano że to już nie to samo co w latach 80, w latach 80 że 60 były lepsze a w 60 że to już nie to samo co w złotym wieku Hollywood. Co roku dostajemy mnóstwo świetnych produkcji więc to że Marvel się skończył nie oznacza że skończyło się dobre kino ani że nie mamy wybitnych filmowców.
Parę lat temu może i bym się zgodził, ale nie teraz. Przynajmniej nie gdy idzie o kino rozrywkowe. Mniej więcej od czasu na krótko przed pandemią mamy do czynienia ze stałym regresem, pogłębiającym się coraz bardziej. To nie dotyczy tylko Marveli, których nawiasem mówiąc wcale nie oglądam, więc nie wiem czy się skończyły, dopiero kończą, czy też mają się nieźle w porównaniu z innymi. Coś się złego od tamtej pory zaczęło i wciąż trwa. Ogólna jakość produkcji filmowej obniżyła się dramatycznie, przy czym poleciał na pysk poziom nie tylko kina klasy A, ale również tego B i C. Zarówno w kinie jak i w telewizji. 15 czy 20 lat temu po prostu nie wypuszczono by w eter takich seriali jak Pierścienie Władzy czy Wiedźmin. Nie pod tak znaną marką i nie za takie pieniądze. To była nisza tandety wychodzącej od razu na kasety video.
Pamiętam jak w 2019 roku pisałem, że w końcu porządny rok filmowy, a od tego czasu prócz 2020 to co roku wychodziło sporo świetnych produkcji. Zawsze wychodziło sporo badziewia, trudnego do oglądania i zawsze wychodzi trochę genialnych filmów. Często jednak dopiero po latach to widać …
Sorry, była już tutaj dyskusja, ale wcięło ją przy przenosinach. Nie chce mi się wszystkiego powtarzać. Jeszcze będą okazje wrócić do tematu. 🙂
Utalentowanych? Panie, przecież to merytokracja, a merytokracja to white supremacy hate speech. Teraz ważne są zaimki, gender (im bardziej wydumana tym lepiej), kolor skóry, orientacja seksualna i tym podobne cechy pozwalające odhaczyć pozycje na liście. Talent jest zbędny.
Niestety, prawda.
Hm, akurat polski stand up potrafi być śmieszny, w przeciwieństwie do kabaretów. Może trafiałeś na kiepskich stand uperów? Bo różny poziom twórców jest w każdej branży.
A film pokazuje, że marvel zdechł już chyba na amen.
Oglądałem z nastawieniem, ze to coś jak Power Rangers i nie było tak najgorzej. Ale to jest głupie. Przynajmniej mam artykuł poglądowy dzięki:
https://www.salon24.pl/u/smocze-opary/1380576,woke