6 kwietnia 2020 roku w sieci pojawiło się nagranie, na którym Ezra Miller obala kobietę na ziemię i zaczyna ją dusić. Incydent miał miejsce w barze w Reykjavíku. Pomiędzy 7 a 28 marca 2022 roku Miller był przedmiotem dziesięciu zgłoszeń na policję w związku z filmowaniem osób bez ich zgody i wszczynaniem kłótni. 28 marca Miller został aresztowany po tym jak aktor wykrzykiwał wyzwiska pod adresem obcych osób w barze karaoke i doprowadził do szarpaniny. Podczas aresztowania Miller stwierdził, że jest prześladowany i oskarżył funkcjonariuszy o zbrodnię nienawiści gdy błędnie zidentyfikowano jego płeć (Miller jest osobą niebinarną). Po wypuszczenia aktora za kaucją, miał on sterroryzować małżeństwo, które umożliwiło mu powrót do hostelu. Miller rzekomo ukradł im pieniądze, paszport i groził, że ich zabije, obrzucając ich przy tym wulgarnymi wyzwiskami. 19 kwietnia Miller ponownie został zatrzymany przez policję pod zarzutem pobicia – miał rzucić krzesłem, które trafiło 26-letnią kobietę, rozcinając jej skórę. W czerwcu 2022 roku sąd plemienny Standing Rock wydał tymczasowy zakaz zbliżania się Millera do 18-letniej aktywistki Tokaty Iron Eyes. Jej rodzice, Chase Iron Eyes i Sara Jumping Eagle, złożyli wniosek, twierdząc, że Miller używa „przemocy, zastraszania, gróźb i narkotyków” aby wywrzeć wpływ na ich dziecko. Związek Millera i Iron Eyes, rozpoczął się w 2016 roku, gdy Miller miał 23 lata, a Iron Eyes 12. Dziewczynka odwiedziła Millera na planie filmu „Zbrodnie Grindelwalda”. Iron Eyes zrezygnowała ze szkoły w 2021 roku, co jej rodzice uważają za wynik manipulacji Millera. W dokumentach sądowych rodzice twierdzili również, że Miller uwiódł ich córkę gdy była nieletnia, manipulował nią i bił. Dziewczyna zaprzeczyła jakoby te wydarzenia miały miejsce, ale zostały one potwierdzone przez świadka z otoczenia Millera. 16 czerwca 2022 roku inny rodzic i jego dziecko (dane jak na razie są nieznane) wnieśli o zakaz zbliżania się do nich Millera. Twierdzili, że Miller groził matce i wykazywał nieodpowiednie zachowanie wobec dziecka. 7 sierpnia 2022 roku Miller został oskarżony o dokonanie włamania do prywatnego domu i kradzież alkoholu.
To tylko część spośród zarzutów stawianych Millerowi – w zasadzie wymieniłem tylko te, w które zaangażowane były organy ścigania, pomijając inne ekscesy i ekscentryczności, w tym rzekome prowadzenie przez aktora sekty. A dlaczego o tym wszystkim wspominam? Otóż w filmie Flash znajduje się bardzo wiele scen, w których nasz superbohater – w tej roli właśnie Ezra Miller – biegnie w stronę widza. I prawdę mówiąc, gdy zna się jego (aktora, nie bohatera) wyczyny, to można się przestraszyć. Ba, w takiej sytuacji aż trudno uwierzyć, że wytwórnia WB bez mrugnięcia okiem pozbyła się Henry’ego Cavilla i Gal Gadot, ale Millera postanowiła zatrzymać. Cóż, w film sporo zainwestowano i chyba nie dało się po prostu podmienić głównego bohatera.
To powiedziawszy… hmmm… aż sam się sobie dziwię, ale nie uważam, aby nowy Flash był zły. Ale zacznijmy od samego początku, czyli od fabuły.
Po tym, jak Flash – czyli prywatnie Barry Allen – pomaga Batmanowi w Gotham (i ratuje sporo dzieciaków), nasz superbohater wraca do swojego rodzinnego domu i wspomina dzieciństwo. Krótkie i smutne dzieciństwo. Jego matka została zamordowana, a ojciec niesłusznie oskarżony, trafił do więzienia. Pod wpływem emocji i przypomniawszy sobie o zdolności do podróżowania w czasie, Barry postanawia zapobiec temu tragicznemu obrotowi zdarzeń. Cofa się do dnia morderstwa i podrzucając matce sos pomidorowy w trakcie zakupów, upewnia się, że kobieta nie zginie. Podczas próby powrotu do teraźniejszości zostaje wszakże zaatakowany przez jakąś dziwną istotę i trafia w inne miejsce. A właściwie to w inny czas. To dzień, w którym uzyskał swe moce. W tej rzeczywistości żyją nie tylko jego rodzice, ale również alternatywna i młodsza wersja Barry’ego. Ale na tym zmiany się nie kończą. Wkrótce Ziemię mają zaatakować Kryptończycy od generała Zoda, a tymczasem Supermana ani widu, ani słychu. To samo tyczy się zresztą pozostałych członków Ligi Sprawiedliwości. Wszystkich… poza Batmanem. Tyle tylko, że to też zupełnie inny Batman. Dwóch Barrych spróbuje wszakże pozyskać jego wsparcie.
Tak, w największym skrócie, przedstawia się zawiązanie akcji najnowszego filmu o najszybszym człowieku na Ziemi. I, co tu dużo mówić, dostarczył mi on sporo frajdy. Wypada wszakże wyjaśnić, że nie zawsze byłą to frajda zgodna z intencją twórców. Na przykład – uśmiałem się setnie obserwując niedorobione sceny CGI. Ach, „niedorobione” to naprawdę w tym wypadku eufemizm. Aż się człowiekowi przypominała grafika z epoki PS3 i XBOX-a 360. Reżyser coś tam tłumaczył, że to celowe zniekształcenia, które mają nam ukazać dziwaczną perspektywę widzenia Flasha… Co za brednie! Gdyby istotnie tak było, to musiałyby one być spójne. A tu jest tak, że czasem coś wygląda jak normalne CGI z hollywoodzkiej produkcji, a czasem jak cutscenka z 15-letniej gierki. No litości.
Ale nie samą grafiką komputerową człowiek żyje, a też po prawdzie nie tylko potknięcia mi się w filmie spodobały. Znalazłem w filmie na przykład sporo humoru. Owszem, trafionego połowicznie, na każdy celny żart przypadał jeden żart głupawy, ale to i tak lepsza proporcja niż w większości współczesnych komedii. Cała konstrukcja fabuły była z grubsza nienajgorsza – z wyjątkiem początku i końca. Początku – bo był zbędny. I końca – bo był głupi. Ale poza tym naprawdę opowieść potrafiła trzymać w napięciu, nie była nazbyt przekombinowana. Ot, Barry swoją manipulacją tak wszystko schrzanił, że teraz musi stawać na swoich superszybkich uszach, żeby ludzkości nie dotknęła zagłada. A co gorsza, jego pierwsza próba naprawienia świata prowadzi do niespodziewanego – i potencjalnie niebezpiecznego – zwrotu akcji. Więc stawka jest wysoka, ale historia ma dość ciekawe, osobiste jądro. I pewnie znów można byłoby heheszkować, że DC nie zasłużyło jeszcze na film o podróży w czasie czy multiwersum, bo chcąc odwiedzić najbardziej ikoniczne chwile i alternatywne wersje bohaterów musiało sięgnąć do „Człowieka ze stali” i filmów Tima Burtona (nie mówiąc nawet o jednym obrazie, który nigdy nie powstał). Ale mnie się i tak ta zabawa konwencją spodobała.
Zwłaszcza że aktorsko kilka rzeczy tu naprawdę wypaliło. Michael Keaton to klasa sama w sobie, i nawet jak nie ma nic do zagrania (bo nie miał, strzelił kilka srogich min, zrobił jeden kawałek ekspozycji – kompletnie nie na miejscu, bo niby co jego Batman ma wiedzieć o fizycznych aspektach manipulacji czasem), to i tak wypada świetnie. No ma facet po prostu ekranową obecność, wnosi coś do każdej sceny, nawet jak przewija się w tle, i po prostu fajnie się na niego patrzy. Kompletnie nowa (i chwilowa) w tym uniwersum Kara Zor-El (w tej roli Sasha Calle) też wypadła zaskakująco dobrze. Miała zagrać Kryptoniankę torturowaną przez rosyjskich najemników, wściekłą na ludzkość, ale ostatecznie gotową jej bronić, to i zagrała. Wypadło bardzo w porządku. Najgorzej jest z Ezrą Millerem, który tym razem się rozdwoił i w jednej ze swych inkarnacji był nieznośny. To znaczy bardziej niż zwykle. Tak, wiem, że takie było zamierzenie, ale zagrał najbardziej wkurzającego człowieka na planecie aż za dobrze.
A jednak jakoś mi ten Miller nie przeszkadzał, a czas podczas seansu płynął w większości szybko. Ba, ośmielę się powiedzieć, że gdyby tak wziąć do kupy wszystkie filmy z uniwersum DC, to Flash byłby jednym z lepszych. Byłby też jednym z lepszych filmów superbohaterskich ostatnich lat. Ja wiem, że to nie do końca zasługa filmowców, no bo ostatnio na tym poletku posucha (a nowy animowany Spider-Man i Strażnicy Galaktyki 3 stanowią raczej odstępstwo od normy, niż normę), ale warto ten fakt odnotować.
Czy zatem poleciłbym Wam seans kinowy? Nie, no bez przesady. Film zarobił jakieś grosze i zlatuje już lada moment z kin, więc pewnie za parę miesięcy zobaczycie go sobie na HBO. Zresztą – jak wspomniałem – ekran kinowy wiele tu nie da, bo efekty specjalne są strasznie skopane, więc wszystko – wyjąwszy jaskinię Batmana – jest wizualnie raczej średnio atrakcyjne. Z kolei takie rzeczy jak zdjęcia, kadrowanie, czy kolorystyka są poprawne, ale na pewno nie nazwałbym filmu ucztą dla oczu. Czy powinna Was zatem skusić muzyka? Nie. Niby gdzieś się tam przewijają fragmenty motywów muzycznych Danny’ego Elfmana przerobione przez Benjamina Wallfischa, które brzmią świetnie, ale przecież nie trzeba się wybierać do kina, by ich wysłuchać. Wystarczy zapuścić sobie je przez Tidala czy jakieś inne Spotify i posłuchać oryginału. Więc wycieczki do multipleksu nie rekomenduję, ale stanowczo protestuję przeciw twierdzeniom, że film jest jakimś żałosnym gniotem. Nie jest. A jak już go puszczą w streamingu, to pewnie przekonacie się sami.
Okiem SithFroga
Będę trochę echem Daela, ale dorzucę swoje 3 grosze. Oczekiwania miałem zerowe. Skoro WB położyło krzyżyk na tym uniwersum to czemu ja miałbym się emocjonować? A jednak „Flash” dostarczył mi zaskakująco dużo frajdy. Jest tu masa humoru (część nietrafiona), masa fanserwisu (część nietrafiona) sporo efektów specjalnych (część tragiczna), ale trzon historii ma sens i angażuje emocjonalnie. Miller, co by nie mówić o nim jako o człowieku, wypadł świetnie i obie jego wersję kupiłem od ręki. Keaton – Dael podsumował idealnie, podobnie Sasha Calle, aż żal, że jej (prawdopodobnie) więcej nie zobaczymy.
Owszem, film ma trochę wad i widać, że powstawał dobre 10 lat, koncepcje się zmieniały, a to, co ostatecznie obserwujemy na ekranie jest takim trochę Flashem Frankensteina. Nie przeszkadzało mi to zupełnie i z kina wyszedłem zadowolony. Zgadzam się też z Daelem, że biorąc pod uwagę wszystkie filmy z tak zwanego „DCEU”, „Flash” byłbym jednym z lepszych. Tym bardziej boli gigantyczna klapa w box office, ale hej – jeśli nowy szef (Gunn) i całe studio mówi wprost, że zwija ten świat i żegnamy się to trudno, żeby widzowie tłumnie rzucili się do kin. Tym bardziej, że ostatnie podrygi (drugi „Shazam”) sięgnęły dna i wodorostów. Jedyne veto zgłaszam do słów o tym, że studio pozbyło się Henry’ego Cavilla i Gal Gadot, ale nie Millera. Flash był od dawna w większości nakręcony więc zmiana aktora kosztowałaby krocie, a Supermana i Wonder Woman pozbyto się niejako poza kadrem więc rozumiem decyzję.
Flash (2023)
-
Ocena Daela - 7/10
7/10
-
Ocena SithFroga - 6/10
6/10
Dawać Indianę Jonesa, a nie znowu facetów w rajtuzach! 😉
A mi się jakoś specjalnie Kara nie podobała. Ten sam przypadek co z Keatonem (tylko to jest Keaton, więc no). Miała kilka groźnych min, kilka chujowych walk w CGI i do widzenia nigdy. Sam pomysł na torturowanie jej przez ruskich spoko, ale potem to już kompletnie mnie nie obchodziła. Biorąc pod uwagę dalszą część filmu, to chyba miało wyjść inaczej.
Co do Millera, to wolałabym iść na ten film nie wiedząc jakim jest człowiekiem. Jakoś tak skupiałam się czasami za bardzo na tym, że widzę Ezrę robiącego dziwne rzeczy, a nie jego postać. Mam szczerą nadzieję, że po tym filmie jego kariera zostanie wysłana na Krypton i wybuchnie razem z nim. Czasami przez niego psuł się mój odbiór Barrego (szczególnie z tej nowej linii czasowej). Ma ze sobą ekranową chemię, te postacie dobrze współgrają, ale dla mnie po prostu ten Barry jest creepem. Mam wrażenie, że mój chłopak zdecydowanie lepiej odebrał te postaci, będąc kompletnie nieświadomym backstory Ezry.
1. Nie zachwycił mnie już sam trailer, bajzel, na ekranie, pomieszanie z poplątaniem, logiki to w tym zero, no chyba, że film wyjaśnia dlaczego wzięto akurat atak kosmitów z „Człowieka ze Stali”, ale bez Supermana, i dlaczego wzięto akurat Keatona, a nie Georga Clooneya? To uniwersum od początku szorowało po dnie, Ben Affleck był najtragiczniejszym Batmanem w historii, dwa filmy o WW nie są jakieś rewelacyjne, takie średniaki na raz, to samo Aquaman, o Lidze Sprawiedliwości nawet nie ma co mówić, a Snyder Cut miałby sens gdyby wcześniej powstało z pięć porządnych filmów podbudowujących uniwersum. Może według was po obejrzeniu „Flash” jest w top 3 filmów superbohaterskich ostatnich lat, ale nie ma się czym chwalić bo konkurencja ZEROWA.
2. Oglądam teraz „Tajną Inwazję”, którą tak wszyscy zachwalają i powiem, że dupy nie urywa.
3. Kraven Łowca – trailer nawet znośny, ale mam tutaj totalne Morbius vibe.
4. Zastanawiam się czy ten rok jeszcze czymś zaskoczy in plus: Oppenhaimer, Diuna 2, nowe Igrzyska Śmierci, Napoleon jeśli nie przesuną premiery. Mam szczerą nadzieję, że zobaczę jeszcze w tym roku jakiś naprawdę dobry film.
5. Pytanie czy ktoś oglądał takie filmy i czy warto na nie iść do kina: „Asteroid City”, „Nostalgia”, „Osiem gór” oraz czy warto się brać za serial „Silos”.
Asteroid City – jeśli lubisz Wesa to pozycja obowiązkowa, bawiłem się świetnie, piękne ujęcia, tona nawiązań, zakręcona fabuła, naprawdę niezły film.
Silos – budżetowy serial, można obejrzeć, nie będzie to może stracony czas, ale szału nie było.
Obejrzę na HBO, Ezre lubię jako aktora, jako człowieka nie znam, ale wydaje mi się ze bym go nie polubił. Swoja droga Ezra wyglada na pogubionego, ALE przynajmniej jakiś jest (konkretniej rąbnięty! zgaduje ze przez mieszankę wysokiej wrażliwości oraz dużych pieniędzy ) i mam swiadomosc, ze to zabrzmi dziwnie, ale wole takiego rabnietego artyste niż artyste wyrobnika, którego życie kręci się w okol wykręcenia coraz większej ilości lajkow / subow etc.
Stare Batmany dla mnie są na granicy oglądalności, chociaż potrafię docenić klimat, tym bardziej jestem ciekawy Keatona wracającego do roli, kto wie czy nie życia?
Teraz coraz więcej filmów będzie przynosić klapy finansowe bo kto pójdzie do kina jak na Disney+ albo na HBO za 2-3 miesiące te filmy będą dostępne. Flash to jest bardzo dobry film, ale kto pójdzie na to jak jest kasacja uniwersum + szybka dostępność na platformie. Jest to pośrednio konsekwencją pandemii ale też ludzie wychowani na Marvleu od 2008 roku się starzeją, wyjście do kina to już nie frajda, lepiej w domu obejrzeć (Hypu już nie ma jak kiedyś, produkcje też coraz słabsze) a młodsi chyba nie mają takiej zajawki na to.
eee to spekulacje, może tak, może nie. Wiesz w potężnych studiach filmowych płacą konkretne pieniądze analitykom, żeby zminimalizować ryzyko porażki oraz zmaksymalizować szansę na zysk, ale mam wrażenie, że korporację zapominają o najistotniejszym elemencie kina… Mówię o talencie i potrzebie twórczej.
Z tego co wiem, z jednej strony wielkie molochy dostarczają zaplecze finansowe, pozwalają się wzbogacić, czy zyskać sławę scenarzystom / reżyserom, jednak wymagają TWORZENIA pod wykresy i słupki. To się chyba gryzie.
Dlatego jeśli ja miałbym się pobawić w spekulację, to stawiam na powrót do gry filmów niskobudżetowych (bez wielkich nazwisk, wybuchów czy tony CGI) skupiających się wokół ciekawych historii, gry aktorskiej i świeżych pomysłów.
Kino super bohaterskie (o czym już pisałem) zestarzeje się okrutnie, będzie za jakiś czas przedmiotem drwin i słusznie.
„oskarżył funkcjonariuszy o zbrodnię nienawiści gdy błędnie zidentyfikowano jego płeć”
zbrodnia nienawiści xD już pewnie szykuje pozew na daela, bo uzyto w tekscie zlych zaimków wobec niego/niej 🤣
O przepraszam! Ja jestem bardzo tolerancyjny i użyję wszystkich zaimków, jakichś ktoś sobie życzy. Ale ten ktoś musi mi je podać w moim ojczystym języku, odmieniając przez wszystkie przypadki (a nie tylko mianownik i dopełniacz), bo ja sobie sam głowy nie będę łamał jak pisać, wymawiać czy odmieniać te wszystkie xiry/xemy i inne takie neologizmy.
Bez przesady, nie dajmy terroryzować się wariatom i różnym cwaniakom od nagłego poczuwania się kobietami (głównie, gdy trzeba iść do więzienia albo poprawić sobie osiągnięcia sportowe). Płcie są dwie, określone chromosomami XX lub XY, koniec i kropka. Świr może uważać się nawet za ptaka i zmusić otoczenie, żeby do niego ćwierkało zamiast mówić. Ale jak wyskoczy za okno to poleci tylko w jednym kierunku.
Trzy zjawiska to istniały chyba od zawsze, a przynajmniej odkąd sięga ludzka pamięć. Zawsze niektórzy ludzie nie akceptowali tradycyjnych ról płciowych. Dlatego na przykład o niektórych młodych kobietach mówiono, że są chłopczycami, a o Janie Kazimierzu, że jest kiepem (co wówczas było określeniem na zniewieściałego mężczyznę). Ponadto zawsze w okresie dojrzewania ludzie mieli problemy z akceptacją swojego ciała. I w końcu zawsze młodzi ludzie mieli chęć do wyrażenia swojego indywidualizmu poprzez… dołączenie do jakiejś jasno identyfikującej się na zewnątrz grupy (uniformizacja w ramach subkultur z lat 90. i 00. to najlepszy przykład). Moim zdaniem fakt, że teraz niektórzy młodzi ludzie otwarcie deklarują się z dziesiątkami różnych tożsamości płciowych, to jest po prostu wyraz tych tendencji, które obecne były zawsze, a czasami nawet odgrywały prominentną rolę w kulturze. Jeśli ktoś argumentuje, że jest tego za dużo, że to przesada, że można dostać kręćka, i że dochodzi do takich absurdów jak klasyfikowanie jako specjalnej tożsamości tzw. demiromantyczności (czyli najbardziej tradycyjnego z tradycyjnych modeli seksualności, w których seks jest związany z miłością), no to OK, jestem skłonny przyjąć ten argument, ale co z tego? Możemy winić Pokemony – naoglądały się tego dzieciaki i lubią sobie wszystko kategoryzować śmiesznymi nazwami. Natomiast zjawiska nie zwalczymy, co najwyżej spowodujemy, że dzieciaki poczują się jakoś strasznie uciskane. Więc ja naprawdę nie mam z tym zjawiskiem problemu, wyjąwszy może jakieś ekscesy polegające na traktowaniu czyjejś pomyłki czy niechęci do uczenia się nowych słówek jak zbrodni nienawiści. Uważam, że przez grzeczność (dla niektórych – pobłażliwość), można używać cudzych zaimków i nie ma w tym nic złego. Ale jak będę miał ochotę mówić do wszystkich per „bambaryło”, to też powinienem mieć do tego prawo.
Sądzę też, że to zjawisko należy odróżnić od transpłciowości, tak samo jak transpłciowość od interseksualizmu. To są zupełnie różne problemy.
Nie mogę się z Tobą zgodzić. Widzisz, bagatelizujesz zjawisko, którego bagatelizować się nie powinno. To nie „jakieś tam dzieciaki” sobie to wszystko wymyśliły, jak punków czy hippisów. Podobnie jak z komunizmem, tak i za tym stoi polityka. Bynajmniej nie dzieciaków, ale jak najbardziej dorosłych i bogatych. A co gorsze potężny przemysł pogardy i przemocy, która jak sam zauważyłeś zaczyna już wchodzić do instytucji.
Wariactwo z zaimkami ma sens tylko w języku angielskim. Określenia są bezpłciowe i możesz bardzo łatwo się wypowiedzieć tak by nikogo nie zdenerwować. Możesz podać czyjeś stanowisko bez ryzyka, że ktoś się zesra.
W języku polskim to niestety nie przejdzie, choćby nie wiem jak próbowali się starać. Artykuły o Emmie D’Arcy to pokazały dobitnie. To były uwłaczające określenia, jak jakieś rzeczy. Jeżeli ktoś mnie będzie zmuszać bym po polsku mówił o tej…osobie, że „zagrało rolę”, to każe się odwalić.
Wiesz moim zdaniem to ma sens, tylko jeśli nie jest wymogiem.
Jeśli ktoś chciałby aby na forum publicznym, ktoś obcy zwracał się do niego inaczej niż robiono to przez setki lat, powinien rozumieć, ze nie jest pępkiem świata i nie każdy ma ochotę zmieniać swoje przyzwyczajenia, bo akurat ktoś ma taki kaprys.
Zyjemy w czasach gdzie coraz trudniej sie wyróżnić. Internet, globalizm uświadomił ludziom ze w zasadzie są tacy samo jak reszta. Kiedyś wystarczyło, ze powiedzmy grasz na gitarze i już wśród swoich znajomych byłeś tym „artysta” od gitary. Teraz? Na nikim nie zrobisz wrażenia gitara, bo w każdej chwili, każdy może wpisać gitara w YT i otrzyma jakiś setki popisów.
Zmierzam do tego, ze ludzie poszukują tożsamości, rzadko kto rzeczywiście czymś sie wyróżnia ( IQ / specjalne zdolności / niesamowite hobby ) stad pogoń za popularnością w mediach społecznościowych oraz pogoń za durną moda.
Poza tym sam fakt, ze mnóstwo osób uważa, że płeć numer 23, albo płeć numer 58 jest wysoce niepokojącym zjawiskiem, świadczącym o kompletnym braku myślenia krytycznego i fatalnym stanie systemu edukacji.
Raczej należy przyjąć, że w epoce internetu i smartfonów kupa młodych ludzi ma problem z zaakceptowaniem siebie i swojej życiowej roli. A przy tym ta diabelska łatwość iluzji, że można być kimś innym. Zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne. Podobno od momentu wprowadzenia smartfonów o kilkaset procent wzrosła liczba samobójstw wśród młodzieży.
Depresja i samobójstwa wśród młodzieży to aktualnie potężny problem i nic nie zapowiada poprawy, ba! Wedle moich znajomych zawodowo zajmujących się tematem -> jest źle, a będzie gorzej.
Pochodzę z miasta o liczbie mieszkańców pomiędzy 50 a 100k ludności. Małe miasto. Do 2018 roku, liczba samobójstw wśród młodzieży wynosiła 0. Nie uwzględniam prób. Od 2019 roku mamy adnotowane 2 samobójstwa, skuteczne.
Statystki są zatrważające z roku na rok liczba samobójstw wzrasta.
Co więcej szkolni pedagodzy / psychologowie nigdy nie mieli tyle pracy. Coraz młodsze dzieciaki potrafią mieć depresje.
Taki stan rzeczy z czegoś wynika. Wahania na poziomie 5% rocznie moznaby zignorować, ale przyrost przekracza 50%.
Co jest bezpośrednim powodem? Co wpływa? Co sprzyja?
Znajomi wskazują na social media, prowadzące do desperackich prób wyróżnienia się spośród tłumu. Tak jak pisałem kiedyś dzieciaki żyły w kilkunastoosobowych grupkach i swoją wartość jak większość ludzi czerpały z porównywania się do innych. Było łatwiej zabłysnąć, znaleźć swoją nisze, jakiś moment sławy.
Aha większość dzieciaków marzy o byciu YT / streamerem / Osobistością na TikTok -> o czymś to świadczy. Dziwne czasy.
Taa, wiem coś o tym. Najlepszy kolega mojego syna popełnił samobójstwo. I do dziś właściwie nie wiadomo dlaczego. Nie było ani zawiedzionej miłości, ani jakichś większych tarapatów finansowych, ani nieuleczalnej choroby. Zwyczajny chłopak koło dwudziestki, żaden tam ono/jeno, pochodził ze wsi, pracował i wynajmował mieszkanie w mieście powiatowym. Po prostu pewnego dnia upił się dla odwagi, wszedł na stół i powiesił się. Nawet listu nie zostawił. Popieprzone czasy.
Może czuł się samotny? Wiesz teraz każdy szuka czegoś SUPER, a prawda jest taka, ze większość jest po prostu ŚREDNIA. Skoro większość, która jest średnia, szuka czegoś co jest super… no mamy zgrzyt.
Ludzie zakłamują rzeczywistość, „ulepszają” się i swoje życie w mediach, to o czymś świadczy.
Ludzie chyba coraz częściej nie potrafią cieszyć się z bycia „normalnym” nie potrafią zaakceptować, ze te wszystko co wydaje się być na wyciągnięcie ręki (wielka sława, wielkie pieniądze) najzwyczajniej w świecie im się nie przytrafi.
Nie tak dawno temu „wielki świat” był dla większości za daleko, aby większość mogła pożądać „wielkiego świata”. Ludzie mieli w głowach w miarę realne oczekiwania na temat swojego życia. Teraz możesz mieszkać na jakiejś wichurze, ale TikTok na telefonie bombarduje Cię cudownościami, wspaniałym życiem celebrytów, sława, wielkimi pieniędzmi, a ze ludzie spędzają mnóstwo czasu w internecie sugerują się nieosiągalnymi dla większości standardami.
Coś w tym morze być. Pamiętam swoje życie za nastolatka. Schyłek epoki Jaruzelskiego. Mieszkałem na wsi, więc człowiek w życiu żadnych wakacji nie widział, bo w lato roboty po łokcie. Po robocie szło się na boisko, schodzili się chłopaki i dziewczyny, grało się w jakąś piłkę, albo szło wykąpać nad jeziorko. Po zmroku tenis stołowy w świetlicy i jakaś muzyka. Po północy wracało się do domu, a od rana znowu hebel. Szczytem rozrywki była sobotnia dyskoteka, którą trzeba było wpierw samemu sobie zorganizować. Nie było internetu, komórek, a telewizji prawie się nie oglądało. Niby nic takiego, a do dziś uważam te lata za najszczęśliwsze w swoim życiu. I moi rówieśnicy też. Nikomu nawet w głowie nie postało coś takiego jak samobójstwo. I nie ma tu nic do rzeczy, że byłem wtedy młody, bo młody byłem jeszcze długo potem. Przyszła demokracja, internet, otwarte granice, ale zniknęli gdzieś ludzie, którzy byli koło ciebie. Dzisiaj młodzi żyją nie wśród innych młodych, ale wśród smartfonów.
W jakimś filmie ktoś powiedział, że jak się mówi „kocham” w obcym języku, to ma się odczucie, iż to nie na serio. Może to to samo? Gdybyśmy byli Anglikami być może inaczej byśmy to odbierali?