Dziś z mojej strony będzie krótko, ale chyba intensywnie. Tym bardziej że to temat dla mnie (a w sumie również dla FSGK) nietypowy – komiks. Ale zacznę od kilku wyjaśnień. Lubię komiksy! Bardzo! Ale jednak miałem ostatnio z nimi raczej mało do czynienia. A już szczególnie nie czytałem wielu komiksów psychologicznych, poruszających cięższe gatunkowo tematy. Uznawszy, że trzeba zmienić ten stan rzeczy, trafiłem na wpis Marcina Przybyłka na FB, opisujący bardzo po łebkach „Dni, których nie znamy” Timothego Le Boucher. Szybkie rozeznanie w księgarniach okolicznych i bam! – okazało się, że we Wrocławiu można nabyć w Empiku jeden jedyny egzemplarz. Jako że moja praca zahacza m.in. o Wrocław, decyzja była prosta: jadę, kupuję, czytam i w ostateczności nawrzucam Marcinowi za promowanie dziwactwa, a komiks opchnę dalej. O ja naiwny… Dodatkowo jak to ja, nie zwróciłem jednak uwagi na najważniejsze, choć mało widoczne ostrzeżenie Marcina – „nie w podłym humorze”.No i teraz muszę podzielić się przemyśleniami..
Dlaczego wspomniałem, iż będzie krótko? Bo gdybym chciał się bardziej zagłębić w szczegóły i historię (a uwierzcie mi, cholernie mnie korci), co najmniej 70% tekstu musiałbym oznaczyć tagami ukrywającymi spoilery, lub zwyczajnie zdradzić Wam zbyt wiele. Absolutnie nie mam do tego prawa, tym bardziej że moim zdaniem w tym komiksie moim zdaniem każdy może znaleźć coś dla siebie. Dlatego o fabule napiszę jak najmniej, tyle, ile mogłoby spokojnie znaleźć się z tyłu okładki. A zatem, na początku poznajemy naszego głównego bohatera, Lubina Marechala, który na skutek wypadku podczas treningu akrobatyki odkrywa, iż co drugi dzień „władzę” nad jego ciałem przejmuje inna świadomość, diametralnie różna od jego jestestwa. I tyle. Więcej powiedzieć nie mogę, musicie to odkryć sami. Bo pomimo nieco ogranego tematu osobowości mnogiej – WARTO! Francuski komiksiarz pomaszerował w zupełnie nieznanym oraz przez długi czas absolutnie nieprzewidywalnym dla mnie kierunku historii. O ile cały komiks czytałem z zapartym tchem, o tyle ostatnie 50 stron dosłownie „przeleciałem” z gulą w gardle, coraz mocniej „odkrywając” dojrzałość tej opowieści ubranej w przystępną formę komiksu, całkowicie zapominając o gorące kawie czekającej obok. Zakończenie zaś… odkryjcie sami… Na szczęście lubię zimną kawę.
A odchodząc od samej fabuły, mogę jeszcze dodać, że kreska Timothego jest bardzo czysta, wręcz w dosłownie kilku momentach odniosłem wrażenie, iż za bardzo sterylna. Z drugiej zaś strony pozwala się skupić na historii bez zbędnych rozpraszaczy i wyszukiwania szczegółów. Bo to historia jest tutaj najważniejsza. Poniżej przykład kreski z samego początku komiksu, więc możecie na nią zerknąć bez obaw.
Podsumowując, tę arcykrótką recenzję – „Dni, których nie znamy” to historia niesamowicie wciągająca, traktująca o przede wszystkim wartości czasu, relacji, przemijaniu… Ale jednocześnie w moim odczuciu również o uległości, biernej postawie jak i… roli pieniądza, zagubieniu oraz ogólnej kondycji społeczeństwa. Odnoszę wrażenie, że dzieło Le Boucher’a pozwala spojrzeć na własne życie stojąc niejako „obok”. Myślę, że na odbiór tej pozycji ogromny wpływ mają również nasze własne przeżycia i doświadczenia. Może nawet najważniejszy, stąd z mojej strony taka, a nie inna interpretacja oraz ocena. Nie zmienia to faktu, że dzieło polecam każdemu do zapoznania się i wyciągnięcia własnych konkluzji. Niemniej pamiętajcie o tym, o czym ja zapomniałem – mimo wszystko jednak starajcie się NIE CZYTAĆ GO W PARSZYWYM HUMORZE. To naprawdę potrafi być ciężka gatunkowo pozycja, zwłaszcza jeśli zechcemy ją interpretować w kontekście „własnych” historii. Wtedy może jeszcze przybrać ciężaru.
-
werdykt Razora - 10/10
10/10
User Review
( votes)
P.S. Mam również prośbę – jeśli ktokolwiek z Was zapoznał się z tym komiksem teraz lub w przyszłości i chciałby na jego temat podyskutować, to zwróćcie uwagę na to, aby komentarze okrasić: [ spoiler] na początku oraz [/ spoiler] na końcu (bez spacji w nawiasach kwadratowych). Będę zobowiązany w imieniu potencjalnie kolejnych czytelników.
Zaciekawiłeś mnie, muszę to poczytać.
[spoiler]nie zamierzam[/spoiler]
Czytałem rok temu. Dla mnie to była opowieść o rozpadzie więzi, rozpadzie przyjaźni i przechodzeniu z wczesnej, bezrefleksyjnej dorosłości w tę późną, z konsekwencjami wyborów durnej młodości. Coś jakby dialog we własnej głowie jakim człowiek być powinien, a jaki ma ochotę być. Wątek obyczajowy jednak mnie nie porwał, choć poruszył. Wolałbym więcej sajfaja, którego przedsmak dostaję pod koniec.
nanananana
czytam słowa i słyszę melodię.