Seriale

The Office (UK, sezony 1-2)

Ostatnimi czasy głośno jest o pomyśle realizacji polskiego serialu na licencji The Office. Historia biura wypełnionego nieszczęśnikami, którzy muszą znosić wybryki szefa uważającego się (niesłusznie) za człowieka obdarzonego nadzwyczajnym poczuciem humoru, podbiła świat, zdobywając przy tym dziesiątki nagród i nominacji (w tym sześciokrotne nominacje do Emmy dla najlepszego serialu komediowego). I to właśnie na tej, amerykańskiej wersji serialu, bazować ma jej polski odpowiednik. A szkoda. Bo pierwowzór był znacznie lepszy i o wiele bardziej pasował do polskiej rzeczywistości.

Brytyjski miniserial The Office trafił na ekrany telewizorów w 2001 roku. Cała produkcja składała się z dwóch sezonów po 6 odcinków i jednego odcinka specjalnego, kończącego opowieść. Stworzony przez dwóch radiowych DJ-ów (Ricky’ego Gervaisa i Stephena Merchanta) serial nigdy nie zdobył popularności porównywalnej z późniejszą, amerykańską interpretacją. Ale wszystkie powody, dla których tak się stało, są jednocześnie argumentami za tym, aby po The Office w wersji brytyjskiej sięgnąć.

Szef i jego asystent – David Brent (Gervais) i Gareth Keenan (Crook).

Chciałbym tu zaznaczyć, że chociaż recenzja będzie – siłą rzeczy – porównywała oba dzieła, to nie jest moim zamiarem odbieranie chwały serialowi amerykańskiemu. Całkiem szczerze uważam, że to jeden z najlepszych sitcomów wszech czasów, a na pewno jeden z nielicznych, które wykorzystują w budowaniu humoru całkiem błyskotliwą pracę kamery i warsztat reżyserski. Ale kluczem jest tu pojęcie sitcom. Amerykańskie The Office niewątpliwie należy do tego gatunku. Brytyjski oryginał – zdecydowanie nie.

Serial Ricky’ego Gervaisa to opowieść obyczajowa, czasem osładzana humorem, czasem doprawiana goryczą porażki, a nawet tragedii. Ta wersja po prostu bywa smutna. Smutna w sposób mądry i pouczający, ale smutna. Biuro jest brzydsze, ludzie pracujący w nim nie są tak atrakcyjni, a ich praca to… cóż, po prostu praca, nie seria wygłupów czy nawiązań do najnowszych popkulturowych trendów. Widać to nawet gdy porównamy postaci będące swoimi odpowiednikami w wersji angielskiej i amerykańskiej. David Brent to nie Michael Scott. Nawet w gagach żywcem przeniesionych z jednego serialu do drugiego, widzimy w Brencie znacznie więcej cech godnych pożałowania. Jest bardziej tchórzliwy, bardziej żałosny i uległy wobec bodaj jedynej jednoznacznie negatywnej postaci w serialu („Finchy”). Bywa też bardziej okrutny. Gareth (w USA Dwight) to nie dziwak i ekscentryk, potajemnie będący człowiekiem sukcesu, ale autentycznie przykry obraz człowieka przegranego, żyjącego złudzeniem na temat tego jak jest ważny i wspaniały. Tim (w Ameryce Jim) nie jest wyluzowanym przystojniakiem, który dokucza swojemu współpracownikowi w coraz bardziej wyrafinowany i skomplikowany sposób. To po prostu przemęczony gość po trzydziestce, który utknął w pracy, której ma dość i dla którego okazjonalny żart jest mechanizmem samoobrony. To samo można powiedzieć o Dawn (w Stanach Pam) – a pojawiający się okazjonalnie wątek jej marzeń o zostaniu artystką to nie powód do żartów, ale coś, co autentycznie boli. Ba, kibicujemy przez Timowi i Dawn w ich romansie zupełnie inaczej niż w sitcomach. Tu nie ma przeświadczenia, że prędzej czy później się „spikną”. Jest raczej powątpiewanie, ale jednocześnie desperacka nadzieja, bo ich związek byłby jedyną pozytywną rzeczą, jaką wynieśliby z pracy w biurze. A droga, jaką przechodzą w serialu postacie, jest… czasem bolesna, a czasem nad wyraz satysfakcjonująca. Nigdy jednak nie mamy wątpliwości, że obcujemy z żywymi ludźmi, a nie efektem badań focusowych na temat tego, jakie postaci widz lubi, a jakich nie lubi.

Tim (Freeman) i Dawn (Davis) to postaci zdecydowanie bardziej wiarygodne i naturalne od swoich amerykańskich odpowiedników.

Styl komedii, jaką zobaczymy w brytyjskim The Office, jest bardzo różny od tego, co pokazała wersja amerykańska. Owszem, całe założenie pseudodokumentu jest to samo, podobnie jak często wykorzystywany dla humoru motyw samoośmieszenia i zawstydzenia (głównie w odniesieniu do Davida Brenta), ale żarty częściej mają obrazoburczy lub niepoprawny politycznie charakter. Przede wszystkim jednak – na bardziej poważnym, realistycznym tle – są przez widza odczuwalne w zupełnie inny sposób. Serial Gervaisa nigdy nie przerodził się w kupkę niezwiązanych z fabułą gagów. To od początku do końca dramat obyczajowy. Choć pewnie najśmieszniejszy, jaki kiedykolwiek obejrzycie.

  • Ocena DaeLa - 10/10
    10/10

To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 12

  1. Ja najpierw sięgnęłam po wersje amerykańską i obejrzałam całość w bardzo krótkim czasie. Jest jednym ze śmieszniejszych sitcomów jakie obejrzałam, dużo bardziej niż np. Seinfeld czy Przyjaciele (żeby nie było nic im nie odmawiam po prostu w kontekscie częstości wybuchów śmiechem wygrywa dla mnie bez dwóch zdań The Office). Jest też łatwy do oglądania, bo twórcy szybko zorientowali się, że Michael Scott z pierwszego sezonu (najbardziej podobny do Brenta) nie jest wystarczająco lubianą postacią i stopniowo zaczeli ocieplać jego wizerunek.
    Po brytyjską (oryginalną) wersję sięgnęłam później, bo byłam ciekawa występu Gervaisa, którego talent komediowy zaczęłam doceniać po obejrzeniu jego występów na gali Złotych Globów. Obejrzałam pierwszy sezon i muszę przyznać, że nie było to łatwe. Nie znaczy to, że nie jest on wysokojakościowy, po prostu ogląda się ciężko, przez nieodłączne uczucia zażenowiania, odrazy, litości i smutku, które towarzyszyły mi podczas seansu. I mimo, że chwilami jest zabawny, to raczej nie wywołuje karuzeli śmiechu, a raczej daje możliwość refleksji. Nie są to zarzuty, po prostu szukając czegoś lekkiego można się zawieść.
    Wielokrotnie oglądając wywiady z różnymi komikami często trafiałam na opinie, że największą różnicą między komediami/skeczami amerykańskimi i brytyjskimi jest to, że ta pierwsza polega bardziej na humorze sytuacji, a ta druga na komizmie postaci i wg mnie dwie wersje Biura są tego potwierdzeniem.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
    1. A dla mnie Seinfeld wygrywa, wraz z Pohamuj Entuzjazm, który jest mistrzostwem. Myślę, że Dael koniecznie powinien obejrzeć i zrecenzować. Choć warto mieć obejrzanego wcześniej Seinfelda 😉

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Żeby nie było ja bardzo lubię Seinfeld i pod pewnymi względami może nawet bardziej niż Biuro, po prostu chodzi mi czysto pod kątem śmieszności wygrywa u mnie Biuro, bo wprawiało mnie czasami w histeryczny śmiech szczególnie, pranki Jima na Dwight’ie (nwm jak to odmienić) albo cały odcinek „Gay Witch Hunt”. Seinfeld też ma bardzo zabawne momenty, szczególnie jak już się przyzwyczaiłam do klimatu i bohaterów, a postacie George’a Costanzy, Kramera czy Newmana to po prostu mistrzostwo. Kiedyś nawet znajomi ze Stanów powiedzieli mi, że otwieram drzwi jak Kramer co mnie nieźle ubawiło.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Mnie zaś z USA zapraszali na Festivusa 😂
          Kramer to mistrzostwo. Nigdy żaden komik nie rozbawiał tak samą fizycznością. Szkoda tej afery aktora później. Nawiązali do niej zabawnie na z Pohamuj Entuzjazm.
          Seinfeld jest śmieszniejszy, ale Pohamuj bardziej absurdalny i ostrzejszy. Oba wybitne.
          George jest świetny.

          The Office miał chyba jedna z lepszych scen jaką widziałem kiedykolwiek – szkolenie BHP. Czołówka wszechczasów.

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
  2. Skoro sięgnęliście po angielskie seriale traktujące o pracy w biurze to polecam The IT Crowd 😀

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  3. Ja akurat wolę amerykańską wersję i uważam, że duża część Twoich uwag dotyczących kalkulacji sympatii widzów wzięła się z ilości sezonów i wersja UK też mogłaby skręcić w tę stronę.

    No ale przede wszystkim jaki sitcom?! Z sitcomem to ma tyle wspólnego, że też jest komedią – to amerykańskie wydanie mockumentary – tak jak Parks and Recreation czy – niesłusznie u nas niedoceniany – Veep.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. I również wolę wersję amerykańską. Brytyjska średnio mi podeszła, ale mam tak z wieloma rzeczami stamtąd 🙂

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Tzn. ja ogólnie wole komików i seriale/filmy komediowe brytyjskie. Zawsze uwielbiałam Latający Cyrk Monty Pythona, a także ich Świętego Graala czy Żywot Briana, a od innych twórców no to świetny jest Blackadder czy A bit of Fry and Laurie. Ale akurat w przypadku Biura wygrywa u mnie wersja amerykańska.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button