Pozycja Katarzyny Nosowskiej jako jednej z czołowych polskich wokalistek ostatniego trzydziestolecia jest niezaprzeczalna. Kilka lat temu dość niespodziewanie postanowiła jednak zawiesić karierę muzyczną i, niejako w ramach zagospodarowania wolnego czasu, najpierw zaprezentowała internetowej społeczności swoje specyficzne poczucie humoru, a następnie, chyba jeszcze bardziej niespodziewanie dla siebie, zostać pisarką. A może raczej felietonistką? Bo zarówno debiut, jak i druga książka Nosowskiej to zbiór krótkich przemyśleń na każdy możliwy temat. O ile jednak “A ja żem jej powiedziała” utrzymana była w mocno żartobliwym i lekkim tonie, to “Powrót z bambuko” jest pozycją zdecydowanie bardziej poważną, żeby nie powiedzieć mroczną.
Tytułowe bambuko to paskudny stan, kiedy życie na nas pierdzi i wszystko zdaje się nie mieć sensu. Dół, depresja, porażka, zgnębienie i samounicestwienie. To jest bambuko, którego autorka doświadczyła i z którego wyszła. Na pierwszy rzut oka zbiór krótkich przemyśleń na temat przyczyn takiego stanu rzeczy wygląda tak, jakby pani Katarzyna chciała się podzielić życiowymi radami z czytelnikiem. W początkowych rozdziałach niczym internetowy coach udziela rad, czego nie robić, aby uniknąć problemów. Jak robić, żeby było dobrze. I żeby być dobrym rodzicem, bo zły rodzic to najgorsze, co może być. Miałem spory problem z przebrnięciem przez moralizatorski początek, który w dodatku roił się od wulgaryzmów wciskanych zupełnie niepotrzebnie i na siłę. Może dlatego, że nie miałem traumatycznych doświadczeń w dzieciństwie? Rozumiem, że dziecku można zrobić ogromną krzywdę swoim pokręconym podejściem do rodzicielstwa, ale żeby zwalać całe zło świata na karb rodzica, który nie pozwala swoim pociechom na wszystko? Zwłaszcza że oprócz “pozwól dziecku być kim chce” i banalnego „nie bądź złym rodzicem” nie znalazłem tu żadnej złotej metody wychowawczej, a to trochę mało.
Na szczęście im dalej w las, tym lepiej. Kolejne rozdziały dotykają już życia dorosłego, zwłaszcza kontaktów damsko-męskich i tu autorka często trafia w tak zwane sedno tarczy. O tak, Nosowska o tematach małżeńskich czy używkach mówi boleśnie prawdziwie. Zresztą przestaje tu nadużywać wspomnianych wulgaryzmów, tonuje pouczający ton, a raczej skłania do refleksji. I ja to kupuję, taką Katarzynę rozumiem i polubiłem. Szybko zresztą wychodzi na jaw, że to nie żaden poradnik dla zagubionych dusz, a raczej publiczna sesja psychoanalityczna. Odniosłem wrażenie, że to książka napisana niejako przy okazji dla nas – czytelników. Myślę, że tak naprawdę to próba wyrzucenia z siebie tej skołtunionej plątaniny myśli, którą każdy (nad)wrażliwy człowiek ma w głowie. Że Katarzyna Nosowska napisała to przede wszystkim dla siebie, dla własnego zdrowia psychicznego, dla oczyszczenia i ubrania w słowa tego, co musi zostać wypowiedziane, żeby uwolnić się całkowicie ze szponów mrocznych myśli. Może to moja nadinterpretacja, ale doceniam i podziwiam szczerość i otwartość autorki. Być może jeśli ktoś uważniej śledził jej życiorys, wiedział o różnych, często wstydliwych, sytuacjach, które przywołuje na kartach książki, ale dla mnie było to jakby podglądanie sąsiadki przez uchylone zasłony. Z drugiej strony czułem się momentami zażenowany i zawstydzony ekshibicjonizmem, jaki bije z tej książki. Czy na pewno chcę wiedzieć, że ta wspaniała, uroczo zachrypnięta wokalistka została tak skrzywdzona w przeszłości przez bliskie sobie osoby? Że jest tak krucha i że tak wiele razy ukrywała dziejące się dramaty za sceniczną maską? Skoro wydała książkę, to pewnie nie powinienem czuć się źle, że o tym czytam, ale jednak coś mnie w tym uwiera. I nie jest to w zasadzie zarzut, raczej spostrzeżenie i powód do zastanowienia się – co może skłonić człowieka do podzielenia się z dziesiątkami tysięcy osób swoimi bardzo intymnymi historiami?
Literacki poziom “Powrotu z bambuko” jest oczywiście wysoki. Nosowska potrafi posługiwać się słowem, co chyba nikogo nie dziwi, choć muszę przyznać, że zwłaszcza początkowe rozdziały obfitują w całe akapity, przez które ciężko przebrnąć z powodu przerostu formy nad treścią. Wielokrotnie złożone zdania, pełne przenośni i oryginalnych porównań przekraczają czasem granice pretensjonalności i przywodzą na myśl twórczość Piotra Roguckiego z pewnego łódzkiego zespołu rockowego. I znowu całe szczęście, że dość szybko sytuacja się normuje i kolejne felietony czyta się znacznie lepiej, a poziom poetyki wraca do akceptowalnych granic. Oczywiście jeśli się nie ma nic przeciwko specyficznemu poczuciu humoru i zdaniom wielokrotnie złożonym, bo one nie znikają tak zupełnie.
“Powrót z bambuko” to dość dziwna książka. Niby podobna do poprzedniej, ale jednak inna. Poważniejsza, dużo bardziej gorzka, chociaż nie pozbawiona “coachingowego” optymizmu. Na pewno niektóre rozdziały powinny dać czytelnikowi do myślenia. Mnie dały. Na pewno też nie wszystkie przemyślenia i rady Katarzyny Nosowskiej do czytelnika trafią (bo i nie muszą). Chociaż nie jest to lektura tak lekka i przyjemna jak debiut, to nadal kwalifikuje się do kategorii niezobowiązującego przerywnika na zimowy wieczór. Jeśli cenicie sobie dotychczasową twórczość autorki, jej wrażliwość, poczucie humoru i postawę życiową, pewnie i tak macie tę książkę na półce albo liście “do przeczytania”. Jeśli nie, nie będę was zachęcał, bo pewnie się wam nie spodoba.
-
Ocena Crowleya - 6/10
6/10
Autorką grafik ilustrujących niniejszy tekst, jak i opisywaną książkę jest Izabela Kaczmarek-Szurek.
Wieki temu, kiedy studiowałem w Szczecinie, miałem okazję osobiście poznać Nosowską, jako młodą okropnie neurotyczną dziewczynę. Nie śpiewała jeszcze w Hey, tylko trzymała się z zupełnie zapomnianym dziś zespołem Kafel, gdzie nawet śpiewała w chórkach. O ile goście z Kafla byli bardzo kontaktowi i sympatyczni i nawet do dziś mam od nich kasetę „Egzalte”, o tyle Nosowska sprawiała wrażenie mocno średnie i za nic w świecie nie wróżyłbym jej kariery jakiejkolwiek a już pisarskiej najmniej.
Jak widać pozory mylą, dziś po Kaflu śladu nie ma a to Nosowska jest gwiazdą polskiej kultury, bo już nie tylko muzyki.