Przyznam szczerze, że było mi dość ciężko zabrać się za recenzję “Rzeczy o mych smutnych dziwkach”. Może ze względu na fakt, że przeczytałam ją już jakiś czas temu, a może dlatego, że książka jest… bardzo dziwna. A może wyszło tak dlatego, że ten tytuł to mój pierwszy kontakt z pisarzem (choć miałam zacząć od “Stu lat samotności”) i za cholerę nie ogarnęłam jego stylu – nie wiem, źródła tej trudności wciąż nie ustaliłam. „Rzecz o mych smutnych dziwkach” to opowieść o bardzo starym, bardzo smutnym i bardzo samotnym dziw…dziennikarzu, niegdyś depeszowcu, który jak sam mówi: “przez kurwy nie miał czasu się ożenić”. Jakby tego było mało, bohater nieuchronnie zbliża się do swoich dziewięćdziesiątych urodzin i pragnie je uczcić w dość nietypowy sposób, spędzając noc z nieletnią dziewicą. Dziwna fanaberia, ale kto by tam wnikał, prawda?
Zacząłem od niecodziennego telefonu do Rosy Cabarcas, bo jeśli spojrzeć na to dziś, właśnie ta rozmowa dała początek nowemu życiu w wieku, w którym znakomitą większość śmiertelników śmierć już dawno zabrała.
I tak zaczyna się ta historia, dziewięćdziesięciolatek na skutek urzeczywistnienia (co prawda dość połowicznie) swojego pragnienia zmienia swoje życie, w wieku, w którym jak sam wspomniał, większość już wącha kwiaty od spodu. El Anciano spędza noc w towarzystwie nieletniej dziewicy, która przypomina mu wyglądem Delgadinę i takie też miano otrzymuje. Jeżeli myślicie, że to dziwne, obrzydliwe czy niemoralne, to uspokajam, do żadnych igraszek nie dochodzi. Starcowi wystarcza kontemplacja urody młodej, śpiącej dziewczyny. Próbuje jeszcze co prawda kilka razy spełnić swoje fantazje, jednak zawsze z tym samym skutkiem, rozczulając się nad widokiem śpiącej dziewczynki. Na skutek tych nocy, w El Anciano rodzi się uczucie, pierwsze prawdziwe uczucie miłości, jakiego w życiu doświadczył. No cóż, jak to mówią, lepiej późno niż później. Machina ruszyła, zakochany mężczyzna odzyskuje wigor i chęci do życia, kocha jak młodzieniaszek, rozwija cykl miłosnych listów/felietonów, ale przede wszystkim stara się w miarę swoich możliwości przychylić nieba swojej Delgadinie. Niestety, jak wiadomo, los bywa okrutny i na skutek nieszczęśliwego splotu wydarzeń El Anciano traci kontakt ze swą ukochaną, a kiedy ta wraca do jego życia, okazuje się, że to, co między nimi było, przepadło bezpowrotnie. Filtr nadający temu uczuciu realność, romantyczność i wiarygodność po prostu wygasł, jednak nie zabierając bohaterowi nadziei i marzeń o prawdziwym idyllicznym uczuciu. Ot, tylko tyle i aż tyle jeśli chodzi o ogólny zarys fabuły.
Jak widać dziwki nie odgrywają tu aż takiej roli jak mógłby sugerować tytuł. Co prawda przewija się ich trochę przez karty powieści, z Rosą Cabarcas na czele, ale opis tej postaci i kierunek, w jakim poprowadził to Marquez, wzbudza tylko sympatię do bohaterki, a nie prowadzi do moralnego rozprawiania się z jej zawodem. Zresztą, już na pierwszych kartach powieści, gdy tylko ją poznajemy, pada z jej ust “nawet moralność jest tylko kwestią czasu”, a z tym ciężko się z nie zgodzić, bo jak mniemam, każdy z nas ma mniej lub więcej za uszami, a i czas też nas zweryfikuje.
Zostając jeszcze na chwilę przy tytule, rzecz jest o smutnych… paniach lekkich obyczajów. Ale czy na pewno? Tak naprawdę najsmutniejszą osobą jest sam główny bohater – El Anciano. Bo jak inaczej opisać sytuację, w której człowiek zaznaje prawdziwej miłości dopiero w wieku 90 lat? Miłości nie „standardowej”, tylko z tych „zakazanych” – do czternastoletniej dziewczyny, która mogłaby być jego wnuczką. Także tytuł intryguje to fakt, w księgarniach na pewno nie raz przykuł wzrok, a sam tłumacz w przydługim wstępie ubolewa nad straszną cenzurą, która nie pozwala na tłumaczenie “Rzecz o mych smutnych kurwach”. Jednak jak na mój gust tytuł jest nieco od czapy i “Rzecz o smutnym dziwkarzu” bardziej pasowałaby do treści. Ktoś nie wierzy?
Nigdy nie przespałem się z żadną kobietą, nie płacąc za to, tych kilka zaś spoza branży przekonałem siłą argumentów lub argumentem siły, by przyjęły ode mnie pieniądze, nawet jeśli miałyby je potem wyrzucić do śmieci. Jako dwudziestolatek zacząłem prowadzić rejestr zawierający imię, wiek, miejsce oraz króciutki opis okoliczności i specyfiki. Gdy kończyłem lat pięćdziesiąt, spisanych miałem pięćset czternaście kobiet, z którymi byłem przynajmniej raz.
Nie ma co mówić, nie bagatela wynik…
Mimo że przy pierwszej styczności książka wydaje się być rozbuchana, pochwalająca rzeczy bardziej lub mniej niemoralne, to z każdą kolejną stroną widać, że cała ta opowieść tak naprawdę opowiada o pogodzeniu się ze starością. Marquez pisze o niej jako o rzeczy nieuchronnej, oczywistej, rządzącej się swoimi prawami, ale właściwie sympatycznej, która nie odbiera żadnych możliwości, jeśli umie się żyć i wykorzystuje się szanse. Taką szansą właśnie jest miłość El Anciano do Delgadiny. Choć w bardzo późnym wieku, nie ominęła osoby, która w oczach wielu nawet na taką szansę nie powinna zasłużyć. Myślę, że w ten sposób Marquez sam próbował pogodzić się ze swoim starzeniem, w końcu wydał tę nowelę mając 77 lat i była to ostatnia książka kolumbijskiego pisarza.
Czy jest to pozycja obowiązkowa? Niekoniecznie. Czy warto przeczytać? Oczywiście. Nie stwierdzę, czy każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie, nie stwierdzę też czy wniesie coś do waszego życia, jak zapewne wiele innych książek, które mieliście okazję przeczytać. Przeczytajcie chociażby po to, by poznać czyjś światopogląd na starość, wczuć się w skórę takiego staruszka i jego tęsknoty, ale też poczuć słońce kolumbijskich, zakurzonych, parnych uliczek. Jeśli tym Was nie przekonałam, to sięgnijcie po ”Rzecz o mych smutnych dziwkach” chociażby dla cudownie ciepłego opisu, uczenia się nowych rzeczy i relacji – i nie mówię tu o relacji z czternastoletnią dziewczynką, a o tej, która na kartach powieści tworzy się między bardzo starym człowiekiem a bardzo starym kotem.
Zacząłem uczyć się kota, tak jak niegdyś wkuwałem łacinę.
Wiadomo, że ze starego lewaka zawsze wylezie stary pedofil. Nigdy nie rozumiałem co ludzie widzą w wypocinach tego miłośnika Fidela Castro?
A co maja jego poglady polityczne do jakosci ksiazek ktore napisal? Twoja nienawiść do „lewactwa” zdecydowanie zbyt czesto blokuje ci zdolnosc do chlodnej oceny, a szkoda bo czytajac Twoje komentarze, szybko mozna zauważyć ze inteligentny typ z Ciebie.
W poglądy polityczne pisarzy po których książki sięgam nie wnikam, prostu szkoda mi na to czasu to raz, a dwa, że jak napisał Lak często ma się to nijak do stylu/jakości/treści samych ich książek. Poza tym nie lubię polityki, książki czytam dla czystej przyjemności, często rozkminiam je pod różnymi aspektami, ale zgłębianie się mocno w aspekty polityczne to dla mnie udręka, która psuje odbiór i zabawę.
Oczywiście rozumiem, że masz na to inny pogląd, zresztą bardzo często prezentujesz je na forum i nie mam z tym kompletnie problemu. O tyle, o ile ta książka jest nieco dziwaczna i fakt, można tu się doszukiwać pedofilii, to nie odwiodła mnie jakoś od przeczytania „Sto lat samotności”. Tym bardziej, że tak jak napisałam w recenzji, jak na moje to ta opowieść to raczej próba Marqueza pogodzenia się ze starością, aniżeli pochwała pedofilskich zapędów.
No dobra, postaram się być nieco bardziej obiektywny i na korzyść Marqueza zaliczę fakt, że jego książki dają niezły wgląd w prawdziwe społeczeństwo latynoamerykańskie, które normalnie znamy tylko z jakichś cepeliowskich stereotypów – sombrera, salsa i takie tam. 🙂 Ewentualnie z telenowel, co jeszcze mniej ma się do rzeczywistości niż cepelia.
A ja się tu z Robertem Snowem zgodzę.
A od siebie dodam. Książka o tym jak jako stary człowiek miałem przeleciec czternastoletnią dziwkę, nie udało się bom stary więc ją pokochałem. Och jaka piękna książka
Sto lat samotności. Książka, która ma momenty występujące między zawikłanymi powtarzającymi się dłużyznami,a le za to są to momenty wbijające w fotel a końcówka wycisnęła mnie jak cytrynę dwa dni nie mogłem dojść do siebie co nie zdarzyło mi się przy żadnej innej książce. Tytuł jest jak dla mnie trochę mylący bo książka jest raczej o przemijaniu nie o samotności i idealnie to przemijanie opisuje, można na chwilę zwątpić w sens świata.